Rozdział 6

W drodze do szpitala Brunetti zadumał się nad tym, ile razy przez te wszystkie lata przychodził tu służbowo i niby Dante przekraczał te rozwarte odrzwia, za którymi czaiły się ból, cierpienie i śmierć. Nie myślał jednak o poszczególnych pacjentach, raczej o cierpieniach w ogólności, o marności życia i o tym, że często męki psychiczne gorsze są od bólu fizycznego. Otrząsnął się. Nie miał ochoty na te ponure refleksje.

W portierni zapytał, gdzie może znaleźć niejakiego Franca Rossiego, którego przywieziono podczas weekendu, nieprzytomnego po upadku z rusztowania. Czarnobrody portier, którego Brunetti jakby skądś znał, spytał, na jaki oddział przyjęto signora Rossiego. Brunetti przypuszczał, że pewnie na oddział intensywnej terapii. Portier wybrał jeden numer, potem drugi i oznajmił, że signora Rossiego nie ma ani na oddziale intensywnej terapii, ani na oddziale pomocy doraźnej.

– Może neurologia? – podsunął komisarz.

Z zawodowym spokojem portier wybrał jeszcze jeden numer z pamięci, lecz również bez rezultatu.

– Więc gdzie on może być? – spytał Brunetti.

– Czy jest pan pewien, że przywieziono go tutaj? – spytał portier.

– Tak podała „Il Gazzettino”.

Portier spojrzał na niego wymownie i pokiwał głową. Jeśli po akcencie nie można było stwierdzić, czy był wenecjaninem, to spojrzenie, które rzucił Brunettiemu, nie pozostawiało co do tego żadnych wątpliwości. Spytał jednak:

– Czy doznał obrażeń wskutek upadku z rusztowania?

Brunetti skinął głową.

– To sprawdzę jeszcze oddział ortopedyczny – zaproponował portier.

Wybrał numer i podał nazwisko Rossiego. Cokolwiek usłyszał, posłał komisarzowi szybkie spojrzenie, zasłonił słuchawkę dłonią, słuchał jeszcze przez moment, po czym zapytał:

– Czy należy pan do rodziny?

– Nie.

– Więc kim pan jest? Przyjacielem?

Bez chwili wahania Brunetti potwierdził.

Portier powiedział jeszcze parę słów do słuchawki, zamilkł i rozłączył się.

– Przykro mi, ale pański przyjaciel zmarł dziś rano – oznajmił.

Brunetti doznał lekkiego szoku. Ogarnął go dziwny smutek, jakby zmarły był naprawdę jego bliskim. Popatrzył na portiera.

– Oddział ortopedyczny? – spytał.

Portier wzruszył ramionami, jakby dając do zrozumienia, że nie ma nic wspólnego z przekazaną informacją.

– Powiedziano mi, że został przewieziony na oddział ortopedyczny, ponieważ miał złamane obie ręce.

– Ale dlaczego zmarł?

Portier zamilkł na chwilę, tak jak należy w obliczu śmierci.

– Tego mi pielęgniarka nie powiedziała – rzekł wreszcie. – Ale niech pan spróbuje się dowiedzieć bezpośrednio na oddziale. Wie pan, jak tam trafić?

Brunetti skinął twierdząco głową.

– Tak mi przykro z powodu pańskiego przyjaciela, signore – rzucił za nim portier na pożegnanie.

Brunetti ruszył przez wysoko sklepiony hol szpitala, ślepy na jego urodę. Świadomym wysiłkiem woli odsuwał od siebie wszystkie opowieści, jakie słyszał o obrosłej już legendą nieskuteczności szpitali publicznych. Rossiego przeniesiono na oddział ortopedii, gdzie zmarł. Tylko to powinno go w tej chwili interesować. Idąc korytarzami, nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że znajduje się w jednym z tych wielkich – nowojorskich czy londyńskich – teatrów, w których przez całe lata idzie ten sam spektakl, zmienia się tylko obsada. Jedni odchodzą na emeryturę, drudzy – do innych ról, ale temat i kostiumy pozostają te same. Wydało mu się nagle, że jest widzem, a mężczyźni i kobiety przesuwający się pod łukowatym sklepieniem, w szlafrokach i piżamach, w gipsie czy o kulach, to aktorzy, a niektórzy z nich, tak jak Rossi, czasem schodzą ze sceny na zawsze.

Kiedy dotarł na oddział ortopedii, zobaczył u szczytu schodów jakąś próżnującą pielęgniarkę, która stała i paliła papierosa. Gdy zauważyła nadchodzącego Brunettiego, zdusiła niedopałek w papierowym kubeczku i otworzyła drzwi, żeby wrócić na oddział.

– Bardzo przepraszam – rzekł Brunetti, wślizgując się za nią.

Wyrzuciła kubeczek i odwróciła się.

– Tak? – rzuciła obojętnie, ledwo na niego spojrzawszy.

– Przyszedłem w sprawie Franca Rossiego – powiedział. – Portier na dole mówił, że jest na tym oddziale.

Pielęgniarka popatrzyła na niego uważniej i jakby cieplej. Najwidoczniej z tego powodu, że pytał o osobę, która dopiero co zmarła, zasługiwał na więcej sympatii.

– Czy jest pan krewnym? – spytała.

– Nie, przyjacielem.

– Tak mi przykro – powiedziała i w głosie jej nie było już zawodowej obojętności, tylko szczere współczucie.

Brunetti podziękował jej.

– A co się właściwie stało? – zapytał.

Pielęgniarka ruszyła przodem. Brunetti, myśląc, że prowadzi go do Rossiego, poszedł za nią.

– Przywieźli go w sobotę po południu – usłyszał. – Tam na dole zbadali go i stwierdzili, że ma złamane obie ręce, więc odesłali go od razu do nas.

– Ale w papierach jest napisane, że był nieprzytomny.

Pielęgniarka przyspieszyła kroku, idąc do wahadłowych drzwi na końcu korytarza.

– Nie mogę nic na ten temat powiedzieć. Już jak go przywieźli, był nieprzytomny.

– Nieprzytomny? Dlaczego?

Pielęgniarka milczała, jakby zastanawiając się, co może mu wyjawić.

– Musiał przy upadku uderzyć się w głowę.

– A może pani wie, z jakiej wysokości spadł?

Pokręciła przecząco głową i pchnęła drzwi, przytrzymując je dla niego. Znaleźli się w dużym, pustym pomieszczeniu, w którego kącie stało samotne biurko. Pielęgniarka milczała.

– Czy był bardzo poraniony? – Brunetti postanowił spytać o coś innego.

Pielęgniarka zawahała się i rzekła:

– Lepiej będzie, jeśli pan zapyta jednego z lekarzy.

– Czy to te obrażenia głowy spowodowały śmierć?

Nie wiedzieć czemu miał wrażenie, że przy każdym jego pytaniu pielęgniarka jakby sztywnieje, a jej głos staje się coraz bardziej obojętny i chłodny.

– O to również musi pan spytać lekarza.

– Ale ja wciąż nie rozumiem, dlaczego on znalazł się na tym oddziale.

– Z powodu połamanych rąk – powiedziała.

– Ale jeśli rany na głowie… – zaczął Brunetti, lecz siostra już podeszła do innych wahadłowych drzwi, na lewo od biurka.

– Może lepiej wyjaśnią to panu na dole, na oddziale pomocy doraźnej. Proszę zapytać o doktora Carraro – rzuciła przez ramię i znikła.

Brunetti zbiegł na dół. Tam wyjaśnił dyżurnej pielęgniarce, że jest przyjacielem Franca Rossiego, tego, który zmarł zaraz po przyjęciu na oddział, i że chciałby, jeśli można, porozmawiać z doktorem Carraro. Pielęgniarka spytała go o nazwisko, kazała mu zaczekać i poszła poszukać lekarza. Pod ścianą stał rząd plastikowych krzeseł. Brunetti usiadł. Nagle poczuł się bardzo zmęczony.

Po mniej więcej dziesięciu minutach przez wahadłowe drzwi wszedł mężczyzna w białym kitlu. Trzymając ręce w kieszeniach, zrobił kilka kroków w kierunku Brunettiego i zatrzymał się, najwyraźniej w oczekiwaniu, że ten wstanie i do niego podejdzie. Jak wielu niskich mężczyzn, poruszał się rozkołysanym agresywnym krokiem. Miał kręcone siwe włosy przylizane brylantyną i czerwonawe policzki, które bardziej niż o zdrowiu świadczyły o nadużywaniu alkoholu. Brunetti podniósł się uprzejmie z krzesła i podszedł do lekarza. Był od niego wyższy co najmniej o głowę.

– Kim pan jest? – spytał Carraro z urazą, ponieważ tak jak prawie zawsze, gdy rozpoczynał rozmowę, musiał popatrzeć w górę.

– Być może powiedziała to już panu pielęgniarka, dottore. Jestem znajomym signora Rossiego – rzekł Brunetti.

– Gdzie jest jego rodzina? – spytał lekarz.

– Nie wiem. Czy ich w ogóle zawiadomiono?

Uraza lekarza przeszła w irytację – co ten człowiek sobie myśli? Że on, Carraro, nie ma nic lepszego do roboty, jak tylko siedzieć i wydzwaniać w poszukiwaniu członków rodziny osób, którym akurat się zmarło? Nie odpowiedział więc na pytanie Brunettiego, a za to sam spytał:

– Czego pan sobie życzy?

– Chciałbym znać przyczynę śmierci signora Rossiego – oznajmił Brunetti spokojnie.

– Co to pana obchodzi?

„Il Gazzettino” często przypominała, że w Ospedale Civile brakowało wykwalifikowanego personelu; że szpital był przepełniony, a lekarze często zmuszeni pracować po godzinach.

– Czy przywieziono go na pana dyżur, dottore? – spytał Brunetti, nie zważając na napastliwy ton.

– Zadałem panu pytanie, kim pan jest. – Carraro był wyraźnie w wojowniczym nastroju.

– Nazywam się Guido Brunetti – wyjaśnił spokojnie komisarz. – O tym, że signor Rossi przebywa tutaj, dowiedziałem się z gazety, przyszedłem więc go odwiedzić. Portier poinformował mnie, że on umarł, i skierował mnie tutaj.

– Po co?

– Między innymi żeby się dowiedzieć, jaka była przyczyna jego śmierci.

– Co to znaczy „między innymi”? – Twarz doktora zaczerwieniła się do tego stopnia, że nie trzeba było być lekarzem, aby uznać to za groźny objaw.

– Powtarzam się, dottore – rzeki Brunetti z obłudnym uśmiechem – ale chciałbym poznać przyczynę śmierci.

– Powiedział pan, ze jest znajomym zmarłego, prawda?

– Tak.

– Więc nie mam obowiązku udzielić panu takiej informacji. Takiej informacji udziela się wyłącznie najbliższej rodzinie.

– Kiedy będzie sekcja, dottore? – spytał Brunetti, jakby nie usłyszał tych słów.

– Kiedy będzie co?! – wykrzyknął oburzony Carraro, po czym ruszył ku drzwiom, z pogardą nadymając tors. Nie zamierzał ani chwili dłużej przebywać w towarzystwie tego bezczelnego dyletanta.

– Kiedy będzie przeprowadzona sekcja? – powtórzył Brunetti, rezygnując z grzecznościowych form i tytułów.

Lekarz odwrócił się i wykonując nieco melodramatyczny gest, szybko podszedł z powrotem do Brunettiego.

– O tym zdecyduje szpital, signore. I naprawdę nie sądzę, żeby pana to w jakikolwiek sposób dotyczyło.

Dlaczego on się tak denerwuje, pomyślał Brunetti, przecież zadaję zupełnie niewinne pytania.

Wyciągnął portfel z legitymacją. Przytrzymał ją wyżej, żeby Carraro musiał podnieść głowę, aby odczytać treść. Lekarz chwycił ją i przyciągnął sobie do oczu.

– Więc kiedy będzie sekcja, dottore?

Carraro, wciąż skupiony na legitymacji Brunettiego, jakby wpatrywanie się w nią mogło ją zmienić lub nadać jej nowe znaczenie, zajrzał na odwrotną stronę, która zawierała tyle samo użytecznych informacji, co obecnie jego umysł. Kiedy się w końcu odezwał, w jego głosie już nie było arogancji.

– Kto pana zawiadomił? – spytał podejrzliwie.

– Nie jest istotne, kto nas zawiadomił. – Brunetti celowo użył liczby mnogiej, chcąc wywołać wrażenie, że w całym szpitalu uwijają się teraz policjanci, którzy, konfiskując dokumentację, zdjęcia rentgenowskie i karty pacjentów, wypytują wszystkich o Franca Rossiego. – Powinna panu wystarczyć sama nasza obecność.

– Nie mamy tutaj na dole rentgena – powiedział Carraro, zwracając legitymację. – Dlatego kiedy zobaczyliśmy jego ręce, wysłaliśmy go na rentgen, a potem na ortopedię. To wydawało się oczywiste. Każdy lekarz zrobiłby tak samo.

Każdy lekarz w Ospedale Civile, pomyślał Brunetti, ale się nie odezwał.

– Czy były złamane? – zapytał.

– Oczywiście, i to obydwie, prawa nawet w dwóch miejscach. Wysłaliśmy go na górę, żeby mu je nastawiono i założono gips. Nie mogliśmy zrobić nic więcej. To jest normalna procedura. Najpierw trzeba było zająć się złamaniami, potem dopiero można było leczyć go dalej, w razie potrzeby.

– Na przykład na neurologii? – spytał Brunetti.

Carraro wzruszył ramionami.

– Przepraszam, dottore, ale nie usłyszałem pana odpowiedzi – rzekł Brunetti sarkastycznie.

– Możliwe, że tam.

– Czy zauważył pan jakieś obrażenia, które uzasadniałyby wysłanie go na neurologię? Czy zapisał pan to w jego karcie?

– Chyba tak – rzekł Carraro wymijająco.

– Chyba tak czy tak?

– Tak – stwierdził Carraro.

– Czy wymienił pan w karcie obrażenia głowy? Jako rezultat upadku? – spytał Brunetti.

Carraro kiwnął głową twierdząco.

– To wszystko jest w karcie.

– Ale najpierw wysłał go pan na ortopedię?

Twarz lekarza znów zabarwiły rumieńce złości. Co to by było, pomyślał Brunetti, gdybym nagle znalazł się w rękach tego człowieka?

– On miał połamane ręce. Chciałem, żeby mu je najpierw złożono, dlatego wysłałem go na ortopedię. To oni powinni następnie skierować go na neurologię.

– I co się dalej stało?

Carraro zmienił się w przestraszonego urzędnika, który w obawie, że zaraz zostanie oskarżony o niedopełnienie obowiązków służbowych, zrzuca odpowiedzialność na innych.

– To nie moja wina, jeśli ortopedia nie wysłała go tam, gdzie trzeba. Powinien pan porozmawiać z nimi, nie ze mną.

– Na ile poważne były te obrażenia głowy?

– Nie jestem neurologiem – padła natychmiastowa odpowiedź.

– Przed chwilą powiedział pan, że zasygnalizował te obrażenia w jego karcie.

– Tak, wszystko opisałem – rzekł Carraro.

Brunetti miał ochotę powiedzieć lekarzowi, że jego obecność w szpitalu nie ma nic wspólnego z ewentualnym oskarżeniem kogokolwiek o zaniedbanie w obowiązkach. Wątpił jednak, czy Carraro mu uwierzy, a jeśli tak, czy będzie to miało jakiekolwiek znaczenie. Wielokrotnie stykał się z ludźmi, którzy w pracy kierowali się wyłącznie bezduszną rutyną, a liczne gorzkie doświadczenia nauczyły go, że wraz z wojskiem, mafią i być może klerem lekarze należą do zwartej grupy, której członkowie potrafią bronić swoich za cenę sprawiedliwości, prawdy, a nawet życia.

– Dziękuję panu bardzo, dottore. – W głosie Brunettiego zabrzmiała prawdziwa szczerość, która najwyraźniej zaskoczyła rozmówcę. – Chciałbym go teraz zobaczyć.

– Rossiego?

– Tak.

– Jest w kostnicy – oznajmił Carraro lodowatym tonem, który odzwierciedlał panującą tu atmosferę. – Wie pan, jak tam trafić?

– Dziękuję, wiem.

Загрузка...