Rozdział 11

Następnego dnia Patta nie pojawił się w komendzie, zadzwonił tylko do signoriny Elettry i potwierdzając fakt już wówczas oczywisty, powiedział, że go nie będzie. Signorina Elettra nie zadawała mu żadnych pytań, natomiast zadzwoniła do Brunettiego i oznajmiła, że questore jest na urlopie w Irlandii i że pod nieobecność Patty on przejmuje jego obowiązki.

O dziewiątej zadzwonił Vianello z wiadomością, że już był w mieszkaniu Rossiego. Poza rachunkami i pokwitowaniami nie znalazł nic. Aha, przy telefonie leżał notes z adresami i teraz właśnie Pucetti dzwoni kolejno pod każdy numer. Jak dotąd jedynym znalezionym krewnym jest jakiś wuj w Vicenzy, który został już powiadomiony przez szpital i zajmuje się przygotowaniami do pogrzebu.

Chwilę potem zadzwonił Bocchese z laboratorium, oznajmiając Brunettiemu, że wysyła do niego policjanta z portfelem Rossiego.

– Jest na nim coś ciekawego?

– Nie, tylko jego własne odciski palców i parę odcisków tego młodzika, który go znalazł.

– Młodzika? – spytał Brunetti z nadzieją, że może pojawił się jakiś nowy świadek.

– Tego policjanta. Nie wiem, jak on się nazywa. Dla mnie oni wszyscy to dzieci.

– Franchi.

– Niech będzie Franchi – odrzekł obojętnie Bocchese. – Mam tutaj jego odciski i one zgadzają się z tymi na portfelu.

– Coś jeszcze?

– Nie. Nie przeglądałem zawartości, zdjąłem tylko odciski palców.

W drzwiach pojawił się policjant od Bocchesego, jeden z tych nowych, do których Brunetti nie za bardzo umiał zwracać się po imieniu. Na znak Brunettiego podszedł i położył na biurku portfel w plastikowej torebce.

Brunetti przytrzymał słuchawkę ramieniem i podniósł torebkę. Otwierając ją, spytał Bocchesego:

– Czy znalazłeś jakieś odciski w środku?

– Powiedziałem już, że to są wszystkie odciski palców – oznajmił technik i się rozłączył.

Brunetti odłożył słuchawkę. Któryś z pułkowników żandarmerii powiedział kiedyś, że Bocchese jest tak dobrym fachowcem, iż znalazłby odciski palców nawet maziowatej duszy policjanta. To jasne, że kogoś takiego trzeba traktować bardziej wyrozumiale niż innych pracowników komendy. Popędliwy charakter i gburowatość Bocchesego przestawały się liczyć wobec niezwykłej skuteczności jego pracy, której rezultaty nieraz powściągały zapędy sceptycznych i zawziętych adwokatów.

Brunetti wytrząsnął portfel z plastikowej torebki na biurko. Był wygięty od noszenia przez lata w tej samej kieszeni na biodrze, brązowa skóra popękała, a przetarte brzegi zaczęły się pruć. W boczne kieszonki wetknięte były cztery plastikowe karty: Visa, Standa, legitymacja z Ufficio Catasto i uprawniająca do zniżek w transporcie miejskim Carta Veneziana. Brunetti wyciągnął wszystkie. Fotografie na dwóch ostatnich były zrobione techniką holograficzną i twarz widziało się, tylko jeśli światło padało pod odpowiednim kątem, ale zdjęcia bez wątpienia przedstawiały Rossiego.

Z prawej strony znajdowała się mała portmonetka, zamykana na miedziany zameczek. Brunetti otworzył ją i wysypał drobne. Kilka nowych tysiąclirówek, kilka pięćsetek i trzy będące obecnie w obiegu stulirówki, każda inna. Co to za idiotyzm, trzy rodzaje monet o tym samym nominale, pomyślał Brunetti. Ciekawe, czy tylko jego to denerwowało?

Potem wyjął z portfela banknoty. Ułożone były według nominałów od najwyższych do najniższych. Policzył je: sto osiemdziesiąt siedem tysięcy lirów.

Rozchylił portfel, żeby zobaczyć, czy coś nie uszło jego uwagi, ale przegródka była pusta. Wsunął palce w boczny otwór. Parę biletów na vaporetto, rachunek z baru na trzy tysiące trzysta lirów i kilka znaczków po osiemset. Z drugiej strony znalazł jeszcze jeden rachunek z baru, na którego odwrocie zanotowano numer telefonu. Ponieważ nie zaczynał się ani na 52, ani na 27, ani na 72, Brunetti wywnioskował, że nie jest to numer wenecki. Poza tym w portfelu nie było już nic. Żadnych wizytówek, żadnej wskazówki od zmarłego, kogo zawiadomić w razie wypadku. Zresztą czy ktoś kiedyś znalazł taką informację w portfelu człowieka zamordowanego z premedytacją?

Schował pieniądze do portfela i wsunął go z powrotem do plastikowej torebki. Wybrał numer Rizzardiego. Powinno być już po sekcji, a ciekawiło go, skąd pochodziło dziwne wgniecenie na czole Rossiego.

Lekarz odebrał telefon zaraz po drugim sygnale. Przywitali się.

– Dzwonisz w sprawie Rossiego? Gdybyś nie zadzwonił, ja bym dzwonił do ciebie – powiedział Rizzardi.

– Dlaczego?

– Z powodu tych ran na głowie.

– Ach, z powodu tych ran. No dobrze, co w nich dziwnego?

– Jedna jest płaska i znalazłem w niej okruchy cementu. Ta rana powstała w momencie, kiedy on spadł i uderzył głową o bruk. Ale na lewo od niej jest inna rana, cylindryczna. To znaczy zadana jakimś walcowatym przedmiotem, podobnym w kształcie do rur, jakich używa się do stawiania rusztowań, choć, według mnie, ten przedmiot musiał być nieco mniejszy.

– No i?

– W tej ranie nie ma w ogóle rdzy. Rury, z których buduje się rusztowania, są z reguły brudne, pordzewiałe, z resztkami farby, a ta rana jest sterylnie czysta.

– Mogli ją oczyścić w szpitalu.

– Tak, na pewno ją oczyścili, ale w kości czaszki odnalazłem kawałeczki metalu. Nie ma na nich śladu rdzy, brudu czy farby.

– Co to za metal? – spytał Brunetti, podejrzewając, że coś jeszcze musiało wzbudzić niepokój Rizzardiego.

– Miedź.

Brunetti milczał.

– Nie chcę wtykać nosa w nie swoje sprawy – rzucił Rizzardi – ale to może nie jest zły pomysł, żeby wysłać na miejsce dziś, a w każdym razie jak najszybciej, ekipę kryminalistyczną.

– Tak, zaraz to zrobię – rzekł Brunetti zadowolony, że wypadło to w dzień, kiedy nie ma nad sobą żadnego zwierzchnika. – Co jeszcze znalazłeś?

– Obydwie ręce złamane, ale to na pewno wiesz. Na dłoniach miał spore siniaki, które mogły powstać w wyniku upadku.

– Czy umiałbyś powiedzieć, z jakiej wysokości spadł?

– Nie jestem specjalistą, to zdarza się tak rzadko. Ale zajrzałem do kilku książek i wydaje mi się, że musiał spaść z około dziesięciu metrów.

– Trzecie piętro?

– Możliwe. A co najmniej drugie.

– Czy wywnioskowałeś coś z pozycji, w jakiej leżał?

– Nie. Ale wygląda na to, że jak już spadł, jeszcze się kawałek podczołgał. Spodnie na kolanach miał zupełnie podarte, kolana poranione. Na stopie od wewnątrz widać zadrapanie, które mogło zostać spowodowane ciągnięciem nogi po bruku.

– Czy potrafisz stwierdzić, która z ran spowodowała śmierć? – przerwał Brunetti.

– Nie – padła natychmiastowa odpowiedź. Rizzardi najwidoczniej spodziewał się tego pytania. Milczał, czekając na reakcję komisarza, ale Brunetti, któremu nie przychodziło do głowy nic konkretnego, spytał tylko:

– Chciałbyś powiedzieć coś jeszcze?

– Nie, to wszystko. Był w doskonałej formie i mógł sobie jeszcze długo pożyć.

– Biedak.

– Ten człowiek w kostnicy powiedział, że go znałeś. Czy to prawda?

– Tak, to był mój znajomy – odrzekł bez wahania Brunetti.

Загрузка...