Rozdział 4

Jak to często bywa, bezpośrednio po tym wydarzeniu nic się nie działo. To znaczy nie przyszły żadne papiery z Ufficio Catasto, nie dał też znaku życia signor Rossi. W tej sytuacji, być może aby nie wywoływać wilka z lasu, Brunetti nie próbował nawiązać kontaktu z przyjaciółmi, którzy ewentualnie mogliby pomóc wyjaśnić kwestię prawnego statusu jego mieszkania. Minął marzec, ociepliło się. Rodzina Brunettich coraz więcej czasu spędzała na tarasie. Piętnastego kwietnia po raz pierwszy zjedli obiad pod gołym niebem, wieczory jednak wciąż były chłodne. Dni się wydłużały. W sprawie mieszkania panowała głucha cisza. Jak mieszkańcy wioski u podnóża wygasającego wulkanu, tak i oni wrócili do uprawiania swoich poletek, szczęśliwi, że bogowie żywiołów wymazali ich ze swej pamięci.

W miarę jak się ocieplało, do Wenecji przyjeżdżało coraz więcej turystów oraz, niestety, Cyganów. Do tej pory Cyganie specjalizowali się we włamaniach, teraz zaczęli napadać na przechodniów. Ponieważ zakłócało to spokój nie tylko samych wenecjan, lecz i turystów, z których miasto żyło, Brunetti dostał polecenie, żeby „coś z tym zrobić”. Złodzieje kieszonkowi byli zbyt młodzi, żeby ich ścigać sądownie; bezustannie zatrzymywano ich, zabierano na komendę i legitymowano. Niewielu z nich posiadało dokumenty, w większości byli nieletni, udzielano im więc upomnienia i wypuszczano. Część wracała do miasta już nazajutrz, po tygodniu byli z powrotem prawie wszyscy. Według Brunettiego jedynym rozwiązaniem było albo zmienić prawo dotyczące młodocianych przestępców, albo w ogóle wyrzucić Cyganów z kraju, toteż miał duże trudności ze sporządzeniem sensownego raportu.

Siedział właśnie przy biurku i zastanawiał się, jak uniknąć pisania rzeczy oczywistych, kiedy zadzwonił telefon.

– Brunetti – powiedział, podnosząc słuchawkę i przerzucając kolejną, trzecią stronę listy nazwisk osób zatrzymanych za drobne kradzieże w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.

Commissario? – usłyszał męski głos.

– Tak.

– Mówi Franco Rossi.

Dla wenecjanina jest to najbanalniejsze nazwisko pod słońcem, dlatego minęło kilka dobrych chwil, zanim Brunetti znalazł się myślami w Ufficio Catasto.

– Signor Rossi, czekałem na pana telefon! – Kłamstwo przyszło mu z łatwością. Tak naprawdę miał nadzieję, że signor Rossi w jakiś sposób zniknie wraz z całym wypełnionym papierzyskami Ufficio Catasto. – Czy ma pan dla mnie jakieś wieści?

– Na jaki temat?

– Na temat mojego mieszkania – powiedział Brunetti, zastanawiając się, jaki inny interes mógłby mieć do niego signor Rossi.

– Nie, nie mam żadnych – odrzekł urzędnik. – Sporządziłem raport i przekazałem go wyżej. Trzeba czekać.

– A jak pan myśli, ile czasu? – spytał Brunetti nieśmiało.

– Nie wiem. Przykro mi, naprawdę, ale nie wiadomo, kiedy oni się tym zajmą. – Energiczny głos Rossiego wyraźnie świadczył, że ten temat go nie interesuje.

Brunettiego natychmiast uderzyło, jak doskonale te słowa pasują do wszystkich urzędów, z którymi miewał do czynienia, czy to jako policjant, czy jako zwykły obywatel.

– Potrzebuje pan jakichś dodatkowych informacji? – spytał grzecznie, pamiętając, że dobra wola signora Rossiego, a nawet jego bezpośrednia pomoc może okazać się niezbędna.

– Ale ja dzwonię do pana w innej sprawie – powiedział Rossi. – W rozmowie z kimś wymieniłem pana nazwisko i dowiedziałem się, gdzie pan pracuje.

– W czym mógłbym panu pomóc?

– To dotyczy pewnej rzeczy, która zdarzyła się tutaj, w biurze – powiedział Rossi. – To znaczy ja nie jestem teraz w biurze. Rozumie pan?

– Gdzie pan jest, signor Rossi?

– Na ulicy. Dzwonię do pana z telefonino. Nie chciałem dzwonić z biura… – głos zanikł i kiedy powrócił, Brunetti usłyszał: -…bo to, co mam panu do powiedzenia…

Tym bardziej nie powinieneś używać telefonino, pomyślał Brunetti, środka komunikacji prawie tak publicznego jak gazeta.

– Signor Rossi, czy to coś ważnego?

– Raczej tak – powiedział urzędnik ściszonym głosem.

– W takim razie lepiej, żeby pan zadzwonił do mnie ze zwykłej budki – powiedział Brunetti.

– Co? – spytał Rossi, dziwnie skrępowany.

– Niech pan zadzwoni do mnie z automatu, signore. Nie ruszam się stąd. Będę czekał.

– Chce pan powiedzieć, że ktoś może nas podsłuchiwać? – spytał Rossi i Brunetti wyczul w jego głosie to samo napięcie, które kiedyś pojawiło się, gdy odmówił wyjścia na taras u niego w domu.

– Nie jest aż tak źle – powiedział Brunetti, starając się go uspokoić. – Ale lepiej będzie, jeśli zadzwoni pan bezpośrednio na mój numer ze zwykłej budki.

Powtórzył numer dwa razy, gdyż miał wrażenie, że młody człowiek go zapisuje.

– Muszę rozmienić pieniądze albo kupić kartę – powiedział Rossi i choć wyglądało, jakby się rozłączył, głos nagle wrócił i Brunettiemu wydało się, że słyszy, jak Rossi mówi: – Zaraz do pana zadzwonię.

– Dobrze, będę czekał – zaczął Brunetti, ale coś pyknęło i w słuchawce zapadła cisza.

Cóż takiego signor Rossi mógł odkryć w Ufficio Catasto? Jakieś dodatkowe wpłaty, dzięki którym zbyt dokładny projekt mógł zostać zastąpiony innym, mniej dokładnym? Łapówki wręczane inspektorowi budowy? Już sama myśl, że jakiś urzędnik przestraszył się czegoś takiego, więcej, że zadzwonił z tego powodu na policję, wydała się Brunettiemu po prostu śmieszna. Coś z nimi nie w porządku w tym Ufficio Catasto, skoro zatrudnili kogoś równie naiwnego.

W ciągu następnych kilku minut Brunetti, zastanawiając się, co by mu dało, gdyby pomógł Rossiemu, z pewnym – niewielkim, trzeba przyznać – wstydem uświadomił sobie, że jest absolutnie zdecydowany uczynić z niego dłużnika, nawet kosztem ryzyka zawodowego. Przynajmniej wszystko, co Rossi zrobiłby później, aby mu się odwdzięczyć, zrobiłby dla niego, a nie dla ojca Paoli.

Na tych rozmyślaniach minął mu kwadrans. Telefon nie zadzwonił. Pół godziny później zatelefonowała do niego sekretarka szefa, signorina Elettra, która chciała przynieść mu zdjęcia i listę wyrobów złotniczych znalezionych poza wyspą, na stałym lądzie, w przyczepie jednego z cygańskich dzieciaków, zatrzymanych dwa tygodnie temu. Matka chłopca utrzymywała, że wszystko jest jej własnością i pozostaje w rodzinie od wieków. Niestety, przeczyła temu wielka wartość biżuterii i fakt, że jeden z przedmiotów został już rozpoznany przez pewną niemiecką dziennikarkę, której mieszkanie okradziono ponad miesiąc temu.

Brunetti spojrzał na zegarek i zobaczył, że jest już po piątej.

– Nie, signorina, proszę się nie fatygować, przejrzę to jutro rano – powiedział.

– Dobrze, Commissario. Będzie to na pana czekało. – Brunetti usłyszał, jak signorina Elettra przekłada jakieś papiery. – W takim razie idę do domu.

– A vice-questore? – spytał Brunetti, zastanawiając się, jak też ona nie krępuje się opuścić biura na ponad godzinę przed końcem pracy.

– Wyszedł przed pierwszą – rzekła obojętnie. – Powiedział, że zje obiad z questore, i myślę, że resztę popołudnia spędził w jego towarzystwie.

O czymże może rozmawiać jego szef ze swoim szefem, zastanawiał się Brunetti. Zawodowe ambicje Patty nigdy nie przyniosły nic dobrego pracownikom komendy. Przeważnie popisywał się energią i żywotnością, w wyniku czego wciąż zarzucano ich nowymi planami i wytycznymi, które rzadko sprawdzały się w praktyce i z których i tak wkrótce rezygnowano.

Życząc signorinie Elettrze przyjemnego wieczoru, Brunetti rozłączył się. Jeszcze dwie godziny siedział w biurze, czekając, że może Rossi zadzwoni. Kiedy minęła siódma, zszedł na dół do pokoju odpraw.

Przy biurku siedział Pucetti i podpierając głowę rękami, czytał książkę.

– Pucetti?

Młody oficer podniósł oczy znad książki i widząc Brunettiego, natychmiast wstał. Ku zadowoleniu szefa, po raz pierwszy, odkąd zaczął pracować w komendzie, powstrzymał odruch zasalutowania.

– Idę do domu, Pucetti. Gdyby ktoś mnie szukał… gdyby szukał mnie jakiś mężczyzna, proszę, daj mu mój numer domowy i poproś, żeby zadzwonił jak najprędzej.

– Jasne, szefie – odrzekł młody oficer i tym razem zasalutował.

– Co czytasz? – spytał Brunetti.

– Nie czytam właściwie, szefie. To jest gramatyka rosyjska.

– Gramatyka rosyjska? Po co ci to, jeśli oczywiście nie jestem niedyskretny? – spytał Brunetti, patrząc na strony zapisane cyrylicą.

– Chętnie panu odpowiem – rzekł z uśmiechem Pucetti. – Moja dziewczyna jest Rosjanką i chciałbym móc porozmawiać z nią w jej ojczystym języku.

– Nie wiedziałem, że masz dziewczynę, Pucetti – powiedział Brunetti, myśląc o tysiącach rosyjskich prostytutek napływających do zachodniej Europy i starając się zachować neutralny ton.

– Mam, szefie. – Pucetti uśmiechnął się ponownie, tym razem szeroko.

– A co ona robi tutaj, we Włoszech? – zaryzykował komisarz. – Pracuje?

– Uczy rosyjskiego i matematyki w liceum, do którego chodzi mój brat. Tam ją spotkałem.

– Jak długo ją znasz?

– Sześć miesięcy.

– To brzmi poważnie.

Młody człowiek znów się uśmiechnął i Brunetti stwierdził, że ma wyjątkowo miłą twarz.

– Mam poważne zamiary, szefie. Jej rodzina przyjedzie tutaj w lecie i ona chce, żeby mnie poznali.

– A więc uczysz się języka? – Brunetti wskazał głową rozłożoną książkę.

Pucetti przesunął ręką po włosach.

– Powiedziała, że jej rodzinie się nie podoba, że ona chce wyjść za policjanta. Widzi pan, jej rodzice są chirurgami. Wiec pomyślałem sobie, że dobrze by było, gdybym mógł z nimi choć trochę porozmawiać. A ponieważ nie mówię ani po niemiecku, ani po angielsku, myślę, że gdybym zaczął do nich mówić w ich języku, zobaczyliby, że nie jestem jakimś tam durnym gliną.

– To chyba bardzo mądre posuniecie, Pucetti. Zostawiam cię z twoją gramatyką – powiedział Brunetti i wyszedł.

Do swidania – usłyszał za plecami.

Niestety nie umiał Pucettiemu odpowiedzieć po rosyjsku, pożegnał go więc zwykłym „do widzenia”. Przez całą drogę do domu myślał o dziewczynie Pucettiego, która uczy matematyki, i o Pucettim, który uczy się rosyjskiego, żeby spodobać się jej rodzicom. Zastanawiał się, czy on sam, biorąc pod uwagę okoliczności, nie jest przypadkiem durnym gliną.

W piątki Paola nie miała zajęć na uczelni, więc zwykle spędzała popołudnie na szykowaniu wymyślnej kolacji. Czekała na to cała rodzina i tego wieczoru nie spotkał ich zawód. U rzeźnika za targiem warzywnym Paola znalazła wspaniałą gicz jagnięcą i podała ją z młodymi ziemniakami posypanymi rozmarynem. Oprócz tego na stole pojawiły się cukinia trifolata i marcheweczki przyrządzone w tak słodkim sosie, że Brunetti miał ochotę zjeść ich jeszcze trochę na deser, gdyby Paola nie podała pieczonych gruszek w białym winie.

Po kolacji zległ na kanapie niczym foka na piasku, pozwalając sobie na zaledwie naparsteczek armaniaku.

Kiedy Paola rutynowymi groźbami wysłała niespecjalnie opierające się dzieci do odrabiania lekcji i wreszcie usiadła, nalała sobie, będąc w tych sprawach mniej obłudna od męża, zdrową porcję miodowego trunku.

– Boże, ale dobre! – westchnęła po pierwszym łyku.

Zrelaksowany Brunetti poczuł się jak we śnie.

– Wiesz, kto do mnie dzisiaj dzwonił? – zapytał.

– Nie, kto?

– Franco Rossi. Ten facet z Ufficio Catasto.

Paola zamknęła oczy i zagłębiła się w fotelu.

– O Boże. A ja myślałam, że to się skończyło, że cała ta sprawa znikła z powierzchni ziemi. Co mówił? – spytała po chwili.

– Wcale nie dzwonił w sprawie naszego mieszkania.

– A czegóż innego mógł od ciebie chcieć?

Zanim Brunetti zdążył jej odpowiedzieć, spytała:

– Czy dzwonił do ciebie do biura?

– Tak. Dlatego to jest takie dziwne. Kiedy był u nas, wcale nie wiedział, że pracuję w policji. Zapytał mnie wtedy, no, może niebezpośrednio, jaki jest mój zawód, i powiedziałem mu, że studiowałem prawo.

– Czy tak przeważnie robisz?

– Tak.

Brunetti zamilkł.

– Więc musiał się od kogoś dowiedzieć? – spytała po chwili Paola.

– Tak mówił. Dowiedział się od jakiegoś znajomego.

– Czego chciał?

– Nie wiem. Dzwonił z telefonino, a ponieważ sprawiał wrażenie, jakby chciał mi powiedzieć coś w zaufaniu, zaproponowałem, żeby zadzwonił do mnie z budki.

– No i?

– I nie zadzwonił.

– Może zmienił zamiar.

Brunetti wzruszył ramionami na tyle, na ile może nimi wzruszyć człowiek objedzony giczą jagnięcą i rozparty na kanapie.

– Jeśli to jest naprawdę ważne, na pewno jeszcze zadzwoni – stwierdziła Paola.

– Chyba tak. – Brunetti zastanawiał się nad następnym łykiem armaniaku, ale zamiast się napić, zapadł w półgodzinną drzemkę. Kiedy się obudził, w ogóle nie pamiętał o Francu Rossim, natomiast pamiętał o armaniaku i myśl o nim towarzyszyła mu przez całą drogę do łóżka.

Загрузка...