Rozdział 25

Odebrała telefon, mówiąc:

Ca Dolfm. – Tylko tyle, nic więcej, lecz Brunettiego tak zaskoczył ten dźwięk fałszywie brzmiącej fanfary, że dopiero po chwili był w stanie się przedstawić i wyjaśnić, po co dzwoni. Jeśli to, co usłyszała, w jakikolwiek sposób ją poruszyło, dobrze to ukryła, powiedziała jedynie, że zadzwoni do swojego adwokata i jak najprędzej przyjdzie do komendy. Nie zadawała żadnych pytań i nie okazała żadnej ciekawości, dowiedziawszy się, że jej brat jest przesłuchiwany w związku z morderstwem. Brunetti miał wrażenie, że potraktowała jego telefon jak każdy inny telefon służbowy, na przykład w sprawie pomyłki w tekście sprawozdania czy złego wydruku planów budowy. Ponieważ Brunetti, o ile było mu wiadomo, nie pochodził w prostej linii z rodziny dożów, nie miał pojęcia, jak tacy ludzie reagują na wiadomość, że w rodzinie jest morderca.

W każdym razie nie tracił czasu na rozważanie, czy signorina Dolfin jest wmieszana w coś tak prostackiego jak korupcja panosząca się w Ufficio Catasto. „Delfinowie nie robią nic dla pieniędzy” – w tę dewizę Brunetti wierzył absolutnie. To na pewno dal Carlo, udający naiwniaka, który nie wie, czy ktoś w jego urzędzie dałby się przekupić, był motorem machiny łapowniczej odkrytej przez Rossiego.

Co ten biedny, głupi i na swoje nieszczęście uczciwy Rossi uczynił – czy pokazał dal Carlowi zebrane dowody, czy zagroził mu denuncjacją na policji? I czy uczynił to przy otwartych drzwiach do pokoju cerbera w wełnianym bliźniaku, z fryzurą sprzed dwudziestu lat i tak samo starą niespełnioną miłością? A Cappelli? Czy to rozmowy telefoniczne z Rossim przyspieszyły jego śmierć?

Nie miał wątpliwości, że Loredana Dolfin zawczasu pouczyła brata, co ma mówić w wypadku, gdyby był przesłuchiwany. Przecież go ostrzegła, żeby nie szedł do szpitala. Nie użyłaby słowa „pułapka”, gdyby nie wiedziała, skąd brat ma ten wymowny ślad po ugryzieniu na ręce. A on, biedaczek, tak się przestraszył zakażenia, że nie posłuchał jej przestrogi i wpadł prosto w sidła Brunettiego.

I podczas przesłuchania przerwał swoją spowiedź dokładnie w momencie, kiedy zaczął używać liczby mnogiej. Brunetti wiedział, kim jest ta druga osoba, ale wiedział też, że jak tylko adwokat Loredany skontaktuje się z Giovannim, zniknie szansa wypełnienia luk w jego zeznaniach.

Niecałą godzinę później uprzedzono go przez telefon, że na dole czekają signorina Dolfin i avvocato Contarini. Poprosił, by przyprowadzono ich do niego.

Pierwsza weszła ona. Towarzyszył jej jeden z umundurowanych policjantów, którzy stali na warcie przed głównym wejściem do komendy. Za nią wszedł gruby i nieodmiennie uśmiechnięty Contarini, znany z tego, że zawsze potrafi znaleźć jakiś kruczek prawny, aby rozstrzygnąć sporną kwestię na korzyść klienta.

Brunetti nie podał ręki żadnej z osób, zaproponował tylko, by usiedli, a sam wrócił na swoje miejsce za biurkiem.

Przyjrzał się signorinie Dolfin. Siedziała prosto jak struna, nie dotykając plecami oparcia, z dłońmi zgrabnie splecionymi na torebce położonej na kolanach. Milcząc, odwzajemniła mu spojrzenie. Wyglądała zupełnie tak samo jak wtedy, kiedy widział ją w biurze – energiczna, starzejąca się kobieta, po części tylko zainteresowana tym, co się dzieje wokół niej.

– A więc co pan odkrył w sprawie mojego klienta, commissario? – spytał go Contarini, uśmiechając się życzliwie.

– Podczas zarejestrowanego na taśmie przesłuchania, przeprowadzonego dzisiejszego popołudnia tutaj, w komendzie, podejrzany przyznał się do zabicia Franca Rossiego, urzędnika Ufficio Catasto, gdzie obecna tu signorina Dolfin – Brunetti wskazał siostrę Giovanniego ruchem głowy – pracuje jako sekretarka.

Na Contarinim nie zrobiło to żadnego wrażenia.

– Czy to wszystko? – spytał.

– Zeznał również, że potem wrócił na miejsce zbrodni w towarzystwie mężczyzny, który nazywa się Gino Zecchino, i że razem zniszczyli dowody przestępstwa. Następnie powiedział, że Zecchino go szantażował.

Wydawało się, że nic z tego, co mówił Brunetti, w najmniejszym stopniu nie interesuje tych dwojga.

– Zecchina i niezidentyfikowaną młodą kobietę znaleziono martwych w tym samym budynku, z którego wypadł Rossi.

Kiedy Contarini uznał, że Brunetti skończył, zaczął przeglądać jakieś papiery, które wyjął z teczki. Komisarz z przerażeniem uświadomił sobie, że pedantyczne ruchy adwokata są uderzająco podobne do ruchów, które kiedyś zaobserwował u Rossiego. Z lekkim, wyrażającym zadowolenie chrząknięciem Contarini wyłuskał dokument, którego szukał, i wyciągnął ponad biurkiem w stronę Brunettiego.

– Jak pan za chwilę zobaczy, commissario – rzekł, wskazując palcem pieczęć u góry dokumentu, lecz nie wypuszczając go jeszcze z rąk – jest to zaświadczenie z Ministerstwa Zdrowia sprzed ponad dziesięciu lat. – Przysunął fotel bliżej biurka i ciągnął dalej, wciąż nie podając dokumentu komisarzowi, a jedynie podsuwając mu kartki pod nos. – Z zaświadczenia tego wynika, że Giovanni Dolfin jest… – przerwał, posyłając Brunettiemu kolejny wdzięczny uśmiech. Przypominał rekina, który zabiera się do dzieła. Zaczął powoli odczytywać tekst, który widział do góry nogami: – „…jest osobą o specyficznych potrzebach, którą należy traktować ulgowo i której nie wolno dyskryminować, jeśli nie jest w stanie wykonać pewnych prac przekraczających jej możliwości”.

Następnie przesunął palec na ostatni paragraf, który również odczytał na głos:

– „Orzeka się, że wymieniony powyżej Giovanni Dolfin nie jest w pełni władz umysłowych i w związku z tym nie może podlegać obowiązującym sankcjom prawnym”.

Dopiero teraz Contarini wypuścił zaświadczenie z rąk.

– To jest oczywiście kopia – oznajmił. – Do pańskiego użytku. Rozumiem, że wie pan, co oznacza taki dokument, commissario?

Cała rodzina Brunettiego pasjonowała się grą w monopol i oto dzięki tej jednej karcie, karcie o nazwie „Zwolnienie z więzienia”, gra stała się rzeczywistością albo rzeczywistość – grą.

Contarini zamknął teczkę i wstał.

– Chciałbym zobaczyć się z moim klientem, jeśli to możliwe – powiedział.

– Oczywiście. – Brunetti sięgnął po słuchawkę.

W gabinecie zapadła cisza aż do chwili, kiedy do drzwi zapukał Pucetti.

– Sierżancie – rzekł Brunetti ujęty tym, że młodemu człowiekowi brakuje najwyraźniej tchu, bo na jego wezwanie wbiegał szybko po schodach – proszę sprowadzić avvocato Contariniego na dół, do pokoju numer siedem, gdzie znajduje się jego klient.

Pucetti zasalutował energicznie. Contarini wstał i spojrzał pytająco na signorinę Dolfin, która pokręciła głową przecząco, nie zmieniając pozycji. Adwokat wypowiedział parę banalnych grzeczności i wyszedł, ciągle się uśmiechając.

Kiedy znikł za drzwiami, Brunetti opadł z powrotem na krzesło i patrzył w milczeniu na kobietę siedzącą po drugiej stronie biurka.

Dopiero po kilku minutach denerwującą ciszę przerwała signorina Dolfin.

– Wie pan, że nie może mu pan nic zrobić. On jest pod ochroną państwa – powiedziała zupełnie normalnym głosem.

Brunetti postanowił milczeć, żeby ją przetrzymać i zobaczyć, do czego to ją sprowokuje. Nie odpowiedział wiec i tkwił nieruchomo; nie przesuwał żadnych przedmiotów na biurku ani nie splatał rąk, po prostu siedział, patrząc na nią obojętnie.

Minęło kilka następnych minut.

– Co pan zamierza? – odezwała się.

– Nic, przecież nic nie mogę zrobić. Sama mi to pani przed chwilą powiedziała, signorina.

Siedzieli tak niczym dwa nagrobne posągi, aż wreszcie ona rzekła:

– Nie o to mi chodzi. – Uciekła wzrokiem w bok, spojrzała w okno i wreszcie popatrzyła na Brunettiego. – Nie chodzi mi o mojego brata. Chodzi mi o niego.

Po raz pierwszy dostrzegł na jej twarzy jakąś emocję. Nie chciał dłużej prowadzić z nią gry, więc nawet nie udawał, że nie zrozumiał.

– Ma pani na myśli dal Carla? – spytał.

Przytaknęła.

Brunetti się zamyślił. Zastanawiał się, jak potoczyłyby się losy jego mieszkania, gdyby Ufficio Catasto zostało nagle zmuszone do działania w sposób uczciwy.

– Zamierzam rzucić go wilkom na pożarcie – powiedział zadowolony, że się na to zdobył.

Oczy signoriny Dolfin rozszerzyły się ze zdumienia.

– Co pan ma na myśli?

– Zamierzam go wydać Guardia di Finanza. Będą z pewnością zachwyceni, kiedy dostaną jego wyciągi z banku, listę posiadanych przez niego mieszkań, konta, na które… – tu podkreślił ze szczególną satysfakcją – na które wpłaciła pieniądze jego żona. Wystarczy, żeby puścili w ruch swoją machinę, zapewniając nietykalność tym, którzy dali mu łapówki, a wywoła to lawinę, która go pogrzebie.

– Straci pracę – powiedziała.

– Straci wszystko – poprawił ją Brunetti i uśmiechnął się melancholijnie.

Zdumiona tą zaciekłością, patrzyła na niego tępo.

– Czy życzy sobie pani czegoś więcej? – spytał, doprowadzony do wściekłości tym, że niezależnie od konsekwencji, jakie poniesie dal Carlo, nigdy nie będzie mógł nic zrobić ani jej, ani jej bratu. Volpatowie pozostaną na Campo San Luca jak dwa zwycięskie sępy, a szansę znalezienia zabójcy Marca zaprzepaści przez artykuł, mający odsunąć niebezpieczeństwo od syna Patty.

Choć wiedział, że ta ostatnia sprawa nie ma z nią nic wspólnego, mimo to pragnął, by została w jakiś sposób ukarana.

– Wszystko znajdzie się w gazetach – powiedział. – Śmierć Rossiego, ugryziony przez ofiarę zabójca, który wymiga się od kary, bo został uznany przez sąd za niepoczytalnego. Na pewno też wspomną o zamieszanej w sprawę sekretarce dal Carla. Nazwą ją una zitella – powiedział, sam się dziwiąc, że z taką pogardą wymówił słowa „stara panna”. – Una zitella nobile. Zakochana platonicznie w swoim szefie, młodszym, żonatym mężczyźnie – dobitnie wypunktował wstydliwe przymiotniki – a w dodatku ma nienormalnego brata, którego podejrzewa się o zabójstwo Rossiego.

Przerwał i przyglądał się, jak signorina Dolfin aż kurczy się z przerażenia.

– I napiszą, że dal Carlo zamieszany był po szyję w te wszystkie zbrodnie. To będzie go prześladowało do końca życia. A wszystko przez panią. – Wycelował w nią palcem. – To będzie pani ostatni prezent dla ingeniere dal Carla.

– Pan nie może tego zrobić! – wykrzyknęła, tracąc kontrolę nad głosem.

– Ja? Ja nie zamierzam nic robić, signorina – powiedział zbulwersowany, że aż taką przyjemność sprawiło mu mówienie tych okropności. – Gazety mnie wyręczą. Nawet jeśli nie opiszą wszystkiego dokładnie, a jedynie będą spekulować, może pani być pewna, że ludzie sami sobie dopowiedzą resztę i w to uwierzą. A najbardziej im się spodoba historia o starszawej zitella nobile, podkochującej się w dużo młodszym mężczyźnie. – Przechylił się przez biurko i wykrzyczał: – I będą się domagać szczegółów!

Signorina Dolfin potrząsnęła głową, usta miała otwarte. Gdyby ją spoliczkował, z pewnością lepiej by to zniosła.

– Ale pan nie może. Ja jestem Dolfin!

Brunetti był tak zaszokowany, że mógł się jedynie roześmiać. Odchylił głowę na oparcie krzesła i wybuchnął szaleńczym śmiechem.

– Wiem, wiem – wykrztusił, nie mogąc opanować wesołości. – Pani jest Dolfin, a Delfinowie nie robią nic dla pieniędzy.

Kobieta podniosła się z krzesła. Wyraz jej twarzy, zaczerwienionej i zbolałej, natychmiast go otrzeźwił. Zaciskając kurczowo palce na torebce, wyjąkała:

– Zrobiłam to z miłości.

– To niech panią Bóg wspomoże – rzekł, sięgając po słuchawkę.

Загрузка...