9

Indra po omacku usiłowała odnaleźć dzwonek. Była wszak półprzytomna, zamroczona morfiną, lecz ludzki instynkt samozachowawczy jest ogromny.

Napastnik nie bardzo się orientował w zwyczajach panujących w szpitalu. Indrze nic nie przeszkodziło w próbach dotarcia do dzwonka. Okropną postacią, która siedziała jej na brzuchu, powodowała olbrzymia wściekłość, Indra czuła, jak kościste kolano wciska się jej w pierś, słyszała przyspieszony oddech, twarz nieludzko ją bolała, w głowie się kręciło, próbowała krzyczeć, ale usta miała zatkane. Knebel wprawdzie pachniał czystością, lecz mimo to docierał do niej jakiś odór, który ledwie dawało się wytrzymać.

Dzwonek. Przycisnęła go gorączkowo, jak szalona.

Z oddali rozległy się krzyki.

Napastnik musiał się zorientować, co zrobiła. Po ostatnim, niezwykle bolesnym zadrapaniu i wypowiedzianym syczącym szeptem przekleństwie „psiajucha”, istota znów wymknęła się przez drzwi.

Indra z trudem chwytała oddech. Udało jej się wyjąć knebel z ust, próbowała otrzeć krew spływającą z twarzy na poduszkę, szlochała i łkała ze strachu, wzywając Rama, ale on zapewne dawno już odszedł.

Nie był jednak daleko, w rzeczywistości upłynęło zaledwie kilka minut od momentu, kiedy opuścił jej pokój. Rozmawiał właśnie z Armasem i jednym z wartowników szpitala, który miał go zastąpić, gdy nocne pielęgniarki nadbiegły, kierując się w stronę korytarza Indry.

– Czy to ona…? – zaczął Ram.

– Tak – odparła siostra. – Jakieś takie rozpaczliwe dzwonienie, jakby w panice, wskazuje na coś więcej niż tylko pogorszenie jej stanu.

Pospieszyli za pielęgniarkami, Armas przeklinał pod nosem, że zostawił pokój Indry bez opieki. Ram przyjął na siebie połowę winy; należało bardziej wziąć sobie do serca lęk Indry przed zagrożeniem, które kryło się w pobliżu.

Żadnemu jednak nie śniło się nawet, że niebezpieczeństwo może znajdować się aż tak blisko.

Jeszcze bardziej się przerazili, ujrzawszy, co się naprawdę stało.

– Ach, nie! – jęknął Armas. – Indra, dziewczyna o najpiękniejszej cerze w Królestwie Światła!

Ram nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Wziął dziewczynę w objęcia, tuląc jej krwawiącą twarz do piersi. Pielęgniarki działały skuteczniej, sprowadziły lekarzy i Strażników, obmyły twarz dziewczyny i usiłowały opatrzyć rany najlepiej, jak umiały.

W tym czasie Armas wydał rozkaz dokładnego przeszukania całego szpitala. Ten, kto to zrobił, musiał nienawidzić Indry nienawiścią, która wydawała się im wręcz nierealna.

Armas cicho i dyskretnie zwrócił się do Rama:

– Ram… wiem o waszej miłości, Elena powiedziała mi o tym dziś wieczorem. Znasz kogoś, kto by się w tobie kochał i był zazdrosny o Indrę?

Ram zmarszczył brwi.

– Nie, nie, to niemożliwe, odpowiedź musi leżeć gdzie indziej. – Oczy, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej mu pociemniały. – Chyba że…

– Co takiego?

Piękny Lemur siedział wciąż na brzegu łóżka Indry, przeszkadzając pielęgniarkom, one jednak nie miały serca poprosić, by się przesunął. Zauważyły już uczucie łączące Rama i Indrę. Owszem, były zdumione, ale uważały także, że to bardzo piękne.

– Myślałem o… – zaczął Ram. – Myślałem o Oliveirze da Silvie. To bardzo dziwny i niezrównoważony człowiek. Czy możliwe, żeby to on rzucił się na Indrę?

Dziewczyna odpowiedziała sama:

– Och, nie, ta osoba była mniejsza, lżejsza i okropnie cuchnęła. Jakiś taki dziwny zapach, smród, powiedziałabym raczej.

– I nikt, kogo byś znała, Indro?

– Absolutnie, nie, ale…

– Mów, o czym myślisz.

– Ten potwór, kiedy zorientował się, że wezwałam pomoc, użył bardzo staroświeckiego wyrażenia, „psiajucha”. Nikt chyba już tak teraz nie mówi.

– Rzeczywiście, brzmi to dosyć śmiesznie, dziewiętnasty wiek albo jeszcze wcześniej – ocenił Armas.

Jaskari zakończył już dzień pracy, twarzą Indry zajęło się więc dwóch innych lekarzy.

– Paskudne zranienia – rzekł jeden do drugiego. – Musimy zabrać ją natychmiast na stół operacyjny, są zbyt głębokie…

– Czy znów będę ładna? – uśmiechnęła się Indra, nieudolnie siląc się na nonszalancję.

Nic na to nie odpowiedzieli, patrzyli tylko na siebie, jak gdyby jeden u drugiego szukał wsparcia. Indra umilkła załamana.

Przy drzwiach zapanowało jakieś zamieszanie. Pielęgniarka oznajmiła:

– Odwiedziny do Indry. Czy ona może przyjąć gości?

Ram wstał.

– Nie teraz, ona… A kto przyszedł?

– Oliveiro da Silva.

– Wpuśćcie go – ostrym głosem nakazał Ram.

Oliveiro, przystojny południowiec, wszedł do pokoju. Na jego widok odezwał się uczony Armas:

– Nosisz portugalskie nazwisko, a wydawało mi się, że mówiłeś, iż jesteś Hiszpanem. Ale po hiszpańsku nazywałbyś się raczej Oliveiro de Silva.

Gość nieśmiało pokiwał głową, sam nie bardzo wiedział, skąd wywodziło się imię, które sobie przysposobił.

– Masz rację – mruknął. – Słyszałem, że Indrę napadnięto na ulicy, w drodze z mojego domu. Chciałem jedynie…

Dostrzegł wreszcie dziewczynę i zakrwawiony mundur Rama.

– Ale co tu się stało? To przecież wygląda świeżo.

– Kolejny napad – odparła Indra, uśmiechając się z trudem, ból bowiem był nie do zniesienia. – Tu, w szpitalu.

Oliveiro zdrętwiał, bukiet kwiatów komicznie zwisał mu z ręki.

– Nic nie rozumiem.

Indrze założono prowizoryczne opatrunki, miała więc problemy z poruszaniem ustami.

– Ktoś mnie nienawidzi, Oliveiro.

Czuła łzy napływające do oczu i rozgniewała się sama na siebie. Próbowała przecież traktować wydarzenia lekko, nic sobie z nich nie robić, wszystko jednak się temu sprzeciwiało. Nie umiała nawet zapanować nad płaczem.

– Ależ tu już się nic nie poradzi! – wykrzyknął Oliveiro. Zdumienie wzięło w nim górę nad delikatnością. – Twarz jest przecież strasznie pokancerowana.

– Nie należy wyciągać zbyt pochopnych wniosków – powstrzymał go jeden z lekarzy. – W Królestwie Światła sporo potrafimy, nasi lekarze…

– Żaden lekarz nie zdoła wyrównać szram, które… Ach, wybacz mi, Indro, po prostu nie mogłem zapanować nad wzburzeniem.

Wszyscy obecni zauważyli, iż rzeczywiście jest zdenerwowany, i to bardziej niż usprawiedliwiałby to jego związek z Indrą. Kwiaty, które trzymał w ręku, trzęsły się niczym liście osiki.

Wiedziałam, pomyślała Indra zasmucona, wiedziałam, że nigdy nie odzyskam swojej ślicznej cery. Co na to powie Ram?

Niemądra Indra, ale kobiety często myślą podobnie. Jakie znaczenie ma uszkodzona skóra dla tego, kto kocha szczerze i gorąco?

Lekarze zajęli się przygotowaniami do przeniesienia chorej, wtoczono łóżko na kółkach. W tym czasie nadeszły trzy dziewczynki, Berengaria, Siska i Sassa, zaskoczone zatrzymały się w drzwiach. Przyniosły pudełka czekoladek i kolorowe gazety.

Przez chwilę w pokoju chorej panował prawdziwy chaos.

Sytuacji nie polepszyła Oriana, która zjawiła się z olbrzymim bukietem. I ona stanęła w progu.

Indra, bliska szaleństwa z bólu i rozrywającego czaszkę łomotania w głowie, po omacku zaczęła szukać dłoni Rama. Uścisnął ją za rękę uspokajająco.

– Przyjdźcie później, dziewczynki – poprosił. – Indrę zaraz zawiozą na salę operacyjną, muszą pozszywać jej twarz.

Sassa, która nieczęsto się odzywała, szeroko otworzyła oczy.

– Ależ Indro, kto tak ci zniszczył buzię? Marco musi się nią zająć, wiesz przecież, że zlikwidował moje rany po oparzeniu.

W pokoju chorej nagle jakby ktoś zapalił światło. Lekarze popatrzyli po sobie z wyraźną ulgą.

– Tak na pewno będzie dla niej najlepiej – stwierdził jeden z nich. – Bez względu na nasze umiejętności, muszę przyznać, że sami nigdy byśmy sobie nie poradzili z tymi zranieniami.

Ram prędko wyciągnął telefon i wykręcił numer.

– Marco? Przybądź natychmiast do wielkiego szpitala. Indrze okaleczono twarz, nie uda jej się połatać, nie pozostawiając przy tym bardzo nieładnych blizn.

– Już idę – rozległ się głos Marca.

– Czy on nie jest w Nowej Atlantydzie? – zdziwił się Oliveiro.

– Marco przybędzie bez względu na to, gdzie jest – spokojnie odparł Ram, a pozostali pokiwali głowami. Lepiej znali sytuację.

– Dziękuję, Sasso, że powiedziałaś to, o czym wszyscy powinniśmy byli pomyśleć wcześniej.

Nieśmiała dziewczynka rozjaśniła się.

– Wrócimy później, Indro, po wizycie Marca.

– Och, tak, obiecajcie, że wrócicie – poprosiła Indra. Wzruszyła ją troska młodych dziewcząt, właściwie niewiele przecież miała z nimi do czynienia.

Lekarze zakończyli swoją pracę, pozostawiając resztę Marcowi. Wyraźnie cieszyli się, że przybędzie im z pomocą. Ram wiedział, dlaczego. Zranienia Indry były bardzo rozległe, dziewczyna nie zdawała sobie nawet sprawy, jak dotkliwie ją pokaleczono. Na szczęście nie uszkodzono jej oczu, ale paznokcie ostre jak ptasie szpony wbiły się głęboko w policzki i poszarpały twarz wszerz i wzdłuż, jak gdyby celem napastnika było dokonanie jak największych zniszczeń w jej urodzie.

Kiedy dziewczęta gotowały się do wyjścia, Ram dyskretnie dał znak Orianie, żeby została.

Spod drzwi w zamyśleniu obserwowała Indrę Berengaria. Młoda pannica ostatnio dojrzała i zrobiła się wręcz grzesznie piękna. Biedny Oko Nocy, pomyślała Indra.

– Wygląda mi to na dzieło kobiety – stwierdziła Berengaria.

– Ja także o tym myślałem – przyznał Armas. – Ale Ram odrzuca możliwość czyjejkolwiek zazdrości z jego powodu. Indro, nie pamiętasz więcej szczegółów?

– To była nieduża, lekka osoba. Cuchnęła. Wykrzyknęła „psiajucha”. Doprawdy, nie mamy żadnego punktu zaczepienia.

Oliveiro da Silva wyraźnie czuł się nieswojo.

Indra zastanowiła się.

– No i jeszcze te koszmary…

– Koszmary? – szepnął Oliveiro przerażony. – Jakie koszmary?

Wyjaśniła. Oliveiro denerwował się coraz bardziej, szczególnie gdy opowiedziała o prastarej kobiecie ukazującej się w jej snach. Kwiaty wypadły mu z bezwładnej dłoni. Oriana podniosła bukiet i zmusiła Oliveira, by usiadł pod ścianą na niedużej sofce przeznaczonej dla gości. Na wszelki wypadek przycupnęła obok niego. Rzeczywiście widać było, że z tym człowiekiem jest źle.

– Czy ta stara coś powiedziała, Indro? – spytał Oliveiro zachrypniętym głosem.

Ram i Armas przyglądali mu się zdumieni. Lekarze wyszli, została tylko jedna pielęgniarka. Z recepcji otrzymali wiadomość, że przybył książę Marco. Dziewczynki zaofiarowały się, że wyjdą mu na spotkanie i opowiedzą, co się stało, i nareszcie opuściły pokój chorej. Wyprowadzono nosze…

– Czy coś powiedziała? – zastanawiała się Indra, której mówienie wciąż sprawiało kłopot. Jedno zadrapanie rozerwało jej kącik ust, z rany płynęła krew, przy każdym poruszeniu warg piekielnie bolało.

– Nie, nie udało mi się nic usłyszeć.

Oliveiro pokiwał głową. Wyraźnie pozieleniał na twarzy.

– No tak, wszystko się zgadza, trudno zrozumieć jej słowa.

– Ależ tak! – wykrzyknęła Indra akurat w momencie, gdy do pokoju wszedł Marco, niosąc ze sobą światło, spokój i pociechę. – Ależ tak, raz coś powiedziała, zrozumiałam to, ale to były jakieś brednie. I… przecież, moi drodzy, to tylko sen!

– Powtórz, co to było – zachęcił ją Ram.

Marco przysiadł na łóżku Indry i ujął jej twarz w dłonie.

– Ach, twój dotyk działa tak kojąco – westchnęła Indra. – Nie przerywaj, Marco! No tak, co to było, to takie niemądre. Pozwólcie mi się zastanowić. „Gdzie jesteś, ladacznico Babilonu…” Nie, nie pamiętam, to jakaś bzdura. Chyba… chyba: „Ty, która ośmieliłaś się dotykać mojego Thomasa”. Tak, tak właśnie było, kompletny idiotyzm.

Oliveiro pobladł jak trup, Oriana delikatnie objęła go, a on jak zagubione dziecko złapał ją za rękę.

– Wiedziałem – szepnął. – Ona tu jest, od pewnego czasu wyczuwam jej obecność. A więc mnie odnalazła.

– Kto taki? – ostro spytał Ram, młody człowiek bowiem zdawał się pogrążać we własnych myślach.

Oliveiro wolno przeniósł spojrzenie na Rama.

– To ja jestem Thomas. Nie nazywam się Oliveiro da Silva, to tylko imię, które przybrałem dla ochrony, aby nie mogła mnie wytropić, ale i tak jej się udało. Dotarła aż tutaj, do tego błogosławionego świata. Moje prawdziwe imię brzmi Thomas Llewellyn, a ta nadzwyczaj niebezpieczna wiedźma ściga mnie od trzystu ziemskich lat.

Загрузка...