2

Griselda wsunęła Thomasowi dłoń pod ramię z nadzieją, że nie uszło to uwagi żadnej z obecnych pań, i razem opuścili elegancki dom sędziego. Dostojnik mieszkał w tak małym miasteczku dlatego, że tutejszy klimat był lepszy dla zdrowia jego żony, no i przecież do Bostonu i kwitnącego tam życia towarzyskiego nie było daleko.

– Sędzia Swift to miły człowiek – westchnęła Griselda. – Słyszałam, że wybiera się do Andover. To podobno niezwykle grzeszna miejscowość.

– Ja także o tym słyszałem – odparł Thomas zakłopotany. – Chciałbym, aby te procesy czarownic wkrótce już się skończyły. Obserwowanie ich egzekucji to wielki wstrząs dla ludzkiej psychiki, choć ja osobiście nigdy w nich nie uczestniczyłem.

– To prawda – pokiwała głową Griselda.

Mam go już, nareszcie go mam, śpiewało jej w duszy. Czy zrobić to już dziś wieczorem? Nie, może za wcześnie, mężczyzna taki jak on nie rzuca się na kobietę od razu, w dodatku nie zdążę się przygotować, a nie mogę ryzykować, że się wycofa. On musi dojrzeć.

– Słyszałam, że odprowadziłeś wczoraj Mary-Lou! z kościoła do domu – zainteresowała się. – Czy był jakiś szczególny powód?

Thomas zrelacjonował jej oskarżenie o czary.

– Żywię dla tej dziewczyny ciepłe uczucia i dlatego będę się wstawiał za nią u władz.

„Ciepłe uczucia dla tej dziewczyny? Ciepłe uczucia?” Takie to szczęście, że napisałam ten list, pomyślała Griselda, czując, jak gotuje się w niej z zazdrości. No cóż, nie ma niebezpieczeństwa, sąd jest silniejszy od ciebie, mój drogi Thomasie, najmilszy chłopcze o szerokich ramionach i rozmarzonych oczach.

– To bardzo szlachetne z twojej strony, mój drogi – powiedziała – Uważaj tylko, żebyś sam nie dostał się pod młot na czarownice.

– Zdaję sobie sprawę z zagrożenia, ale przecież ona jest jeszcze dzieckiem, zarówno wiekiem, jak i usposobieniem. Ile ma lat? Piętnaście?

– Mniej więcej – odparła Griselda beztrosko, chociaż doskonale wiedziała, że Mary-Lou jest już siedemnastoletnią panną. Dobrze, że Thomas nie zdaje sobie z tego sprawy. Może ta dziewczyna nie jest mimo wszystko aż tak groźna? No cóż, ale z każdym dniem robi się coraz starsza i na pewno już wodzi za nim oczyma, lepiej więc będzie usunąć ją z drogi. Dobrze też, że udało się dołączyć dopisek o rozwydrzonej żonie dzwonnika, niechaj i ona zniknie z tego świata.

Pozostawała jedynie córka doktora, ale co tam, i na nią znajdzie się jakiś sposób. A poza tym Griselda i tak ją uprzedzi. Złapie Thomasa w swoje sieci.

Dotarli do drzwi jej domu.

– Jak miło z twojej strony, Thomasie, że odprowadziłeś samotną kobietę – powiedziała, starając się wyglądać jednocześnie skromnie i zalotnie. – Czy… czy mogę się jakoś odwdzięczyć za twoją życzliwość? Może przyszedłbyś do mnie któregoś dnia, poczęstowałabym cię ciastem melasowym. Niechże to będzie któreś popołudnie, bo przecież dżentelmen nie może odwiedzać damy wieczorem. Dlaczego by nie jutro? Powiedzmy o trzeciej?

Większość mieszkańców miasteczka zasiadała o tej porze do obiadu, nikt więc nie zwróci uwagi na tę wizytę, a zanim wydana przez nią herbatka dobiegnie końca, zapadnie romantyczny zmierzch. Ona zaś będzie już przygotowana. Dom jej położony jest daleko, nikt więc niczego nie zauważy.

Thomas gorączkowo szukał powodów, którymi mógłby się wymówić, lecz niestety, żadnego nie wymyślił. Przed chwilą właśnie wyjawił, że z powodu choroby uczniów cały jutrzejszy dzień ma wolny. Niemądrze, że w ogóle o tym wspominał.

– Dzię… dziękuję – wyjąkał onieśmielony. – Bardzo mi miło.

Ach, nie wiesz, jak miło będzie naprawdę, pomyślała zadowolona Griselda.


Tego wieczoru w niedużym jak z piernika domku Griseldy długo paliło się światło. Ogród latem zawsze był pełen kwiatów, wśród których ukrywały się zioła, na przemian uzdrawiające i trujące, tych ostatnich rosło tu zdecydowanie więcej. Teraz, pod koniec roku, większość została już zebrana i umieszczona na przechowanie w tajemnym pomieszczeniu na tyłach domu. Znajdowało się tam wszystko, czego potrzebuje czarownica, zajmująca się przygotowywaniem magicznych mikstur.

Lecz Griselda zajmowała się nie tylko tym, była prawdziwą wiedźmą i posiadała umiejętności, których inni ludzie nawet się nie domyślali. Nie wszystkie czarownice potrafiły doprowadzić człowieka do śmierci w sadzawce samą tylko siłą swej woli, pozbawiając go jakiejkolwiek możliwości sprzeciwu. Umiała też zniekształcić wzrok człowieka, a tego, czego nie wiedziała o zaklinaniu i czarach, po prostu nie warto było wiedzieć.

Pobożna działalność w parafii była tarczą chroniącą ją przed światem, zapewniała jej nietykalność, której zdobycie trwało wiele lat, i umożliwiała na przykład wstęp do kaplicy, w której składano ciała zmarłych noworodków. Mogła swobodnie wchodzić i pobierać ich tłuszcz potrzebny jej do wyruszania w „podróż”'. Potrafiła zsyłać na ludzi zapomnienie – tą umiejętnością posłużyła się właśnie wtedy, gdy kilku mężczyzn pożądliwie się na nią rzuciło. Miała też inne tajemnice, do niektórych bała się przyznać nawet sama przed sobą. Chociażby do nocnych wypraw. Wprawdzie doświadczyła ich kilkakrotnie, ale starała się zachować ostrożność. Dbała też o to, by nie rozbierać się przy obcych, jeszcze by zauważyli znamię czarownicy. Otrzymała je właśnie podczas jednej ze swych wypraw – pocałunek samego Złego na pośladku. W dodatku… nie zawsze była sama w swoim domu, kiedy była sama.

Tajemnicę tę skrywała głęboko, głęboko w swojej czarnej duszy.


Nazajutrz Griselda starannie się przygotowała na wizytę onieśmielonego Thomasa. Idąc do domu wdowy, Llewellyn usłyszał od miasteczkowych plotkarzy kolejne wstrząsające nowiny. Powiadano, że tak samo jak młodziutka Mary-Lou, do sędziego wezwana została również piękna żona dzwonnika. Thomas nie posiadał się z oburzenia. Musi czym prędzej pomówić z sędzią albo z pastorem, wszyscy wiedzieli wszak, jakim niewinnym stworzeniem jest Mary-Lou Jak w ogóle coś podobnego mogło komuś przyjść do głowy?

Griselda, jego zdaniem, wyglądała naprawdę młodo, kiedy stała w drzwiach z szerokim uśmiechem na ustach. Ubrana była oczywiście w czarną suknię, jak przystało wdowie, z szerokimi spódnicami – i bez niczego pod spodem, lecz on o tym nie wiedział. Nie nosiła czepka, więc włosy, czyste i pachnące, spływały jej falami po plecach. Na twarzy nie miała jeszcze zmarszczek, na policzkach wykwitły rumieńce (szminka – oto cała tajemnica), a oczy płonęły jej w odpychający i fascynujący zarazem sposób.

Dziwna kobieta z tej Griseldy, niby anielsko dobra, lecz jakże trudno jednoznacznie ją ocenić.

Kiedy wchodził do środka, na głównej ulicy panował spokój. Droga skręcała tuż przed domem Griseldy, zauważało się więc go dopiero, gdy stało się tuż przed nim. Obok zaczynał się las. Griselda przeprowadziła się tutaj po śmierci męża, wcześniej mieszkała w elegantszym domu, lecz tu była mniej skrępowana.

Z ciężkiego mroku świerków dobiegło ponure pohukiwanie puszczyka, zaskrzeczały wrony, wróżące nieszczęście krakanie brzmiało naprawdę przejmująco. Thomas odczuł ulgę, gdy drzwi wreszcie się za nim zamknęły.

Cóż to za dziwny zapach unosi się w środku? Oszałamiająco silna woń korzeni, mirry i kadzidła. Powietrze było nią przesycone i Thomasowi zakręciło się w głowie. Griselda poprosiła, by zajął miejsce przy nakrytym stole, zapaliła świece i zaciągnęła zasłony.

– O zmierzchu zawsze ogarnia mnie smutek – rzekła, udając, że ukrywa swój sentymentalizm za śmiechem. – Lepiej się od niego odgrodzić.

Thomas chciał zaprotestować, powiedzieć, że do zmierzchu jeszcze daleko, nie za dobrze bowiem czuł się w tej intymnej atmosferze, jaka nagle się wytworzyła. Lecz jako dobrze wychowany młody człowiek milczał.

Ciasto okazało się smaczne, herbata również, Griselda zaś prowadziła swobodną rozmowę na obojętne tematy, o tym jaka zima się zapowiada, czy zebrane plony wystarczą – Thomas odparł, że jego zdaniem tak – o chrzcie, mającym się odbyć w następną niedzielę. Nie poruszała kwestii procesów czarownic, za co bardzo był jej wdzięczny, myślą jednak stale krążył wokół młodziutkiej Mary-Lou, która zapewne całkiem sama siedziała teraz w areszcie. Niecierpliwił się, liczył bowiem, że zdąży jeszcze zajrzeć do domu sędziego.

Kiedy Griselda zrobiła pauzę, żeby nabrać oddechu, wstał wymawiając się koniecznością przygotowania jutrzejszych lekcji. Ona również natychmiast się zerwała i powiedziała prędko:

– Oczywiście, rozumiem. Z wielką przyjemnością gościłam cię u siebie. Chciałabym cię tylko jeszcze o coś prosić. Otóż mam pewną książkę, czy mógłbyś do niej zajrzeć? Znalazłam tam coś, czego nie rozumiem, a ty przecież jesteś taki oczytany. Zaczekaj chwilę, zaraz ją przyniosę!

Thomas, chociaż ogromnie pragnął już wyjść, nie mógł odmówić gospodyni. Nie ruszając się z miejsca, patrzył, jak wdowa znika za jakimiś niepozornymi drzwiczkami.

Griselda przebiegła przez pokój, drżącymi palcami otworzyła drzwi do swojej tajemnej izdebki i wsunęła się do środka. Postawiła świecznik na komodzie i przejrzała się w nierównym lustrze. O, tak, pięknie wygląda. Na policzkach miała rumieńce, zarówno sztuczne, jak i prawdziwe, oczy jej błyszczały, w mroku pokoju wyglądała bardzo młodo. Trzęsącymi się rękoma wyjęła maść, nabrała odrobinę na czubki palców i podciągnęła spódnicę. Przyglądając się swemu odbiciu natarła się w pachwinach, przypadkiem musnęła najwrażliwszą część swego ciała i aż drgnęła. Dopiero wtedy zorientowała się, jak bardzo sama jest podniecona. Niepotrzebna jej żadna maść, lecz Thomas jest nieśmiałym młodym człowiekiem, a przecież szkoda czasu na tracenie dni, a być może tygodni, na jego ewentualne zaloty. Ważne przecież, by wyprzedzić wszystkie kobiety, które mają na niego oko.

Nie wiedziała, czy posmarować odrobiną maści również piersi, obawiała się jednak, że dawka będzie zbyt duża. Takiego nowicjusza jak Thomas mógł ogarnąć zbytni zapał, a ona nie pragnęła żadnego zwierzęcego aktu. Obciągnęła spódnicę, czując, jak bardzo jest rozpalona, i odetchnęła głęboko. Nareszcie zdobędzie wytęsknionego, od tak dawna pożądanego Thomasa!

O mały włos, a zapomniałaby o książce, złapała ją w ostatniej chwili i prędko pobiegła przez pokoje. Zatrzymała się przed drzwiami bawialni, w której na nią czekał, jeszcze raz głęboko odetchnęła i weszła.

Thomas natychmiast coś wyczuł, nie mógł tylko pojąć, co to takiego. Kiedy Griselda stanęła w drzwiach i odstawiła świecznik, przyjrzał się jej pełnej nadziei twarzy.

Przeraziła go własna reakcja. Boże, byle tylko ona w niczym się nie zorientowała! Wszak ta kobieta jest godna pożądania, wręcz kusząca, skąd bierze się to uczucie, moje ciało… Ściągnął mocniej poły surduta. Byle tylko niczego nie zauważyła, bo ja… ja… Och, nie, dokąd kieruję swoje kroki, jej cudowna postać mnie przyciąga, nie mogę się jej oprzeć, muszę jej dotknąć, ona mi tego nigdy nie wybaczy!

Ale Griselda zaskoczyła go. Z błogim uśmiechem, podszytym wyrazem diabelskości na twarzy, i ze spojrzeniem wbitym w jego przesłonięte biodra, zaczęła delikatnie podnosić spódnice. Jeszcze trochę i jeszcze…

Thomas nie mógł oderwać od niej wzroku, oddychał ciężko, gwałtownie, miał wrażenie, że przyrodzenie zaraz mu eksploduje. Spod spódnicy wyłoniły się krzywe, pokryte wypukłymi żyłami uda, ale jemu wydawało się, że nigdy nie widział nic piękniejszego na świecie. Musiał przytrzymać się stołu, bo kolana się pod nim ugięły.

Griselda uradowana wpatrywała się w nabrzmiałe spodnie, jednym ruchem podciągnęła suknię aż do pasa. Oczy Thomasa robiły się coraz większe i większe, nie mógł oderwać od niej wzroku, nie mógł napatrzeć się do syta na cudowności, jakie przed nim obnażyła, nie widział wałków tłuszczu na brzuchu ani obwisłych piersi. A raczej widział to wszystko, lecz odbierał jako cudowne.

Griselda dostrzegła jego reakcję. Wprawnym ruchem rozpięła mu pasek i ściągnęła spodnie. Pomógł jej w tym, nagle bowiem bardzo zaczęło mu się spieszyć. Twarz pragnęła dotrzeć do źródła owego uwodzicielskiego zapachu, lecz kobieta odsunęła go i ujęła w dłoń to, na czym tak bardzo jej zależało. Nagle oboje znaleźli się na sofie, on ze spodniami wokół kostek miał wrażenie, że nie zdąży. Zaczął krzyczeć i zaraz doczekał się pomocy, kobieta swobodnie się pod niego wsunęła.

W oszołomieniu usłyszał jej jęk. „Nareszcie, nareszcie zwyciężyłam. On jest mój, tamte mogą sobie robić co chcą”. Lecz te słowa nie miały dla niego żadnego znaczenia, krew w żyłach wrzała mu niczym lawa na dnie wulkanu. Odniósł niejasne wrażenie, że towarzyszy im ktoś jeszcze, jakaś istota siadła mu na plecach, śmiejąc się perliście zsunęła się w dół i wdarła weń od tyłu. Thomas jednak skoncentrowany był wyłącznie na owej cudownej kobiecie, spoczywającej w jego objęciach, która krzycząc z rozkoszy odpowiadała na jego ruchy tym samym rytmem.

A potem Griseldzie przydarzył się drobny wypadek. Rozkosz, jakiej doznała, była tak silna, że odebrała jej przytomność.

Thomas z początku tego nie zauważył, kiedy jednak wycieńczony usiłował zacząć myśleć, nie bardzo mogąc nad sobą zapanować, zorientował się, że kobieta pod nim zwiotczała.

Griselda nie zdołała więc zesłać na niego zapomnienia, jak powinna była zrobić. To stało się przyczyną jej katastrofy.

Thomas wstał, płeć Griseldy wciąż pachniała zwierzęcą chucią, teraz jednak ten zapach przyprawił go o mdłości. Obudził się w nim szczery gniew. Widział, że kobieta oddycha, a więc jej nie zabił, jak przypuszczał z początku, ale cóż on zrobił? Co w niego wstąpiło, niczego nie mógł pojąć.

Na wpół przytomny zachwiał się na nogach, zaplątał w spodnie i prędko je naciągnął. Musi się stąd wydostać, brakowało mu powietrza, musi się wyspowiadać przed pastorem, zhańbił kobietę, ale nie, przecież ona była chętna, to ona zaczęła, ale mimo wszystko…

Zamroczony pomylił drzwi i znalazł się w jakimś innym pomieszczeniu, znalazł świecznik i kolejne drzwi. Tu musi być wyjście.

Młody Thomas czuł się tak źle, a miało być jeszcze gorzej!

Przerażony patrzył na pokoik, w którym się teraz znalazł. Cóż, w imię niebios, to może być?

Tajemnicze wywary, suszone części ciała zwierząt, księga z zaklęciami, pojemniczki, skórzane woreczki, zapach przyprawiający o mdłości. Na ścianie jakaś lista, podniósł świecę do góry, nazwiska…

Z wolna świadomość stanu rzeczy docierała do niego spowijając lodowatym chłodem całe ciało. Ciało i duszę.

Nazwiska wykreślano jedno po drugim. Poznał je. Były to nazwiska tak zwanych czarownic, które zostały powieszone; w Nowym Świecie bowiem czarownice nie ginęły na stosie, czekała je szubienica. Przy jednym czy dwóch dostrzegł przy nazwisku słowo „hura”, wypisane jeszcze mocniej przyciskanym piórem, a przy innym cały komentarz: „Z tą naprawdę świetnie się uporałam”.

Niektórych nazwisk jeszcze nie skreślono: Mary-Lou, żony dzwonnika, a przed nimi córki lekarza. Dalej wypisano kolejne dwa.

Thomas miał wrażenie, że za plecami słyszy jakiś dźwięk, ohydny chichot. Odwrócił się przerażony, czy to Griselda?

Nie, nie ona.

Pokoik w przeważającej części pogrążony był w mroku, migotliwy blask świecy podkreślał jeszcze grę cieni w kątach, sprawiał, że wydawały się mroczniejsze, straszniejsze. Ale czy na komodzie nie siedzi jakaś nieduża postać? Ohydna istota o szatańsko błyszczących oczach i długim, cienkim podniesionym członku? Jak nazywano takie demony? Czy to inkub?

Thomas przypomniał sobie, co wydarzyło się na sofie. Na wpół przytomny z przerażenia i obrzydzenia zerwał listę ze ściany i pobiegł z nią przez pokoje. Przez moment dostrzegł białą obwisłą skórę leżącej na sofie Griseldy i zobaczył, że poruszyła się, nie otwierając oczu. Wreszcie wydostał się na świeże listopadowe powietrze.

Biegł główną ulicą miasteczka, jakby sam diabeł deptał mu po piętach.

Niewiele, trzeba przyznać, się mylił.

Загрузка...