Rozdział 2

– Co pan przez to rozumie, że nie istnieje?! – wykrzyknął Brunetti, nie próbując nawet opanować oburzenia, które słyszał we własnym głosie.

Przestraszony Rossi odchylił się na krześle do tylu. Zupełnie nie rozumiał gwałtownej reakcji Brunettiego, rozmawiali przecież o faktycznym stanie rzeczy. Uspokoił się dopiero, kiedy zobaczył, że Brunetti nie zamierza rzucić się na niego z pięściami.

– Chciałem tylko powiedzieć, signor Brunetti, że to mieszkanie nie istnieje z naszego punktu widzenia – rzekł, wyrównując dokumenty, które trzymał na kolanach.

– Co to znaczy z waszego punktu widzenia?

– To, że w naszych aktach nie ma śladu jego istnienia. Nie ma żadnych podań o pozwolenie na budowę, nie ma planów ani protokołu odbioru. Krótko mówiąc, nie ma żadnych dowodów, że to mieszkanie zostało kiedykolwiek zbudowane. – Położył dłoń na szarej teczce, którą dostał od Brunettiego. – I u pana też, niestety, nic tego nie potwierdza.

Brunettiemu przypomniała się historia, którą kiedyś opowiedziała mu Paola, o spotkaniu angielskiego pisarza z pewnym filozofem, który utrzymywał, że rzeczywistość nie istnieje. Wtedy pisarz kopnął leżący obok kamień i spytał filozofa: „To co w takim razie kopnąłem?” Mimo że Brunetti nie za bardzo orientował się w kompetencjach urzędów weneckich, wiedział, że Ufficio Catasto zajmuje się głównie przechowywaniem ksiąg wieczystych. Popatrzył na Rossiego badawczo.

– Czy to normalne, że pańskie biuro interesuje się tym wszystkim? – spytał.

– Teraz już tak – odrzekł Rossi z nieśmiałym uśmiechem, jakby doceniał fakt, iż znajomość rzeczy pozwala Brunettiemu zadać podobne pytanie. – Gdyż zlecono nam sporządzenie komputerowej listy tych mieszkań weneckich, które Komisja Sztuk Pięknych zaliczyła w poczet zabytków. Pański budynek należy do tej grupy. Zbieramy wszystkie dokumenty rozsiane po różnych urzędach w całym mieście. Od dziś te akta będą u nas. Tak scentralizowany system pozwoli zaoszczędzić mnóstwo czasu.

Dwa tygodnie temu, pomyślał Brunetti, obserwując pełen satysfakcji uśmieszek Rossiego, „II Gazzettino” wydrukowała artykuł, który informował, że z powodu braku funduszy wstrzymuje się dragowanie kanałów miejskich.

– O ile mieszkań chodzi? – spytał.

– Och, nie wiemy. To jest jeden z powodów sporządzania listy.

– A kiedy zaczęliście ją sporządzać?

– Jedenaście miesięcy temu – odpowiedział Rossi tak prędko, że Brunetti był pewien, iż młody człowiek zna dokładną datę rozpoczęcia tej akcji.

– Jak dużo akt skompletowaliście do tej pory?

– No, ponieważ niektórzy z nas dobrowolnie postanowili pracować w soboty, z pewnością ponad sto. – Rossi nawet nie próbował ukryć dumy.

– A ile osób przy tym pracuje?

Rossi zaczął na palcach liczyć swoich kolegów.

– Wydaje mi się, że jest nas ośmiu.

– Ośmiu – powtórzył Brunetti i zamyślił się. – Mógłbym wiedzieć, co to wszystko ma ze mną wspólnego? – spytał po chwili.

– Jeśli brakuje nam jakichś dokumentów, zwracamy się przede wszystkim do właściciela danego mieszkania – padła natychmiastowa odpowiedź. – W tych papierach jednak nic nie ma. – Rossi wskazał palcem cienką teczuszkę Brunettiego. – Jest tylko notarialny akt przekazania tytułu własności, więc musimy założyć, że poprzedni właściciele nie przekazali panu żadnych dokumentów związanych z budową tego mieszkania. Co oznacza – dodał – że albo zaginęły, albo nigdy nie istniały.

Brunetti milczał.

– Jeśli zaginęły i jeśli pan utrzymuje, że nigdy ich nie miał, to musiały zaginąć w jednym z biur miejskich.

– W takim razie co pan zamierza zrobić, żeby je odnaleźć?

– Ach – zaczął Rossi. – To nie takie proste. Nie mamy obowiązku przechowywać odpisów. Kodeks cywilny mówi jasno, że odpowiedzialny za posiadanie tych dokumentów jest właściciel mieszkania. Jeśli pan nie ma kopii, nie może pan oskarżać nas o ich zagubienie. Rozumie pan, o co mi chodzi. – Rossi uśmiechnął się nieznacznie. – My zaś nie możemy wszcząć poszukiwań, bo szkoda poświęcać czas naszych ludzi na bezcelowe działania. W wypadku, gdyby takie dokumenty nie istniały, rozumie pan – dodał, gdy Brunetti przeszył go wzrokiem.

Brunetti zagryzł dolną wargę.

– A gdyby się okazało, że one wcale nie zginęły, tylko nigdy nie istniały?

Rossi stuknął w tarczę swego zegarka, starając się przesunąć go dokładnie na środek przegubu.

– To oznaczałoby, signore – popatrzył na Brunettiego – że nigdy nie wydano pozwolenia na budowę oraz że nie istnieje żaden protokół odbioru.

– Co jest zupełnie możliwe, prawda? – wpadł mu w słowo Brunetti. – Zaraz po wojnie strasznie dużo budowano.

– Tak – westchnął Rossi z fałszywą skromnością człowieka, który doskonale o tym wie, gdyż przez cały czas nie boryka się z niczym innym. – Ale bez względu na to, czy to były niewielkie prace restauracyjne, czy też poważne renowacje, większość z nich posiada condono edilizio i tym samym status prawny, przynajmniej wobec naszego urzędu. Tu nie ma żadnego condono edilizio – rzekł, machając ręką w kierunku urągających prawu ścian, podłóg i sufitów.

– Signor Rossi, gdybym mógł powtórzyć moje pytanie – powiedział Brunetti, starając się zachować spokój – chciałbym się dowiedzieć, co to konkretnie oznacza dla mnie i dla mojego mieszkania?

– Obawiam się, signore, że odpowiedź na to nie leży w moich kompetencjach. – Rossi zwrócił Brunettiemu szarą kopertę, sięgnął po teczkę, która stała na podłodze, i wstał. – Moim obowiązkiem jest złożenie wizyty właścicielowi mieszkania i zorientowanie się, czy posiada zaginione dokumenty. Przykro mi, że pan ich nie ma.

Brunettiemu wydało się, że zauważył na poważnej twarzy Rossiego prawdziwe rozczarowanie. Podniósł się z kanapy i spytał:

– Co teraz nastąpi?

– To zależy od komisji Ufficio Catasto – rzekł Rossi i zrobił krok w kierunku wyjścia.

– Według pana niższe piętro zostało dobudowane w dziewiętnastym wieku – powiedział Brunetti, stając tak, że utrudnił mu przedostanie się do drzwi. – A jeśliby się okazało, że dobudowano je później, w tym samym czasie, co moje? Czy to miałoby jakiś wpływ na obecny stan rzeczy?

Mimo że starał się, jak mógł, nie potrafił ukryć nadziei w swoim głosie.

– Być może – odrzekł Rossi po dłuższym zastanowieniu. – Wiem, że tamto piętro posiada wszystkie wymagane pozwolenia, gdyby więc można było dowieść, że to powstało w tym samym czasie, można by również założyć, że udzielono pozwolenia. Tak, to mogłoby zmienić sytuację. – Widać było, że Rossi się zastanawia, jak przystało prawdziwemu urzędnikowi, który musi się zmierzyć z nowym problemem. – Ale tak czy inaczej, nie do mnie należy decyzja w tej sprawie.

Perspektywa ewentualnego odroczenia kłopotów dodała Brunettiemu otuchy. Podszedł do drzwi wychodzących na taras.

– Coś panu pokażę – rzekł, otwierając je i wskazując ręką otwartą przestrzeń za oknem. – Zawsze mi się wydawało, że okna na niższym piętrze są takie same jak nasze. Niech pan spojrzy tutaj w dół, na lewo, a zobaczy pan, o co mi chodzi.

Robił to wcześniej tyle razy, że machinalnie oparł się dłońmi o balustradę i wychylił, by popatrzeć na okna mieszkania poniżej. Teraz, przyglądając się im uważniej, spostrzegł, że wcale nie były takie same, gdyż miały nadproża rzeźbione w istriańskim marmurze, podczas gdy jego własne okna były po prostu wyciętymi w murze prostokątnymi otworami.

Wyprostował się i spojrzał na Rossiego. Urzędnik stał jak sparaliżowany, rozdziawił usta i zasłaniał się ręką jak tarczą, jakby odpierał atak złego ducha. Kiedy Brunetti zrobił krok w jego kierunku, młody człowiek cofnął się gwałtownie.

– Czy pan się dobrze czuje? – spytał Brunetti, stając na progu pokoju.

Rossi poruszył ustami, nie będąc w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Opuszczając dłoń, wymamrotał coś, czego Brunetti nie usłyszał. Sytuacja stała się kłopotliwa.

– Hm, wydaje mi się, że nie miałem racji co do tych okien – powiedział Brunetti, żeby rozwiać dziwny nastrój, który nagle zapanował. – Nie ma co oglądać.

Rossi jakby się uspokoił, nawet próbował się uśmiechnąć, ale nie mógł opanować zdenerwowania, które zaczęło się udzielać Brunettiemu.

– Czy mógłby mi pan coś powiedzieć o ewentualnych konsekwencjach tej całej historii? – spytał komisarz, starając się nie myśleć więcej o tarasie.

– Słucham?

– Co się może teraz stać?

Rossi cofnął się jeszcze o krok i zaczął mówić monotonnie, tak jakby recytował jakieś zaklęcia.

– Jeśli wydano pozwolenie na budowę, ale nie sporządzono protokołu odbioru, płaci się grzywnę, której wysokość zależy od tego, czy obowiązujące w tym czasie prawo budowlane zostało poważnie naruszone.

Brunetti stał nieruchomo.

– W przypadku gdy nie ma ani pozwolenia na budowę, ani protokołu odbioru, sprawa zostaje oddana do Sovrintendenza dei Beni Culturali* [Sowintendenza (Soprintendenza) dei Beni Culturali – odpowiednik Biura Głównego Konserwatora.] i dopiero oni oceniają, w jakim stopniu dana rzecz szkodzi charakterowi miasta.

– Co oni mogą orzec? – zniecierpliwił się Brunetti.

– Czasem trzeba zapłacić grzywnę.

– To wszystko?

– A czasem naruszająca estetykę miasta budowla musi zostać wyburzona.

– Co? – wybuchnął Brunetti, wreszcie tracąc cierpliwość.

– Czasem naruszająca estetykę miasta budowla musi zostać wyburzona. – Rossi uśmiechnął się słabo, dając do zrozumienia, że to przecież nie jego wina.

– Ale to jest mój dom! – wykrzyknął Brunetti. – Chce pan wyburzyć moje mieszkanie.

– Niech mi pan wierzy, do czegoś takiego dochodzi naprawdę bardzo rzadko – powiedział Rossi, starając się, żeby jego głos brzmiał uspokajająco. Ponieważ Brunetti milczał, młody człowiek odwrócił się i ruszył do wyjścia. Kiedy był już blisko, w zamku zazgrzytał klucz i drzwi się otworzyły. Na progu stała Paola, dźwigając dwie wielkie plastikowe torby z zakupami i ściskając pod pachą wysuwające się gazety. Zauważyła Rossiego dopiero, gdy ten rzucił się ku niej, aby je złapać, zanim upadną. Zaskoczona cofnęła się i upuściła torby, uderzając łokciem o framugę. Otworzyła usta, nie wiadomo, ze strachu czy z bólu, i zaczęła rozmasowywać bolące miejsce.

– Wszystko w porządku, Paola – powiedział Brunetti, podbiegając do żony. – Ten pan jest ze mną.

Minął Rossiego i objął Paolę ramieniem.

– Zaskoczyłaś nas – rzekł, próbując ją uspokoić.

– Wy również mnie zaskoczyliście – uśmiechnęła się Paola.

Słysząc hałas za plecami, Brunetti obejrzał się i zobaczył, że Rossi odstawił teczkę pod ścianę i zbiera do plastikowej torby rozsypane pomarańcze.

– Signor Rossi, chciałbym panu przedstawić moją żonę – rzekł Brunetti zupełnie zbytecznie. Młody człowiek włożył do torby ostatnią pomarańczę i ustawił wszystko na stole przy drzwiach. Paola przestała masować łokieć i przywitała się. Rossi przeprosił, że ją przestraszył.

– Nic się nie stało – zapewniła go Paola.

– Signor Rossi jest z Ufficio Catasto – powiedział Brunetti.

– Ufficio Catasto? – zdziwiła się Paola.

– Tak, signora. Przyszedłem porozmawiać z pani mężem o państwa mieszkaniu.

Paola popatrzyła na Brunettiego; wyraz jego twarzy spowodował, że zwróciła się ku Rossiemu z jednym ze swoich najbardziej ujmujących uśmiechów.

– Pan zdaje się już wychodził, signor Rossi. Nie chcę pana zatrzymywać. Jestem pewna, że mąż mi wszystko wyjaśni. Nie ma sensu, żeby tracił pan czas, zwłaszcza że dziś sobota.

– To bardzo miło z pani strony, signora – rzekł ciepło Rossi. Odwrócił się do Brunettiego, podziękował za poświęcony mu czas, potem jeszcze raz przeprosił Paolę i wyszedł.

– Ufficio Catasto? – spytała, zamknąwszy za nim drzwi.

– Wydaje mi się, że chcą wyburzyć nasze mieszkanie – powiedział Brunetti.

Загрузка...