21

Na polanie panowała niezwykła cisza. Ludzkie głosy brzmiały tak, jak gdyby dobiegały z daleka. Niezwykłe było to czekanie na coś, co miało nadejść, a czego nikt nie znał.

Kobieta o imieniu Lenore, zatrudniona w ratuszu, ukradkiem przyglądała się Indrze i Ramowi. Wśród zebranych na polanie w pobliżu muru mogła ich swobodnie obserwować.

Oni stali razem z księciem Markiem i nawet nie próbowali się dotknąć, lecz kobieca intuicja pomagała Lenore dostrzec niewidzialne iskierki, które się między nimi sypały. Słyszała o sile, jaka ich do siebie ciągnie, nie przypuszczała jednak, by było to coś poważnego. Teraz jednak zaniepokoiła ją ta sprawa.

Lenore nie kochała Rama, zawsze jednak czuła, że ma go w pewnym sensie w zanadrzu. Ram należał do niej, choć z początku wcale go nie chciała. Teraz dotarła do niej świadomość, że przez cały czas myślała, iż gdyby śmierć jej kochanka kiedykolwiek się potwierdziła, to przecież i tak zawsze był w zapasie Ram, naprawdę doskonała partia, najlepsza, na jaką mogła liczyć. Nigdy jednak nie żywiła dla niego głębszych uczuć. Ale taka sytuacja…? Ram bardzo lekko przyjął zerwanie przez nią umowy, stanowczo zbyt lekko. Wtedy jego reakcja wywołała w niej pewną ulgę, teraz ją to zaniepokoiło.

Indra próbowała zawładnąć jej rezerwami.

No cóż, Lenore wiedziała, że może wybierać i przebierać wśród mężczyzn. Starających nigdy jej nie brakowało. Ram jednak był szczytem marzeń każdej kobiety, wuj Talornin często to podkreślał, twierdził, że Ram zajdzie naprawdę wysoko.

Krytycznym wzrokiem obserwowała swoją rywalkę. Dziewczyna nie była właściwie piękna, wiele z innych obecnych tu pań przewyższało ją urodą, a z nią, Lenore, nie mogła się nawet mierzyć. Lenore musiała jednak przyznać, że Indra obdarzona jest niesłychanym wdziękiem.

Może lepiej zdobyć Rama, zanim będzie za późno? Wuj Talornin zapewniał, że Indra nigdy go nie dostanie, Lenore jednak nie życzyła sobie żadnych gorętszych uczuć między tą parą. Lepiej zaatakować w porę, pilnować swoich praw i włości.

Talornin nie miał chyba pojęcia, jak strasznie wybuchowe mieszanki zgromadził tego dnia na polanie.

Indra-Ram-Lenore. Elena-Jaskari-Griselda. Thomas-Oriana-Griselda. Berengaria-Oko Nocy. Jori-Evelyn (Griselda) i jeszcze jedna kombinacja, o której na razie nikt nie wiedział, nawet sami zainteresowani.


Wszyscy stali zwróceni w stronę wzgórza, zza którego dobiegał grzmot. Wreszcie na szczycie pojawił się Juggernaut. Z początku dała się widzieć jego górna część, szeroki dach, lecz z każdą chwilą ukazywało się coraz więcej i więcej, jakby nigdy nie miało się skończyć.

– Ach, mój Boże – szepnęła Indra.

Wśród zebranych podniósł się szmer zdumienia.

– Tym razem Madragowie rzeczywiście niczego nie pożałowali – szepnął ktoś.

– Przeszli samych siebie – pokiwał głową inny.

Po zboczu zaczęła się staczać ciężka, potworna machina wojenna. Jej ukazanie się podziałało na obserwatorów tak samo jak na publiczność kinową w świecie na powierzchni Ziemi widok statku kosmicznego kolosalnych rozmiarów w filmie „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”. I tamten pojazd zdawał się nie mieć końca. Podobnie rzecz się miała z Juggernautem. Indrze przypomniało się wreszcie, że nazwa owego olbrzyma wywodzi się od hinduistycznego boga, mającego swój wizerunek w świątyni w Puri, Dźagannathy, „władcy świata”, jednej z inkarnacji Wisznu. Ów wizerunek obwożono raz do roku na rydwanie, a ogarnięci ekstazą pielgrzymi masowo rzucali się wówczas pod koła pojazdu, by ponieść obrzędową śmierć. Później imię boga wykorzystywano na określenie niezwyciężonej machiny wojennej, stąd też wzięły się tytuły wielu filmów.

Indra z podziwem przyglądała się potworowi sunącemu po równinie. Kiedy zbliżył się nieco bardziej, z luku w dachu wychylili się Madragowie, wymachując triumfalnie rękami z uśmiechem na dobrodusznych bawolich twarzach.

– Mój ty świecie! – zwróciła się Indra do Rama. – Czy to jakiś przerośnięty czołg?

Ram uśmiechnął się.

– Nie jest wyposażony w armaty ani w inną śmiercionośną broń. Wciąż nie jest jeszcze gotowy na wyprawę w Góry Czarne, ale możemy go wykorzystać w bardziej pokojowych celach, takich jak na przykład nasza ekspedycja. Ta machina przewiezie was przez krainę potworów i przetransportujemy nią do Królestwa Światła olbrzymie jelenie. Taką przynajmniej mamy nadzieję.

Indra odwróciła się w stronę Rama i po raz pierwszy tego dnia uważnie mu się przyjrzała. W jego oczach wyczytała tęsknotę i żal.

– Zawiezie nas? Tak powiedziałeś? Czy ty z nami nie jedziesz?

– Pamiętasz chyba, że razem z Gondagilem mamy wypuścić się niewielką gondolą przodem i porozumieć się z człowiekiem, który zna liczbę jeleni i miejsca, gdzie przebywają. Przelecimy przez szczeliny odkryte przez Joriego i Tsi, wysoko pod sklepieniem muru. Już niedługo wyruszamy.

– Dobrze, ale czy zdążycie załatwić wszystko, zanim Juggernaut tam dotrze?

– Przejazd przez teren potworów i dalej w góry zajmie trochę czasu.

– Ale przecież trzeba zrobić ogromny wyłom w murze. Jak zamierzacie powstrzymać potwory przed wdarciem się do Królestwa Światła?

– I na to znaleźliśmy sposób.

Juggernaut się zatrzymał, wszyscy rzucili się w jego stronę, Madragowie wyskoczyli ze środka, powitały ich gratulacje i wesołe śmiechy.

– Ach, muszę zrobić zdjęcie! – zapaliła się Indra. – Całej grupy, wszystkich uczestników ekspedycji.

– Dużo fotografujesz – uśmiechnął się Ram.

– Zdobyłam mistrzostwo w obcinaniu dachów domom i krzywieniu kątów. Jestem największą amatorką w całym Królestwie Światła. Chodź i ty!

Ustawienie wszystkich przed Juggernautem zajęło jej trochę czasu. Sporo osób wzbraniało się przed zdjęciem. Panie protestowały, ponieważ ubrane były w sportowe, odpowiednie do podróży, ale mało eleganckie stroje, Tsi, ponieważ nie miał ze sobą Czika, a Oko Nocy dlatego, że w jego plemieniu nie lubiono, gdy ktoś robił zdjęcia żywym istotom. Jori musiał namawiać także Evelyn, by zgodziła się na fotografię, broniła się, mówiąc, że jest taka brzydka. Po długim przekonywaniu, że wcale tak nie jest, pozwoliła się w końcu wziąć za rękę i podprowadzić do pojazdu, lecz Madragów nie przestała się bać.

Brakowało jedynie Jaskariego i Eleny, wciąż siedzieli pod drzewem.

– Zostawcie ich – powiedziała Indra, kiedy ktoś zaofiarował się, że ich sprowadzi. – Im i tak jest dostatecznie trudno.

Pozujący do fotografii stali żartując przy czarnej olbrzymiej ścianie Juggernauta. Indra poczuła nagle, jak bardzo jej wesoło, tu, w lesie w pobliżu Rama, bez patrzącego surowo Talornina, a przede wszystkim z dala od okropnie niebezpiecznej Griseldy.

Dopiero teraz Indra naprawdę poczuła wszystkimi zmysłami, jak strasznie ciąży im obecność czarownicy. Lecz tu naprawdę byli wolni.

– O, tak, dobrze, spróbujcie przez chwilę stać spokojnie. Proszę o uśmiech. Gondagilu, staraj się nie wyglądać tak, jakbyś kompletnie nie zrozumiał dowcipu. Dobrze… Dziękuję, teraz zostaliście uwiecznieni. Przynajmniej na fotografii kochanej, mądrej, pięknej Indry.

Właśnie w tej chwili zorientowała się, że kobieta z ratusza ustawiła się tuż przy Ramie i poufale wsunęła mu rękę pod pachę.

Wstrętne babsko, zepsuła takie ładne zdjęcie, a przede wszystkim dobry humor Indry.

Trzej Madragowie z dumą zeszli ze swego umieszczonego wysoko punktu obserwacyjnego, gdzie królowali na zdjęciu. Misa nie brała udziału w ekspedycji, spodziewała się dziecka. Wszyscy w Królestwie Światła cieszyli się, że ten niezwykły gatunek nareszcie mógł się rozmnażać. Madragowie wymyślili już sposób na uniknięcie kazirodztwa. Misa spodziewała się teraz dziecka z pierwszym z nich, drugi miał ożenić się z jej córką, a następny Madrag miał czekać na kolejne pokolenie. W ten sposób mogli rozprzestrzenić geny najlepiej jak tylko się dało. Wszyscy potomkowie naturalnie odziedziczą geny Misy, to było nie do uniknięcia, tak jednak było choć trochę lepiej.

Griseldę do szaleństwa niemal przeraził aparat Indry.

Była pewna, że to jakaś tajemnicza broń strzelecka i po naciśnięciu guziczka wszyscy wylecą w powietrze. Kiedy błysnęła lampa, pisnęła i próbowała się wyrwać, lecz Jori przytrzymał ją ze śmiechem, pytając, czy nigdy wcześniej nie była fotografowana.

Rzeczywiście Griselda nigdy przedtem nie robiła sobie zdjęć. Wciąż wymawiała się swoją brzydotą, lecz kiedy nie wydarzyła się żadna katastrofa, wrócił jej spokój.

Gorączkowo snuła już dalsze plany. Najpierw Oriana, musi wreszcie pozbyć się tej żmii. Miało to nastąpić już w Ciemności, Griselda dokładnie wiedziała, jak zabrać się do dzieła. Cudownie!

Potem kolejno dwie następne, Indra i Berengaria, a na koniec długi, bolesny proces: Thomas Llewellyn.

Wspaniałe widoki na przyszłość.

Ram nie na żarty się rozgniewał postępkiem Lenore. Przytuliła się do niego akurat w chwili, kiedy Indra pstryknęła, nie zdążył więc odepchnąć jej ręki intymnie pełznącej mu pod ramię. Zaraz potem jednak odsunął się od niej i podszedł do Indry.

– Wiem, że nie wolno nam zbyt dużo ze sobą rozmawiać – zaczął przygnębiony. – Chcę się jednak usprawiedliwić. To nie była moja wina, od wielu lat nie okazywała mi ani trochę zainteresowania, to przyszło tak nagle. Przypuszczam, że dowiedziała się o nas, i dlatego to zrobiła.

Indra pokiwała głową.

– Myślałam, że ona jest dobrym człowiekiem.

– Bo w pewnym sensie tak jest, właściwie nie ma się do czego przyczepiać. Kiedy jednak ktoś widzi, że jego pozycja jest zagrożona…

– Rozumiem – powiedziała Indra. Była wszak kobietą i doskonale znała swoje siostry. – Ona cię nie chce, lecz nie życzy sobie, byś związał się z jakąkolwiek inną, to dość typowe.

– Podejrzewam, że kryje się za tym coś więcej. Mam wrażenie, że ona traktuje mnie jako rezerwę, lecz o tym może zapomnieć.

– Doskonale – uśmiechnęła się Indra szeroko, nie bez złośliwego zadowolenia.

Pełni zapału ludzie krążyli dookoła, wielu wdrapało się do Juggernauta. Madragowie z radością demonstrowali pojazd. Indra nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że ona i Ram znajdują się jakby w próżni, w świecie, który istnieje tylko i wyłącznie dla nich, jak gdyby jedynie dla nich pachniały kwiaty i śpiewały ptaki…

Nie wolno mi popadać w zbytni sentymentalizm, pomyślała trzeźwo. Nie wszystko przecież rysuje się w takich jasnych kolorach.

Ale tak właśnie jej się wydawało. Chwila, którą spędziła stojąc blisko rosłego Lemura, drugiej co do ważności osoby w Królestwie Światła, wydawała jej się momentem duchowej ekstazy, przesyconym trudną niemal do zniesienia słodyczą.

Oczywiście coś jednak musiało zepsuć nastrój.

Ram zmarszczył czoło.

– Co się stało, Indro? Wyglądasz, jakby coś cię dręczyło?

– To takie idiotyczne – zaśmiała się zawstydzona. – Muszę na stronę.

Co ona mówi? Nie powinna się przecież zwierzać z takich rzeczy!

On jednak przyjął to naturalnie.

– Biegnij do lasu! – uśmiechnął się spokojnie. – Będę uważał.

– Dziękuję.

Szybko poszło, uśmiechnął się, kiedy wyszła z lasu.

– Lepiej?

– Duża ulga – przyznała. – Czytałam niedawno, że jeśli chodzi się tak na wszelki wypadek, co często się zdarza kobietom, to ten przeklęty pęcherz przyzwyczaja się i reaguje na drobne ilości, kurczy się i człowiek wpada w błędne koło. Ale, ojej, nie powinnam z tobą o tym mówić, w dodatku tutaj, teraz.

– Cieszę się, że masz do mnie takie zaufanie – rzekł z powagą. – Uważam, że ten drobny epizod tylko umocnił naszą przyjaźń.

– Wiesz, mnie też się tak wydaje – uśmiechnęła się zażenowana. – Jesteś taki miły, taki potężny i ludzki zarazem. A może to nie jest komplement dla Lemura?

– Oczywiście, że jest. Najważniejsza jest intencja.

I znów otaczający ich świat rozśpiewał się wysokim drżącym tonem. Znów ukazały się barwy i zapachy, których nikt oprócz nich nie widział ani nie wyczuwał. Indrę ogarnęło pragnienie, by móc należeć do Rama, a z jego fascynującej twarzy mogła wyczytać, że i on odczuwa podobnie.

– Och, Indro, Indro – rzekł cicho ze smutkiem.

– Dlaczego nie jestem dla ciebie dość dobra, Ramie? – szepnęła.

– Nie wiem – odszepnął. – Nie wiem, dlaczego Talornin sprzeciwia się naszemu związkowi. Pytałem o to, ale nie dał mi odpowiedzi.

Nie mówili już nic więcej, patrzyli tylko na siebie, tęskniąc za sobą nawzajem, jak gdyby znajdowali się każde na oddzielnym globie, zawieszonym gdzieś w bezkresnej przestrzeni kosmicznej.

– Muszę w końcu wyruszyć z Gondagilem, spotkamy się niedługo w Ciemności – rzekł wreszcie Ram.

– Zaczekaj – poprosiła. – Już wywołuję zdjęcie. Przekonasz się, ile głów udało mi się obciąć tym razem.

To jedno zdanie wystarczyło, by oboje powrócili do rzeczywistości. Aparat fotograficzny Indry był bardzo nowoczesny, nie ot, takie sobie pudełko, które wypluwa odbitkę wątpliwej jakości na złym papierze. Indra otworzyła aparat i wyjęła z niego zdjęcie o doskonałej ostrości i nasyconych barwach. Przyglądali się mu razem, ich głowy może za bardzo zbliżyły się do siebie, ale nie patrzył na nich nikt oprócz Marca, który zaciekawiony już zmierzał w ich stronę.

– Całkiem nieźle jak na mnie – sapnęła Indra zadowolona. – Ale zobacz, jak ta pani z ratusza się do ciebie przytula, Ram. Mam ochotę…

Poczuła, że Ram gwałtownie drgnął.

– Marco, podejdź tutaj – rzekł głucho.

– Co…? – zaczęła Indra.

Wtedy i ona zobaczyła. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, ziemia zachwiała jej się pod nogami, poczuła, że ogarniają ją mdłości.

Na zdjęciu nie było młodziutkiej Evelyn, Jori trzymał za rękę budzącą grozę prastarą mumię.

Загрузка...