ROZDZIAŁ 10

– Gdzie jest Meredith? – zapytał Matt Julie następnego popołudnia po powrocie z pracy.

Spojrzała na niego znad stołu, przy którym odrabiała lekcje.

– Jeździ konno. Powiedziała, że wróci przed twoim powrotem, ale jesteś o dwie godziny wcześniej niż zwykle. – Z krzywym uśmieszkiem dodała: – Zastanawiam się, co za atrakcja przyciągnęła cię tutaj?

– Mądrala. – Skierował się w stronę tylnych drzwi, mierzwiąc po drodze jej włosy.

Meredith powiedziała mu wczoraj, że bardzo lubi konną jazdę. Rano Matt zadzwonił do sąsiada, pana Dale'a, z prośbą, żeby wypożyczył mu dla niej jednego ze swoich koni.

Na zewnątrz Matt przebiegł dziedziniec, minął zarośnięte grządki, kiedyś będące ogródkiem warzywnym jego matki i wypatrując sylwetki Meredith, przeszukiwał leżące na prawo pola. Był w połowie drogi do ogrodzenia, kiedy zobaczył, że nadjeżdża. W plecach poczuł igiełki strachu na ten widok. Kasztanowaty koń galopował, pożerając przestrzeń. Biegł wzdłuż linii ogrodzenia. Meredith pochylała się nisko, tuż nad jego karkiem. Włosy powiewały jej dziko wokół ramion. W miarę jak się zbliżała, zorientował się, że ma zamiar zakręcić i skierować konia do ich stajni. Ruszył w tamtą stronę. Obserwował ją, a jego puls zwalniał do bardziej normalnego tempa. Jego obawy zniknęły. Meredith Bancroft jeździła jak arystokratka, którą była: siedziała w siodle lekko, wyglądała ślicznie i kontrolowała sytuację całkowicie.

– Cześć! – zawołała. Twarz miała zaróżowioną i promienną. Zatrzymała konia przed stajnią, tuż obok sterty niezbyt świeżego siana. – Muszę go wytrzeć – powiedziała, kiedy Matt sięgał po uzdę.

Wtedy wypadki potoczyły się szybko. Matt nadepnął obcasem na ząb starych wideł leżących na ziemi. Stało się to akurat w chwili, kiedy Meredith zaczęła zsiadać z konia i właśnie przekładała nogę ponad jego grzbietem. Trzonek nadepniętych przez Matta wideł podskoczył do góry i uderzył konia w nos, ten z pełnym protestu rżeniem zakołysał się i stanął dęba. Matt wypuścił z rąk uzdę, starając się chwycić Meredith, ale ona już ześlizgnęła się do tyłu, wylądowała na sianie, po czym znalazła się na ziemi.

– Do diabła! – wybuchnął Matt, przykucając i chwytając jej ramiona. – Zraniłaś się?

Sterta siana złagodziła jej upadek i nic się jej nie stało. Była tylko przerażona i zaskoczona zdarzeniem.

– Czy ja się zraniłam? – powtórzyła, wstając z wyrazem komicznego szoku na twarzy. – Moja duma jest więcej niż zraniona. To ona poniosła ciężkie straty, jest zdruzgotana…

Patrzył na nią zaniepokojony.

– Czy nic nie stało się dziecku?

Meredith przerwała czyszczenie z siana i kurzu tyłu pożyczonych od Julie dżinsów.

– Matt – poinformowała go z krzywym uśmieszkiem i pełnym wyższości spojrzeniem, zatrzymując rękę na siedzeniu swoich spodni – to nie jest miejsce, w którym jest dziecko.

W końcu zorientował się w umiejscowieniu jej ręki, a co za tym idzie, zlokalizował miejsce, na które upadła. Poczuł rozbawienie i ulgę. Z udawanym zaskoczeniem zapytał:

– To nie to miejsce?

Przez kilka minut Meredith siedziała zadowolona, obserwując, jak Matt wyciera konia. Potem przypomniała sobie o czymś i uśmiechnęła się.

– Dzisiaj skończyłam szydełkowanie twojego swetra – zawołała.

Zatrzymał się gwałtownie i patrzył na nią niepewnie.

– Ty… zrobiłaś z tego czegoś przypominającego linę sweter? Dla mnie?

– Nie z tego – powiedziała, starając się wyglądać na urażoną. – To coś przypominające linę to były tylko wprawki. Dzisiaj zrobiłam prawdziwy sweter. To raczej kamizelka, nie sweter. Chcesz ją zobaczyć?

Powiedział, że chce, ale był tak skrępowany, że Meredith musiała przygryźć wargę, żeby nie parsknąć śmiechem. W kilka minut później wyszła z domu, niosąc zrobioną grubym ściegiem kamizelkę. Jej szydełko i resztka beżowej przędzy, którą ćwiczyła wczoraj, były wbite w gotowy do włożenia produkt.

Matt wychodził właśnie ze stajni i spotkali się przy stercie siana.

– Oto ona – powiedziała, wyciągając zza pleców swoją niespodziankę. – Jak ci się podoba?

Z nieukrywaną obawą spoglądał na jej ręce, potem na kamizelkę, w końcu na jej twarz. Był zaskoczony i pełen podziwu dla jej dzieła i wyraźnie wzruszony, że zrobiła to dla niego. Nie spodziewała się takiej reakcji i. była trochę zażenowana swoim żartem.

– Niesamowite – powiedział Matt. – Sądzisz, że to będzie dla mnie dobre?

Była pewna, że będzie. Sprawdziła swetry w jego szufladzie, żeby upewnić się, że kupi dobry rozmiar. Kiedy przyniosła do domu tę kamizelkę, usunęła starannie metki.

– Myślę, że będzie pasować.

– Przymierzę ją.

– Tutaj? – zapytała i kiedy skinął potakująco głową, wyjęła z kamizelki szydełko. Czuła się coraz bardziej winna.

Powoli i ostrożnie wziął ją z jej rąk; włożył, wygładził i wyciągnął kołnierzyk koszuli, którą miał na sobie.

– Jak wyglądam? – zapytał, stając w lekkim rozkroku z rękoma na biodrach.

Wyglądał absolutnie cudownie. Nawet w wytartych dżinsach i niedrogiej kamizelce był przystojny w bardzo męski sposób. Miał szerokie ramiona szczupłe biodra: był zabójczo przystojny.

– Podoba mi się, głównie dlatego, że zrobiłaś ją sama, specjalnie dla mnie.

– Matt – zaczęła niepewnie, gotowa do przyznania się.

– Słucham?

– Jeśli chodzi o kamizelkę…

– Nie, kochanie – przerwał jej – nie tłumacz się, że nie miałaś czasu zrobić więcej takich rzeczy dla mnie. Możesz to nadrobić jutro.

Meredith dochodziła do siebie po emocjonalnym dreszczyku, jaki odczuła, słysząc jego głęboki głos mówiący do niej „kochanie”. Z tego powodu z opóźnieniem dotarto do niej znaczenie jego słów i rozbawienie, jakie pobłyskiwało w jego oczach. Schylił się i nie kryjąc swoich zamiarów, podniósł z ziemi patyk. Ruszył z nim w stronę cofającej się i śmiejącej się bezsilnie Meredith.

– Nie waż się! – zachichotała, okrążając pospiesznie stertę siana i wycofując się ku stodole. Wpadła tyłem na ścianę budynku. Traciła równowagę, ale Matt chwycił jej nadgarstek, podrywając ją szybko i przyciskając jednocześnie do siebie.

Cała w pąsach z błyszczącymi oczami śmiejąc się, spojrzała w górę na jego zadowoloną twarz.

– Teraz, skoro mnie już złapałeś – droczyła się – co mi zrobisz?

– Oto jest pytanie – powiedział zduszonym głosem. Wpatrywał się w jej usta, pochyli! głowę. Całował ją z wystudiowaną, powolną zmysłowością, aż poczuł, że Meredith odwzajemnia ten pocałunek. Wtedy zaczął całować ją mocniej, rozchylił jej usta swoimi. Zapomniała, że w miejscu, gdzie stali, w jasnym świetle dnia byli doskonale widoczni z okien domu. Objęła ręką jego kark, przytrzymując go blisko siebie. Zaspokajała głód jego pocałunków swoim własnym głodem, przyjmując sugestywny rytm jego języka. Kiedy w końcu podniósł głowę, obydwoje oddychali ciężko i szybko, a jego podniecone ciało pozostawiło na jej ciele niewidoczny ślad.

Matt odetchnął głęboko i odchylił głowę do tyłu. Wyczuł instynktownie, że był to idealny moment, żeby spróbować namówić ją na wyjazd z nim. Zastanowił się, jak to zrobić. Cholernie bał się, że mu odmówi, i zdecydował lekko przechylić szalę na swoją korzyść, używając pewnej formy nacisku.

– Myślę, że nadszedł czas na naszą poważną rozmowę – oświadczył, prostując się i patrząc na nią. – Powiedziałem ci, kiedy zgodziłem się na małżeństwo, że być może postawię pewne warunki. Nie byłem wtedy pewny, jakie one będą. Teraz już wiem.

– Co to za warunki?

– Chcę, żebyś pojechała ze mną do Ameryki Południowej. – Po wyrzuceniu z siebie tego oświadczenia czekał.

Była zszokowana, że stawiał warunki, i jednocześnie niewypowiedzianie zadowolona z ich treści. Niepokoił ją trochę dyktatorski ton, jakiego użył, i dlatego powiedziała:

– Chciałabym coś ustalić. Czy to znaczy, że nie ożenisz się ze mną, jeśli nie zgodzę się na to, o co prosisz?

– Wolałbym, żebyś to ty najpierw odpowiedziała na moje pytanie, zanim ja odpowiem na twoje.

Po chwili zrozumiała, że Matt sprawdzał, czy ona zgodzi się na jego propozycję bez stosowania przez niego gróźb, po tym jak zasugerował, że może odmówić ożenienia się z nią. Uśmiechnęła się w głębi duszy, myśląc o niepotrzebnym i pełnym despotyzmu sposobie, w jakim zamierzał osiągnąć cel. Udała, że intensywnie rozważa tę sprawę.

– Chcesz, żebym pojechała z tobą do Ameryki Południowej? Skinął głową.

– Rozmawiałem dzisiaj z Sommersem. Powiedział mi, że zakwaterowanie i opieka medyczna są na dobrym poziomie. Muszę to jednak najpierw zobaczyć. Jeśli uznam, że są wystarczająco dobre, chciałbym, żebyś przyjechała do mnie.

– Nie sądzę, żeby to była uczciwa propozycja – powiedziała poważnie, wychodząc ze stajni. Odpłacała mu pięknym za nadobne, stosując jego metodę i każąc mu czekać na odpowiedź.

Trochę zesztywniał.

– To najlepsze, co w tej sytuacji mogę zrobić.

– Nie wydaje mi się – powiedziała, kierując się w stronę domu, żeby ukryć uśmiech. – Ja dostaję męża, dziecko, mój własny dom i jeszcze ekscytujący wyjazd. Ty dostajesz żonę, która najpierw ugotuje na obiad twoje koszule, namoczy w proszku do prania jedzenie i zgubi twój…

Zaskoczona, krzyknęła i zaśmiała się, kiedy jego ręka wylądowała na jej siedzeniu. Odwróciła się gwałtownie i zderzyła się z nim. On się jednak nie śmiał. Patrzył na nią z trudnym do zdefiniowania wyrazem twarzy i przytulił ją mocno do swojej piersi.

Julie obserwowała przez kuchenne okno, jak Matt całuje Meredith i w końcu niechętnie puszcza ją ze swoich objęć. Kiedy odeszła, stał z rękami opartymi na biodrach, patrząc za nią z uśmiechem.

– Tato – powiedziała Julie, rzucając ojcu przez ramię pełne zdziwienia i jednocześnie promienie spojrzenie – Matt chyba jest zakochany!

– Jeśli naprawdę tak jest, to niech go Bóg ma w swojej opiece.

Odwróciła się zaskoczona.

– Nie lubisz Meredith?

– Widziałem, jakim wzrokiem obrzuciła ten dom, kiedy tu weszła po raz pierwszy. Patrzyła na niego i na wszystko, co w nim jest, z czubkiem nosa gdzieś w chmurach.

Twarz Julie spochmurniała, potrząsnęła przecząco głową.

– Ona była wtedy przerażona. Naprawdę.

– To Matt powinien być przerażony. Jeśli nie uda mu się zrealizować swoich planów z takim powodzeniem, jak to sobie obmyślił, to ona rzuci go dla jakiegoś bogatego drania. Wtedy może stracić wszystko, nawet prawo do odwiedzania mojego wnuka.

– Nie wierzę, żeby mogło się stać coś takiego.

– Ma jedną na milion szansę, żeby być z nią szczęśliwy – powiedział szorstko. – Wiesz, co się dzieje z człowiekiem, który żeni się z kobietą, którą kocha, chce dać jej wszystko, co najlepsze, albo chociażby więcej, niż miała, zanim wyszła za niego, a potem nie jest w stanie tego zrealizować? Możesz sobie wyobrazić, jakie to uczucie, patrzeć codziennie w lustro, widzieć, że zawodzisz ją, a skoro tak, to że jesteś przegranym człowiekiem?

– Myślisz o mamie – powiedziała Julie, wpatrując się w jego zmizerowaną twarz. – Mama nigdy nie uważała, że ją zawiodłeś. Setki razy mówiła nam, ile szczęścia jej dałeś.

– Tym gorzej, że nie zrobiłem tak, żeby była mniej szczęśliwa, a bardziej żywa – powiedział gorzko, zamierzając odejść.

Ta nietrafiona logika i początki depresji ojca nie uszły uwagi Julie. Wiedziała, że praca w podwójnym wymiarze godzin w tym tygodniu wykańcza go. Wiedziała to równie dobrze, jak i to, że już wkrótce, może jutro, jej ojciec upije się do nieprzytomności.

– Mama żyła o pięć lat dłużej, niż przewidywali lekarze – przypomniała mu. – A jeśli Matt chce, żeby Meredith została z nim, to na pewno znajdzie sposób, żeby tak się stało. On jest taki jak mama. On walczy.

Patrick Farrell odwrócił się i spojrzał na nią, uśmiechając się smutno.

– Czy to była wyraźna wskazówka dla mnie, żebym zwalczał pokusę?

– Nie – powiedziała. – Proszę cię w ten sposób, żebyś przestał oskarżać się, dlatego że nie mogłeś zrobić więcej. Mama walczyła ze wszystkich sił, a ty i Matt walczyliście razem z nią. Tego lata spłaciliście resztę rachunków szpitalnych. Nie uważasz, że już czas zapomnieć o wszystkim?

Patrick Farrell wyciągnął rękę i uniósł ku górze jej podbródek.

– Niektórzy ludzie, Julie, mają miłość w sercach. U niektórych staje się ona częścią ich duszy. To właśnie tacy ludzie jak my nie umieją zapomnieć. – Cofnął rękę. Spoglądał przez okno. Jego twarz nabrała szorstkości. – Dla dobra Matta mam nadzieję, że on nie jest taki. Ma wielkie plany na przyszłość, a to znaczy, że będzie musiał poświęcić niejedno. Ta dziewczyna nie wie, co to poświęcenie. Nie będzie miała odwagi, żeby przy nim wytrwać. Ucieknie od niego, jak tylko pojawią się pierwsze trudności.

Meredith stała w drzwiach wejściowych. Zamarła zszokowana, słysząc te słowa. Patrick odwrócił się właśnie, żeby wyjść, i stanęli obydwoje twarzą w twarz. Miał tyle przyzwoitości, żeby przynajmniej wyglądać na trochę speszonego, ale stawił jej czoło:

– Przykro mi, Meredith, że to usłyszałaś. Ja jednak tak właśnie myślę.

Widać było, że zabolało ją to, ale spojrzała mu prosto w oczy i spokojnie, z godnością powiedziała:

– Mam nadzieję, że z równie wielką ochotą przyzna pan, że się pan mylił, kiedy zorientuje się pan, że to nieprawda.

Odwróciła się i zaczęła wchodzić na górę. Patrick Farrell zaskoczony patrzył w ślad za nią. Za jego plecami Julie powiedziała z zadowoleniem:

– Pewne jest, że wystraszyłeś ją śmiertelnie. Teraz już wiem, co myślałeś, mówiąc, że Meredith nie ma za grosz odwagi.

Patrick spojrzał na nią, marszcząc brwi, ale kiedy zbierał się do wyjścia do pracy, zatrzymał się i popatrzył na schody. Meredith właśnie schodziła na dół, trzymając w ręku sweter.

Zawahała się. Patrick, bez większego przekonania w głosie, powiedział:

– Meredith, jeśli dowiedziesz, że się myliłem, uczynisz mnie bardzo szczęśliwym człowiekiem.

Była to niezobowiązująca oferta pokoju i przyjęła ją skinieniem głowy.

– Nosisz pod sercem mojego wnuka – dodał. – Chciałbym widzieć, jak dorasta i kończy studia, mając przy sobie obydwoje rodziców.

– Chcę tego samego, panie Farrell.

To wywołało niemal uśmiech na jego twarzy.

Загрузка...