Rozdział 20

Zostawiwszy Zecchina na ulicy, Brunetti powoli ruszył w kierunku domu, lecz ani łagodny wiosenny wieczór, ani długi spacer wzdłuż kanałów nie przyniosły mu ukojenia. Nadłożył sporo drogi, ale potrzebował rozległych widoków, zapachu wody i szklaneczki wina, na pociechę, w znajomej kawiarence na placyku koło mostu Accademia, by przestać myśleć o Zecchinie, zwłaszcza o jego przebiegłym wyrachowaniu pod koniec spotkania. Przypomniał sobie słowa Paoli, która mówiła o tym, jaka jest zadowolona, że nigdy nie pociągały jej narkotyki, bo bała się skutków ich zażywania. Jemu brakowało takiej otwartości i sam nigdy niczego nie próbował, nawet kiedy był studentem i kiedy wszyscy wokół niego popalali trawkę, głosząc, że to najlepsza droga do wyzwolenia umysłu z przesądów dławiących klasę średnią. Jego koledzy w ogóle nie mieli pojęcia, że marzył wówczas o tym, by dzielić z klasą średnią jej przesądy i całą resztę.

Wspomnienie Zecchina wciąż go męczyło i nie mógł myśleć o niczym innym. Przy moście Accademia zawahał się chwilę, po czym postanowił zrobić wielkie koło i przejść przez Campo San Luca. Wszedł na schody mostu ze spuszczoną głową, od razu więc zauważył, jak wiele białych pionowych powierzchni stopni było popękanych lub odłupanych. Kiedy ostatnio remontowano most? Dwa, trzy lata temu? A już wiele stopni wymagało odnowienia. Zaczął rozważać, na jakich zasadach przyznawano przedsiębiorcom kontrakt na taki remont, by po chwili znów wrócić myślami do Zecchina i tego, co mu powiedział, zanim zaczął kłaniać. Kłótnia. Ciężko ranny Rossi próbuje uciec. I ta dziewczyna, gotowa wspiąć się na strych do kryjówki Zecchina, dogadzająca zachciankom narkomana.

Na widok budynku Cassa di Risparmio skręcił w lewo, minął księgarnię i znalazł się na Campo San Luca. W barze Torino zamówił spritza, stanął z kieliszkiem pod oknem i powiódł spojrzeniem po ludziach kręcących się po placu.

Signory Volpato ani jej męża nie było. Wypił ostatni łyk spritza, odstawił kieliszek na kontuar i podał barmanowi kilka banknotów.

– Nie widzę jakoś signory Volpato – rzucił od niechcenia, wskazując głową campo.

Barman wręczył mu paragon i resztę.

– Teraz ich nie ma. Zwykle przychodzą rano, po dziesiątej.

– Muszę się z nią zobaczyć – powiedział Brunetti podenerwowanym głosem, uśmiechając się sztucznie do barmana, jakby szukał u niego zrozumienia.

– Przykro mi – odrzekł barman i zajął się innym klientem.

Brunetti wyszedł, skręcił w lewo, jeszcze raz w lewo i wszedł do apteki, którą właśnie zamykano.

– Ciao, Guido – rzekł Danilo, jego przyjaciel farmaceuta, przekręcając klucz w zamku. – Zaraz skończę i możemy gdzieś wstąpić na drinka.

Brodaty mężczyzna opróżnił kasę, wprawnie przeliczył pieniądze i wyniósł je na zaplecze. Brunetti słyszał, jak się krząta za drzwiami, i chwilę potem Danilo pojawił się, ubrany w skórzaną marynarkę.

Brunetti poczuł na sobie badawcze spojrzenie łagodnych brązowych oczu. Danilo uśmiechnął się nieznacznie.

– Wygląda na to, że przyszedłeś po jakieś informacje – powiedział.

– Czy to aż tak widać?

Danilo wzruszył ramionami.

– Czasem wpadasz po lekarstwo i wyglądasz na zmartwionego, innym razem na drinka i wtedy jesteś zrelaksowany. Ale kiedy przychodzisz po informacje, wyglądasz tak – powiedział, marszcząc brwi, i wbił w Brunettiego spojrzenie zdradzające pierwsze oznaki obłędu.

Va la – rzekł komisarz, uśmiechając się mimo woli.

– A więc o co chodzi? Albo o kogo?

Brunetti nie ruszył się z miejsca, myśląc, że może lepiej odbyć tę rozmowę w zamkniętej aptece niż w jednym z trzech barów na placu.

– Angelina i Massimo Volpatowie – powiedział.

Madre di Dio! – wykrzyknął aptekarz. – Lepiej już pożycz pieniądze ode mnie. Chodź – powiedział, chwytając go za ramię i ciągnąc w stronę zaplecza. – Otworzę sejf, a potem powiem, że złodziej był zamaskowany, obiecuję.

Brunetti myślał, że Danilo żartuje, lecz ten kontynuował:

– Nie chcesz chyba zwrócić się do nich, Guido? Dam ci wszystko, co mam w banku, i jestem pewien, że Mauro pożyczy ci jeszcze więcej. – Włączył do oferty swego szefa.

– Nie o to chodzi. – Brunetti położył uspokajająco dłoń na ramieniu Danila. – Ja tylko potrzebuję informacji na ich temat.

– Nie mów mi, że w końcu powinęła im się noga i ktoś ich zaskarżył? Fantastycznie!

– Aż tak dobrze ich znasz?

– Znam ich od lat – oznajmił Danilo, niemal spluwając z obrzydzenia. – Zwłaszcza ją. Przychodzi co najmniej raz na tydzień, z obrazkami świętych i różańcem w ręku. – Danilo zgarbił się i podłożył pod brodę złączone dłonie. Przechylił głowę na bok i spojrzał na Brunettiego, uśmiechając się ze ściągniętymi ustami. Przechodząc z dialektu tyrolskiego na wenecki, odezwał się piskliwie: – Och, dottor Danilo, nie wie pan, jak wiele dobrego uczyniłam dla mieszkańców tego miasta! Nie wie pan, ilu ludzi jest mi za to wdzięcznych i modli się za mnie. Nawet pan sobie nie wyobraża.

Mimo że Brunetti nigdy nie słyszał signory Volpato, w okrutnej parodii Danila dojrzał ucieleśnienie wszystkich znanych mu hipokrytów.

Aptekarz wyprostował się i postać starej kobiety znikła.

– Jak ona to robi? – spytał Brunetti.

– Ludzie ją znają. I jego też. Obydwoje albo któreś z nich jest co rano na campo. Wszyscy wiedzą, gdzie ich znaleźć.

– Skąd wiedzą?

– A skąd ludzie zawsze wszystko wiedzą? – odpowiedział Danilo pytaniem. – Wieści się rozchodzą. Jednym brakuje na zapłacenie podatków, inni uprawiają hazard, a tym, którzy prowadzą firmy, nie wystarcza na pokrycie wydatków przed końcem miesiąca. Podpisują zobowiązanie, że oddadzą pieniądze za cztery tygodnie, a do pożyczonej sumy zawsze dolicza się procent. Ale ci ludzie przeważnie muszą jeszcze więcej pożyczyć, żeby zwrócić dług. Hazardziści nie wygrywają, przedsiębiorcom coraz gorzej idą interesy.

– Zadziwia mnie – powiedział Brunetti po chwili zastanowienia – że to wszystko jest legalne.

– A co może być bardziej legalnego niż dokument sporządzony u notariusza i podpisany przez obydwie strony?

– Którzy notariusze się tym zajmują?

Danilo wymienił nazwiska trzech szanowanych obywateli, prowadzących w mieście rozległą praktykę. Jeden z nich pracował dla teścia Brunettiego.

– Wszyscy trzej? – Brunetti nie krył zdziwienia.

– Czy myślisz, że Volpatowie deklarują sumy, które im płacą? Czy myślisz, że notariusze płacą podatek od tego, co zarabiają na Volpatach?

Brunetti nie był ani trochę zaskoczony, że notariusze maczają palce w takim podejrzanym interesie jak ten, ale zdziwiły go te trzy nazwiska – jeden z nich był członkiem zakonu kawalerów maltańskich, a drugi byłym radcą miejskim.

– No dobrze – rzekł Danilo. – Chodź, napijemy się czegoś i opowiesz mi, po co ci te wszystkie informacje. – Widząc minę Brunettiego, szybko się poprawił: – Albo i nie opowiesz.

Poszli do Rosa Salva po drugiej stronie calle. Brunetti powiedział mu jedynie, że interesuje go działalność weneckich lichwiarzy, balansująca na granicy prawa. Klientkami Danila były przeważnie starsze kobiety i niemal wszystkie się w nim podkochiwały, toteż docierał do niego nieprzerwany strumień plotek. Przyjacielski i cierpliwy, zawsze gotów ich wysłuchać, stał się z biegiem lat istną skarbnicą krążących w mieście pogłosek i insynuacji i od dawna był dla Brunettiego nieocenionym źródłem informacji. Podał mu nazwiska kilku najbardziej znanych lichwiarzy, ze szczegółami opisując ich stan majątkowy.

Biorąc pod uwagę nastrój Brunettiego i jego poczucie zawodowej dyskrecji, Danilo podzielił się z nim najświeższymi plotkami, świadom, że komisarz nie będzie mu zadawał dodatkowych pytań. W pewnej chwili zerknął na zegarek.

– Muszę już lecieć – powiedział. – Jadamy o ósmej.

Razem doszli aż do Rialto, rozmawiając na zwykłe tematy. Pożegnali się przy moście, jednemu i drugiemu spieszno było na domową kolację.

Już od paru dni Brunettiemu kołatały się po głowie bezładne strzępy informacji, które międlił w myślach bez końca, próbując je ułożyć w jakiś spójny wzór. Doszedł do wniosku, że pracownicy Ufficio Catasto muszą wiedzieć o każdej planowanej renowacji domu, jak również o tym, komu wymierzono grzywnę za nielegalne przeróbki dokonane w przeszłości. Prawdopodobnie znali też wysokość kar. Może nawet sami wyznaczali ich wysokość. Musieli jedynie sprawdzić, jaka jest kondycja finansowa przyłapanych właścicieli – a to nie stanowiło wielkiego problemu. Z pewnością pod tym względem signorina Elettra nie jest jedynym geniuszem w mieście. A potem każdemu, kto narzekał, że nie ma pieniędzy na zapłacenie grzywny, wystarczyło doradzić, by skontaktował się z Volpatami.

Najwyższy czas odwiedzić Ufficio, pomyślał Brunetti.


Następnego ranka, kiedy dotarł do komendy tuż po wpół do dziewiątej, dyżurny policjant powiadomił go, że chwilę wcześniej była jakaś młoda kobieta, która chciała się z nim zobaczyć. Nie, nie wyjaśniła, w jakiej sprawie, a dowiedziawszy się, że Brunettiego jeszcze nie ma, powiedziała, że pójdzie na kawę i wróci za jakiś czas. Komisarz poprosił młodego człowieka, żeby przyprowadził kobietę do niego, jak tylko się pojawi.

Znalazłszy się w biurze, przerzucił pierwsze strony „Il Gazzettino” i właśnie myślał o tym, żeby wyjść gdzieś na kawę, kiedy w drzwiach stanął dyżurny, przepuszczając młodą kobietę, a właściwie dziewczynę, zasalutował i przed odejściem zamknął drzwi. Widząc, że dziewczyna wciąż tkwi przy wejściu, jakby się obawiała wejść dalej, komisarz przywołał ją gestem.

– Proszę się rozgościć, signorina – powiedział, zasiadając na swym miejscu za biurkiem.

Dziewczyna przeszła przez pokój i przysiadła skromnie na brzegu krzesła. Brunetti rzucił jej szybkie spojrzenie, po czym pochylił się i przesunął jakąś kartkę z jednej strony biurka na drugą. Chciał dać dziewczynie trochę czasu, żeby poczuła się swobodniej.

Po chwili znów na nią spojrzał i uśmiechnął się do niej zachęcająco. Siedziała przed nim szatynka ostrzyżona na chłopca, w dżinsach i jasnoniebieskim swetrze. Miała piwne oczy i rzęsy tak gęste, że Brunettiemu wydały się sztuczne, zanim spostrzegł, że była w ogóle nieumalowana. Wydawała mu się ładna, choć nie odbiegała urodą od większości młodych dziewcząt: była drobnej budowy, miała prosty nosek, gładką skórę i małe usta. Gdyby zobaczył ją w barze pijącą kawę, nie zwróciłby pewnie na nią uwagi, ale widząc ją tutaj, poczuł się niemal szczęśliwy, że mieszka w kraju, gdzie jest tyle ładnych dziewcząt, a piękne też nie należą do rzadkości.

Dziewczyna odchrząknęła raz, potem drugi i powiedziała:

– Jestem przyjaciółką Marca.

Miała wyjątkowo piękny głos, niski, melodyjny i bardzo zmysłowy, pasujący raczej do dojrzałej kobiety, której nie brakowało w życiu uciech.

Brunetti czekał, żeby powiedziała coś więcej, ale ponieważ milczała, spytał:

– W jakim celu pani do mnie przyszła, signorina?

– Chcę panu pomóc znaleźć ludzi, którzy go zabili.

Starając się zachować nieporuszoną twarz, przetrawiał w myśli informację, że to musi być ta dziewczyna, która dzwoniła do Marca z Wenecji, kiedy był u rodziców.

– To pani jest tym drugim króliczkiem? – spytał życzliwie.

Pytanie nieco ją spłoszyło. Splotła ręce na piersiach i zacisnęła usta, co faktycznie upodobniło ją do królika.

– Skąd pan o tym wie?

– Widziałem jego rysunki. Uderzył mnie zarówno jego talent, jak i wyraźne zamiłowanie do królików.

Dziewczyna spuściła głowę i z początku Brunetti pomyślał, że się rozpłakała. Ale nie; uniosła głowę i spojrzała na niego.

– Opowiedziałam kiedyś Marcowi, że kiedy byłam mała, miałam króliczka. Wtedy on powiedział, że jego ojciec zawsze strzelał do królików albo je truł, bo uważał, że na wolności to prawdziwe szkodniki. Marco tego nienawidził.

– Rozumiem.

Zapadła cisza. Po chwili, tak jakby nie było mowy o królikach, dziewczyna rzekła:

– Wiem, kim oni są.

Nerwowo wykręcała ręce, ale jej głos pozostał spokojny, prawie uwodzicielski. Brunettiemu przyszło na myśl, że jest zupełnie nieświadoma jego mocy i piękna. Skinieniem głowy zachęcił ją do mówienia.

– To znaczy wiem, kto sprzedał narkotyki Marcowi – rzekła. – Nie wiem, jak się nazywają ci, od których kupuje, ale jeśli go pan porządnie nastraszy, to panu powie.

– Obawiam się, że straszenie ludzi nie jest moim zawodem. – Brunetti uśmiechnął się, chcąc, aby to była prawda.

– Mówiłam o takim nastraszeniu, żeby przyszedł do pana i powiedział wszystko, co wie. Zrobi to, jeśli będzie myślał, że pan wie, kim on jest, i w każdej chwili może go pan dopaść.

– Jeśli pani poda mi jego nazwisko, signorina, możemy go po prostu wezwać na przesłuchanie.

– Czy nie byłoby lepiej, żeby zgłosił się sam i dobrowolnie panu o wszystkim powiedział?

– Z pewnością tak byłoby…

Przerwała mu.

– Wie pan, ja nie mam żadnego dowodu. Nie mogę zaświadczyć, że widziałam, jak on sprzedawał to Marcowi, ani że Marco mi powiedział, że kupił to od niego. – Poruszyła się niespokojnie na krześle i złożyła ręce na udach. – Ale ja jestem pewna, że on by tu przyszedł, gdyby nie miał innego wyjścia, no i wiedząc, że nic mu za to nie grozi.

Taką troskę mogą tłumaczyć tylko więzy rodzinne, uświadomił sobie Brunetti.

– Przepraszam, ale pani mi się nie przedstawiła, signorina?

– Nie zamierzam się panu przedstawiać. – Słodycz z jej głosu nagle się ulotniła.

Brunetti uniósł dłonie z rozsuniętymi palcami, dając do zrozumienia, że zostawia jej wolny wybór. – Ma pani do tego prawo, signorina. W takiej sytuacji powinna pani jednak skłonić tę osobę, by mnie odwiedziła.

– On mnie nie posłucha. Nigdy mnie nie słuchał – powiedziała niewzruszona.

Brunetti rozważał, jakie ma możliwości. Spojrzał na swoją obrączkę, zauważył, że była cieńsza niż ostatnim razem, kiedy jej się przyglądał, coraz bardziej zniszczona przez czas. Popatrzył na dziewczynę.

– Czy on czyta gazety? – spytał.

Zaskoczona, odpowiedziała od razu:

– Tak.

– „Il Gazzettino”?

– Tak.

– Może pani dopilnować, żeby jutro przeczytał?

Kiwnęła głową twierdząco.

– Dobrze. Mam nadzieję, że to go wystarczająco zachęci, by się do nas zgłosił. Czy pomoże mu pani w podjęciu decyzji?

Spuściła oczy i znów pomyślał, że zbiera jej się na płacz. Zamiast tego powiedziała:

– Od śmierci Marca nic innego nie robię. – Głos jej się załamał i zacisnęła mocno dłonie. Potrząsnęła głową. – On się boi. W ogóle mnie nie słucha. Moi rodzi… – urwała w pół słowa, potwierdzając tylko to, czego Brunetti już od dawna się domyślał. Pochyliła się i zobaczył, że przekazawszy wiadomość, szykuje się do ucieczki.

Powoli wstał i wyszedł zza biurka. Ona również wstała i ruszyła do drzwi.

Brunetti wypuścił ją, podziękowawszy, że przyszła z nim porozmawiać. Kiedy zaczęła schodzić po schodach, zamknął drzwi, podbiegł do telefonu i wybrał numer dyżurki. Rozpoznał głos młodego policjanta, który ją tu przyprowadził.

– Masi, nic nie mów. Kiedy dziewczyna zejdzie na dół, zatrzymaj ją w dyżurce co najmniej kilka minut. Powiedz, że musisz odnotować w rejestrze, o której wyszła, wymyśl coś, obojętne co, bylebyś ją trochę przetrzymał. Potem pozwól jej odejść.

Nie dając Masiemu szansy na odpowiedź, rzucił słuchawkę i podszedł do wielkiej drewnianej szafy. Otworzył szarpnięciem drzwi i ściągnął z wieszaka starą tweedową marynarkę, która wisiała tam już od ponad roku. Z marynarką w ręku zbiegł po dwa stopnie do pokoju odpraw piętro niżej.

Zadyszany, wpadł do środka i odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że Pucetti siedzi przy swoim biurku.

– Pucetti! Wstawaj i zdejmuj marynarkę.

Młody oficer zerwał się i ściągnął bluzę od munduru. Brunetti podał mu tweedową marynarkę ze słowami:

– Na dole przy wyjściu jest dziewczyna, prosiłem Masiego, żeby zatrzymał ją kilka minut w dyżurce. Mamy bardzo mało czasu. Chcę, żebyś ją śledził. Chodź za nią nawet cały dzień, jeśli będzie trzeba, ale muszę wiedzieć, dokąd pójdzie i w ogóle kim jest.

Pucetti był już przy drzwiach. Marynarka trochę z niego zwisała, więc podwinął rękawy. Zerwał z szyi krawat i rzucił go w kierunku swego biurka. Kiedy wychodził z komendy, wyglądał jak zwyczajnie ubrany młody mężczyzna, który tego dnia postanowił włożyć granatowe spodnie i białą koszulę, i żeby skompensować wojskowy krój spodni, włożył obszerną marynarkę, podwijając szykownie rękawy.

Brunetti tymczasem wrócił do biura, wykręcił numer działu wiadomości bieżących w „Il Gazzettino”, przedstawił się i opowiedział historię o tym, jak to policja, prowadząc śledztwo w sprawie śmierci studenta wskutek przedawkowania narkotyków, ustaliła tożsamość pewnego młodego człowieka, którego podejrzewa o sprzedanie ofierze śmiertelnej dawki. Aresztowanie go było kwestią godzin i spodziewano się, że pociągnie to za sobą zatrzymanie większej grupy dealerów działających w Wenecji. Kiedy odłożył słuchawkę, miał nadzieję, że to wystarczy, aby brat czy kuzyn dziewczyny zdobył się na odwagę i zgłosił do komendy dobrowolnie, a w ten sposób z bezsensownej śmierci Marca Landiego wyniknie coś pozytywnego.

O jedenastej znaleźli się razem z Vianellem w Ufficio Catasto. Brunetti podał sekretarce urzędującej na parterze swoje nazwisko i stopień, a ta poinformowała go, że biuro ingeniere dal Carlo znajduje się na drugim piętrze, i podniosła słuchawkę, żeby uprzedzić szefa o wizycie komisarza. Brunetti w towarzystwie milczącego Vianella w mundurze wszedł na drugie piętro, zdumiony widokiem tłumu urzędników, w większości mężczyzn, którzy gęstymi strumieniami przepływali w górę i w dół po schodach. Kłębili się też na każdym piętrze przed drzwiami do biur, przyciskając do piersi zwinięte w rulon plany i teczki z dokumentacją.

Ingeniere dal Carlo urzędował w ostatnim biurze po lewej. Drzwi były otwarte, więc weszli. Przy biurku na wprost siedziała przed ogromnym monitorem drobna kobieta, która, sądząc po wieku, mogłaby być matką Vianella. Kobieta popatrzyła na nich ponad grubymi szkłami okularów w półkolistej oprawie. Włosy gęsto przetykane siwizną miała spięte w koczek przypominający Brunettiemu staromodne uczesanie signory Landi. Szczupłe ramiona były wypchnięte do przodu, co mogło znamionować początki osteoporozy. Kobieta nie miała w ogóle makijażu i prawdopodobnie już dawno uznała go za zbyteczny.

Commissario Brunetti? – spytała, nie podnosząc się z krzesła.

– Tak. Chciałbym rozmawiać z ingeniere dal Carlo.

– Wolno spytać, czemu zawdzięczamy pańską wizytę? – Mówiła czystym włoskim i użyła sformułowania, którego Brunetti nie słyszał od dziesięcioleci.

– Chciałbym zadać ingeniere parę pytań na temat jego byłego pracownika.

– Byłego?

– Tak, chodzi o Franca Rossiego.

– Ach, tak – powiedziała, unosząc dłoń do czoła i osłaniając oczy. Potem zdjęła okulary. – Ten biedny młody człowiek. Pracował u nas tyle lat. To straszne. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy.

Popatrzyła na krucyfiks umieszczony na ścianie nad biurkiem i jej usta poruszyły się, wymawiając bezgłośnie słowa modlitwy za zmarłego.

– Czy znała go pani? Signora… signora… – Brunetti udał, że nie zna jej nazwiska.

– Dolfin, signorina – odpowiedziała krótko i zamilkła, jakby oczekując reakcji na to nazwisko. – Jego biuro było dokładnie naprzeciwko – podjęła po chwili. – Cóż za uprzejmy młodzieniec! Zawsze odnosił się z wielkim szacunkiem do dottora dal Carlo.

Z jej tonu wynikało, że nie mogłaby obdarować Rossiego większym komplementem.

– Rozumiem – powiedział Brunetti, zmęczony wysłuchiwaniem banalnych pochwał, jakie ludzie czują się zobowiązani wygłaszać pod adresem zmarłych. – Czy mógłbym porozmawiać z ingeniere?

– Oczywiście. – Signorina Dolfin wstała. – Proszę mi wybaczyć, że tyle mówię. Człowiek nie wie, jak się zachować wobec tak tragicznej śmierci.

Brunetti, jak zawsze, gdy słyszał podobne frazesy, skwitował to kiwnięciem głowy.

Signorina Dolfin podprowadziła ich do drzwi gabinetu, odległego od biurka o kilka kroków. Zapukała dwa razy, odczekała chwilę i puknęła delikatniej jeszcze raz, jakby w zaszyfrowany sposób informowała mężczyznę wewnątrz, jakiego gościa ma się spodziewać. Kiedy ze środka dobiegł głos mówiący Avanti, Brunetti dostrzegł w jej oczach błysk i zauważył drgnięcie kącików ust.

Otworzyła drzwi, weszła i stanęła z boku, wpuszczając obu mężczyzn.

– Commissario Brunetti do pana, dottore – oznajmiła. Za biurkiem siedział potężnie zbudowany ciemnowłosy mężczyzna. Brunettiego, który wciąż patrzył na signorinę Dolfin, zaintrygowała nagła zmiana w jej zachowaniu: nawet ton głosu stał się cieplejszy i milszy niż przedtem, kiedy mówiła do niego.

– Dziękuję, signorina – powiedział dal Carlo, prawie na nią nie patrząc. – To na razie wszystko.

– Dziękuję panu. – Kobieta odwróciła się bardzo powoli i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

Dal Carlo wstał, uśmiechając się. Miał prawie sześćdziesiątkę, ale gładka cera i wyprostowana sylwetka sprawiały, że wyglądał dużo młodziej. Uśmiech odsłonił koronki obstalowane na włoską modłę; o numer większe, niż trzeba.

– Jakże mi milo pana poznać, commissario – odezwał się, zgniatając dłoń Brunettiego w krótkim męskim uścisku. Skinął głową w kierunku Vianella. Podprowadził gości do krzeseł stojących w rogu pokoju.

– W czym mogę panu pomóc?

Brunetti usiadł.

– Chciałbym się czegoś dowiedzieć o Francu Rossim.

– Ach, tak… – rzekł dal Carlo, potrząsając głową. – Straszna historia, tragedia. Wspaniały młody człowiek, doskonały pracownik. Czekała go wielka kariera. – Dal Carlo westchnął. – Tragedia, tragedia – powtórzył.

– Jak długo tu pracował, ingeniere? – spytał Brunetti.

Vianello tymczasem wyciągnął z kieszeni mały notes i zaczął robić notatki.

– Niech sobie przypomnę… – zaczął dal Carlo. – Wydaje mi się, że około pięciu lat. – Uśmiechnął się. – Mogę spytać signorinę Dolfin. Ona z pewnością udzieli panom dokładnej odpowiedzi.

– Nie, dottore, nie trzeba. – Brunetti machnął niedbale ręką. – A jakie były jego obowiązki?

Dal Carlo dotknął dłonią podbródka, jakby w zamyśleniu, i spojrzał na podłogę. Po odpowiednio długiej chwili rzekł:

– Miał za zadanie sprawdzać, czy renowacje budynków w Wenecji przeprowadzane są według zatwierdzonych planów.

– A w jaki sposób to robił, dottore?

– Oglądał kopie planów, które mamy tutaj u nas, a potem dokonywał inspekcji budynku, sprawdzając, czy prace zostały wykonane prawidłowo.

– Prawidłowo? – spytał Brunetti z zaciekawieniem laika.

– Czy były zgodne z planami.

– A jeśli nie były zgodne?

– Wówczas signor Rossi zgłaszał nam owe odstępstwa, a my wszczynaliśmy odpowiednie kroki.

– Na przykład?

Dal Carlo popatrzył na Brunettiego, jakby się zastanawiał nie tylko nad treścią pytania, ale także nad tym, dlaczego komisarz mu je zadaje.

– Przeważnie wymierza się grzywnę i wydaje nakaz rozbiórki tych nieprawidłowych elementów i odbudowy budynku zgodnie z planem.

– Rozumiem. – Brunetti dal znak Vianellowi, żeby dokładnie zanotował ostatnią odpowiedź. – Taka inspekcja może się okazać bardzo kosztowna.

Dal Carlo sprawiał wrażenie zakłopotanego.

– Obawiam się, że nie rozumiem, o co panu chodzi, commissario.

– O to, że to wszystko bardzo dużo kosztuje, rozbiórka, odbudowa, nie wspominając o grzywnie.

– Oczywiście – rzekł dal Carlo. – Nasze przepisy są w tym względzie niezwykle precyzyjne.

– To pewnie podwaja koszty, o których mówiłem.

– Być może. Ale niewielu ludzi porywa się na coś takiego.

Brunetti po raz pierwszy nie ukrywał zaskoczenia. Popatrzył na dal Carla z porozumiewawczym uśmieszkiem.

– Skoro pan tak mówi, ingeniere. – Po chwili zmienił temat oraz ton głosu. – Czy zdarzyło się, żeby signorowi Rossiemu grożono?

Dal Carlo znów okazał zdziwienie.

– Obawiam się, że nie rozumiem, commissario.

– Proszę posłuchać, dottore. Decyzje signora Rossiego mogły wiele osób kosztować ogromne sumy. Jeśli zgłosił, że w danym domu dokonano nielegalnej przebudowy, właściciel narażony był na grzywnę oraz pokrycie kosztów rozbiórki oraz prac związanych z przywróceniem pierwotnego stanu. – Uśmiechnął się i dodał: – Obydwaj wiemy, jak duże pieniądze mogą wchodzić w grę, więc ten, u kogo signor Rossi wykrył jakieś odstępstwa od planu, znajdował się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

– Oczywiście – zgodził się dal Carlo. – Nie sądzę jednak, żeby ktoś odważył się grozić przedstawicielowi miejskiego urzędu, wykonującemu tylko swoje obowiązki.

– Czy signor Rossi mógłby wziąć łapówkę? – spytał Brunetti niespodzianie, przyglądając się uważnie twarzy dal Carla, którego to pytanie nie tylko zbiło z tropu, ale wręcz zaszokowało.

– Nigdy mi to nie przyszło do głowy – odrzekł po dłuższym namyśle, a Brunetti nie miał wątpliwości, że urzędnik mówi prawdę. Dal Carlo zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, udając skupienie. Wreszcie powiedział kłamliwie: – Nie chciałbym mówić o nim źle, zwłaszcza w tej sytuacji, ale to wydaje się możliwe. Cóż… – tu chwila rzekomego wahania – nie da się tego wykluczyć.

– Dlaczego pan tak sądzi? – spytał Brunetti, choć miał pewność, że dal Carlo próbuje jedynie wykorzystać sytuację i posłużyć się Rossim, by ukryć własne nieuczciwe postępki.

Po raz pierwszy dal Carlo popatrzył Brunettiemu prosto w oczy, co komisarza tylko utwierdziło w przekonaniu, że szef Ufficio Catasto kłamie.

– Proszę mnie zrozumieć, nie wiem nic konkretnego. W ciągu ostatnich paru miesięcy jego zachowanie bardzo się zmieniło. Stał się skryty, nerwowy. Dopiero teraz, kiedy pan zadał mi to pytanie, nasuwa mi się taka ewentualność.

– Czy to byłoby proste? – spytał Brunetti i widząc, że dal Carlo chyba go nie rozumie, wyjaśnił: – Wziąć łapówkę?

Oczywiście się nie spodziewał, że dal Carlo odpowie, iż taka myśl nie przyszła mu do głowy, bo wtedy chyba roześmiałby mu się w twarz. W końcu byli w urzędzie miejskim. Ale na szczęście ingeniere nie wyskoczył z czymś takim.

– Sądzę, że to byłoby możliwe – stwierdził krótko.

Zapadło długie milczenie, które przerwał dal Carlo.

– Dlaczego zadaje pan te wszystkie pytania, commissario?

– Ponieważ nie jesteśmy do końca przekonani – odrzekł Brunetti, używając celowo liczby mnogiej – że Rossi zginął wskutek wypadku.

Tym razem dal Carlo nie zdołał ukryć zaskoczenia, choć trudno było rozstrzygnąć, czy zdziwiło go to, że w ogóle bierze się pod uwagę taką możliwość, czy to, że policja doszła do tego wniosku. Rozważając różne pomysły, rzucił Brunettiemu ukradkowe spojrzenie, które przypomniało komisarzowi wyraz twarzy Zecchina.

– Być może mamy świadka, który stwierdzi, że to nie był wypadek – rzekł, mając na myśli młodego narkomana.

– Świadka? – zawtórował dal Carlo głośno z niedowierzaniem, jakby po raz pierwszy usłyszał to słowo.

– Owszem, w budynku ktoś był. – Brunetti nagle wstał. – Dziękuję za pomoc, dottore – rzekł, wyciągając rękę. Dal Carlo, zmieszany nieoczekiwanym finałem rozmowy, także się podniósł. Tym razem uścisk jego dłoni był mniej serdeczny niż na powitanie.

Otworzył drzwi i wykrztusił, zdziwiony:

– To niewiarygodne. Kto mógłby chcieć go zabić? Nie było powodu. A w budynku nikogo nie było, więc jak ktoś mógłby widzieć, co się stało?

Brunetti i Vianello milczeli, więc dal Carlo wyprowadził obu policjantów na korytarz, nie zwracając uwagi na signorinę Dolfin pracującą na komputerze w przechodnim pokoju. Pożegnali się w całkowitym milczeniu.

Загрузка...