Rozdział 9

Wracali do łodzi w coraz większym deszczu, zadowoleni, że Bonsuan postanowił na nich poczekać. Weszli na pokład i Brunetti spojrzał na zegarek. Było dobrze po piątej – najwyższy czas wracać do komendy. Znaleźli się na Canal Grande. Bonsuan skręcił w prawo i popłynął najpierw w stronę Bazyliki św. Marka i Kampanili, następnie ku Ponte della Pieta i wreszcie do komendy.

W kabinie Brunetti wyciągnął portfel owinięty chusteczką.

– Kiedy wrócimy, mógłbyś zanieść to od razu do laboratorium, żeby zdjęli odciski palców? – poprosił Vianella, podając mu zawiniątko. – Odciski na plastikowej torebce z pewnością będą należały do Franchiego, wiec można je wykluczyć – dodał. – I może wyślij kogoś do szpitala, żeby wzięli odciski Rossiego.

– To wszystko, szefie?

– Jak tylko skończą, niech dostarczą mi portfel z powrotem. Chciałbym obejrzeć jego zawartość. I powiedz im, że to bardzo pilne.

– A czy zdarza się, szefie, żeby zidentyfikowanie odcisków palców nie było pilne? – spytał Vianello, spoglądając na Brunettiego.

– Hmm. Powiedz Bocchesemu, że podejrzewam morderstwo. Może to go zmobilizuje.

– Bocchese zaraz powie, że jeśli ten ktoś już nie żyje, to nie ma po co się spieszyć – zauważył Vianello.

Brunetti udał, że nie usłyszał. Vianello wsunął zawiniątko do wewnętrznej kieszeni munduru.

– Jeszcze coś, szefie? – zapytał.

– Chciałbym, żeby signorina Elettra poszukała w kartotece, czy nie ma tam czegoś o Rossim.

Wątpił w to, gdyż Rossi nie wyglądał na osobę, która kiedykolwiek maczałaby palce w czymś nielegalnym, ale w życiu różnie bywa, wolał więc sprawdzić.

Vianello podniósł dłoń.

– Przykro mi, szefie. Nie chciałbym panu przerywać, ale czy zakładamy, że to jest morderstwo?

Obydwaj zdawali sobie sprawę z ewentualnych trudności. Dopóki nie wyznaczono sędziego, żaden z nich nie mógł oficjalnie rozpoczynać dochodzenia, ale żeby go wyznaczono i żeby mógł podjąć właściwe działania, należało najpierw przedstawić przekonujące dowody popełnienia przestępstwa. Brunetti wątpił, czy wrażenie, że Rossi miał lęk przestrzeni, będzie wystarczającym dowodem czegokolwiek. Z pewnością nie przestępstwa, a tym bardziej zabójstwa.

– Będę musiał przekonać vice-questore – rzekł.

– Tak, będzie pan musiał – rzekł Vianello.

– Vianello, zabrzmiało to sceptycznie.

W odpowiedzi Vianello uniósł jedną brew.

– No tak, wątpię, żeby mu się to spodobało – zgodził się Brunetti. Vianello wciąż milczał. Patta godził się na podjęcie dochodzenia tylko wtedy, gdy nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że chodzi o przestępstwo. Istniały zatem niewielkie szanse, aby pozwolił na wszczęcie śledztwa w sprawie ewidentnie wyglądającej na nieszczęśliwy wypadek, przynajmniej dopóki nie pojawi się jakiś niezbity dowód, że jest odwrotnie.

Na szczęście – czy też na nieszczęście dla siebie – Brunetti był obiektywny. Wiedział, jak absurdalne mogą się wydać jego podejrzenia i jak łatwo może je za takie uznać ktoś, kto ich nie podziela. Rozsądek nakazywał zaakceptowanie oczywistości: Franco Rossi zmarł po niefortunnym upadku z rusztowania.

– Pojedź jutro rano do szpitala, weź klucze do jego mieszkania i rozejrzyj się tam – poprosił Vianella.

– Czego mam szukać?

– Nie mam pojęcia – odparł Brunetti. – Może jakiegoś notesu z adresami, listów, nazwisk przyjaciół czy znajomych.

Zamyślony, nie zauważył nawet, że przepłynęli pod Ponte della Pieta, i dopiero delikatne uderzenie łodzi o nabrzeże przed komendą uświadomiło mu, że są na miejscu.

Wyszli na pokład. Brunetti pomachał w podzięce Bonsuanowi, zajętemu zarzucaniem cum. Lało jak z cebra. Przemknęli do frontowych drzwi. Otworzył im policjant w mundurze. Zanim Brunetti zdążył mu podziękować, młody człowiek oznajmił:

Vice-questore czeka na pana, commissario.

– To on jeszcze jest w komendzie? – W głosie Brunettiego brzmiało zaskoczenie.

– Tak, panie komisarzu. Powiedział mi, żebym zawiadomił pana, jak tylko pan wróci.

– Dziękuję. – Brunetti odwrócił się do Vianella. – Lepiej pójdę tam od razu.

Na pierwsze piętro weszli razem, starając się nie myśleć, czego też Patta może chcieć. Vianello poszedł korytarzem na tył budynku, do laboratorium, gdzie królował technik Bocchese, fachowiec, który nigdy się nie spieszył i nie zważał na hierarchię służbową.

Brunetti zaś udał się do biura Patty. Signorina Elettra, podnosząc słuchawkę telefonu i naciskając jakiś guzik, przywołała go ruchem dłoni.

– Przyszedł komisarz Brunetti, dottore – powiedziała do słuchawki. Przez chwilę słuchała tego, co Patta do niej mówił, po czym rzekła: – Oczywiście, dottore – i się rozłączyła. – Chyba chodzi mu o jakąś przysługę, panie komisarzu. Przez całe popołudnie ani razu się nie awanturował, że pana nie ma – zdążyła mu jeszcze powiedzieć, po czym drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich Patta.

Trudno było nie zauważyć, że miał na sobie szary kaszmirowy garnitur i krawat, który we Włoszech uchodził za angielski krawat klubowy. Mimo że wiosna była deszczowa i zimna, przystojna twarz Patty, za owalnymi okularami w cienkiej oprawie, wyglądała zdrowo i była opalona. Okulary te były już co najmniej piątą parą, którą Brunetti zaobserwował na jego nosie, od kiedy Patta objął stanowisko wicekomendanta. Kiedyś, kiedy Brunetti zapomniał własnych i wziął z biurka okulary szefa, żeby przyjrzeć się jakiejś fotografii, zorientował się, że patrzy przez zwykłe szkło.

– Właśnie prosiłam commissario, żeby wszedł, vice-questore – powiedziała signorina Elettra. Brunetti spostrzegł na jej biurku dwie teczki z dokumentami i trzy kartki, choć dałby sobie głowę uciąć, że jeszcze przed chwilą tam nie leżały.

– Tak, proszę bardzo, niech pan wejdzie, dottore Brunetti – rzekł Patta, wyciągając dłoń w geście, który Brunettiemu nieprzyjemnie skojarzył się z gestem, jakim Klitajmestra musiała zachęcać Agamemnona do zejścia z rydwanu. Zdążył jeszcze tylko spojrzeć przelotnie na signorinę Elettrę i silne ramię Patty wepchnęło go delikatnie do gabinetu.

Patta zaniknął drzwi, podszedł do dwóch foteli stojących naprzeciw okien i poprosił Brunettiego, żeby usiadł na jednym z nich. Sam zajął drugi. Architekt wnętrz powiedziałby z pewnością o tych fotelach, że ustawiono je pod „kątem konwersacyjnym”.

– Cieszę się, że mógł mi pan poświęcić trochę czasu, commissario – rzekł Patta. Sarkazm w tonie zwierzchnika sprawił, że Brunetti poczuł się od razu swobodniej.

– Musiałem koniecznie wyjść – wyjaśnił.

– Myślałem, że to miało być przed południem – rzekł Patta i na jego twarz wypłynął uprzejmy uśmiech.

– Tak, ale później nagle się okazało, że muszę wyjść również po południu. Nie miałem czasu pana zawiadomić.

– Czy nie ma pan telefonino, dottore?

Brunetti, który czuł wstręt do telefonów komórkowych i odmawiał noszenia telefonino, choć zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak luddysta, ograniczył się do stwierdzenia:

– Nie wziąłem go ze sobą, panie komendancie.

Zamierzał zapytać Pattę, dlaczego go wezwał, ale po ostrzeżeniu signoriny Elettry wolał milczeć. Popatrzył na zwierzchnika obojętnie.

– Chciałem z panem porozmawiać, Commissario – zaczął Patta i chrząknął. – To jest coś… coś osobistego.

Brunetti starał się, jak mógł, żeby nie okazać ciekawości.

Patta zagłębił się w fotelu i wyprostował nogi. Przez chwilę obserwował światło odbijające się w jego wyglansowanych eleganckich półbutach, po czym raptownym ruchem przyciągnął nogi do siebie i usiadł normalnie, pochylając się lekko do przodu. W ciągu paru sekund, które mu to zajęło, ku zdumieniu Brunettiego jakby postarzał się o kilka lat.

– Chodzi o mojego syna – rzekł.

Brunetti wiedział, że Patta ma dwóch synów i że jeden nazywa się Roberto, a drugi Salvatore.

– O którego, comandante?

– O to dziecko, Roberta.

Roberto, szybko obliczył Brunetti, musiał mieć już co najmniej dwadzieścia trzy lata. No cóż, jego własna córka Chiara, mimo swoich piętnastu lat, też była dla niego dzieckiem i z pewnością zawsze dzieckiem pozostanie.

– Czy on nie studiuje na uniwersytecie, comandante?

– Tak, ekonomię handlu – odrzekł Patta i zamilkł, znów spoglądając na swoje buty. – Już od paru lat – dodał, podnosząc wzrok na Brunettiego.

Coraz bardziej zaintrygowany Brunetti musiał się bardzo starać, żeby nie okazać ani nadmiernej ciekawości, ani zbytniej obojętności. Sprawa mogła się okazać zwykłym kłopotem rodzinnym, ale bądź co bądź Patta był jego zwierzchnikiem. Kiwnął więc głową w sposób, który wydał mu się lekko zachęcający, tak jak to robił często wobec zdenerwowanych świadków.

– Czy zna pan kogoś w Jesolo? – spytał Patta.

– Przepraszam, gdzie, comandante?

– W Jesolo, w tamtejszej policji?

Brunetti zastanawiał się przez chwilę. Faktycznie, miał pewne kontakty z policją na lądzie, ale chyba nie od strony wybrzeża adriatyckiego. O ile pamiętał, Jesolo było miejscem pełnym nocnych klubów i dyskotek, przez które codziennie przewijały się tłumy turystów. Ludzie ci zatrzymywali się w hotelach i co rano przepływali lagunę łodzią. Najbliższym miastem w tamtym kierunku, w którym mógłby kogoś znać, było Grado. Pracowała tam jego koleżanka ze studiów.

– Nie, comandante. Nie znam nikogo w Jesolo – odrzekł.

Patta nie ukrywał rozczarowania.

– Miałem nadzieję, że może… – powiedział.

– Przykro mi, comandante. – Brunetti rozważał, jaką przyjąć taktykę, obserwując nieruchomego Pattę, który znów zaczął wpatrywać się w swoje buty.

– Dlaczego pan pyta? – zaryzykował.

Patta popatrzył na niego i odwrócił wzrok.

– Wczoraj wieczorem zadzwonili do mnie z tamtejszej policji – powiedział wreszcie. – Mają kogoś, kto dla nich pracuje. Wie pan, jak to jest.

To musiało oznaczać jakiegoś informatora.

– Ta osoba powiedziała im kilka tygodni temu, że Roberto handluje narkotykami. – Patta zamilkł.

– Dlaczego do pana zadzwonili? – spytał Brunetti, kiedy stało się jasne, że vice-questore nie powie ani słowa więcej.

Patta jakby nie usłyszał pytania.

– Miałem nadzieję, że może pan zna tam kogoś, kto mógłby dokładniej wyjaśnić, o co chodzi, kim jest ten informator, jak zaawansowane jest ich dochodzenie.

Brunetti milczał.

– No wie pan, jak to jest – powtórzył zażenowany Patta.

– Przykro mi, comandante, ale naprawdę nikogo tam nie znam – powiedział Brunetti. – Mógłbym zapytać Vianella. On jest wyjątkowo dyskretny. Nie ma się pan czego obawiać – zapewnił, zanim szef zdążył zaprotestować.

Patta wciąż nie patrzył na Brunettiego. Po chwili pokręcił przecząco głową, odrzucając pomoc umundurowanego policjanta.

– Czy to wszystko, comandante? – spytał Brunetti i położył dłonie na poręczach fotela, dając do zrozumienia, że jest gotów do odejścia.

– Oni go aresztowali – powiedział Patta cicho, widząc gest Brunettiego. – Wczoraj wieczorem. Zadzwonili do mnie około pierwszej w nocy. W jednej z dyskotek wybuchła bójka i w rezultacie zatrzymali parę osób i je przeszukali. Z pewnością to ta osoba im doniosła, bo przeszukali też Roberta.

Brunetti milczał, czekając na dalszy ciąg. Wiedział z doświadczenia, że jeśli człowiek zdecyduje się mówić, powie wszystko do końca.

– W kieszeni jego marynarki znaleźli plastikową saszetkę z ecstasy – Patta nachylił się ku Brunettiemu i spytał: – Pan wie, co to jest, commissario, prawda?

Brunetti przytaknął, zdziwiony, że Patta mógł myśleć, iż jakiś policjant może tego nie wiedzieć. Uznał, że w tym momencie lepiej się nie odzywać. Postarał się usiąść swobodniej i zdjął jedną dłoń z poręczy fotela.

– Roberto powiedział, że kiedy pojawiła się policja, ktoś musiał mu wsunąć tę saszetkę do kieszeni. To się często zdarza.

Często i nieczęsto, pomyślał Brunetti.

– Zadzwonili do mnie. Pojechałem tam. Wiedzieli, kim jest Roberto, więc powiedzieli, że lepiej będzie, jeśli przyjadę. Przekazali go w moje ręce. I kiedy wracaliśmy, przyznał mi się do tej saszetki – oznajmił Patta i znów zamilkł. Wydawało się, że nie ma już nic więcej do powiedzenia.

– Czy zatrzymali to, co przy nim znaleźli, jako dowód?

– Tak, i wzięli jego odciski palców, żeby porównać z tymi, które znajdą na saszetce.

– Jeśli on wręczył im tę saszetkę, to normalne, że będą na niej jego odciski – rzekł Brunetti.

– Tak, wiem – powiedział Patta. – Więc się tym wcale nie denerwowałem. Nawet nie zadzwoniłem do adwokata. Nie mają żadnego dowodu. Roberto mógł mówić prawdę.

Brunetti przytaknął w milczeniu, czekając, żeby Patta mu wyjaśnił, czemu mówi o tym wszystkim tylko jako o jednej z możliwości.

– Zadzwonili do mnie dziś rano, jak już pan wyszedł – powiedział Patta, siadając głębiej w fotelu i spoglądając w okno.

– Czy dlatego chciał pan mnie widzieć?

– Nie, dziś rano chciałem pana spytać o coś innego. Teraz to już nieważne.

– Co powiedzieli panu przez telefon, comandante? – spytał Brunetti.

Patta odwrócił wzrok od okna.

– Powiedzieli, że w większej saszetce znaleźli czterdzieści siedem mniejszych torebek, każda z jedną tabletką ecstasy.

Brunetti starał się szybko obliczyć wartość całej znalezionej porcji narkotyków według wagi, żeby się zorientować, co ryzykuje osoba będąca w jej posiadaniu. No cóż, nie było to tak strasznie dużo i jeśli Roberto będzie konsekwentnie utrzymywał, że ktoś mu to wsunął do kieszeni, nie przypuszczał, żeby chłopcu groziło wielkie niebezpieczeństwo ze strony prawa.

– Jego odciski palców były również na małych torebkach – przerwał ciszę Patta. – Na każdej z nich.

Brunetti ledwo się powstrzymał, żeby nie wstać i nie położyć pocieszającej dłoni na ramieniu Patty. Zamiast tego odczekał chwilę i rzekł:

– Tak mi przykro, comandante.

Patta kiwnął głową, wciąż na niego nie patrząc. Nie wiadomo, czy było to oznaką przyjęcia wyrazów współczucia, czy naprawdę czuł się poruszony.

Zapadło milczenie.

– Czy to wszystko zdarzyło się w samym Jesolo czy na Lido? – spytał wreszcie Brunetti, przerywając ciszę.

Patta spojrzał na Brunettiego i potrząsnął głową tak jak bokser, który właśnie otrzymał lekki cios.

– Co? – najwyraźniej nie usłyszał pytania.

– Gdzie to się wydarzyło, w Jesolo czy na Lido?

– Na Lido.

– A gdzie został… – Brunetti zawahał się i zamiast „aresztowany” powiedział: – zatrzymany pański syn?

– No przecież panu mówię. – W głosie Patty wyczuwało się tłumioną irytację. – Na Lido di Jesolo.

– Ale w jakim miejscu? W barze? W dyskotece?

Patta zamknął oczy. Ileż czasu, pomyślał Brunetti, musiał spędzić na rozpamiętywaniu całej tej sprawy, na przypominaniu sobie szczegółów z życia syna.

– W dyskotece Luksor – powiedział w końcu.

– Ach! – wymknęło się Brunettiemu, ale to wystarczyło, żeby Patta otworzył oczy.

– O co chodzi?

Brunetti zbył pytanie stwierdzeniem:

– Nic, znałem kiedyś kogoś, kto tam bez przerwy bywał.

Znów zapadło milczenie.

– Czy skontaktował się pan z adwokatem? – spytał Brunetti.

– Tak. Z Donatinim.

Brunetti zamaskował zdziwienie krótkim „aha”, jakby było rzeczą, oczywistą, że szef wybiera adwokata, który prawie zawsze reprezentuje mafię.

– Byłbym wdzięczny, commissario… – Patta zamilkł, jakby się zastanawiał, jak sformułować dalszy ciąg zdania.

– Pomyślę nad tym wszystkim, comandante – powiedział szybko Brunetti. – I oczywiście będę milczał jak grób. – Mimo że często zachowanie Patty budziło w nim pogardę, nie mógł teraz pozwolić, żeby szef musiał go prosić o zachowanie dyskrecji.

Jakby w reakcji na obietnicę Brunettiego Patta zmusił się do wstania i odprowadził go do wyjścia. Nie wyciągnął dłoni na pożegnanie, ale wybąkał szorstko „Dziękuję” i cofnął się do gabinetu, zamykając za sobą drzwi.

Signorina Elettra nadal siedziała za biurkiem, ale teczki z dokumentami i luźne kartki teraz zastąpiło coś błyszczącego, co wyglądało podejrzanie grubo i po bliższym zbadaniu okazało się najnowszym wiosennym numerem miesięcznika „Vogue”.

– Chodzi o jego syna? – mruknęła, podnosząc oczy znad pisma.

– Czy założyła pani podsłuch w jego biurze? – wymknęło się Brunettiemu. Chciał, żeby to zabrzmiało jak żart, ale kiedy usłyszał swoje słowa, nie był wcale pewien, czy mu się to udało.

– Nie. Dziś rano chłopiec do niego zadzwonił, bardzo zdenerwowany, a potem był telefon z policji z Jesolo. Zaraz po rozmowie z nimi Patta poprosił mnie o numer telefonu do Donatiniego.

Brunetti pomyślał, że powinien zaproponować, by rzuciła stanowisko sekretarki i zasiliła szeregi policji, ale wiedział, że nawet pod groźbą śmierci nie włożyłaby munduru.

– Czy pani go zna?

– Kogo? Donatiniego czy chłopca?

– Jednego i drugiego.

– Znam jednego i drugiego – powiedziała i mimochodem dodała: – Obydwaj są gówno warci, ale Donatini lepiej się ubiera.

– Czy powiedział pani, o co chodzi? – Brunetti wskazał głową drzwi do gabinetu vice-questore.

– On wcale nie potrzebuje mi nic mówić – odrzekła. – Gdyby to był gwałt, napisaliby w gazetach. Wiec domyślam się, że chodzi o narkotyki. Donatini z pewnością go z tego wyciągnie.

– Czy myśli pani, że on byłby zdolny do gwałtu?

– Kto, Roberto?

– Roberto.

Zastanowiła się.

– Nie, nie sądzę – stwierdziła. – Jest arogancki i zarozumiały, ale nie myślę, żeby był zupełnie zepsuty.

– A Donatini?

– Ten jest zdolny do wszystkiego – odrzekła signorina Elettra bez wahania.

– Nie wiedziałem, że pani go zna.

Spuściła oczy na żurnal i obojętnie przewróciła stronę.

– Znam – powiedziała i przewróciła następną.

– Prosił mnie o pomoc – odezwał się Brunetti.

– Kto? Vice-questore? – spojrzała na niego zaskoczona.

– Tak.

– I pomoże mu pan?

– Jeśli będę mógł – rzekł Brunetti.

Popatrzyła na niego uważnie i znów skupiła się na żurnalu.

– Koniec z kolorem szarym – powiedziała. – Myślę, że wszystkim się znudził.

Miała na sobie morelową jedwabną bluzkę i czarny żakiet ze stójką, chyba z jedwabnej surówki.

– No cóż, prawdopodobnie ma pani rację – rzekł, życząc jej miłego wieczoru, i wrócił do siebie.

Загрузка...