5

Indra przepełniona smutkiem pożegnania skierowała swoją gondolę w stronę miasta Zachodnie Łąki. Zawsze łagodne letnie powietrze delikatnie owiało jej twarz. Rozpoznała kwiaty charakterystyczne dla tej części Królestwa Światła: maki, chabry i rumianki. Znała je jeszcze ze świata na powierzchni Ziemi, z łagodniejszego klimatu Europy, sięgającego aż na południe Szwecji. Poza tym łąki Królestwa Światła pełne były rozmaitych kwiatów, niezwykle kolorowych, o ostrych krzyczących barwach bądź pastelowych odcieniach. Tu jednak, jak się wydawało, zasadzono ziemskie kwiaty. Indra wiedziała także, że Zachodnie Łąki to jedno ze stosunkowo nowych miast w krainie i że ziemię zaczęto uprawiać tu dość późno.

O dziwo, nie uroniła ani jednej łzy nad rozstaniem z Ramem, choć być może było to ich ostatnie spotkanie. Okazało się jednak jej zdaniem nadziemsko piękne. Miłość, którą ledwie sobie wyznali, niemożliwe do spełnienia namiętne uczucia dwóch istot różnych gatunków, z różnych światów. Człowieka i Lemura. Niechciany związek, według niepisanych praw zakazany.

Dopiero w chwili ostatecznego pożegnania powiedzieli sobie to, co najważniejsze. Ram sprawdził gondolę Indry, potem spokojnie przyciągnął dziewczynę do siebie i trzymał w objęciach w milczeniu, bez słowa. Wyczuwała jego szczere oddanie i cierpienie.

„Nareszcie dotarłam do domu” – szepnęła.

„Ja także – odparł. – Ja także”.

Było tak pięknie, tak cudownie, że właściwie Indra powinna płakać, nad smutkiem przeważyła jednak radość i pewność, że nie jest w swej miłości osamotniona.

Poczucie to napawało ją szczęściem, kiedy lądowała na łące.

Musieli się teraz rozstać, Talornin zadba o to, by więcej się nie spotykali. Będzie zlecał Ramowi zadania w innej części krainy.

Ale Ram przecież istniał i na pewno jeszcze go zobaczy. Co prawda zapewne nieprędko, zresztą nie powinna mieć nadziei, że kiedykolwiek dojdzie do czegoś między nimi, ale będzie mogła go widywać. Już tylko ta świadomość wystarczyła, by czuła się szczęśliwa.

W trawie bawiły się dzieci, ich radosny śmiech napełniał powietrze niczym aromat kwiatów lub musujące wino. Kolorowa piłka potoczyła się w stronę Indry, dziewczyna złapała ją, zanim sturlała się w dół zbocza, i odrzuciła czterolatkowi, który biegł w jej stronę na pulchnych nóżkach. Roześmiali się oboje, kiedy chłopczyk złapał zabawkę.

Niespodziewanie Indrę zakłuło w sercu. Dzieci! Nigdy nie będzie miała dzieci, bo przecież Ram i ona nie byli sobie przeznaczeni, a z kim innym chciałaby mieć dziecko? Z nikim!

Indra nie okazywała w tej chwili krótkowzroczności właściwej nastolatkom i nie uważała, że nigdy w życiu nie zdoła pokochać nikogo innego. Miłość spada na człowieka w najmniej spodziewanym momencie, właśnie przecież tego doświadczyła. Czy mogła przewidzieć, że zakocha się w Lemurze, najwyższym dowódcy Strażników, który zajmował się nią, jej krewniakami i przyjaciółmi jak ojciec, odkąd przybyli do Królestwa Światła? Chociaż… „ojciec” to niedobre określenie, „starszy brat” również. Ram po prostu był autorytetem, kimś, kto przewyższa człowieka do tego stopnia, że trudno wprost wyobrazić sobie nawiązanie z nim bliższego kontaktu. Jak można zakochać się w kimś takim? Do jakiego stopnia można być niemądrym?

Ale on odwzajemnił jej miłość. Po głębszym zastanowieniu musiała stwierdzić, że Ram podejrzanie często szukał jej towarzystwa. Na długo przed tym, zanim oszołomił ją pierwszym pocałunkiem w policzek. Mój Boże, cóż za beznadziejna historia!

Ale przy tym cudowna. Indra rozjaśniła się i zmierzwiła chłopczykowi włosy. Dopiero potem ruszyła w stronę domu Oliveira da Silvy.

Zgoda, nie była niemądrą nastolatką, w tej chwili jednak nie potrafiła myśleć o nikim innym poza Ramem, bez wątpienia wielkiej miłości jej życia.

Niech sobie przyszłość będzie, jaka chce.

Nagle zadrżała. Oliveiro da Silva.

Miała wrażenie, jakby nagle otoczył ją mrok. Wokół Oliveira jakby gromadziła się nieprzyjemna i niezdrowa atmosfera. Indra nie rozumiała tego mężczyzny i czuła, że jeśli chodzi o niego, to nie będzie w stanie spełnić żadnej misji.

Spojrzawszy na okna jego domu, dostrzegła opadające zasłony. To znaczy, że stał i jej wypatrywał. Nie najlepiej to wróży, stwierdziła.

I rzeczywiście. Z początku Oliveiro da Silva nie chciał jej wpuścić, twierdził, że wszystko jeszcze się pogorszyło. Wszystko!

– Odejdź! – zawołał zza drzwi.

– Z radością – odpowiedziała Indra. – Ale to po prostu mój obowiązek, takie otrzymałam zadanie. I chociaż nikomu z nas się to nie podoba, to ostatnio udało się nam przecież osiągnąć pewne porozumienie, prawda?

Źle trafiła, wyraziła się bardzo niewłaściwie.

– Co masz na myśli, mówiąc o swoim obowiązku i zadaniu? – spytał ostro, nie kryjąc podejrzliwości. – Co to za zadanie?

Do diaska, przyparł ją do muru!

– Mam nauczyć się czegoś więcej o Meksyku, oczywiście – próbowała go przekonać, lecz to się nie udało. Oliveiro nie uwierzył jej i miał w tym pełną słuszność.

Spróbowała inaczej.

– A co chcesz powiedzieć, mówiąc, że wcześniej cię okłamałam?

Głupia, zganiła się w myśli. Może właśnie uważał, że przychodzi do niego z fałszywymi wymówkami

– Próbowałem się dowiedzieć czegoś więcej o tobie, Indro.

– Jestem czysta jak nowo narodzone dziecko – zapewniła. – Wpuść mnie do środka, spróbujemy to jakoś uporządkować.

– Nie ma czego porządkować, jesteś niebezpieczna.

– Ja? Niebezpieczna? Jestem łagodna jak baranek. Ale jak chcesz, nie zamierzam stać tutaj i wystawiać się na pośmiewisko. Trzymaj się! Odchodzę.

– Nie, zaczekaj! Chcę dowiedzieć się czegoś więcej o tobie, ale nie wpuszczę cię do domu. Ostatni czas był naprawdę straszny. Coś się wydarzyło, nie chcę…

– Nie będę stała pod drzwiami jak niegrzeczna uczennica. Przestań już wygadywać głupstwa, nie mam wobec ciebie żadnych złych zamiarów, przeciwnie. Przyrzekam, że będę w stu procentach szczera, bez względu na to, o co mnie zapytasz. Jeśli ty będziesz szczery wobec mnie.

– Ja… nie mogę. Przynajmniej dopóki ci w pełni nie zaufam.

Drzwi jednak otworzył. Indra weszła do środka, nie kryjąc urazy. Oliveiro odsuwał się od niej, ale zaprosił do bawialni, urządzonej po spartańsku niczym cela mnicha.

– Chcę wiedzieć – oświadczyła gniewnie, kiedy usiedli z dala od siebie – czegóż to takiego strasznego dowiedziałeś się o mnie? Sama nic takiego nie widzę, przeciwnie, niekiedy żałuję, że w moim życiu nie wydarzyło się nic specjalnie ciekawego. Moje życie było niczym psałterz konfirmanta, przynajmniej prawie – dodała w zamyśleniu, mając w pamięci swoje drobne przygody przeżyte w świecie na powierzchni Ziemi

– Okłamałaś mnie, jeśli chodzi o twoją rodzinę – stwierdził zaczepnie, a z jego ciemnych oczu posypały się błyskawice.

– Nic mi o tym nie wiadomo. Przybyłam tu niedawno, razem z ojcem i siostrą. Moja matka i brat nie żyją, co w tym takiego strasznego?

– Cóż, może nie skłamałaś wprost, lecz przemilczałaś pewne fakty.

– Innej bliskiej rodziny nie mam. Owszem, Nataniel, Ellen i Sassa są moimi dalekimi krewnymi, podobnie Marco, ale to jeszcze dalsze pokrewieństwo. I Marco to najwspanialszy…

Przerwał jej, pochylony w przód.

– Należysz do Ludzi Lodu!

– Nigdy temu nie zaprzeczałam.

– Nie, ale też i o tym nie wspomniałaś. A Ludzie Lodu to banda czarnoksiężników i wiedźm!

– Banda? – wykrzyknęła rozzłoszczona. – Nazywasz nas bandą? Dobrze wiesz, że zarówno Móri, jak i Dolg to czarnoksiężnicy, a przecież są dobrymi ludźmi. Marco jest wyjątkowy, lecz to czysta dusza, cóż złego jest więc w znajomości czarów?

Oliveiro da Silva wstał.

– Chcę wiedzieć wszystko o czarownicach Ludzi Lodu. Kim są, gdzie przebywają i kiedy tu przybyły?

– O mój Boże! – westchnęła Indra i zaczęła liczyć na palcach. – Najważniejsza z nich jest Sol. Czarownicą jest też Ingrid, tak samo jak Halkatla i Tobba… Nie pamiętam, czy jest ich więcej, myślę, że to już wszystkie.

– Czy któraś z nich ma rude włosy?

– Tak, Ingrid…

– Kiedy tu przybyła?

– Razem z innymi, wydaje mi się, że było to w roku tysiąc siedemset czterdziestym szóstym. Do Królestwa Światła dostała się wtedy wielka gromada, rodzina czarnoksiężnika i…

– Tysiąc siedemset czterdziesty szósty? – powtórzył zamyślony. – To może się zgadzać.

– To się zgadza jak najbardziej.

– Nie, chodzi mi o co innego – myślał głośno. – Skoro jednak ona jest już tutaj tak długo, to dlaczego nie…?

Indra uderzyła pięścią w stół, aż Oliveiro, mający niezbyt mocne nerwy, podskoczył.

– Wyjaśnij mi teraz, co to wszystko ma znaczyć. Nie zgadzam się na to, żebyś się tak obraźliwie wyrażał o Ludziach Lodu, którzy porządnemu człowiekowi nie wyrządzą żadnej krzywdy. Owszem, potrafią postępować dość drastycznie, lecz tylko wobec takich, którzy na to zasługują.

Oliveiro usiadł z powrotem, dłońmi zasłaniając twarz. Wydawało się, że płacze.

– Ja na to nie zasłużyłem, nie zasłużyłem!

– Opowiadaj!

Opuścił ręce.

– Nie, ty mów pierwsza. Obiecałaś, że będziesz szczera.

Indra uznała, że niczego nie straci, mówiąc prawdę.

– Dobrze, będę szczera. Obcy, Talornin, poprosił mnie, żebym spróbowała dać ci trochę radości i pomogła znaleźć własne miejsce w społeczeństwie, otworzyć się na ludzi. Wiedz, że wszyscy tutaj się o ciebie niepokoją. Jedno tylko Talornin zataił przede mną, a mianowicie, że chce, abym się w tobie zakochała.

Oliveiro zerknął na nią pytająco.

– Tak się nie stało – zapewniła – Nie mogło się tak stać, ja bowiem kocham innego i to właśnie nie podobało się Talorninowi.

– Kogo?

– To… nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Jesteś bardzo przystojnym mężczyzną, Oliveiro, i być może gdybym spotkała cię przed kilkoma miesiącami, zadurzyłabym się na zabój, nie wiem, teraz jednak tak stać się nie może.

Nie skomentował jej słów, był jednak na tyle dobrze wychowany, by zrobić minę świadczącą o pewnym żalu.

– Czy mam ci opowiadać o tym bliżej? Streścić cały ten skomplikowany spisek?

– Żądam tego.

– No cóż, Talornin zlecił mi dodatkowe zadanie, mam się dowiedzieć, co cię dręczy. A teraz, bardzo proszę, twoja kolej!

Oliveiro długo się jej przyglądał, jak gdyby rzeczywiście rozważał, czy może się jej zwierzyć.

– Nie, nie powinienem cię wciągać w swoją niedolę – rzekł po chwili. – Mogę ci jedynie podziękować za szczerość. Miałem swoje przypuszczenia, że twoje zainteresowanie Indianami Meksyku nie sięga zbyt głęboko. Na zmianę podejrzewałem cię i sądziłem, że… jesteś mną zainteresowana.

– Podejrzewałeś mnie… o co?

Wstał, dając tym samym znak, że rozmowa dobiegła końca.

– O tym, jak sądzę, powinniśmy teraz zapomnieć. Indro, bardzo cię cenię. Jest wiele rzeczy, które muszę najpierw zbadać, lecz gdybyś wróciła, bardzo bym się… bym się…

Zamierzał chyba powiedzieć „radował”, lecz najwidoczniej doszedł do wniosku, że to zbyt mocne słowo. Indra także się podniosła.

– Możemy więc puścić w niepamięć Azteków i całą resztę?

– O, tak – podchwycił z uśmiechem. – Wyznać ci prawdę?

– Oczywiście – poprosiła z nadzieją, on jednak myślał o czym innym.

– Krążyłem potajemnie po archiwach i bibliotekach, czytając ukradkiem o przeszłości miasta Meksyk. Nie wiem o nim chyba więcej niż ty.

Indra była zaskoczona, lecz prędko się opamiętała.

– Ty nie znasz hiszpańskiego! Dlatego nalegałeś, abyśmy rozmawiali po angielsku.

– Pst – szepnął przerażony. – Jestem Oliveiro da Silva, nie zapominaj o tym!

Skulił się na sofie i rozejrzał przerażonymi oczyma. Indra usiłowała nakłonić go do dalszych zwierzeń, najwyraźniej jednak był to już koniec rozmowy.

Czegóż, na miłość boską, bał się ten człowiek?

Nie pozostawało jej nic więcej, jak tylko odejść. Pogrążona w myślach wyszła na ulicę, usiłując odnaleźć jakiś sens w dziwnych sformułowaniach i zaskakujących reakcjach Oliveira.

Po raz pierwszy przeraził się, gdy zobaczył ową nieszczęsną fotografię „kamienia złego oka” czy też „czarownicy zamku”, jak również nazywano tego rodzaju relief. Zniekształcony wizerunek mężczyzny trzymającego na kolanach czarownicę, na którym mężczyzna, a jednocześnie jakieś zwierzę za jej plecami usiłowali się w nią wedrzeć, każdy od swojej strony. Owszem, była to dość okropna płaskorzeźba, lecz jeszcze nie powód, by tracić przytomność ze strachu.

A teraz oskarżył Indrę o kłamstwo, a raczej o zatajenie prawdy o czarownicach, jakie wywodziły się z jej rodu.

Ten miły da Silva, czy jak się on naprawdę nazywa, zdawał się żywić jakąś awersję do czarownic. Indra uśmiechnęła się do siebie. Strach przed czarownicami był jej absolutnie obcy, wychowała się wszak na opowieściach o słynnych paniach z Ludzi Lodu.

Nagle nieco dalej na ulicy dostrzegła Joriego i zagwizdała na niego. Odwrócił się natychmiast i zaraz do mej podszedł.

– Indro, właśnie ciebie chciałem prędzej czy później znaleźć. Nie spodziewałem się spotkać cię tutaj, co tu robisz?

– Strasznie dużo mówisz na raz. Spytam krótko: dlaczego mnie szukałeś?

– Wiesz, gdzie są Miranda i Gondagil?

– A więc jestem ci potrzebna po to, by znajdować innych? Nie mam pojęcia, gdzie mogą być, nie zastałeś ich w domu?

– Nie, i nikt nie wie, dokąd poszli. Otrzymałem pewne zadanie – oświadczył Jori z dumą.

Indra, która słysząc słowo „zadanie” dostawała niemal wysypki, słabym głosem spytała, w czym rzecz.

– Ram chce, żebym zorganizował sprowadzenie olbrzymich jeleni z Ciemności tu, do Królestwa Światła.

– Olbrzymich jeleni? – powtórzyła Indra, czując, jak twarz jej się wydłuża. – Ale to przecież ja powiedziałam Ramowi, że…

Dlaczego nie może wziąć udziału w tej operacji? Czyżby krył się za tym Talornin?

– Muszę więc w to włączyć Gondagila i Mirandę – ciągnął Jori niewzruszony.

– Oczywiście – odparła Indra tym samym słabym głosem co przedtem. – Na pewno tylko gdzieś wyszli, próbuj dalej.

Jori usłuchał i tym razem Gondagil odpowiedział na telefon. Ustalili, że spotkają się razem: Jori, Tsi, Ram, Gondagil i Miranda, by omówić sposoby działania. Wszyscy już wcześniej byli w Królestwie Ciemności.

Tylko Indra stała poza ich kręgiem. Zlecono jej jakieś mało ważne zadanie. Jakby chciano się pozbyć kłopotliwej Indry.

Minęła ich młoda, może piętnastoletnia dziewczyna. Jori, chociaż zajęty rozmową przez telefon, posłał jej rutynowy uśmiech. Och, Jori, Jori, ona jest za młoda dla ciebie, pomyślała Indra, to przecież jeszcze dziecko.

– Śliczna – szepnął, rozmawiając z Gondagilem. – Nietknięta.

– Ależ Jori! – szepnęła Indra urażona. Nie powinien się tak odzywać.

Ale Jori był już taki. Wiedział, że nie dorównuje urodą swym rówieśnikom, i dlatego odgrywał twardego. Właściwie wcale nie myślał tak jak mówił.

Nareszcie skończył rozmawiać, a Indra czuła się bardziej niż kiedykolwiek wyrzucona poza nawias. Jakże chętnie wraz z Ramem i innymi przyjaciółmi stawiłaby czoło niebezpieczeństwom czyhającym w Ciemności. Nawet gdyby miało jej coś zagrozić, Ram zawsze byłby przy niej, a tak będzie musiała zostać w domu i zabawiać obojętnego jej da Silvę, podczas gdy oni… Ach, nie, jej spragniona czułości dusza aż zabolała. Była przekonana, że to wszystko sprawka Talornina.

Zniechęcona pomachała Joriemu na pożegnanie i rozeszli się każde w swoją stronę. Indra podjęła smutną wędrówkę do gondoli.

Oddaliła się nie więcej niż o jeden kwartał, gdy za plecami usłyszała lekki szum, jak gdyby ktoś się poruszył, a w następnym momencie w głowie jej eksplodował szaleńczy ból.

Wydawało jej się, że zdążyła jeszcze krzyknąć: „Jori! Na pomoc!”, ale nie była pewna. Zauważyła, że ulica niepokojąco zbliża się do jej twarzy, i straciła przytomność.

Загрузка...