Idąc do domu, Brunetti wrócił pamięcią do okresu sprzed ponad dwudziestu lat, który spędził z Francą. Był świadom, jak wielką przyjemność sprawiło mu otoczenie znów ramionami tej pełnej wdzięku postaci, kiedyś tak mu bliskiej. Pamiętał zwłaszcza jeden długi spacer, który odbyli po plaży na Lido w wieczór Redentore* [Redentore – Święto Odkupiciela, dzień upamiętniający koniec epidemii dżumy, która zdziesiątkowała mieszkańców Wenecji w latach 1575-1576, i położenie kamienia węgielnego pod kościół pod wezwaniem Odkupiciela, 21 lipca 1577 roku, na północnym brzegu Giudekki. W czasach Republiki kulminacyjnym punktem uroczystości była wielka niedzielna procesja, obecnie zastąpiona pokazem ogni sztucznych w trzecią niedzielę lipca.]; miał wtedy chyba siedemnaście lat. Chodzili po piasku długo po zakończeniu pokazu sztucznych ogni, trzymając się za ręce i marząc o tym, żeby ta noc nigdy się nie skończyła.
Ale się skończyła, tak jak wiele innych rzeczy, które ich łączyły, i teraz ona miała swojego Maria, a on swoją Paolę. Wstąpił do kwiaciarni Biancata i kupił żonie dwanaście irysów, szczęśliwy na myśl, że czeka na niego w domu.
Kiedy wszedł, Paola łuskała groszek w kuchni.
– Risi e bisi* [Risi e bisi – tradycyjna potrawa wenecka, podawana zwykle doży w dniu św. Marka, patrona Wenecji, 25 kwietnia; ryż gotuje się w wywarze ze strączków świeżego groszku.]! – zapytał, wręczając jej bukiet.
– Czy risotto to nie jest najlepsza rzecz, jaką można zrobić z młodego groszku? – spytała Paola, uśmiechając się na widok kwiatów i nadstawiając policzek do pocałunku.
– Chyba że jesteś księżniczką i musisz podłożyć kilka ziaren pod materac – rzekł trochę bez sensu, kiedy ją pocałował.
– Myślę, że lepiej użyć go do risotta. Proszę cię, przygotuj wazon, a ja skończę łuskanie. – Wskazała gestem papierową torebkę na stole, pełną zielonych strączków.
Brunetti wziął ze stołu gazetę i położył ją na krześle, które następnie przysunął do szafek. Kiedy na nim stanął i sięgnął po jeden z wysokich wazonów ustawionych prawie pod sufitem, w ostatniej chwili się zawahał.
– Może niebieski – powiedziała Paola, widząc jego niezdecydowanie.
Z wazonem w ręku zszedł z krzesła, odstawił je na miejsce i podszedł do zlewu. – Ile wody? – spytał, stawiając wazon na blacie.
– Tak do połowy – powiedziała. – Na co miałbyś jeszcze ochotę oprócz groszku?
– A co jest? – spytał.
– Jest resztka rostbefu z niedzieli. Gdybyś pokroił go w cienkie plasterki, moglibyśmy go zjeść z sałatą.
– Czyżby Chiara w tym tygodniu jadła mięso?
Chiara jakiś tydzień wcześniej przeczytała artykuł na temat losu, jaki spotyka cielęta, i oznajmiła, że do końca życia będzie wegetarianką.
– Widziałeś przecież, że w niedzielę jadła rostbef – odrzekła Paola.
– Ach, no tak! – Brunetti zaczął rozdzierać papier, w który były zawinięte kwiaty.
– Czy stało się coś złego? – spytała Paola.
– To co zawsze – odpowiedział, wstawiając wazon pod kran i odkręcając zimną wodę. – Żyjemy w świecie upadłym.
Paola wróciła do obierania groszku.
– To wie każdy, kto uprawia nasze zawody – skwitowała.
– A co ma do tego twój zawód? – spytał zaciekawiony.
Jemu, policjantowi o dwudziestoletnim stażu, nikt nie musiał mówić, że rodzaj ludzki popadł w niełaskę.
– Ty masz do czynienia z upadkiem moralności. Ja z upadkiem umysłowym – powiedziała żona podniosłym, prześmiewczym tonem, jakiego często używała, przyłapawszy się na tym, że zbyt poważnie traktuje swoją pracę. – A co konkretnie wywołało twój pesymizm?
– Spotkałem się dziś z Francą. Weszliśmy do kawiarni na drinka.
– Jak ona się miewa?
– Dobrze. Jej syn dorasta, a ona chyba niezbyt lubi pracę w banku.
– Trudno lubić pracę w banku – stwierdziła Paola ze zrozumieniem. – Ale dlaczego spotkanie z Francą natchnęło cię myślą, że żyjemy w świecie upadłym? Z reguły spotkania z nią nastrajają nas wszystkich pozytywnie.
Wkładając kwiaty do wazonu, Brunetti na próżno starał się doszukać w uwadze Paoli ukrytej urazy. Żona najwyraźniej ucieszyła się, że tak wielką przyjemność sprawiło mu spotkanie z dawną przyjaciółką. Kiedy sobie to uświadomił, serce ścisnęło mu się na sekundę i poczuł, że na twarzy wykwita mu rumieniec. Jeden z irysów wypadł na blat. Podniósł go, wsunął między inne i ostrożnie odsunął wazon od krawędzi.
– Podczas rozmowy jakby dała do zrozumienia, że jeśli opowie mi o lichwiarzach, będzie się bała o Pietra.
Paola przerwała łuskanie groszku i popatrzyła na męża.
– O lichwiarzach? – spytała. – A co oni mają wspólnego z czymkolwiek?
– Rossi, ten facet z Ufficio Catasto, który zmarł, miał w portfelu numer telefonu jakiegoś adwokata i okazało się, że ten adwokat występował kilka razy przeciw lichwiarzom.
– Adwokat skąd?
– Z Ferrary.
– Nie ten, którego zamordowali? – Paola znów na niego spojrzała.
– Właśnie ten – potwierdził Brunetti, zaintrygowany, skąd u Paoli ta pewność, że sprawców zabójstwa było przynajmniej dwóch, i dodał: – Sędzia śledczy wykluczył udział lichwiarzy i najwyraźniej starał się mnie przekonać, że ten adwokat zginął przez pomyłkę.
– Czy myślisz, że to dlatego miał przy sobie numer telefonu tego adwokata, z powodu lichwiarzy? – spytała Paola po długiej przerwie, podczas której, jak zauważył Brunetti, intensywnie nad czymś myślała.
– Nie mam na to żadnego dowodu. Ale to ciekawy zbieg okoliczności.
– Samo życie jest ciekawym zbiegiem okoliczności.
– Ale nie morderstwo.
Paola oparła splecione dłonie na kupce pustych strączków.
– Od kiedy to uważa się za morderstwo? Mówię o Rossim.
– Nie wiem, od kiedy. Może od nigdy. Ja chcę się tylko dowiedzieć, dlaczego Rossi do niego dzwonił.
– A Franca?
– Ponieważ pracuje w banku, myślałem, że może coś wie o lichwiarzach.
– Przecież to właśnie banki pożyczają pieniądze.
– Ale robią to niechętnie. Nie chcą pożyczać na krótki termin, zwłaszcza ludziom, którzy mogliby mieć kłopoty ze spłatą.
– Dlaczego rozmawiałeś o tym z Francą? – W tej nieruchomej pozie Paola mogłaby uchodzić za sędziego śledczego.
– Myślałem, że może będzie coś wiedziała.
– Już to mówiłeś. Ale dlaczego akurat z nią?
Brunetti nie umiał podać żadnego wyjaśnienia poza tym, że była pierwszą osobą, jaka przyszła mu do głowy. Oprócz tego dawno jej nie widział i miał ochotę się z nią zobaczyć. Wsadził ręce do kieszeni i przestąpił z nogi na nogę. – Bez specjalnego powodu – powiedział w końcu.
Paola wróciła do łuskania groszku.
– Co ona ci powiedziała, że dlaczego boi się o Pietra?
– Wspomniała o dwojgu ludzi, a nawet mi ich pokazała.
Widząc, że żona zamierza mu przerwać, dodał szybko:
– Spotkaliśmy się na San Luca. Oni tam byli, stali na środku placu i rozmawiali. Para ludzi dobiegających siedemdziesiątki. Powiedziała, że oni właśnie zajmują się pożyczaniem pieniędzy.
– A co ma z tym wspólnego Pietro?
– Według niej proceder lichwiarski może się łączyć z praniem pieniędzy i mafią. Nie chciała powiedzieć nic więcej.
Po lekkim skinieniu głowy Paoli zorientował się, że podzielała zdanie Franki. Samo słowo „mafia” wystarczy, żeby wystraszyć każdego rodzica.
– Nie chciała powiedzieć nawet tobie?
Pokręcił przecząco głową.
– Hm, więc to naprawdę poważna sprawa – rzekła.
– Tak sądzę.
– Co to za ludzie?
– Angelina i Massimo Volpato.
– Czy już o nich kiedykolwiek słyszałeś?
– Nigdy.
– Czy kogoś o nich wypytywałeś?
– Nikogo. Zobaczyłem ich po raz pierwszy w życiu dosłownie pół godziny temu.
– Co zamierzasz zrobić?
– Dowiedzieć się na ich temat wszystkiego, co będę mógł.
– A potem?
– Zależy, czego się dowiem.
Zamilkli.
– Dziś myślałam o tobie, o twojej pracy – powiedziała Paola po chwili.
Brunetti czekał na dalszy ciąg.
– Myłam właśnie okna i to sprawiło, że pomyślałam o tobie.
– Czemu akurat mycie okien?
– Myłam najpierw okna, potem lustro w łazience i wtedy pomyślałam o tym, czym się zajmujesz.
Wiedział, że Paola pociągnie swoją opowieść, nawet jeśli będzie milczał, ale wiedział również, że lubi być zachęcana, więc odezwał się pytająco:
– No i?
– Kiedy myje się okno – powiedziała, patrząc na niego – trzeba je otworzyć i przyciągnąć do siebie, a wtedy światło pada na nie pod innym kątem, niż kiedy jest zamknięte. – Widziała, że Brunetti słucha z uwagą. – Więc myje się je i wreszcie jest umyte. Albo myśli się, że jest umyte. Ale kiedy się je zamyka, światło znów pada pod uprzednim kątem i wtedy widać, że z zewnątrz okno wciąż jest brudne albo że zapomniało się o jakimś małym kawałku po wewnętrznej strome. To znaczy, że trzeba je ponownie otworzyć i umyć jeszcze raz. Ale nigdy nie będzie się miało pewności, że jest całkiem czyste, dopóki się go znów nie zamknie.
– A lustro? – spytał.
Popatrzyła na niego z uśmiechem.
– Lustro widzisz tylko z jednej strony. Z tyłu nie pada na nie żadne światło, więc jak się je umyje, jest czyste. Nie ma tu mowy o złudzeniu optycznym.
Wróciła do łuskania groszku.
– No i?
Wciąż patrząc na groszek, może żeby ukryć rozczarowanie jego niedomyślnością, wyjaśniła:
– Taka właśnie jest twoja praca, czy raczej chciałbyś, żeby była taka. Chcesz myć lustra, chcesz, żeby wszystko było dwuwymiarowe i łatwo postrzegalne. Ale za każdym razem, kiedy zaczynasz się czemuś przyglądać, to coś zmienia się w okno: jeśli spojrzysz na to z innej perspektywy, pod innym kątem, już nie jest takie jak przedtem.
Brunetti zastanowił się nad słowami żony.
– Ale w obydwu przypadkach muszę zmyć brud – powiedział w końcu, chcąc rozwiać poważny nastrój.
– Ty to powiedziałeś, nie ja – rzekła Paola. Ponieważ Brunetti milczał, wrzuciła do miski ostatni groszek i wstała. – Cokolwiek zrobisz, jestem pewna, że będziesz wolał zrobić to z pełnym żołądkiem – rzekła, stawiając miskę na blacie.
Tak więc z pełnym żołądkiem Brunetti zabrał się tego popołudnia do „zmywania brudu”, jak tylko wrócił do komendy. Zaczął od biura signoriny Elettry, która przywitała go jak zwykle z uśmiechem, dziś ubrana w strój nieodparcie kojarzący się z morską żeglugą: granatową spódnicę i jedwabną bluzkę ze stójką. Pomyślał, że brakuje jej tylko żeglarskiej czapeczki, kiedy zobaczył koło komputera sztywny cylindryczny kapelusik w białym kolorze.
– Volpato – powiedział, zanim jeszcze zdążyła go przywitać. – Angelina i Massimo. Małżeństwo. Obydwoje dobrze po sześćdziesiątce.
Elettra wyciągnęła kartkę i zaczęła notować.
– Mieszkają tu, w Wenecji?
– Tak mi się wydaje.
– Wie pan może, w jakich okolicach?
– Nie – odrzekł.
– Ale to łatwo sprawdzić – rzuciła. – Co jeszcze?
– Najbardziej potrzebowałbym danych finansowych: konta w banku, ewentualne inwestycje, własność zarejestrowana na nazwisko, wszystko, co uda się pani znaleźć. I niech pani sprawdzi, czy mamy coś u siebie.
– Billingi telefoniczne?
– Nie, na razie to wystarczy.
– Na kiedy mam to zrobić?
– Jak pani myśli? – spytał z uśmiechem.
Odsunęła mankiet bluzki i spojrzała na ciężki zegarek płetwonurka, który nosiła na lewej ręce.
– Informacje z urzędów miejskich postaram się zdobyć jeszcze dzisiaj.
– Ale banki już są zamknięte, więc z tym można zaczekać do jutra.
Elettra uśmiechnęła się do niego.
– Rejestry bankowe nigdy nie są zamknięte. Za kilka godzin powinnam mieć wszystko. – Schyliła się i wyciągnęła z szuflady plik dokumentów. – Mam tutaj coś takiego – zaczęła, lecz przerwała i spojrzała w kierunku drzwi.
Brunetti odruchowo się odwrócił i ujrzał wracającego z obiadu vice-questore Pattę, który spojrzał na niego jak na powietrze.
– Signorina Elettra? – zwrócił się do swojej sekretarki.
– Tak, dottore!
– Proszę przyjść do mnie do biura, chciałbym podyktować pani list.
– Oczywiście, dottore. – Elettra położyła wyciągnięte z szuflady papiery na biurku i postukała w nie palcem, którego to gestu Patta nie mógł zobaczyć, ponieważ stał za Brunettim. Z górnej szuflady wyjęła staromodny bloczek stenograficzny. Czyżby ludzie wciąż jeszcze dyktowali listy, a sekretarki siadywały z nogą założoną na nogę, jak Joan Crawford, szybko zapełniając karteczki zygzakami i krzyżykami? Tak czy inaczej, Brunetti uświadomił sobie, że to przecież signorina Elettra zajmowała się całą jego korespondencją. To ona głowiła się nad doborem wyrażeń, które miały dodać wagi rzeczom prostym, a zbyt zawiłe uprościć, ona starała się dyplomatycznie złagodzić żądania, które wykraczały poza kompetencje policji.
Kiedy Patta mijał go w drodze do swego gabinetu, Brunetti miał nieodparte uczucie, że zachowuje się jak płochliwe leśne zwierzątko, może lemur, które zamiera bez ruchu na najlżejszy nawet odgłos, wyobrażając sobie, że staje się w ten sposób niewidzialne, i wierząc, że to je ochroni przed grasującym w pobliżu drapieżnikiem. Zanim zdążył coś powiedzieć signorinie Elettrze, kobieta wstała i idąc za Pattą, rzuciła wymowne spojrzenie na papiery, które zostawiła na biurku. Brunetti nie zauważył nawet śladu płochliwości w jej postawie. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, wziął dokumenty, a potem szybko napisał krótki list, prosząc ją o ustalenie nazwiska właściciela domu, przed którym znaleziono Rossiego.