Rozdział 5

Tak jak Brunetti się obawiał, w poniedziałek zawezwał go vice-questore Patta, najprawdopodobniej w związku z piątkową rozmową z questore w porze lunchu. Wezwanie otrzymał około jedenastej, wkrótce po przybyciu Patty do komendy.

Dottore? – usłyszał i w drzwiach gabinetu zobaczył signorinę Elettrę, z błękitną teczką dokumentów w dłoni. Przez chwilę się zastanawiał, czy nie dobrała koloru okładki tak, żeby pasowała jej do sukienki.

– Dzień dobry, signorina. – Przywołał ją do biurka. – Czy to jest lista tej skradzionej biżuterii?

– Tak, i zdjęcia – odpowiedziała, wręczając mu teczkę z dokumentami. – Vice-questore chce z panem rozmawiać.

Ton jej głosu nie zapowiadał żadnego niebezpieczeństwa, więc Brunetti tylko skinął głową. Kiedy otwierał teczkę, Elettra wciąż stała. Do pierwszej strony przyczepione były zszywkami cztery kolorowe fotografie, przedstawiające po jednej sztuce biżuterii, w sumie chodziło o trzy pierścionki i misterną złotą bransoletę z rzędem kamieni przypominających małe szmaragdy.

– Wygląda to tak, jakby właścicielka była przygotowana na rabunek – powiedział Brunetti, dziwiąc się, że ktoś mógł zadać sobie trud zrobienia artystycznych zdjęć całej swojej biżuterii, i natychmiast wietrząc oszustwo ubezpieczeniowe.

– Każdy jest przygotowany na rabunek – stwierdziła Elettra.

– Jak pani może mówić coś takiego, signorina. – Zdumiony uniósł głowę znad teczki.

– Może nie powinnam, zwłaszcza biorąc pod uwagę, gdzie pracuję, ale naprawdę tak myślę. Ludzie teraz tylko o tym mówią – dodała, zanim Brunetti zdążył zebrać myśli.

– W Wenecji mamy o wiele mniej przestępstw niż w każdym innym włoskim mieście – oburzył się komisarz. – Widocznie nie przeglądała pani statystyk.

Elettra co prawda nie wzniosła oczu do nieba, ale za to rzekła:

– Nie uważa pan chyba, dottore, że statystyki odzwierciedlają to, co się naprawdę dzieje?

– O co pani chodzi?

– Ile, pana zdaniem, mamy w tej chwili zgłoszonych włamań czy rabunków?

– Dopiero pani powiedziałem. Czytałem statystyki przestępstw, tak jak my wszyscy.

– Statystyki nie mają z tym nic wspólnego. – Ponieważ Brunetti milczał, dodała: – Nie wierzy pan chyba, że ludzie, jak tylko coś się stanie, zaraz idą z tym na policję?

– No, może nie wszyscy, ale większość na pewno tak.

– A ja jestem pewna, że większość na pewno nie. – Elettra wzruszyła ramionami i stanęła nieco swobodniej, co wcale nie złagodziło tonu jej głosu.

– Czy może mi pani podać jakiś konkretny powód, dla którego pani tak twierdzi? – poprosił Brunetti, odkładając dokumenty.

– Znam trzy osoby, do których w ciągu ostatnich trzech miesięcy się włamano i które nie zgłosiły tego policji – powiedziała Elettra. – Chociaż nie, jedna z nich zgłosiła – dodała po chwili. – Ten człowiek udał się na posterunek koło kościoła San Zaccaria i powiedział, że włamano się do jego mieszkania. Dyżurny sierżant poprosił go, żeby przyszedł następnego dnia, kiedy będzie obecny oficer zajmujący się włamaniami.

– No i poszedł na posterunek następnego dnia?

– Oczywiście, że nie. Po co?

– Czy taka postawa nie jest negatywna, signorina?

– Pewnie, że jest – odpowiedziała Elettra jeszcze zuchwałej niż do tej pory. – A jakiej postawy spodziewa się pan po mnie?

Jej podniesiony głos spowodował, że pogodny nastrój, który wnosiła zwykle do pokoju, znikł i Brunettiego ogarnęło przygnębienie, takie jak po każdej kłótni z Paolą. Próbując się od niego uwolnić, popatrzył na zdjęcia na biurku.

– Które z tych rzeczy znaleziono u Cyganki? – spytał.

Signorina Elettra, również skrępowana nieprzyjazną atmosferą, skwapliwie pochyliła się nad fotografiami i wskazała palcem bransoletę.

– Znalazła się właścicielka, która ją zidentyfikowała, miała nawet rachunek z opisanymi detalami. Nie sądzę, żeby to miało znaczenie, ale powiedziała, że tego popołudnia, kiedy się do niej włamano, widziała trzy Cyganki na Campo San Fantin.

– Nie, to nie ma znaczenia – przyznał Brunetti.

– A co tu może mieć znaczenie? – spytała zrzędliwie Elettra.

Normalnie Brunetti zwróciłby jej uwagę, że prawo jest takie samo dla Cyganów, jak dla wszystkich innych ludzi, ale nie chciał ponownie zepsuć nastroju. Zamiast tego spytał:

– W jakim wieku jest ten chłopiec, jej syn?

– Według matki ma piętnaście lat, ale oczywiście nie potwierdza tego żaden dokument, nie ma metryki ani świadectw szkolnych, więc dzieciak może mieć równie dobrze osiemnaście lat. Dopóki matka będzie się upierać przy piętnastu, nie można go aresztować. Przez parę dobrych lat smarkacz może bezkarnie robić, co mu się spodoba.

Oczy Elettry znów zabłysły gniewem.

– Hmm – mruknął Brunetti, zamykając teczkę z dokumentami. Postanowił zmienić temat. – Czy może domyśla się pani, o czym chce ze mną rozmawiać vice-questore? – spytał.

– Prawdopodobnie o czymś, co wynikło podczas jego spotkania z questore – odrzekła Elettra obojętnym tonem.

Brunetti westchnął głośno i wstał. Mimo że problem Cyganów pozostał nierozwiązany, Elettra uśmiechnęła się.

– Naprawdę, dottore, proszę mi wierzyć, nie mam pojęcia, czego vice-questore może od pana chcieć. Powiedział mi tylko, że chce pana widzieć.

– No to idę zobaczyć, o co chodzi.

Pod drzwiami Brunetti zatrzymał się i przepuścił sekretarkę. Zeszli razem po schodach, kierując się ku gabinetowi Patty. Przed gabinetem znajdowała się niewielka wnęka z oknem, służąca za sekretariat.

Właśnie dzwonił telefon. Elettra sięgnęła po słuchawkę, przechylając się nad biurkiem.

– Biuro vice-questore Patty. Tak, dottore, tak. Już pana łączę. – Nacisnęła jeden z bocznych przycisków aparatu i rozłączyła się. – Burmistrz. Będzie pan musiał zaczekać.

Telefon znów zadzwonił. Z szybkiego spojrzenia, jakie mu rzuciła, Brunetti wywnioskował, że tym razem była to rozmowa prywatna, wziął więc z biurka poranne wydanie „II Gazzettino” i podszedł do okna. Gdy się odwrócił, napotkał spojrzenie Elettry, która się uśmiechnęła, odwróciła razem z krzesłem plecami do niego i przysunęła słuchawkę bliżej ust. Brunetti wyszedł na korytarz.

W rękach miał tę część gazety, której nie zdążył przejrzeć rano. Górna połowa pierwszej strony była poświęcona trwającemu wciąż dochodzeniu w sprawie przydzielania kontraktów na odbudowę teatru La Fenice. Prowadzono je z tak wyraźnie złą wolą, że właściwie nie zasługiwało na miano dochodzenia. Po latach dyskusji i wzajemnych oskarżeń nawet ci nieliczni, którzy jeszcze orientowali się w chronologii wydarzeń, stracili resztę zainteresowania, jak również nadzieję na obiecaną odbudowę. Brunetti rozłożył gazetę i przeniósł wzrok niżej.

Po lewej stronie zobaczył fotografię. Widział już gdzieś tę twarz, ale dopiero kiedy przeczytał podpis, przypomniał sobie, gdzie. „Francesco Rossi, miejski rzeczoznawca budowlany, który nie odzyskał jeszcze przytomności po upadku z rusztowania…”

Rozejrzał się wokół i przebiegł niecierpliwie wzrokiem krótką notatkę pod zdjęciem.


Francesco Rossi, miejski rzeczoznawca budowlany zatrudniony w Ufficio Catasto, spadł w piątek po południu z rusztowania budynku w dzielnicy Santa Croce. Rossi przeprowadzał kontrolę dokonywanych prac restauracyjnych. Natychmiast przewieziono go na oddział pomocy doraźnej w Ospedale Civile, gdzie jego stan ocenia się jako niepewny.


Jeszcze zanim został policjantem, Brunetti przestał wierzyć w tak zwane zbiegi okoliczności. Do wypadków doprowadzały inne wypadki, które wydarzyły się wcześniej. Od kiedy zaczął pracować jako policjant, wzbogacił to przekonanie pewnością, że powiązania między wydarzeniami, a przynajmniej wydarzeniami, którymi zajmował się teraz, rzadko są niewinne. Franca Rossiego właściwie wcale by nie zapamiętał, gdyby nie jego dziwna reakcja na propozycję wyjrzenia przez taras – dziś jeszcze widział, jak młody człowiek w geście paniki zasłania się przed nim podniesioną dłonią. Dzięki temu zresztą na moment zmienił się z nijakiego urzędnika beznamiętnie recytującego przepisy w zwyczajnego człowieka, który ma swoje słabości.

W to, że Rossi spadł z rusztowania, Brunetti nie wierzył ani przez chwilę. Nie zamierzał w związku z tym tracić czasu na zastanawianie się, czego konkretnie mógł dotyczyć jego telefon.

W tym stanie ducha wrócił do sekretariatu signoriny Elettry i odłożył gazetę na biurko. Elettra wciąż była odwrócona plecami i śmiała się cicho do kogoś w słuchawce. Właściwie jej nie widząc i zapominając zupełnie o spotkaniu z szefem, Brunetti opuścił komendę, kierując swe kroki do Ospedale Civile.

Загрузка...