ROZDZIAŁ 54

Następnego poranka Meredith, w dalszym ciągu w świetnym nastroju, sięgnęła po poranną gazetę, leżącą przed drzwiami jej mieszkania. Treść nagłówka niemal zbiła ją z nóg:

Matthew Farrell przesłuchiwany w sprawie o morderstwo Stanislausa Spyzhalskiego Z bijącym sercem podniosła gazetę i przeczytała artykuł pod nagłówkiem. Najpierw przytaczano w nim całą historię fałszywego prawnika, który zaopatrzył ich w sfałszowane dokumenty rozwodowe, a kończono nie wróżącym jej nic dobrego stwierdzeniem, że Matt wczoraj po południu był przesłuchiwany przez policję.

Zszokowana wpatrywała się w to zdanie. Matt był wczoraj przesłuchiwany. Wczoraj. I nie tylko ukrył to przed nią, ale nawet nie wyglądał ani nie zachowywał się tak, jakby coś się stało! Była oszołomiona tym nie dającym się podważyć dowodem, świadczącym o jego umiejętności ukrywania emocji. Nawet ją potrafił wyprowadzić w pole. Powoli weszła do mieszkania, żeby przygotować się do wyjścia do pracy. Już z biura miała zamiar zadzwonić do Matta.

Kiedy tam dotarła, zastała Lisę, krążącą nerwowo po gabinecie.

– Meredith, muszę z tobą porozmawiać – powiedziała, zamykając drzwi.

Meredith spojrzała na przyjaciółkę i uśmiechnęła się z wahaniem. W tym spojrzeniu malowała się jej niepewność co do lojalności Lisy.

– Zastanawiałam się, kiedy w końcu się na to zdecydujesz.

– Co masz na myśli?

Meredith spojrzała na nią obojętnie.

– Myślę o Parkerze.

Po tych słowach Lisa straciła całą pewność siebie i wydawało się, że była bardzo rozkojarzona.

– O Parkerze? O Boże, chciałam pomówić z tobą i o tym, ale jeszcze nie zebrałam w sobie tyle odwagi. Meredith – zaczęła, uniosła ręce, po czym pozwoliła, żeby opadły bezsilnie – wiem, że jak sobie przypomnisz moje ciągłe żartowanie z niego, to pomyślisz, że jestem największą kłamczucha i krętaczem na całym świecie. Przysięgam, że nie robiłam tego po to, żeby cię zniechęcić do wyjścia za niego. Próbowałam w ten sposób obrzydzić go sobie, sprawić, żebym przestała go chcieć. Próbowałam przekonać siebie samą, że on jest niczym innym, jak tylko… tylko nadętym bankierem. I przyznaj, do diabła, że tak naprawdę nie byłaś w nim zakochan… popatrz, jak szybko rzuciłaś się w ramiona Matta, gdy tylko się pojawił. – Zewnętrzne pozory odwagi i wyzywająca poza opadły z niej. – Och, proszę cię, nie znienawidź mnie za to. Proszę, nie rób tego – powiedziała łamiącym się głosem. – Kocham cię bardziej niż moje własne siostry, a siebie nienawidziłam za to, że kocham człowieka, którego ty kochasz…

Nagle stały się znowu ósmoklasistkami, które pokłóciły się i stanęły do konfrontacji na boisku St. Stephen. Teraz jednak były starsze, mądrzejsze i znały wartość własnej przyjaźni. Lisa patrzyła na nią ze łzami błyszczącymi w oczach. Dłonie, bezsilnie zaciśnięte w pięści, opuściła wzdłuż ciała.

– Proszę – szepnęła. – Nie znienawidź mnie. Meredith westchnęła wzruszona.

– Nie mogłabym cię nienawidzić – powiedziała z niepewnym uśmiechem. – Ja też cię kocham, a poza tym nawet nie mam innych sióstr…

Powstrzymując śmiech, Lisa rzuciła się w ramiona Meredith. Zupełnie tak samo jak dawno temu, kiedy nosiły mundurki ósmoklasistek, obściskiwały się, śmiały i powstrzymywały łzy.

– Jednak nie wydaje ci się to trochę… kazirodcze? – zapytała Lisa z niepewnym uśmiechem, kiedy zakończyły przeprosiny. – To, że jestem z Parkerem?

– Prawdę mówiąc, trochę… miałam takie odczucie wtedy rano, kiedy zadzwoniłam do ciebie i okazało się, że byliście w łóżku. Razem.

Lisa zaczęła się śmiać, po czym nagle spoważniała.

– Właściwie nie przyszłam do ciebie, żeby rozmawiać o Parkerze. Przyszłam, żeby cię zapytać o wczorajsze przesłuchanie Matta. Zobaczyłam w porannej gazecie artykuł na ten temat i… – odwróciła wzrok, rozglądając się po pokoju… – I… no cóż, sądzę, że przyszłam, żeby się upewnić, to znaczy… czy policja uważa, że on zabił Spyzhalskiego?

Zmagając się z poczuciem lojalności i złości, jaka ją ogarnęła, Meredith powiedziała spokojnie:

– Dlaczego mieliby tak myśleć? Ważniejsze jest to, dlaczego ty tak pomyślałaś?

– Nie pomyślałam tak – zaprotestowała Lisa z nieszczęśliwą miną. – Tylko po prostu ciągle przypominam sobie dzień waszej konferencji prasowej, kiedy to Matt rozmawiał ze swoim prawnikiem, włączając głośnik w telefonie. Matt był wściekły na Spyzhalskiego, był też zdecydowany uchronić ciebie przed skandalem. Wtedy powiedział coś, co zabrzmiało trochę… dziwnie i… może nawet wtedy było w tym słychać groźbę.

– O czym ty mówisz? – zapytała ostro Meredith, już bardziej zniecierpliwiona niż zdenerwowana.

– Mówię o tym, co Matt powiedział, kiedy jego prawnik ostrzegł, że Spyzhalski to wariat, który ma ochotę zrobić wielkie przedstawienie w sali sądowej. Matt powiedział prawnikowi, żeby wpłynął na zmianę jego zamiarów i wywiózł go z miasta. I wtedy Matt powiedział, że potem „zajmie się nim”. Nie sądzisz chyba, że – kończyła, wpatrując się z obawą w twarz Meredith – że Matt miał „zająć się nim”, kazać go pobić i rzucić martwego do rowu?

– To najbardziej absurdalna, oburzająca rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam – powiedziała Meredith niskim, bliskim eksplozji głosem, ale słowa wypowiedziane przez jej ojca spowodowały, że obydwie odwróciły się w jego stronę.

– Nie sądzę, żeby policja uznała taką uwagę za absurdalną – obwieścił, stając w drzwiach łączących gabinet z salą konferencyjną. – Co więcej, twoim obowiązkiem jest powiadomić ich o tym.

– Nie – powiedziała Meredith, czując panikę na myśl o tym, jak policja mogłaby zinterpretować taką uwagę, po czym wpadła na pewien pomysł. Uśmiechnęła się z ulgą. – Jestem żoną Matta. Nie mam obowiązku mówić im o tym, nawet w sądzie. Philip spojrzał na Lisę.

– Ty to słyszałaś, a ty nie jesteś żoną tego drania.

Lisa spojrzała na Meredith i zobaczyła prośbę w jej oczach. Nie zastanawiając się dłużej, stanęła po jej stronie.

– Prawdę mówiąc, panie Bancroft – skłamała, uśmiechając się przepraszająco – to nie jestem pewna, że to powiedział. Pan wie, jaką ja mam wyobraźnię – dodała, wycofując się z gabinetu. – To dlatego jestem taką dobrą projektantką, żywa wyobraźnia.

Ojciec spojrzał na Meredith sfrustrowany i zły, a ona wtedy wytknęła mu coś, o czym właśnie pomyślała.

– Wiesz – powiedziała spokojnie – w swojej chęci oskarżania Matta o wszystko wpadasz w pułapkę swojej własnej, mylnej logiki. Z jednej strony oskarżasz go, że nic do mnie nie czuje, a tylko wykorzystuje mnie, żeby odegrać się na tobie. Jeśli to prawda, to jak możesz wierzyć w to, że kazał zabić Spyzhalskiego po to, żeby uchronić mnie przed skandalem? – Wiedziała, że w tym momencie zdobyła dla siebie punkt. Ojciec zaklął pod nosem i wyszedł. Niestety, już w chwilę potem jej serce zabiło nierówno na wspomnienie czegoś innego, co Matt powiedział. Tego samego wieczoru, kiedy zostało znalezione ciało Spyzhalskiego, droczyła się z nim na temat jego oferty odwrócenia uwagi reporterów, kiedy ona wjeżdżałaby do garażu pod jego mieszkaniem. „Zrobiłbyś to? Dla mnie?” – żartowała, ale jego odpowiedź wcale nie była utrzymana w żartobliwym tonie, była powiedziana śmiertelnie poważnie. „Nie masz nawet pojęcia, odpowiedział, co byłbym gotów zrobić… tylko dla ciebie”.

Podeszła do biurka i potrząsnęła głową, odsuwając tę myśl na bok.

– Przestań! – powiedziała sobie głośno. – Pozwalasz, żeby obchodziły cię podejrzenia innych!

O szóstej uniknięcie tego stało się niemalże niemożliwe.

– Oto pierwsze dowody, jakich chciałaś – oświadczył oschle jej ojciec, wchodząc do niej razem z Markiem Bradenem.

Z wściekłością rzucił na jej biurko dwa raporty. Meredith powoli odsunęła na bok budżet reklamy, który przeglądała, i spoglądając na smętne twarze obydwu mężczyzn, położyła przed sobą raporty. Pierwszy z nich, bardzo długi, zawierał zebrane przez Marka informacje na temat Matta. Były w nim zakreślone na czerwono nazwy wszystkich firm, jakie Matt posiadał, każdego legalnego przedsięwzięcia, w jakim uczestniczył. Było tego dużo. Osiem nazw opatrzonych było czerwonymi literami „X”. Spojrzała na drugi raport. Zawierał on nazwiska oraz nazwy instytucji i firm, które ostatnio nabyły pakiety akcji „Bancrofta”, składające się z więcej niż tysiąca udziałów. Ze strachu jej serce zaczęło łomotać: tych osiem nazw opatrzonych w raporcie o Matcie literami „X” widniało również na liście nowych udziałowców. Po ich zsumowaniu Matt posiadał już gigantyczny pakiet akcji „Bancrofta”, zakupionych na nazwiska inne niż jego własne czy Intercorpu.

– To tylko początek – powiedział ojciec. – Ta lista akcjonariuszy nie zawiera najnowszych danych, a raport na temat Farrella jest niekompletny. Bóg raczy wiedzieć, ile jeszcze akcji kupił i na jakie nazwiska. Kiedy ceny naszych akcji podskoczyły, Farrell najwyraźniej zdecydował się na podłożenie kilku bomb w naszych sklepach, żeby obniżyć ich cenę i kupować taniej. A teraz – powiedział, opierając dłonie o jej biurko – przyznasz, że to on stoi za tym, co się nam przydarzyło?

– Nie – powiedziała z kamienną twarzą, ale sama już nie była pewna, czy mówiąc to, zaprzeczała jemu, czy temu, że sama nie była w stanie zaakceptować tego. – Wszystko to są dowody na to, że kupił nasze akcje. Mógł to zrobić z różnych powodów. Może zorientował się, że jesteśmy świetną długoterminową inwestycją i to mogło… mogło wydać mu się zabawne, że zarobi na twojej firmie! – Wstała, czując drżenie kolan i spojrzała na obu mężczyzn. – A od tego jest jeszcze daleka droga do podkładania bomb w naszych sklepach czy mordowania ludzi!

– Dlaczego kiedykolwiek myślałem, że jesteś rozsądna! – powiedział Philip zawiedziony i wściekły. – Ten drań jest już właścicielem ziemi w Houston, którą chcemy mieć, i Bóg raczy wiedzieć, jak wiele jeszcze naszego majątku jest w jego posiadaniu! Już w tej chwili ma wystarczającą ilość udziałów, żeby zdobyć miejsce w naszym zarządzie…

– Zrobiło się już późno – przerwała mu Meredith pełnym napięcia głosem. Zaczęła pakować do teczki papiery do zabrania do domu. – Mam zamiar iść do domu i popracować tam. Ty i Mark możecie kontynuować beze mnie to… to polowanie na czarownice!

– Trzymaj się od niego z daleka! – ostrzegł ją ojciec, kiedy już ruszyła w stronę drzwi. – Jeśli tego nie zrobisz, to może się to skończyć tym, że zaczniesz wyglądać na współkonspiratorkę. Najpóźniej do piątku zgromadzimy wystarczającą ilość dowodów, żeby skierować sprawę do odpowiednich organów…

Odwróciła się, starając się wyglądać wyniośle:

– Do jakich organów?

– Na początek do komisji papierów wartościowych. Jeśli kupił już pięć procent naszych akcji, a jestem pewny, że to zrobił, to naruszył zasady ustalone przez komisję, ponieważ nie powiadomił ich o tym fakcie! A jeśli naruszył to prawo, to policja nie będzie już uważała, że on jest czyściutki jak świeżo spadły śnieg, jeśli przyjdzie do sprawy śmierci tego prawnika czy podkładania bomb…

Meredith wyszła, zamykając za sobą drzwi. Jakimś cudem udało jej się uśmiechać i wymienić pożegnania z dyrektorami, których spotkała w drodze do garażu. Kiedy jednak znalazła się już za kierownicą samochodu, który dostała od Matta, jej opanowanie prysnęło. Trzymała kurczowo kierownicę w obu dłoniach i wpatrywała się w ścianę garażu. Drżała cała, nie panując nad sobą. Wmawiała sobie, że niepotrzebnie wpadała w panikę, że Matt będzie miał logiczne, rozsądne wytłumaczenie tego wszystkiego. Nie osądzi go w myślach na podstawie tak powierzchownych powodów, absolutnie nie. Powtarzała to sobie bez końca jak śpiewny refren albo jak modlitwę. Powoli przestała drżeć i przekręciła kluczyk w stacyjce. Matt był niewinny, czuła to każdą odrobiną swojej duszy. Ani przez chwilę dłużej nie będzie znieważała go wątpieniem w jego prawość.

Pomimo tego szlachetnego postanowienia niełatwo było jej się pozbyć obaw i złych przeczuć. W chwili kiedy się przebrała, była już tak nieszczęśliwa i przygnębiona, że nie mogła myśleć o niczym innym. Nie wykazując najmniejszej energii do działania, otworzyła teczkę i wyjęła budżet reklamy. Uświadomiła sobie, że bezsensem było próbować brać się do pracy, kiedy była w takim stanie. Mówiła sobie, że gdyby tylko mogła spotkać się z Mattem, zobaczyć jego twarz, spojrzeć mu w oczy, usłyszeć jego głos, uspokoiłaby się, że nie zrobił żadnej z rzeczy, o które oskarżał go ojciec.

Kiedy naciskała dzwonek do drzwi jego mieszkania, w dalszym ciągu wmawiała sobie, że jedynym powodem, dla którego musiała się z nim zobaczyć, była chęć uspokojenia się samą tylko obecnością w pobliżu niego. Chciała powstrzymać swoją wyobraźnię, która nie miała już żadnych zahamowań. Matt umieścił jej nazwisko na liście stałych gości u strażnika na dole i jej wizyta nie była stamtąd zaanonsowana. Drzwi otworzył jej Joe O'Hara. Kiedy ją zobaczył, na jego pospolitej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Szanowanko, pani Farrell! Matt się ucieszy! Nic by go bardziej nie ucieszyło – prorokował i cichszym już głosem, rozglądając się wokół, dodał: – Nic poza tym, gdyby przypadkiem przywiozła pani ze sobą walizkę.

– Obawiam się, że nie zrobiłam tego. – Uśmiechnęła się mimo woli, słysząc tę drażniącą bezpośredniość. Joe był wielofunkcyjnym urządzeniem w kawalerskim życiu Matta. Nie był tylko kierowcą czy ochroniarzem, ale w czasie wolnym od tych zajęć otwierał drzwi gościom Matta, odbierał telefony, a nawet czasem przygotowywał posiłki. Teraz, kiedy była już bardziej oswojona z jego krępą sylwetką i ciemną, złowrogą twarzą, bardziej przypominał jej niedźwiadka, chociaż może śmiertelnie groźnego.

– Matt jest w bibliotece – powiedział, zamykając drzwi. – Przyniósł z biura stertę papierów i pracuje nad nimi, ale nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby mu przeszkodzić, nic a nic! Mam panią do niego zaprowadzić?

– Nie, dziękuję – odparła, rzucając mu uśmiech przez ramię. – Znam drogę.

– Właśnie miałem wyjść na kilka godzin – dodał znacząco i musiała powstrzymać głupi odruch zażenowania, zdając sobie sprawę, czemu przypisywał powód jej wizyty.

Zatrzymała się na chwilę w drzwiach biblioteki, natychmiast podniesiona na duchu i uspokojona jego widokiem. Siedział w skórzanym fotelu. Jedną stopę oparł o przeciwne kolano i czytał dokumenty, robiąc na marginesach notatki. Inne dokumenty były rozrzucone na stojącym przed nim stoliku. Uniósł głowę, zobaczył ją stojącą w drzwiach i nagły magnetyzm jego niespiesznego uśmiechu spowodował, że serce jej zabiło nierówno.

– To mój szczęśliwy dzień – powiedział, wstając i podchodząc do niej. - Myślałem, że nie będziesz się mogła dzisiaj ze mną zobaczyć. Wydawało mi się, że słyszałem coś o tym, że musisz popracować i przespać całą noc bez żadnych przeszkód. Sądzę jednak, że oczekiwałbym zbyt wiele, licząc na to, że przyniosłaś ze sobą jakieś walizki? – dodał, uśmiechając się znowu. Zaśmiała się, ale dla jej własnych uszu zabrzmiało to nieszczerze.

– Joe zapytał mnie o to samo.

– Zdecydowanie powinienem go wylać za impertynencję – droczył się, przyciągając ją w ramiona i całując pożądliwie. Próbowała odwzajemnić ten pocałunek, ale nie było w tym serca i wyczuł to natychmiast. Uniósł głowę i przez chwilę obserwował ją zaskoczony. – Mam nieodparte wrażenie, że myślisz zupełnie nie o tym, co właśnie robimy.

– Wykazujesz się najwyraźniej większą intuicją niż ja. Jego dłonie ześlizgnęły się wzdłuż jej ramion. Cofnął się o krok do tyłu, nieznacznie marszcząc brwi.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– To znaczy, że nie jestem tak dobra jak ty w odgadywaniu tego, co się dzieje w twoim umyśle – odpowiedziała z większym naciskiem, niż zamierzała, i nagle uświadomiła sobie, że nie przyszła tu po to, żeby uspokoić się jego widokiem.

Przyszła, żeby usłyszeć odpowiedzi na pewne pytania.

– Chodźmy do salonu, będzie nam tam wygodniej i będziesz mogła wyjaśnić mi tę ostatnią uwagę.

Skinęła głową i podążyła za nim, ale kiedy się tam znaleźli, była zbyt niespokojna, żeby usiąść, i zbyt mało pewna siebie, żeby stawić mu czoło ze swoimi nie wypowiedzianymi skojarzeniami. Patrzył na nią badawczo i czuła się nieswojo. Zaczęła błądzić wzrokiem po pokoju… od kompozycji starych, oprawionych w ramki fotografii jego siostry, ojca i matki, stojących na wspaniale rzeźbionym marmurowym stoliku, aż do leżących obok nich oprawionych w skórę albumów ze zdjęciami. Wyczuł jej napięcie i stał w dalszym ciągu, a kiedy się odezwał, w jego głosie brzmiało zaskoczenie i zniecierpliwienie.

– Co cię niepokoi?

Zdziwiona jego tonem, spojrzała na niego i wypowiedziała dokładnie to, co ją niepokoiło.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi wczoraj, że policja przesłuchiwała cię w sprawie śmierci Spyzhalskiego? Jak mogłeś spędzić ze mną niemal całą noc i nie dać poznać po sobie nawet przez chwilę, że jesteś… podejrzanym w tej sprawie.

– Nie powiedziałem ci, bo i bez tego miałaś dosyć kłopotów. Po drugie, policja przesłuchuje wielu klientów Spyzhalskiego i ja nie jestem podejrzanym o spowodowanie jego śmierci. – Zobaczył w jej twarzy ulgę i niepewność, emocje, które chciała ukryć. Zacisnął szczęki. – A może jednak jestem?

– Jesteś?

– Podejrzanym o morderstwo. W twoich oczach.

– Oczywiście, że nie jesteś! – Nerwowo odgarnęła z czoła włosy w geście pełnym zażenowania i frustracji. Nie mogła przestać sobie wyrzucać i nienawidzić się za nieufność, która popchnęła ją do zachowania się w ten sposób. – Przepraszam cię, Matt, ale miałam koszmarny dzień.

Odwróciła się w jego stronę i obserwowała go z nowo rozbudzoną uwagą, chcąc poznać jego reakcje na to, co powie.

– Ojciec jest przekonany, że ktoś chce nas przejąć. – Jego twarz pozostała niezmieniona, nieprzenikniona. – Uważa, że ten, kto podkłada bomby w naszych sklepach, może być tą samą osobą lub grupą planującą przejęcie nas.

– Możliwe, że ma rację – powiedział i sądząc z jego chłodnego, metalicznie brzmiącego głosu, wiedziała, że zaczynał sobie uzmysławiać, że go podejrzewa. Wiedziała też, że będzie nią za to pogardzał.

Nieszczęśliwa, znowu odwróciła wzrok i padł on na oprawioną w ramki fotografię jego matki i ojca, uśmiechających się do siebie w dniu ślubu. Takie samo zdjęcie było w jednym z albumów, który spakowała na farmie. Zdjęcia… Nazwiska umieszczone pod nimi… Nazwiska. Nazwisko panieńskie jego matki brzmiało Collier. Collier Trust wykupi! pożyczkę Bancroft i S – ka. Gdyby nie była tak zajęta innymi problemami, doszukałaby się tego związku wcześniej.

Spojrzała gwałtownie w twarz Matta, a dławiący ból zdrady dźgał ją niczym tysiące sztyletów.

– Twoja matka nazywała się Collier, prawda? – powiedziała pełnym udręki głosem. – Collier Trust to ty, prawda?

– Tak – przyznał, patrząc tak, jakby nie rozumiał, dlaczego ona reaguje w ten sposób.

– O mój Boże – szepnęła, robiąc krok do tyłu. – Wykupujesz nasze akcje i wykupiłeś też wszystkie nasze pożyczki. Co planujesz, doprowadzić nas do bankructwa i przejąć, jeśli spóźnimy się z ratą pożyczki?

– To śmieszne – powiedział, a w jego glosie brzmiało naleganie, kiedy zaczął się do niej zbliżać. – Próbowałem ci tylko pomóc.

– W jaki sposób? – krzyknęła, w obronnym geście obejmując dłońmi ramiona i cofając się poza jego zasięg. – Przez wykupienie naszych pożyczek czy akcji?

– I jednego, i drugiego…

– Kłamiesz! – powiedziała, kiedy wszystkie elementy łamigłówki znalazły się na swoich miejscach, a jej ślepa miłość do niego ustąpiła miejsca pełnym bólu realiom. – Zacząłeś wykupywać nasze akcje dzień po naszym obiedzie, zaraz po tym, jak się dowiedziałeś, że mój ojciec zablokował twoją prośbę w komisji ziemskiej. Widziałam daty. Ty nie próbowałeś mi pomóc!

– Nie, nie wtedy – odpowiedział z pełną desperacji szczerością. – Pierwszy pakiet akcji kupiłem z absolutnym zamiarem zakumulowania wystarczającej ich liczby do zdobycia miejsc w waszym zarządzie.

– I kupowałeś je od tamtej pory – odparowała. – Tyle tylko, że teraz akcje, które kupujesz, kosztują cię o wiele mniej. To prawda, ponieważ ich cena po zamachach bombowych spadła! Powiedz coś! – krzyknęła roztrzęsiona. – Tylko ten jeden raz powiedz mi prawdę, kompletną prawdę, całkowitą prawdę! – Kazałeś zabić Spyzhalskiego? Czy to ty stoisz za zamachami bombowymi?

– Nie, do diabła!

Drżąc ze wściekłości i żalu zignorowała ten protest.

– Pierwsza bomba została podłożona w tym samym tygodniu, kiedy jedliśmy razem obiad i dowiedziałeś się, że mój ojciec zablokował twoje sprawy w komisji ziemskiej! Nie sądzisz, że to trochę podejrzana zbieżność dat?

– Nie jestem odpowiedzialny za żadną z tych rzeczy – argumentował. – Posłuchaj, jeśli chcesz całej prawdy. – Jego głos złagodniał. – Posłuchasz mnie, kochanie?

Jej serce załomotało zdradziecko na dźwięk jego głosu mówiącego do niej „kochanie”, na widok wyrazu jego szarych oczu. Skinęła głową, ale wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie uwierzyć, że mówi jej całkowitą prawdę, nie po tym, jak zataił przed nią tak wiele i to w tak mistrzowski sposób.

– Przyznałem już, że zacząłem kupować udziały waszych akcji po to, żeby odegrać się na twoim ojcu. Później, już po naszym wspólnym pobycie na farmie, zorientowałem się, jak ważny jest dla ciebie ten sklep. Wiedziałem też, że kiedy twój ojciec wróci do domu i zastanie nas znowu razem, zmobilizuje wszystkie siły, żeby wyperswadować ci zostanie ze mną. Zdecydowałem wykupywać dalej wasze akcje, żeby mu to uniemożliwić. Byłem przygotowany do kupienia takiej liczby akcji, która umożliwiłaby mi kontrolowanie zarządu. Dzięki temu ojciec nie mógłby cię szantażować utratą prezydentury: ja kontrolowałbym zarząd.

Patrzyła na niego, a jej zaufanie do tego człowieka legło w gruzach z powodu dziwnej tajemniczości, jaką otoczył to działanie i wszystko inne.

– Ale zwierzyć mi się ze swoich szlachetnych zamierzeń nie mogłeś – powiedziała, patrząc na niego niechętnie.

– Nie byłem pewien, jak zareagujesz.

– A wczoraj pozwoliłeś, żebym zrobiła z siebie głupca, opowiadając ci o naszym nowym pożyczkodawcy Collier Trust, kiedy to ty nim jesteś.

– Bałem się, że uznasz to za… jałmużnę!

– Aż taka głupia nie jestem – odparowała, ale jej głos drżał, a w oczach czaiły jej się palące łzy. – To nie była jałmużna, ale wspaniałe posunięcie taktyczne! Obiecałeś mojemu ojcu, że pewnego dnia wykupisz go, i zrobiłeś to! Przy pomocy kilku bomb i mojej niezamierzonej współpracy.

– Wiem, że to może sprawiać takie wrażenie…

– Może, bo tak jest! – wykrzyknęła. – Od dnia, kiedy przyjechałam na farmę, żeby ci powiedzieć, co rzeczywiście zdarzyło się jedenaście lat temu, bezwzględnie wykorzystywałeś wszystko, co mówiłam, żeby manipulować rzeczywistością, aż przybrała taki kształt, jak chciałeś. Kłamałeś…

– Nie kłamałem!

– Celowo wprowadzałeś mnie w błąd, a to to samo! Stosujesz nieszczere metody postępowania i jeszcze oczekujesz, że uwierzę w twoje szczytne zamiary? No cóż, tak się nie stanie!

– Nie rób nam tego – ostrzegł ją schrypniętym, zdenerwowanym głosem. Uświadomił sobie, że ją traci. – Pozwalasz, żeby jedenaście lat niedowierzania wpłynęło na wszystko, czego dowiedziałaś się o mnie.

W głębi duszy była pełna wątpliwości. Pewne było tylko to, że fałszywy prawnik, który wszedł w drogę Mattowi, nie żył i jej ojciec, który też wszedł mu w drogę, wkrótce stanie się niczym innym jak tylko marionetką tańczącą pod dyktando finansowych posunięć Matta. To samo dotyczyło jej.

– Udowodnij to! – krzyknęła histerycznie. – Chcę dowodów. Twarz mu stężała.

– Powinienem ci udowodnić, że nie jestem winien, a jeśli nie będę w stanie tego zrobić, uwierzysz w najgorsze?

Była zdruzgotana prawdziwością jego słów. Spojrzała na niego, czując, że serce kraje jej się z żalu. Kiedy odezwał się ponownie, jego głęboki głos przepełniały emocje.

– Jedyne, co możesz zrobić, to zaufać mi do czasu, aż za kilka tygodni instytucje do tego powołane odkryją prawdę. – Wyciągnął do niej rękę. – Zaufaj mi, kochanie – powiedział czule.

Niepewnie spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, ale nie mogła wykonać żadnego ruchu. Sprawa podkładania bomb była zbyt przekonująca… Policja nie przesłuchiwała wszystkich klientów Spyzhalskiego, bo nie przesłuchiwali jej samej.

– Albo podasz mi teraz rękę – zaproponował – albo skończ to wszystko i zaoszczędź nam obydwojgu cierpienia.

Meredith chciałaby móc podać mu dłoń i zaufać mu, ale nie mogła się na to zdobyć.

– Nie mogę – szepnęła załamana. – Chciałabym, ale po prostu nie mogę! – Opuścił wyciągniętą do niej dłoń. Jego twarz była pozbawiona wszelkich emocji. Nie mogła znieść sposobu, w jaki na nią patrzył, i odwróciła się, zamierzając wyjść. Jej palce natrafiły na kluczyki samochodowe w jej kieszeni, kluczyki do samochodu, który dostała od niego. Odwróciła się i podała mu je. – Przykro mi – powiedziała, starając się, żeby głos jej nie drżał – ale od nikogo, z kim firma prowadzi jakiekolwiek interesy, nie wolno przyjmować prezentów wartych więcej niż dwadzieścia pięć dolarów.

Nie poruszał się, tylko napięte mięśnie jego twarzy drgały nieznacznie. Meredith czuła, jakby jej dusza umierała. Położyła kluczyki na stole i uciekła. Na dole złapała taksówkę.

Następnego poranka sprzedaż w sklepach w Dallas, Nowym Orleanie i Chicago podskoczyła zadziwiająco; Meredith czuła ulgę, ale nie radość, kiedy obserwowała cyfry zmieniające się na ekranie jej biurowego komputera. Jej cierpienia sprzed jedenastu lat, kiedy straciła Matta, nie można było porównywać nawet do męczarni, jakie przeżywała teraz. Wtedy nie była w stanie wpłynąć na bieg wydarzeń. Tym razem wybór należał wyłącznie do niej. Nie mogła się pozbyć dręczącej niepewności, że być może popełnia straszliwą pomyłkę. Wrażenie to nie rozwiało się nawet wtedy, gdy Sam Green przyniósł jej uaktualniony raport wykazujący, że Matt kupił więcej udziałów w akcjach „Bancrofta”, niż wcześniej sądzili.

Dwukrotnie tego dnia zmusiła Marka Bradena, żeby dzwonił do wydziałów antyterrorystycznych w Dallas, Nowym Orleanie i Chicago, wierząc wbrew wszystkiemu, że któryś z nich ma być może jakieś nowe informacje i nie powiadomił jej o tym. Czekała na coś, na cokolwiek, co mogłoby uzasadnić zmianę jej zdania i co dałoby jej pretekst do rozmowy z Mattem. Jednak nic nowego się nie wydarzyło.

Przebrnęła apatycznie przez resztę dnia, borykając się z bólem głowy po nie przespanej nocy. Popołudniowa gazeta leżała pod drzwiami jej mieszkania, kiedy dotarła tam wieczorem. Nie zdejmując nawet płaszcza, zaczęła gorączkowo przerzucać strony w poszukiwaniu informacji o tym, że policja ma podejrzanego o morderstwo Spyzhalskiego. Nic takiego nie znalazła. Z tego samego powodu włączyła telewizor, żeby obejrzeć wiadomości o szóstej. Efekt był taki sam.

Próbując bezskutecznie powstrzymać się od popadania w depresję, postanowiła wyjąć choinkę. Ubrała ją i ustawiła pod nią żłóbek i figurki szopki bożonarodzeniowej. Skończyła tę pracę o dziesiątej wieczorem, kiedy na ekranie telewizora pojawiły się wieczorne wiadomości. Pełna nadziei na pomyślne informacje, z bijącym mocno sercem zasiadła na podłodze obok choinki, oplotła ramionami kolana i skoncentrowała się na ekranie.

Wspomniano morderstwo Spyzhalskiego i zamachy bombowe w sklepach „Bancrofta”, ale nie powiedziano nic, co mogłoby oczyścić Matta.

Była bardzo zawiedziona. Wyłączyła telewizor, ale nie zmieniła miejsca, popatrując na światełka błyskające na choince. Przypomniała sobie głęboki głos Matta, bliski jej aż do bólu, mówiący spokojnie i sugestywnie: „Prędzej czy później będziesz musiała podjąć ryzyko i zaufać mi całkowicie. Nie możesz przechytrzyć przeznaczenia, próbując trzymać się z boku i z tej pozycji ostrożnie obstawiać warianty rozwoju wydarzeń. Albo włączasz się do gry i zaryzykujesz wszystko, albo nie grasz w ogóle. A jeśli nie grasz, nie możesz liczyć na wygraną”. Kiedy nadszedł czas na podjęcie decyzji, nie zdobyła się na podjęcie ryzyka.

Myślała też o innych rzeczach, które jej mówił, o pięknych słowach wypowiadanych z czułą powagą. „Jeśli zamieszkasz ze mną, dam ci raj na ziemi. Wszystko, czego zapragniesz, łącznie ze mną samym oczywiście. To transakcja wiązana…”

To wspomnienie poruszało ją bardzo i bolało. Zastanawiała się, co Matt teraz robi. Czy ma nadzieję, że ona zadzwoni. Czy czeka na to? Odpowiedź na to pytanie brzmiała w jego wczorajszych, pożegnalnych słowach. W tej chwili dopiero uderzyło ją znaczenie jego słów, ich ostateczność. Zrozumiała, że ani teraz, ani nigdy więcej nie będzie czekał na jej telefon. Decyzja, której podjęcie wymógł na niej wczoraj, była w jego mniemaniu nieodwołalna: „Albo podasz mi teraz rękę, albo skończ to już i zaoszczędź nam obojgu cierpienia”.

Odchodząc od niego wczoraj wieczorem, nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, że jej decyzja będzie ostateczna, że on absolutnie nie ma zamiaru dać jej kolejnej szansy powrotu, kiedy i o ile zostanie uniewinniony od ciążących na nim oskarżeń. Teraz to zrozumiała. Powinna była uzmysłowić to sobie wtedy. Nawet jednak gdyby tak się stało, to i tak nie byłaby w stanie zaufać mu i wyciągnąć w jego stronę ręki. Dowody świadczyły przeciwko niemu. Wszystkie.

Ostateczna decyzja…

Figurki szopki ustawionej pod drzewkiem zafalowały od łez, które napłynęły jej do oczu. Oparła głowę na ramionach splecionych wokół kolan.

– Proszę – szlochała. – Nie pozwól, żeby mi się to przytrafiło. Proszę, nie pozwól.

Загрузка...