6

W świecie na powierzchni Ziemi przetaczały się stulecia.

Procesy czarownic w Massachusetts skończyły się wkrótce po egzekucji Griseldy. W sąsiednich miastach, Salem i Andover, w roku 1692 stwierdzono wreszcie, że większość oskarżeń o uprawianie czarów wywołana została ohydnymi plotkami. Salem zasłynęło jako to miejsce w Nowym Świecie, gdzie polowanie na czarownice przybrało największe rozmiary. Osiągnięto rekord, którego wstydzi się ludzkość. Wraz ze złamaniem teokracji, potęgi Kościoła, ludzie nabrali rozumu.

Miasteczko Thomasa Llewellyna na skraju lasu przestało istnieć. Zniknęła też puszcza Indian, Boston potężnie się rozrósł na wszystkie strony i tam, gdzie kiedyś usytuowane było miasteczko, wznosiła się teraz cała dzielnica. Boston wchłonął dawne nieduże miejscowości, stare drewniane chaty zmieniły się w murowane domy. Rozbierano kolejne budynki na tym samym terenie, a na ich miejsce stawiano coraz większe.

Wreszcie zaczęto postępować odwrotnie. Człowiek zrozumiał w końcu, co utracił. Władze postanowiły rozebrać część zrujnowanych budynków i na ich miejscu założyć rozległy park, w którym ludzie mogliby spędzać wolny czas. Supermarket, stację benzynową, niewielkie wesołe miasteczko i biurowce postanowiono zrównać z ziemią. Lunapark i centrum handlowe i tak zbankrutowały, a właściciel stacji benzynowej zamierzał przejść na emeryturę. Biura przeniesiono gdzie indziej.

Do pracy ruszyły wielkie koparki. Ciężkie metalowe kule zwisające z dźwigów waliły w ściany domów, osypywały się mury.

Gdy brakowało cierpliwości, pod budynek podkładano precyzyjnie wyliczony ładunek dynamitu i w jednej chwili cały dom zmieniał się w kupę gruzów, zasnutą chmurą kurzu.

Tak surowo nie postąpiono z kilkoma mniejszymi budynkami w tej dzielnicy, tam większość pracy wykonały koparki. Gdy jednak domy zniknęły, zaczęto kopać głębiej. Planowano tu założenie podziemnego akwarium.

Przy pracach natknięto się na resztki dawnych murów, koparka bez trudu sobie z nimi poradziła, lecz zaraz potem dzień pracy dobiegł końca. Na placu rozbiórki pozostały wielkie maszyny, ustawiono tablicę z napisem „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony” i robotnicy rozjechali się do domów, do rodzin czy też samotnych kawalerek.

Czy jakiekolwiek dzieci zawracają sobie głowę podobnymi tablicami? Przeciwnie, takie znaki wprost zachęcają do zbadania zakazanego obszaru.

Gdy zapadł zmierzch, grupka chłopców zakradła się na teren rozbiórki. Zaciekawieni przerzucali resztki desek, przesypywali ziemię w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby się im przydać. Znaleziska odkładali na kupkę z postanowieniem, że zabiorą je później.

Dwóch dwunastolatków dotarło do resztek starego muru, który rozsypał się już na kawałki. Przy jednym takim odłamku gruzu znaleźli coś, co tajemniczo tylko trochę wystawało z ziemi.

Oświetlili przedmiot kieszonkowymi latarkami

– O rany! – zdumiał się jeden z chłopców. – Cóż to, u diaska, może być?

Wyciągnęli niezwykły przedmiot.

– Do pioruna! – zaklął drugi. – Wyrzućmy to!

– Nie widzisz, jakie to dziwne? – zaprotestował przyjaciel. – Musiało leżeć w ziemi na pewno ponad sto lat i chociaż trochę zapleśniało, wygląda na wcale nie zniszczone. Zabieram to z sobą.

– Nie wygłupiaj się, mnie się to nie podoba.

Pozostali chłopcy uznali jednak, że znalezisko warte jest zbadania. Przysiedli na łapie buldożera, przyglądając się niezwykłemu przedmiotowi.

– W środku coś jest. Z czego to może być zrobione?

– Z posplatanych rzemyków – stwierdził przywódca grupy, ściskając w palcach trofeum. Zazgrzytało, jakby w środku coś otarło się o siebie. – Ma któryś nóż?

Niestety, wszystkie noże skonfiskowali zapobiegliwi rodzice.

– Spróbuj to rozplątać – zaproponował jeden z chłopców.

Zaczęli mocować się z rzemykami, zesztywniałymi ze starości i mocno zaciśniętymi.

– Za diabła nie uda nam się rozsupłać tego cholerstwa – stwierdził wreszcie przywódca ze złością. – Wyrzućmy to!

– Nie, zaczekajcie! – zawołał któryś. – Znalazłem szydło.

Znaleziona rzecz nie była wcale szydłem, ale okazała się równie przydatnym narzędziem. Zdołali jakoś wsunąć jego czubek między rzemyki, a tym samym sporą część pracy mieli za sobą.

Kwadrans później młody herszt odrzucił znalezisko od siebie co sił w rękach, a inni chłopcy odskoczyli z krzykiem obrzydzenia. Poczuli ohydny smród, z jakim dotychczas nigdy jeszcze się nie zetknęli, i wiedzeni instynktem ruszyli do wyjścia, a stamtąd rozbiegli się do domów. Żaden z nich nie śmiał nawet pomyśleć, co mogło się znajdować w owej dziwnej rzeczy ze splecionych rzemyków. Jeszcze przez wiele dni wydawało im się, że wstrętny odór tkwi w ubraniach i w nosie. Nigdy więcej nie wrócili na plac rozbiórki.

Dobrze, że tak się stało. Jeszcze tej samej bowiem nocy w okolicy coś zaczęło się dziać.

Dokładnie w miejscu, gdzie przebywali chłopcy, rozegrało się niewiarygodne wydarzenie. Nie było jednak świadków, którzy mogliby je później opisać.


W nocnej ciszy ze zniszczonej skórzanej sakiewki zaczęły się wydobywać kłęby pary albo dymu.

Cuchnące opary poczuły tylko szczury, które natychmiast uciekły. Wreszcie w pobliżu nie było żadnej żywej istoty, umknęły nawet owady.

Plac opustoszał jak nigdy.

Z mgły powoli, stopniowo, zaczęła się wyłaniać jakaś istota.

Wreszcie w pełni się zmaterializowała.

Młoda dziewczyna.

Griselda zawsze postępowała tak samo, odradzała się jako piętnastolatka. Ostatnio tylko wróciła na świat jako swoja nowo narodzona córka, podobała jej się bowiem taka inkarnacja. Zwykle jednak nie interesowało jej dzieciństwo, uważała je za zbędny trud. Ale piętnaście lat to dobry wiek, była wtedy już na tyle dojrzała, że mogła zdobywać kochanków. Odradzała się zawsze w takiej samej postaci, jako niewinna rudowłosa dziewczyna, nieśmiała i budząca zaufanie. Wielu mężczyzn lubiło młode mięso. Dziewice dostarczały im szczególnych przeżyć, poczucia naruszenia tabu, co wywoływało dodatkowe podniecenie. Griselda lubiła też zachować kilka lat w zapasie; mając piętnaście lat, mogła przeżyć o wiele więcej, niż gdyby zaczynała na przykład od dwudziestu pięciu.

Tym razem potrzebowała szczególnie dużo czasu. Powracała bowiem na świat z myślą o zemście. Musi odnaleźć Thomasa Llewellyna, który odrzucił jej względy i ją zdradził.

Oszołomiona rozejrzała się dokoła. Zmaterializowała się w pełni, ręce i nogi miała już bardzo konkretne, przestały być zaledwie smugami dymu.

Nie mogła jednak pojąć, gdzie się znalazła. Wprawdzie było ciemno, lecz nie na tyle, by nie dostrzegała olbrzymiego, przypominającego jakiegoś potwora rusztowania, wznoszącego się ku niebu. Cóż to takiego?

Griselda patrzyła na dźwigi i koparki, nie miała jednak możliwości, by zrozumieć, co widzi.

Oddychała ciężko po wysiłku, jakim było przyjęcie postaci nowego człowieka. Mnóstwo jeszcze musiała zrobić, zanim wyruszy w świat na poszukiwanie Thomasa Llewellyna.

Gdzie on mógł się podziać?

Wydawało się, że po prostu zniknął, fakt ten był tak niepojęty, że Griselda nie wiedziała, jak sobie z nim poradzi.

Szukała Thomasa wszak w świecie zmarłych, gdzie sama tak długo przebywała, czekała, aż się tam zjawi, gotowa w każdej chwili uderzyć. On jednak nigdy nie przybył. Nie przestawała nękać go w snach, ale po śmierci niewiele więcej mogła zrobić, niecierpliwie wyczekiwała, aż ktoś wreszcie odnajdzie jej sakiewkę, wiedziała bowiem, że dopiero wtedy będzie w stanie go naprawdę zaatakować.

Nareszcie się to stało, dzisiejszej nocy. Pierwszą rzeczą, o jaką musiała się zatroszczyć, było ubranie. Odrodziła się przecież naga. Jej czarodziejska sakiewka…? Jest, ach, cóż za cudowny zapach! Postanowiła zbadać jej zawartość później, najpierw chciała wrócić do swojej chatki.

Nie bardzo jednak mogła się zorientować, gdzie jest. Co się stało z rynkiem, na którym została powieszona? Gdzie więzienie, wrzuciła wszak sakiewkę pod…

Oczy jej wreszcie zdołały przywyknąć do mroku i widok, jaki się przed nią ukazał, wprost ją przeraził. Gdzie podział się dom aptekarza i las?

Tak tu było nago i pusto, tylko te straszne rusztowania, jakby się do niej szczerzyły. Nieco dalej dostrzegła zarys czegoś, no właśnie, czego? Wielkich czworokątnych domów, sięgających aż do nieba?

Griselda poczuła, jak mrozi ją wewnętrzny chłód. Gdzie ona jest, co się stało?

Zadrżała z zimna. Ubranie! Gdzie jej dom? Zaczęła iść, trzymając w ręku skórzaną torebkę, w kierunku, który wydał jej się właściwy. Potknęła się o jakieś rupiecie, zaklęła tak, jak tylko ona potrafiła, i ruszyła dalej, aż doszła do ulicy biegnącej między tymi nieprawdopodobnie wysokimi budynkami

Tu powinien stać jej dom, a za nim szumieć las.

Torebkę musiano gdzieś przenieść, przecież to się z niczym nie zgadza, nawet w Bostonie nigdy nie było takich wielkich domów. Co to może znaczyć?

Krążyła przez pewien czas po opustoszałych nocą ulicach, aż wreszcie zmarzła tak, iż stwierdziła, że należy coś zrobić. Dotarło do niej wreszcie, że nie odnajdzie swego domu i własnych ubrań. Spróbowała otworzyć jakieś drzwi, lecz okazały się zamknięte na klucz. Nieco dalej dostrzegła wielobarwne ostre światła, rzecz również całkowicie jej nieznaną. Przestraszyła się, mało brakowało, a zaczęłaby krzyczeć.

Stała tam jednak dziewczyna, a raczej młoda kobieta. Griselda ukryła się w jakiejś bramie. Kobieta szła w jej stronę.

Ubranie!

Ale jakże tamta była ubrana! Miała wysokie wąskie buty i spódniczkę tak krótką, że widać jej było niemal zadek. Skandaliczny strój! Cienka obcisła koszulka z tak dużym dekoltem, że Griseldę przeszły ciarki. Jak ta dziewczyna śmie się tak ubierać?

Chociaż, kiedy wiedźma przetrawiła pierwszy szok, twarz rozjaśniła jej się w uśmiechu. Jeśli się ubierze w ten sposób, mężczyźni będą padać jak muchy. Skoro ta kobieta mogła się tak wystroić, cóż stoi na przeszkodzie, aby i ona, Griselda, nosiła podobną garderobę? Zabawne będzie spróbować, zanim znów wróci do normalnego, przyzwoitego ubioru.

Kiedy dziewczyna mijała bramę, Griselda zaatakowała. Jej silne ręce otoczyły szyję nieznajomej i mocno ścisnęły.

Chwilę później piętnastolatka o rudych włosach wędrowała oświetlonymi ulicami w stroju nie pasującym do niewinnej buzi.

Szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma przyglądała się neonowym reklamom, których kolory wciąż się zmieniały, ukazywały się na nich nowe obrazy i litery, jakich nigdy dotąd nie widziała. Poprzeczną ulicą przejechał nagle dziwaczny pojazd, Griselda wystraszona ukryła się w ciemnym zaułku.

Tego pojazdu nie ciągnęły konie, miał taki dziwny obły kształt i rubinowy kolor, w środku siedziała jakaś istota, odległość jednak była zbyt wielka, by mogła dostrzec ją wyraźnie.

Kilka razy odetchnęła głęboko. Długo spałam, pomyślała. Tym razem musiałam spać aż do osiemnastego wieku, ale Thomas jeszcze żyje, musi już być bardzo stary, na pewno ma ponad dziewięćdziesiąt lat.

Co się stało ze światem? Jak to możliwe, by tak się zmienił?

Podniosła oczy na neonową reklamę, na której ukazywał się tekst.

Jaki straszny zrobił się język, pomyślała z odrazą. I tak mało mogę z tego zrozumieć. „Katastrofa lotnicza w Miami”. „Spekulacje naftowe ujawnione dzięki Internetowi”. Co to wszystko ma znaczyć?

Na ekranie ukazał się kolejny tekst. „Rok 2009 był rekordowym rokiem dla…”

Griselda nie była w stanie więcej przeczytać. Rok 2009? 2009?

Nie!

Musiała oprzeć się o ścianę jakiegoś domu Czyżby zniknęła ze świata na trzysta lat? Tak długo nigdy jeszcze…

Thomas!

Nigdy nie zawitał do królestwa zmarłych, co do tego była w pełni przekonana, bardzo pilnie to sprawdzała.

Zatem wciąż jeszcze żyje, ale to przecież niemożliwe.

W głębi ducha wiedziała jednak, że Thomas znajduje się wśród żywych. Niełatwo było jej dotrzeć do niego w minionym czasie. Zmarli przecież bez trudu mogą się kontaktować ze zmarłymi, ona jednak musiała przedzierać się przez barierę rozdzielającą świat żywych i umarłych. Wołała go, wzywała, szukała, lecz cały czas poruszała się jakby w gęstej mgle, nie mogąc do niego tak naprawdę dotrzeć.

A więc dlatego nigdy go nie odnalazła. On nie przekroczył granicy świata umarłych.

Mimo wszystko jednak, gdyby znajdował się na ziemi, dotarłaby do niego prędzej czy później.

Musiało się za tym kryć coś jeszcze, coś, czego nie rozumiała.

Jeśli on nie umarł i nie było go na ziemi, to gdzie się podziewał?

Griselda postanowiła ruszyć jego śladami.

Drgnęła gwałtownie, gdy jeden z takich poruszających się samoczynnie pojazdów zatrzymał się tuż koło niej i szklana szyba opuściła się w dół. Człowiek siedzący w środku zwrócił się do niej z pytaniem:

– Ile?

Griselda usiłowała zrozumieć, o co mu chodzi, mężczyzna otworzył drzwi.

– Wskakuj do środka!

Ile? Czyżby chodziło mu o pieniądze? Ach, doprawdy, wziął ją za ladacznicę? No cóż, dlaczego nie, potrzebowała pieniędzy. I mężczyzny. Ukryła torebkę w zaułku, z doświadczenia wiedziała już bowiem, że tylko jej tak bardzo się podoba wydzielający się ze środka zapach. Wsunęła się do powozu.

Spostrzegła, że mężczyzna zmarszczył nos, wcale się tym jednak nie przejęła. Powóz okazał się miękki i wygodny, w jednej chwili ruszył z miejsca.

Uzgodnili sumę, o której wielkości tak naprawdę nie miała pojęcia, i chwilę później mogli zabrać się do dzieła.


Jeszcze nieco później mężczyzna leżał martwy w swoim powozie, a Griselda trzymała w ręku wszystkie jego pieniądze. Znalazła też kurtkę, którą się otuliła. Teraz wyglądała znacznie porządniej. Wróciła do zaułka po torebkę. Zaczynało się już rozjaśniać, otworzyła ją, żeby sprawdzić, czym dysponuje.

W środku znalazła rzeczy niezwykle przydatne dla czarownicy, brakowało tylko jednego, a mianowicie maści wywołującej pożądanie. Została w jej domu, a po rozmowie z mężczyzną Griselda zrozumiała już, że to miasto wzniesiono dokładnie w miejscu, gdzie leżało kiedyś jej miasteczko. Odszukanie chatki było więc absolutnie niemożliwe.

Griselda utraciła wszystko, ową niezwykłą maść i inne drogocenne środki, Thomasa, wszystko oprócz tego, co znajdowało się w torebce z rzemyków. Właściwie powinna płakać z rozpaczy.

Nie zrobiła tego jednak, w pobliżu mogli być ludzie.

Do czarta, zaklęła pod nosem. Przeklęci ludzie, dlaczego musiało upłynąć tyle czasu, zanim ktoś wreszcie otworzył moją sakiewkę?

Musiała znaleźć coś do jedzenia, a także inne, cieplejsze ubranie i więcej czarnoksięskich środków. Musiała także wydostać się z tego miasta zdającego się nie mieć końca.


Dzień później była już znacznie lepiej przygotowana na spotkanie z nowym światem. Griselda nie należała do osób, które pokornie błagają innych o pomoc. Umiała rozpychać się łokciami, potrafiła być bezwzględna. Ukradła bardzo piękne ubranie, odpowiednie dla młodej dziewczyny z porządnego domu. Sporo czasu zabrało jej stwierdzenie, jak ubierają się współczesne kobiety, moda wydała jej się brzydka i dziwaczna. Znalazła jednak wreszcie złoty środek. Kobiety w długich spodniach? Nigdy! Wiedziała przecież, za czym gonią mężczyźni. Oni pragnęli zachować swoje fantazje o zadzieraniu spódniczek i sprawdzaniu, co też kryje się pod nimi.

Raz trafiła na sklep, na którym widniał napis „Zdrowa żywność”. Zaskoczona odkryła na wystawie wiele znanych jej ziół, a także inne, których dotychczas nie widziała. Weszła tam natychmiast i wyćwiczonymi sprytnymi palcami zdołała zapełnić kieszenie wszystkim, co mogło jej się przydać. Opuściła sklep ukradkiem, nie zamierzała bowiem za nic płacić.

Tu i ówdzie zdobyła inne przydatne rzeczy. Pewnej nocy natknęła się na jakieś podejrzane indywidua, usiłujące rozsadzić kasę. Griselda trzymała się w cieniu, zafascynowana tylko patrzyła, jak przygotowują ładunek i za naciśnięciem guziczka powodują wybuch. To doprawdy imponujące. Podczas gdy przestępcy zajęci byli zbieraniem łupów, podkradła się do nich za ich plecami i poderżnęła im gardła. Trwało to nie dłużej niż sekundę. Nie zależało jej na tym, co oni chcieli ukraść, nie sądziła, aby mogło to być przydatne w przyszłości, najważniejsze dla niej były materiały wybuchowe i ten mały sprytny aparacik. Mężczyźni byli dobrze wyposażeni, myśleli zapewne o kolejnych grabieżach.

Wszystko razem ukryła w przepastnych kieszeniach po wewnętrznej stronie płaszcza i sukienki. Umiała nosić przy sobie mnóstwo rzeczy ukrytych przed ciekawskimi spojrzeniami.

Jedzenie nie stanowiło żadnego problemu. Podkradała je na targu i w sklepach, miała już spore zapasy. Co prawda wyglądała trochę może nieforemnie, lecz wśród Amerykanów o obfitych kształtach zbytnio się nie wyróżniała.

Rozmaite pojazdy wciąż jeszcze budziły jej przerażenie i zanim nauczyła się przepisów drogowych, nie raz mało brakowało, a doszłoby do wypadku. Z początku na ich widok podskakiwała wysoko z krzykiem, podrywała się do ucieczki na widok mknących na syrenie karetek, niepokoiła ją mnogość docierających do niej dźwięków. Odetchnęła z ulgą, gdy dotarła wreszcie do skraju miasta.

Świat, w którym się znalazła, wydawał się kompletnie oszalały.

Griselda, choć wolnomyślicielka, jednocześnie była zdumiewająco konserwatywna.

Znalazła wreszcie nie zamieszkany letni domek nad wodą, daleko od ludzi. Przejrzała tam wszystko, czym dysponowała, i rozpoczęła nowe życie.

Thomas Llewellyn, ten zatwardziały szatan!

Najważniejsze, żeby go odnaleźć, wytropić. Nie ma go ani w świecie żywych, ani w świecie umarłych. Gdzież więc go szukać?

Czarodziejskich środków miała za mało. Potrzebowała większych porcji, by móc wywołać jego obraz.

Wezwała już zaklęciami swoich sprzymierzeńców. Czekała teraz na ich powrót i sprawozdanie. Być może im uda się odnaleźć to, co zaginęło w ciągu tych wieków.

I rzeczywiście, dwa „impy”, diabliki, które Thomas błędnie nazwał inkubami, niemal równocześnie usiadły jej na ramionach. Były nieduże, zielone i okropne, a Griselda znała je już od tysiąca lat. Kiedy nie mogła znaleźć ziemskiego mężczyzny, by zażyć z nim uciechy, wzywała jednego z nich. Nigdy nie odmawiały. Po angielsku diablik nazywa się „imp”, ochrzciła je więc Impy i Simpy. Właśnie z Impym Thomas nawiązał znajomość tamtego dnia, o którym tak bardzo chciał zapomnieć, lecz nie mógł.

Diabliki wróciły z rekonesansu. Impy przemówił ochrypłym szeptem:

– Wytropiłem tego twego marnego człowieka. Wszedł do jamy wykopanej przez ludzi, jego ślady wiodły w głąb, a potem po prostu zniknęły.

– Zniknęły? Nie mógł chyba ot, zwyczajnie się rozpłynąć?

– Wygląda na to, że tak właśnie się stało.

Simpy podjął:

– Przeszukiwałem wymiary, nie ma go tam. Dotarły jednak do mnie pogłoski…

– Jakie?

Simpy zrobił przebiegłą minę.

– Podobno istnieje kraina nie mogąca się równać z żadnym wymiarem. Tam się nie umiera.

– Przestań mi pleść o niebie – wykrzywiła się Griselda.

– Ach, nie, wcale nie o nie chodzi! – wykrzyknął Simpy. – Ta kraina znajduje się pod ziemią.

– Piekło?

– Nie możesz się oderwać od religii? – prychnął Simpy. – Niebo i piekło to tylko ludzkie gadanie. My nazywamy je, jak wszystko inne, wymiarami. Wydaje mi się, że ten twój nędzny człowiek tam właśnie się znajduje, w każdym razie nigdzie indziej go nie ma.

– To idź tam i poszukaj go.

– O, nie, dziękuję – odparli obaj zgodnym chórem. – Musisz wybrać się sama, my z tobą nie pójdziemy.

– Dlaczego?

Impy pokręcił paskudnym łebkiem.

– To nie miejsce dla nas.

Nie zamierzali dalej drążyć tematu. Griselda rozgniewała się, nie chciała bowiem utracić swoich cennych kompanów, lecz oni się upierali. Nigdy, przenigdy tam nie pójdą.

– Wobec tego sama się tam wyprawię – zdecydowała wściekła. – Wskażcie mi tylko drogę.

Ale i tego nie mogli zrobić. Musi spróbować sama. W dodatku diabliki zażyczyły sobie zapłaty…

Dostały, czego chciały, i zniknęły. Griselda nie zobaczyła ich już więcej.

Do czarta, a tak dobrze było ich mieć blisko siebie, służyli jej nieocenioną pomocą. Obiecali co prawda, że kiedy powróci do zewnętrznego świata, od nowa nawiążą przyjaźń.

Powiedzieli to jednak z takim niedowierzaniem, z takim szelmowskim błyskiem w oku, że Griseldę ogarnęły złe przeczucia. Czyżby stamtąd nie dało się już wrócić? Może dlatego właśnie nie chcieli jej towarzyszyć?

No cóż, ona i tak sobie poradzi. Teraz najważniejszy jest Thomas Llewellyn. Impy udzielił jej wskazówek, jak dotrzeć do kopalni, w której zniknął Thomas, był to jedyny ślad, jaki miała, lecz jeśli on umiał stamtąd trafić do owego nieznanego wymiaru, to i jej na pewno się uda.

W ciągu kolejnych trzystu lat kopalnia podupadła jeszcze bardziej. Wejście do niej zamurowano, a nad nią wybudowano nową dzielnicę, znajdowała się bowiem w rejonie Bostonu. Impy wyjaśnił jednak, którędy można tam zejść: przez piwnicę jednego z wieżowców. Tam znajdzie zabarykadowane drzwi, Impy przeniknął przez nie bez trudu, Griselda jednak była bardziej konkretna, musiała walczyć z deskami i zakrzywionymi gwoździami w strachu, że ktoś ją nakryje, zanim zdoła zrobić otwór dostatecznie duży, by mogła się przezeń przecisnąć.

Przedzierała się potem przez cuchnące kanały kloaczne, aż stanęła przy zamurowanym wejściu do kopalni. Siła jej woli, żądza zemsty były jednak ogromne, przesuwała kamień po kamieniu, łamiąc przy tym wszystkie paznokcie na starym cemencie, lecz nawet przez chwilę nie zamierzała się poddać.

Wreszcie była w kopalni.

W swoim domu znalazła kieszonkową latarkę, która teraz bardzo jej się przydała. Wiedźma bez trudu poruszała się korytarzami, natknęła się nawet na drabinę, po której niegdyś spuszczał się w dół Thomas, przeliczyła się jednak co do jej solidności. Drewno zmurszało i zawaliło się pod nią. Z poważnego upadku wyszła z paskudnym siniakiem na udzie, znalazła się jednak na dole.

W miejscu, gdzie urwały się ślady Thomasa.

Zrozumiała, że nie zdoła wspiąć się na górę. Ruszyła więc przed siebie tak daleko, jak daleko ciągnął się korytarz. Odchodziło od niego wiele odgałęzień, tam jednak nie śmiała się zagłębiać, bo latarka zaczęła migotać, a ona nie miała pojęcia o bateriach ani ładowarkach. Siadła w końcu na wilgotnej podłodze i zaczęła wzywać pomocy.

W jaki sposób Thomas zdołał opuścić to ponure miejsce i przenieść się do krainy, w której nawet impy nie mogły do niego dotrzeć?

Nie wiedziała, ile dni spędziła na dole, jedzenia wciąż jeszcze jej nie brakowało, lecz widoki na przyszłość rysowały się przed nią raczej ponure. Nikt nie wiedział, gdzie ona jest, nawet diabliki nie odpowiadały na wezwanie, została sama, samiutka w kompletnie czarnym świecie, latarka bowiem przestała już działać.

Gdyby nie była taka uparta, podjęłaby zapewne rozpaczliwe próby wspięcia się na górę. To jednak nie było w jej stylu. Myślała jedynie o zemście na Thomasie Llewellynie, który, jak się zdawało, po raz kolejny się jej wymknął. To niesprawiedliwe, że zdołał odnaleźć świat, do którego ona nie mogła dotrzeć. Nie zasłużyła na to, zemści się teraz na nim podwójnie. Nie zabije go, choć w tej krainie to chyba i tak niemożliwe, ale będzie go dręczyć, nieubłaganie, zmusi do miłości, której sama nie odwzajemni.

Griselda zaczęła snuć marzenia o zemście, która stawała się coraz bardziej wyrafinowana.

Jeśli tylko zdoła go odnaleźć…

Gdy otoczyli ją wysocy mężczyźni w jasnych strojach, jej świadomość właściwie już gasła. Zapasy jedzenia dawno już się wyczerpały, przy życiu trzymał ją jedynie upór.

„Nieszczęsne dziecko” – przemówił głos, który rozbrzmiewał tylko w jej głowie.

„Biedna dziewczyna, jak ona tu trafiła? Jaka niewinna anielska twarz” – powiedział inny. – „Zabierzemy ją ze sobą”.

„Tak, nikt bardziej niż ona nie zasługuje na to, by dostać się do Królestwa Światła”.

Słabością Obcych było to, że nie potrafili odczytać charakteru ludzi. W ciągu stuleci popełnili wiele podobnych błędów.

Królestwo Światła? Czyżby tak nazywała się ta kraina? Griselda czuła, że jest na dobrej drodze.

Загрузка...