12

Godzinę później Griselda zadowolona oddalała się już od rzeki i od miejsca, gdzie cumowały poruszające się w powietrzu i po wodzie gondole. Dla niej były to po prostu łodzie, nie śniło jej się nawet, że potrafią się także wznieść w przestworza.

Odnalazła właściwą łódź, zadanie było bardzo proste, jedna bowiem tylko odpowiadała opisowi. Odczekała, aż przystań opustoszeje, a potem przymocowała ładunek do burty i nastawiła zegar, tak samo jak robili mężczyźni w Bostonie. Prosty, genialny sposób. Zawsze wszak była genialna. Nikt chyba nie był w stanie jej pokonać, jeśli chodziło o diabelsko wyrafinowane pomysły. Ci nieudacznicy jeszcze się o tym przekonają.

Wierzby płaczące zanurzały delikatne listki w Złocistej Rzece. Łódź łagodnie sunęła między zielonymi ukwieconymi brzegami pośród lilii wodnych we wszystkich odcieniach od białego poprzez bladoróżowy aż do ciemnej czerwieni. Żółte lilie jaśniały w zakolach, inne przypominające lotos kwiaty rozmarzone unosiły się na olbrzymich liściach. Łabędzie i kaczki mijały gondole, najwyraźniej nie bojąc się ani łodzi, ani śmiechu dziewcząt.

Wszystkie cztery młode damy ubrały się niezwykle romantycznie, jak na tę idylliczną przejażdżkę gondolą wypadało. Nosiły jasne zwiewne sukienki i białe kapelusze z szerokimi rondkami. Wszystkie też były bose.

Zabrały oczywiście ukochanego kota Sassy, Huberta Ambrozję. Hubert kilkakrotnie wydał już na świat kocięta, męska część kociego imienia powinna więc właściwie pójść w zapomnienie, kota wciąż jednak, starym zwyczajem, nazywano Hubertem Ambrozją. Zwierzątko siedziało teraz na kolanach u Sassy, czujnie śledząc igraszki fal wokół gondoli.

Po pierwszej próbie wyskoczenia i przespacerowania się po błyszczącej powierzchni kot roztropnie postanowił zostać w łodzi. Sassa osuszyła go ręcznikiem.

– Co sądzicie o konstelacji Indra-Ram? – spytała Berengaria, najbystrzejsza z nich i najbardziej pewna siebie.

– A co ty sama o tym myślisz? – spytała życzliwie Oriana, usadowiona z przodu, plecami do dziobu.

– Och, moim zdaniem to niezwykle romantyczna historia – westchnęła Berengaria. – Miłość przekraczająca wszelkie granice, w podwójnym rozumieniu tego słowa.

– Ja też uważam, że to bardzo piękne – uśmiechnęła się Oriana, lecz Siska i Sassa nie były tego takie pewne.

Siska dlatego, że nie lubiła nic ani nikogo, kto się wyróżniał, nigdy nie zdołała się pozbyć prymitywnego strachu przed tym, co nieznane. Sassa natomiast wciąż była zbyt młoda, by pojąć istotę miłości. Sama podkochiwała się w Marcu, ponieważ uratował jej twarz po poparzeniu, a jej uczucie było dokładnie tak dziecinne i pozbawione wszelkich myśli o erotyce, jak być powinno.

– Moim zdaniem Talornin to głupek – stwierdziła Berengaria.

Oriana natomiast była bardziej wyważona.

– Wydaje mi się, że on wie, co robi.

– Ale przecież małżeństwa ludzi i Lemurów były już zawierane i układały się szczęśliwie.

– Nie wszystkie – rzekła Oriana w zamyśleniu. – Niektóre się rozpadły. Różnice kulturowe okazały się zbyt wielkie.

– Ale oni mogą mieć dzieci?

– O, tak, i zazwyczaj wszystko jest z nimi w porządku. Istnieją jednak wyjątki. Ryzyko zawsze jest bardzo duże.

– Phi! – prychnęła Berengaria. – Małżeństwa wśród ludzi także się rozpadają. I nie wszystkie dzieci przychodzą na świat doskonałe.

– Rzeczywiście, punkt dla ciebie – uśmiechnęła się Oriana. – Spróbuję przedłożyć to Talorninowi. Często zagląda do mojego biura.

Berengaria rozpromieniła się, słysząc pochwałę.

Próbowała dopominać się o jeszcze, lecz towarzyszki zajęte były własnymi myślami. Zmieniła więc temat.

– Czyż tu nie pięknie? – spytała z entuzjazmem.

– O, tak – odparła Oriana łagodnie. – Szkoda, że nie zabrałyśmy Thomasa. On tak mało wychodzi, na pewno by mu się tu podobało.

– Nie powinien opuszczać pałacu, dopóki ta straszna czarownica nie zostanie schwytana – odpowiedziała Sassa.

Siska zanurzyła rękę w wodzie. Wychyliła się nieco za mocno i mało brakowało, a straciłaby równowagę, ale przy wtórze głośnego śmiechu przyjaciółkom udało się wciągnąć ją do środka.

– Jesteś szalona – powiedziała Sassa. – Pomyśl tylko, co by było, gdybyś wpadła do wody w tej ślicznej sukience. Usiądź głębiej!

– Nie, zaczekaj! – zaprotestowała Siska, piękna księżniczka z Ciemności. – Wyczułam coś na zewnątrz łodzi.

Jeszcze raz wychyliła się niepokojąco mocno, jej długie czarne włosy musnęły złotą wodę, w której odbijał się kolor nieba. Tak jak wtedy w strumieniu, kiedy woda ocaliła ją przed prześladowcami z Królestwa Ciemności i umożliwiła dotarcie do Królestwa Światła.

Gondola posuwała się wolno, aby dziewczęta mogły w pełni rozkoszować się otaczającym je pięknem krajobrazu, Siska więc w spokoju zbadała zewnętrzną część burty, ukrytą pod powierzchnią wody.

– Przytrzymaj mnie, Berengario!

– Co się stało? – dopytywała się Sassa, która nie mogła wypuścić z objęć Huberta Ambrozji.

– Nie wiem, to coś dziwnego. Niczego takiego przecież nie umieszczałyśmy na naszej gondoli!

Siska mieszkała u Sassy i rodziców jej ojca, właśnie ich gondolę pożyczyły dziewczynki.

– Mogę to oderwać, chociaż umocowane jest dosyć mocno. Trzymaj mnie porządnie! O, tak! Mam!

Podniosła znalezisko w górę, z cienkiego rękawa bluzki zaczęła skapywać woda.

– Na miłość boską! – zdumiała się Berengaria. – Czy to bomba?

– Raczej ładunek wybuchowy – odparła Oriana z takim samym niedowierzaniem.

– Ojej! – zawołała Sassa, cofając się gwałtownie, by zapewnić bezpieczeństwo Hubertowi Ambrozji. – Czy on wybuchnie?

– Nie – roześmiała się Oriana. – Bo osoba, która go umieściła, nie pomyślała o tym, że łódź sporo się zanurzy, kiedy wsiądą do niej cztery damy i kot. Wszystko zamokło, ale moje drogie, spójrzcie! Jest zegar, pokażcie mi!

Zegar na aparacie wskazywał dwadzieścia po szóstej.

– Phi, to już pół godziny temu – prychnęła Berengaria.

– Mam go wyrzucić za burtę? – pytała Siska.

– Och, nie! – zawołała Oriana. – Musimy pokazać to Ramowi, a poza tym nie możemy zaśmiecać rzeki metalowymi odpadkami.

Siska po zastanowieniu przyznała jej rację. Spakowawszy swoje mokre znalezisko i uznawszy, że dość się już napatrzyły na Złocistą Rzekę, dopłynęły bowiem do Srebrzystego Lasu, gdzie nie wolno im było wchodzić, ponownie wzięły kurs na Sagę.

Gadatliwe zwykle dziewczynki w powrotnej drodze zachowały zadziwiające milczenie. Sassa mocno tuliła do siebie kota, a w oczach Oriany pojawił się niepokój.


Ram i Talornin stawili się bardzo poważni na spotkanie w pałacu Marca, gdzie przebywali Thomas i Indra. Do poprzedniego składu grupy dołączył jeszcze tylko Dolg.

Indra była ogromnie zasmucona, nie śmiała spojrzeć na Rama, on bowiem zachowywał się z ową trudną do zrozumienia rezerwą. Wydawał się wręcz rozgniewany, tak jak przez cały dzień.

Czy zrobiła coś złego? Dlaczego nie chciał z nią rozmawiać ani nawet się do niej nie uśmiechnął? Czyżby aż tak się pomyliła? Czy tylko ona kochała, a on po prostu okazywał jej życzliwość i nie chciał urazić?

Głos Talornina wyrwał ją z zamyślenia.

– To doprawdy alarmujące. Udało nam się stwierdzić, że ładunek wybuchowy i resztę należącej do niego aparatury wykonano w Stanach Zjednoczonych, a ściślej mówiąc, w Bostonie. Został umieszczony na gondoli przez niewprawioną w technice osobę, której celem jednak było zabicie. Problem polega na tym, że ani Thomasa, ani Indry w gondoli nie było, dlaczego więc? Czy ona uderza bez żadnego planu? I czy to na pewno ona?

– Ależ tak! – odparł Thomas. – Z daleka pachnie mi to Griseldą, jest głupia i nienawistna. Jedyne, czego nie pojmuję, to w jaki sposób zdołała sprowadzić tutaj ten ładunek, i całą resztę. I dlaczego to zrobiła? Co prawda ten aparacik nie jest duży.

Ram poinformował go o rym, że Obcy, którzy pilnują dróg łączących świat zewnętrzny z Królestwem Światła i zabierają ludzi zabłąkanych w niebezpieczne korytarze wiodące do wnętrza Ziemi, zwykle sprawdzają ich ewentualny bagaż, nigdy jednak nie dokonują rewizji osobistych. Padła wprawdzie propozycja, by to robić, po tym, jak Johnowi udało się przeszmuglować broń do miasta nieprzystosowanych. Obcy nie wiedzieli też nigdy, w jakiej części natrafią na ludzi, ponieważ poruszali się zwykle w korytarzach pod ziemią i obszukiwanie ich nie było ich zadaniem. Griseldą najwidoczniej musiała wzbudzić zaufanie, ponieważ przyprowadzili ją ze sobą. Nie każdego wszak wpuszczano do Królestwa Światła, lecz niestety nie udaje się uniknąć błędów. Tak stało się między innymi w przypadku Johna, i najwidoczniej również Griseldy, a także kilkorga innych z miasta nieprzystosowanych.

– Prawdopodobnie przybyła tu z jakąś grupą – stwierdził Ram.

Ależ popatrz na mnie, Ramie, błagała w myślach zrozpaczona Indra. Wiem, że głupio teraz wyglądam z twarzą zdeformowaną, jarzącą się kolorami, ale nie zniosę tej milczącej wrogości. Potrzebuję twego wsparcia, Ramie, wszystko wokół mnie jest takie przerażające, czuję się tak żałośnie samotna i nic nie warta, ponieważ ktoś chce mnie zabić i okaleczyć. Dłużej tego nie zniosę.

On jednak nawet teraz nie spojrzał w jej stronę.

Żeby zwrócić na siebie jego uwagę, chociaż odrobinę, głośno powiedziała o pomyśle, świetnym, jej zdaniem, jaki przyszedł jej do głowy:

– Mówicie, że biuro ewidencyjne nie może jej znaleźć. Pomyślcie, jeśli jej tu nie ma fizycznie, może przybyła, że się tak wyrażę, na sposób duchowy?

Zamyślili się nad jej słowami.

– To brzmi dość niewiarygodnie – stwierdził Dolg. – Nie jest jednak całkiem niemożliwe. Chodzi ci o to, że wszystkich tych złych czynów dopuszcza się jej dusza? To może wyjaśniać, dlaczego nikt jej nie widział, ale… no, nie wiem…

– Zjawa mocująca ładunek dynamitu? – uśmiechnął się Talornin. – No cóż, proponuję, abyśmy ten problem pozostawili duchom. One powinny odpowiedzieć, czy to możliwe.

– Uważam, że Indra ma po części rację – odezwał się Ram.

Mało brakowało, a z wdzięczności za te słowa rzuciłaby mu się na szyję. Ram jednak nawet nie spojrzał w jej stronę. Czyżby nie mógł znieść widoku jej poranionej twarzy? Czyżby naprawdę wyglądała tak strasznie?

Ram ciągnął:

– Wydaje mi się, że Griselda wytropiła Thomasa, a potem, posługując się siłą myśli, odnalazła drogę do nas na własną rękę. Wyliczyła ją w myślach i po prostu się tu przedostała, może przyleciała na miotle, jak to czarownica?

– To właściwie niemożliwe – zaprotestował Talornin.

– Wiem o tym, pamiętajcie jednak, że Griselda to bardzo szczególna istota. Chyba prastara moc w służbie zła.

Do dyskusji włączył się Marco:

– Uważasz więc, że ona rzeczywiście tu jest, lecz dostała się przez nikogo nie zauważona?

– Tak chyba musi być – odparł Ram. I jak podczas całej rozmowy w jego głosie dał się wychwycić dziwny ton. – Tylko Thomas wie, jak ona wygląda, ale nigdy tu jej nie widział.

– Czy ona jest niewidzialna? – spytała Siska.

– Przynajmniej potrafi stać się prawie niewidzialna – powiedział Ram. – Musi posiadać niezwykle silną magiczną moc

Zebranych w pokoju przebiegł dreszcz.

– Zajmijmy się jednak innym problemem – podjął najwyższy dowódca Strażników. – Dlaczego zaatakowano dziewczęta w łodzi? Były tam Berengaria, Siska, Sassa i Oriana. Co ona może mieć przeciwko nim?

Przez minutę zastanawiali się w milczeniu. Indra siedziała ze spuszczonym wzrokiem, zachowanie Rama pozbawiło ją wszelkiej radości życia. Czuła, że jest bliska płaczu i że niewiele więcej będzie w stanie znieść.

Wreszcie odezwał się Thomas.

– Dość dobrze zdołałem poznać Griseldę. Ona wyznaje zasadę „nikt nade mną, nikt obok mnie”, jest do szaleństwa zazdrosna, wy także mieliście okazję się o tym przekonać. Głównym motorem jej działania jest zazdrość, wydaje mi się, że chociaż mnie nienawidzi, to żadnej innej nie pozwoli mnie tknąć.

– Ojej! – przestraszyła się bystra jak zawsze Berengaria. – Pocałowałam cię w policzek, pamiętasz?

– Tak, na schodach, bardzo ci za to dziękuję, rozjaśniłaś moje mroczne myśli. A wyszedłem na schody zajęty rozmową z Orianą.

– Ale my niczego nie zrobiłyśmy – zaprotestowały Siska z Sassa.

– Nie, ale wasza obecność w gondoli nie przeszkodziła Griseldzie w realizacji jej morderczych planów – stwierdził Thomas, który, czując wsparcie tylu przyjaciół, odzyskał nieco ze swej dawnej inteligencji. Żelazne szpony strachu nie zaciskały się już tak mocno na jego nieszczęsnym sercu.

– Skąd jednak mogła wiedzieć, że zamierzacie wybrać się na przejażdżkę gondolą?

– Przecież ja o tym prawie krzyczałam! – zapaliła się Siska. – Właśnie na schodach zawołałam do Oriany: „Zobaczymy się wobec tego wieczorem nad brzegiem rzeki”. Wydaje mi się nawet, że wspomniałam o której, o szóstej.

– Nie, to ja – wtrąciła się Berengaria. – Ty za to powiedziałaś, jak wygląda nasza gondola i dokąd się wybieramy. Krwiożercza czarownica miała wszystkie informacje podane jak na tacy, mogła się po prostu częstować.

Talornin uderzył pięścią w stół, aż dziewczęta i Thomas podskoczyli do góry.

– To znaczy, że ona była w pobliżu. Niewidzialna, albo też po prostu się ukrywała. Zauważyliście tam kogoś?

Pokręcili głowami, nikt bowiem niczego szczególnego nie widział. Ot, zwykli przechodnie, jakieś dzieci bawiły się w parku, wszyscy wyglądali bardzo niewinnie.

Nic, co przywodziłoby na myśl śmiertelnie niebezpieczną czarownicę.

Marco rzekł zamyślony.

– Zastanawiam się, czy nie powinniśmy zmienić planów. Ona jest zbyt nieobliczalna, a przez to po dwakroć bardziej niebezpieczna. Jori, jak daleko się posunęliście w pracach przygotowawczych, związanych ze sprowadzeniem jeleni?

– Bardzo daleko, zostało jeszcze tylko kilka szczegółów.

– Oczywiście, szczegóły – zauważył cierpko Talornin. – Na przykład przeprowadzenie ich przez dolinę potworów i schwytanie wszystkich zwierząt. Nie możemy żadnego tam zostawić, to by było okrutne.

Jori zaprotestował.

– Ale mamy naprawdę świetne plany. Gondagil zna pewnego człowieka, który znakomicie się orientuje w liczbie jeleni i wie, gdzie ich szukać o każdej porze. Na pewno pomoże nam je schwytać w zamian za…

Jori urwał.

Talornin popatrzył nań surowo.

– W zamian za… przyjęcie go do Królestwa Światła?

– Coś w tym rodzaju – słabym głosem przyznał Jori.

– Z żoną, dziećmi, wujkami, teściową i kuzynkami kuzynek, dziękuję bardzo. I ile potworów przedostanie się do Królestwa Światła w momencie, gdy wrota się otworzą?

– Mamy również plan, który pozwoli nam uniknąć potworów.

– A Waregowie? I ta niemiecka wioska? Myślicie, że oni tak po prostu się zgodzą, aby zwierzęta miały więcej przywilejów niż ludzie, którzy czekają na tę chwilę od tak dawna?

Twarz Joriego zaczynała płonąć, Indra bała się, że chłopak wybuchnie wreszcie i powie Talorninowi coś bardzo niestosownego, ale Jori z udawanym spokojem rzekł jeszcze:

– Pracujemy nad tą sprawą.

– To świetnie – uspokoił się Talornin ku niezmiernej uldze wszystkich zebranych. – O czym chciałeś mówić, Marco?

Ubóstwiany, podobnie jak Heike, Tengel Dobry, Nataniel i wielu innych, bohater Ludzi Lodu popatrzył na zgromadzonych.

– W Królestwie Światła nikt, zdaje się, nie ujdzie Griseldzie, może powinniśmy trochę się z nią podroczyć? Na przykład zabrać wszystkich zamieszanych w tę sprawę na ekspedycję po olbrzymie jelenie z Ciemności. Przyda nam się więcej osób do dopilnowania zwierząt.

Na moment zapadła cisza, niejeden pomyślał o potworach, o ciemności za murem i o strachach, które się tam kryły, nie wspominając już o żałobnym zawodzeniu dobiegającym od strony Gór Czarnych. Lęk przed Ciemnością nigdy nie był obcy mieszkańcom Królestwa Światła.

– Co wy na to, dziewczęta? – spytał Marco. – I ty, Thomasie? Co wolicie, Griseldę czy też nieznane strachy czyhające w Ciemności?

Indra odpowiedziała pierwsza, rozważywszy prędko możliwości przebywania z Ramem:

– Ciemność. Potwory, wiadomo, jakie są, z nimi zawsze jakoś można sobie poradzić, odgryźć się albo coś w tym rodzaju. Ja idę z wami.

– My także – chórem oświadczyły najmłodsze.

Marco ze sceptycyzmem popatrzył na młodziutką Sassę, która aż skuliła się pod jego spojrzeniem. Ona nie bardzo miała ochotę wyruszać na wyprawę w nieznane.

Oriana i Thomas również się wahali, Oriana, którą zawsze radowało, iż zalicza się do dziewcząt, niepokoiła się, że jeśli wszyscy silni i potężni obrońcy wybiorą się na safari ratować jelenie, pozostali mieszkańcy Królestwa Światła zostaną bez obrony przed Griseldą. Thomas zaś chciał się dowiedzieć czegoś więcej na temat Ciemności.

– Ciemność sama w sobie nie jest taka niebezpieczna – odparł Ram, który tego dnia niewiele się odzywał. – Naprawdę przerażające są Góry Czarne, ale my tam się nie wybieramy, nie tym razem.

– A potwory?

– Jak już mówiliśmy, i na nie obmyśliliśmy pewien sposób – spokojnie odrzekł Marco. – A jeśli chodzi o schwytanie jeleni, to dysponujemy niezwykle silnym środkiem, który odkryła Miranda, kiedy tam była. Talorninie, rozmawiałem z Madragami, twierdzą, że ich najnowszy wynalazek będzie gotowy za kilka dni, jeśli tylko dostaną jakąś dodatkową pomoc.

– Cóż to za wynalazek?

– Juggernaut.

Twarz Talornina rozjaśniła się.

– Ale czy to nie było planowane na wyprawę w Góry Czarne?

– Owszem, ale i do tego zadania świetnie będzie pasować. Rozwiąże podwójny problem. Potwory i transport jeleni Nie potrzeba wyposażenia niezbędnego do wyprawy w Góry Czarne, z tym można jeszcze trochę zaczekać.

– Oczywiście, rozumiem, to wspaniałe.

Juggernaut?

Indra usiłowała umieścić gdzieś tę nazwę, znała ją dobrze, ale… Nie, chwilowo nie potrafiła jej wyciągnąć z kartoteki pamięci. Mgliście pamiętała jedynie, że ma ona związek z jakimś bogiem, filmem albo dwoma, lub też być może z jakąś wojną.

Marco odwrócił się w ich stronę.

Na miłość boską, taki wygląd, a zarazem taka nieprzystępność powinny być zakazane, pomyślały zgromadzone w pokoju kobiety.

Marco rzekł zaś surowo:

– Do tego czasu zamieszani w sprawę pozostaną w moim pałacu. Poproście, aby przyniesiono wam ubrania i wszystko, czego potrzebujecie. Griselda nie będzie miała szans, by zanurzyć w was swe pazury,

– W takim razie chętnie wybiorę się w Ciemność – oświadczył Thomas z jedynie ledwie słyszalnym drżeniem w głosie.

– Doskonale, a ty, Oriano, co z tobą?

– Ja także jadę z wami – odparła prędko, a Indra zorientowała się, że Oriana czekała na decyzję Thomasa. Najwyraźniej czuła się za niego odpowiedzialna.

Indra szukała wzroku Rama, chciała pokazać mu, jak bardzo się cieszy, że znów będą razem, chciała, by spojrzeniem jak wcześniej potwierdził, że będzie ją chronił z narażeniem własnego życia. Do Rama jednak ostrym tonem zwrócił się Talornin:

– Ram, na czas wyprawy w Ciemność przekazuję ci odpowiedzialność za Królestwo Światła.

Indra czytała o ludziach, którym twarz bieleje z wściekłości, nigdy jednak w to nie wierzyła, dopiero teraz przekonała się, że to możliwe. Ona sama czuła się zawiedziona i bezsilna, słysząc decyzję Talornina, lecz reakcja Rama była o wiele gorsza.

Ram patrzył na swego zwierzchnika, a jego oczy ciskały błyskawice gniewu. Pobladł jak kreda, a twarz mu stężała.

Marco postanowił rozładować sytuację i nakazał Dolgowi i Rokowi wyprowadzenie z pokoju wszystkich pozostałych. Sam został z zamiarem pośredniczenia w sporze między Talorninem a jego najbliższym zaufanym. Indra, kierując się w stronę drzwi, wyczuła, że to, co się teraz stanie, może nie być dobre dla Rama.

Z ulgą, lecz jednocześnie z lękiem, dręczona wyrzutami sumienia, domyśliła się, że nie jest to pierwsze starcie między tymi dwoma i że ona jest tego przyczyną.

Загрузка...