13

Griselda nie widziała dziewcząt wracających znad rzeki, nie śniło jej się zresztą nawet, że tak będzie. W tej właśnie chwili stała w recepcji hotelu naprzeciwko pałacu Marca, chciała bowiem wynająć pokój z widokiem na ten budynek. Kiedy weszła do pokoju i wyjrzała przez okno, dziewczęta znalazły się już bezpieczne w jego wnętrzu.

Po kłopocie z tą pannicą i drugą bezczelną babą! Wyleciały już w powietrze, może trafiły do nieba, tam gdzie ich miejsce, wśród nudnej muzyki harf.

Zadowolona mruczała pod nosem.

Pozostaje jeszcze ta, którą nazywają Indrą, paskudne imię, brzydka dziewczyna, Oriana to także nieładne imię, ale pasuje do tej chudej drzazgi. Potem już Thomas będzie tylko mój.

Zakocha się we mnie do szaleństwa, to bardzo proste, przecież on mnie nie poznaje, zabawię się z nim parę razy, to potrwa jakiś czas, sama zdecyduję, jak długo będę się chciała cieszyć jego berłem. Dopóki się nim nie znudzę.

A potem uderzę. Najpierw go porzucę, będzie zdychał z miłości do mnie, tęsknota zeżre go od środka, będzie się zastanawiać, dlaczego tak jest, dopiekę mu, później zaś się zemszczę naprawdę. Obrzydzę mu życie, wolno, kawałek po kawałku mu je odbiorę, przekona się, z kim zadarł.

Ze wzrokiem utkwionym – nie w porę – we wrota pałacu grzebała w swojej torebce, sprawdzając, czy ma wszystkie niezbędne środki, by móc go torturować. Miała miksturę, szarpiącą żołądek do tego stopnia, że człowiekowi wydawało się, iż zagnieździły się w nim diabły i rozrywają go od wewnątrz pazurami, próbując wydostać się przez skórę. Miała środek sprowadzający mordercze myśli, przez co osoba, która go zażyła, łatwo trafiała do więzienia. Miała maści stopniowo zżerające całą skórę.

Nagle pod palcami wyczuła pudełeczko, którego nie zauważyła wcześniej, było bowiem maleńkie, zaplątało się w szew.

Skąd się wzięło?

Griselda już wcześniej przełożyła prawie wszystko ze swej ulubionej sakiewki do większej torebki, skradzionej jeszcze w Bostonie, z wieloma przegródkami, dość głębokiej. Schodząc do starej kopalni najcenniejsze ze swych rzeczy ukryła w kieszeniach sukni bądź też umieściła w pasie na brzuchu tuż pod ubraniem. Tam też właśnie ukryła dynamit. Wyglądała wprawdzie dość nieforemnie, uznała jednak, że nie czas na próżność.

Maleńkiego pudełeczka nie poznawała, musiała je mieć już od dawna, od bardzo dawna, przełożyła je widać z sakiewki z rzemyków do nowej torby, ukryło się gdzieś w jej zakamarkach.

Była pewna, że należy do niej. Przypominało jej ukochaną szkatułkę. Otworzyła je ostrożnie, bo przecież nigdy nic nie wiadomo. Pudełeczko mogło jej towarzyszyć przez stulecia albo nawet tysiąclecia, nic dziwnego więc, że go nie zapamiętała.

Cofnęła się, czując bijący ze środka zapach.

Uśmiech uniesienia wykwitł na młodziutkiej buzi o strasznych doświadczonych oczach. Doskonale znała ten aromat.

W rogach pudełeczka została jedynie odrobina maści, resztka nie większa niż porcyjka prymki. Griselda prędko zamknęła pudełeczko, nie może dopuścić, by bodaj odrobina zapachu się ulotniła.

To maść wywołująca pożądanie, została jej ledwie ociupina, lecz ona już będzie umiała oszczędnie ją wykorzystać. Nie tak dużo potrzeba, aby wyprowadzić mężczyznę z równowagi, zmusić, by zapomniał o własnym ja. Ostrożnie wybierze kochanka, będzie nim, rzecz jasna, Thomas, chociaż on ulegnie jej czarowi i bez tego, była co do tego przekonana. Podobnie z zielonym faunem i tym przystojnym dzikusem, którego dzisiaj spotkała. Obaj sprawiali wrażenie zmysłowych istot, a takim nie potrzeba maści ani innych podobnych specyfików.

Nie, musi oszczędzić tę błogosławioną resztkę na mężczyzn, których trudniej podbić. Na księcia, na przykład, i być może…

No cóż, należy wszystko dokładnie zaplanować.


Przez wiele minut Marco usiłował doprowadzić do porozumienia między Ramem a Talorninem. Zadanie okazało się wcale niełatwe.

– Co ty sobie o nas myślisz, Talorninie? – mówił Ram. Z oczu biło mu zmęczenie i wzburzenie. – Naprawdę wydaje ci się, że potrafisz w taki sposób zabić piękne i czyste uczucie? Rozdzieleniem nas? Nie pojmujesz, że to tylko pogarsza sprawę? Samotność i tęsknota jakże często wzmacniają uczucia, dlaczego nie pozwalasz nam kontynuować pięknej przyjaźni, aż nasze fantazje wygasną same z siebie? Jedyny sposób to pozwolić miłości się wypalić, spotykać się jak przedtem, przyjaźnić, rozmawiać o różnych sprawach. Bez ukradkowych schadzek, bez marzeń niemożliwych do spełnienia. Chcę mieć pewność, że Indra dobrze się miewa. Kiedy nie ma mnie przy niej, moje myśli i tak nieustannie wokół niej krążą, niepokoję się o nią i nie jestem w stanie wykonywać swojej pracy Strażnika.

– Ram ma rację – stwierdził Marco, który nie wiedział zbyt wiele o tajemniczych ścieżkach miłości i mówił po prostu tak, jak podpowiadał mu zdrowy rozsądek. – Wiem, że pragniesz ich dobra i że nie robisz tego ze złego serca, lecz uwierz mi, zarówno Indra, jak i Ram są w stanie poradzić sobie z tym problemem i zapanować nad swoimi uczuciami. Proponuję, abyś pozwolił, by powszedniość zniszczyła romantykę.

– Będę się trzymał od Indry z daleka – zapewnił Ram. – A płomień, który nie znajduje pożywki, z czasem gaśnie.

– Nie zdołasz traktować jej chłodno i trzeźwo – oponował Talornin. – Myślisz, że dzisiaj tego nie zauważyłem? Byłeś twardy i surowy, nie patrzyłeś nawet na nią, a ona stała się przez to najbardziej nieszczęśliwą istotą, jaką zdarzyło mi się widzieć w życiu, nic z tego bowiem nie mogła pojąć. To nie jest właściwe zachowanie wobec kobiety, przyjacielu.

Ram był zaskoczony. Nie patrzył na Indrę, dlatego też nie zauważył cierpienia dziewczyny. Głęboko wstrząśnięty powiedział:

– Nie na nią się gniewałem, tylko na ciebie, dobrze o tym wiesz.

– No tak, ale jak ona mogła się tego domyślać? Pilnuj się, żebyś nie zrobił czegoś nierozważnego, bo zachowałeś się wobec niej naprawdę bardzo źle.

– Mówiłeś przecież, że mam ją ignorować.

– Owszem, lecz nie mówiłem, że masz jednocześnie sprawiać wrażenie, jakbyś brzydził się choćby rzucić spojrzenia w jej stronę. Tym bardziej że nie najpiękniej dzisiaj wyglądała.

Przy tych ostatnich słowach Talornin nie zdołał powstrzymać się od uśmiechu, co zdecydowanie poprawiło nastrój, chociaż niezbyt chyba pomogło Ramowi, zrozpaczonemu, że Indra mogła źle odczytać jego chłód. Marco jednak dostrzegł pewną nadzieję na pomyślny rozwój negocjacji.

– Pozwól im spróbować – poprosił. – Potraktuj wyprawę po olbrzymie jelenie jako swego rodzaju próbę dla obojga. Uwierz mi, żadne z nich nie jest uosobieniem zmysłowości!

– Muszę porozmawiać z Indrą – oświadczył Ram zatopiony w myślach. Wyraz zatroskania nie ustępował mu z twarzy. – Ona nie może myśleć, że ja…

– W tej rozmowie powinien uczestniczyć ktoś trzeci – cierpko oświadczył Talornin.

– Och, przestań! – z rezygnacją rzekł Ram.

– Tak, Talorninie, z całym szacunkiem dla twej mądrości i życiowego doświadczenia uważam, że żądasz zbyt wiele – spokojnie powiedział Marco. – Blisko godzinę rozmawiamy już o tym, czy Ram ma świadomość tego, gdzie są granice. Obiecał, że będzie się trzymał niepisanych praw, obowiązujących w Królestwie Światła, bez względu na to, jak wielkich cierpień mu to przysparza. Nie utrudniaj mu więc życia jeszcze bardziej. Ani jemu, ani Indrze.

Ze słowami Marca Obcy się liczyli, Talornin jednak nie chciał jeszcze się poddać.

– Ty z nią porozmawiaj, Marco. W cztery oczy. Przemów w imieniu Rama.

– Owszem, mogę to zrobić – zgodził się Marco. – Podejrzewam bowiem, że Indrze wydaje się, iż Ram nie chce mieć z nią do czynienia tylko z powodu jej oszpeconej twarzy.

– Ależ nie wolno jej tak myśleć! – Ram był naprawdę zrozpaczony. – Nie jestem taki głupi ani tak małostkowy.

– Spróbuj to jakoś naprawić, Marco – poprosił Talornin przygnębiony. – Ram, znoszę zakaz twojego przebywania z Indrą, ale dopiero po tym, jak Marco z nią pomówi. A teraz wracaj do swoich obowiązków.

Ram natychmiast wyszedł, nie podziękowawszy Talorninowi za zmianę decyzji.

Marco i Obcy przez chwilę stali w milczeniu.

– Nie stać cię na utratę jego zaufania – spokojnie stwierdził Marco.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Ram jest niezwykle cennym współpracownikiem i właśnie dlatego nie chcę, żeby popełnił jakieś głupstwo.

– On jest rozsądny. Sądzę, że powinniśmy pozwolić, aby między nim a Indrą zawiązała się piękna trwała przyjaźń, nic więcej. Oni już wiedzą, czego powinni się trzymać.

Talornin westchnął.

– Ufam, że masz rację. Z całego serca chciałbym w to wierzyć.

Marco zawahał się.

– Indra to wspaniała dziewczyna, o wiele lepsza niż ta, za jaką chce uchodzić. Udaje lenistwo, ironię, zbyt mocno podkreśla swoje poprzednie niby lekkomyślne życie. W głębi ducha zaś jest bardzo poważną osobą i absolutnie uczciwą. Nie składaj całej winy na nią, myślę, że tego nie zniesie. Jest na to zbyt wrażliwa.

– Indra wrażliwa? Z początku nawet przez myśl mi nie przeszło, że tak może być, sporo się jednak nauczyłem, postaram się jej nie ranić.

Talornin patrzył w przestrzeń nieobecnym wzrokiem. Marco przyglądał mu się ze zdumieniem. Dlaczego właściwie najwyższy ze Strażników tak gwałtownie sprzeciwia się niewinnemu wszak jak do tej pory związkowi Indry z Ramem? Czyżby kierowały nim jakieś ukryte motywy?

A jeśli tak, to jakie?


Griselda niemalże oślepła już od wpatrywania się w owe wrota pałacu, gdy wreszcie ktoś stamtąd wyszedł.

Och, to ten piękny młody mężczyzna z psem! Najwyraźniej wybierają się na spacer po parku.

Prędko, musi przeciąć mu drogę, ma przecież maść i zdoła podbić serce każdego. Spędziła już w Królestwie Światła dość dużo czasu i wstrzemięźliwość zaczęła dawać jej się we znaki. Chciała mężczyzny, czuła, że dłużej nie wytrzyma. Zastępcze działania nie skutkowały już ani trochę, musiała wreszcie zaspokoić pragnienie dręczące ciało.

Ubrała się skromnie i uwodzicielsko zarazem. Wyglądała teraz jak młoda panienka, nie mająca pojęcia o żądzach, jakie kierują mężczyznami, ani o niebezpieczeństwach zmysłowości. Popatrzyła, w którą stronę zmierza młodzieniec z psem, i domyśliła się, że wrócą tą samą drogą. Poznała już trochę park i wiedziała, że są tu miejsca, w których rosną gęste krzaki, odpowiednie na kryjówkę i szybką miłość. Gdy on nadejdzie, ona wyłoni się z ukrycia i będzie mogła swobodnie działać.

Cóż to za piękny mężczyzna! Niczym ze snu.

Niedługo później stanęła na czatach, ukryta za krzewami Wcześniej nasmarowała się maścią i starym zwyczajem nie włożyła bielizny. Po cóż takie niepotrzebne utrudnienia?

Czy on nigdy nie nadejdzie?

Jest! Już idzie.

Zaraz zacznie węszyć w powietrzu, wiem przecież, jak to się odbywa. Przystanie, nie wiedząc, co się dzieje, będzie szukał wzrokiem, a potem ruszy w moją stronę jak ciągnięty na niewidzialnej smyczy. Odnajdzie mnie i…

Nie!

Nie, nie pies, do diabła!

Och, nie, zabierzcie stąd tego drapieżnika!

Nero oszołomiony chłonął osobliwy zapach. Zbliżył się do dziewczyny idącej boczną ścieżką, a dotarłszy do niej, jął obwąchiwać ją od przodu i od tyłu. Opędzała się, krzycząc przeraźliwie, ale kiedy Dolg wydał mu komendę, Nero natychmiast do niego wrócił, co prawda zaniepokojony i zasmucony ostrym głosem pana. Zapach, który poczuł, nie był wcale psim zapachem, ale…

Okropna kobieta! Z gardła psa wydobył się głęboki warkot.

– Ależ Nero! – łagodnie upomniał ulubieńca Dolg. – Co się stało, zwykle przecież tak się nie zachowujesz!

Odwrócił się do dziewczyny, która przerażona wcisnęła się w pień wielkiego drzewa.

– Wybacz, że Nero tak cię przestraszył, to bardzo dobry i łagodny pies.

A dobry i łagodny pies odpowiedział, pokazując panience kły.

Griselda opamiętała się i uśmiechnęła nerwowo.

– To na pewno dlatego, że mamy w domu kota – wysepleniła jak dziecko.

– Tak, to wszystko tłumaczy – przyznał Dolg z ulgą. – Nero nie przepada za kotami.

Ach, jakiż on piękny z bliska, nieodparcie piękny, ale…

To się nie zgadza, ten młodzieniec stoi przy niej i spokojnie rozprawia o kotach, a powinien być teraz dziki, opętany żądzą, powinien przewrócić ją na trawę i spieszyć się, pragnąć tylko jednego, tymczasem on…

Może coś stało się z maścią? Czyżby to była inna maść albo po prostu się zepsuła ze starości?

Ale pies przecież ją poczuł. Czyżby pudełeczko zawierało specyfik pobudzający zwierzęta? Chyba nie, czegoś takiego nigdy nie chciałaby zatrzymać.

Zanim zdążyła znaleźć jakieś wyjaśnienie, niezwykły młodzieniec jeszcze raz ją przeprosił, zabrał psa i odszedł. Oddalił się kompletnie nieporuszony.

Wstrząśnięta Griselda została sama. Z wolna zaczęła zdawać sobie sprawę, jakie głupstwo popełniła.

Ujawniła swoją twarz przed jednym z grupy swoich wrogów. Oczywiście ten młodzieniec nie będzie jej łączył z atakami na innych, ale przecież ją zobaczył, przestała być cieniem, którego nikt nie widział, tylko domyślał się jego istnienia. Stała się rzeczywistą osobą.

Gdyby jej uległ, tak jak na to liczyła, mogłaby zesłać na niego zapomnienie i w jego pamięci nie pozostałby nawet ślad ich spotkania i przeżytych wspólnie rozkoszy, lecz on po prostu sobie odszedł, ot, tak, jak gdyby była zwyczajną dziewczyną. Ona, Griselda!

Targana złością miała ochotę gryźć kamienie.

Teraz musi być ostrożniejsza. W ogóle nie może się pokazywać.

Kiedy drobnym kroczkiem opuszczała park, poczuła, że dzieje się coś nieprzyjemnego.

Ktoś za nią szedł, cała gromada chłopców, dwunasto-, czternastolatków. Wyraźnie było widać, że na tych młokosów jej zapach podziałał. Pędzili za nią, gnani popędami młodości. Griselda, krzycząc jak szalona, pomknęła do hotelu. Chłopcy rzucili się na drzwi wejściowe, które pospiesznie za sobą zamknęła. Nie byli osamotnieni w swych zamiarach, Griselda czuła wbite w siebie wygłodniałe spojrzenie męskich oczu, dostrzegła, że jakiś mężczyzna w westybulu rusza w jej stronę, patrząc na nią szklanym wzrokiem. Pomknęła w górę po schodach i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Zrzuciła ubranie i czym prędzej weszła pod nowoczesny prysznic, którego tak nienawidziła. Odkręciła wodę i szorowała się, myła do czysta.

Wszystkie męskie istoty zareagowały na woń wydzielaną przez jej maść, środek więc działał jak należy, wszyscy dali się złapać na tę przynętę.

Wszyscy, tylko nie ten, którego pragnęła.

Загрузка...