ROZDZIAŁ 22

Meredith wolałaby zupełnie zapomnieć o Matthew Farrellu, ale Parker pojawił się w jej mieszkaniu z gazetą w dłoni, Pocałował ją i zapytał:

– Widziałaś artykuł o Farrellu?

– Widziałam. Napiłbyś się czegoś?

– Tak, poproszę.

– Na co masz ochotę? – zapytała podchodząc do dziewiętnastowiecznego sekretarzyka, który zamieniła w barek. Otworzyła jego drzwiczki.

– To, co zwykle.

Jej ręka zastygła w drodze po szklankę. Przypomniała sobie uwagę Lisy, spotęgowaną jeszcze dzisiejszym komentarzem Phyllis. „Potrzebujesz kogoś, kto sprawiłby, że zrobiłabyś coś naprawdę szalonego, jak na przykład głosowanie na Demokratów… Oszalałabym, gdybym wiedziała, że mężczyzna mojego życia zawsze będzie robił konkretne rzeczy konkretnego dnia…”

– Jesteś pewien, że nie chciałbyś czegoś innego? – powiedziała z wahaniem, zerkając na niego przez ramię. – Co powiedziałbyś na dżin z tonikiem?

– Nie bądź niemądra. Zawsze piję burbon z wodą, kochanie, a ty zawsze białe wino. To właściwie już tradycja.

– Parker – zaczęła trochę niepewnie – Phyllis powiedziała coś dzisiaj, a Lisa tydzień temu zwróciła uwagę na tę samą sprawę. Zastanawiam się, czy my… – urwała, czując się głupio, ale mimo wszystko dla siebie przygotowała dżin z tonikiem.

– Zastanawiasz się, czy my co? – zapytał, wyczuwając jej konsternację. Stanął tuż za nią.

– No cóż, czy my wpadliśmy już w rutynę? Objął ją.

– Ja lubię rutynę – powiedział, całując jej czoło. – Lubię rutynę i rzeczy przewidywalne i to samo lubisz ty.

– Wiem, że to lubię, ale nie sądzisz, że… z biegiem lat może nas to znudzić? Myślę o tym, że trochę podniecenia też może sprawiać przyjemność, nie sądzisz?

– Raczej nie – powiedział i odwrócił ją ku sobie, mówiąc z łagodną stanowczością: – Jeśli jesteś na mnie zła za to, że prosiłem ciebie i twojego ojca o osobiste zabezpieczenie tej pożyczki, to powiedz to. Jeśli jesteś rozczarowana z tego powodu, to też mi to powiedz, ale nie przenoś oskarżeń wywołanych tą sprawą na inne dziedziny naszego życia.

– Nie będę tego robić – obiecała szczerze. – Prawdę mówiąc, wyjęłam z sejfu certyfikaty moich akcji, żeby ci je dać. Są tam, w tym dużym folderze na biurku.

W tym momencie przez chwilę przestał interesować się folderem. Spojrzał w jej twarz i Meredith niechętnie dodała:

– Przyznaję, że to trochę przerażające, pozbyć się wszystkiego, co mam, ale wierzę, że nie mogłeś przekonać zarządu, żeby zrezygnowali z dodatkowych zabezpieczeń.

– Na pewno? – zapytał. Był w tej chwili bardzo przystojny i wyglądał na bardzo zaniepokojonego.

– Jestem o tym przekonana – zapewniła z promiennym uśmiechem i odwróciła się, żeby skończyć przygotowywania jego drinka. – Sprawdź te certyfikaty i upewnij się, że wszystko jest w porządku, a ja zobaczę, co pani Ellis zostawiła nam na obiad. – Pani Ellis nie pracowała już u jej ojca, ale w środy pojawiała się u niej, żeby posprzątać i zrobić zakupy. Zawsze leż zostawiała dla nich jakieś gotowe danie.

Parker podszedł do biurka, podczas gdy ona rozkładała na stole w jadalni jasnoróżowe serwetki pod ich nakrycia.

– To to? – zapytał, unosząc w górę żółtą kopertę. Zerknęła przez ramię w jego stronę:

– Nie, to mój paszport, akt urodzenia i jeszcze jakieś dokumenty. Certyfikaty są w większej kopercie.

Uniósł kolejną z kopert. Spojrzał na adres zwrotny i zdziwiony zmarszczył brwi.

– W tej?

– Nie – odpowiedziała, zerkając znowu. – To moje dokumenty rozwodowe.

– Ta koperta w ogóle nie była otwierana. Nigdy tego nawet nie przeczytałaś?

Wzruszyła ramionami. Wzięła płócienne serwetki z bocznego stolika.

– Nie, od czasu, kiedy je podpisałam. Ale pamiętam ich treść. Mówią one, że w zamian za dziesięć tysięcy dolarów, wypłaconych przez mojego ojca, Matthew Farnell daje mi rozwód i zrzeka się wszelkich żądań w stosunku do mnie lub w stosunku do czegokolwiek, co kiedykolwiek było moją własnością.

– Jestem przekonany, że nie jest to dokładnie tak sformułowane – powiedział Parker ze smętnym uśmiechem, obracając kopertę w dłoniach. – Mógłbym na to zerknąć?

– Oczywiście, ale po co? Zaśmiał się.

– Zawodowa ciekawość. Tak w ogóle, to jestem prawnikiem, wiesz. Nie jestem tylko tym nudnym, sztywnym bankierem, za jakiego uważa mnie twoja przyjaciółka Lisa. Drażni mnie tym przez cały czas.

Parker nie po raz pierwszy dawał jej do zrozumienia, że żarty Lisy zachodzą mu za skórę. Meredith obiecała sobie, że tym razem powie Lisie bardzo zdecydowanie, że musi z tym skończyć. Parker może być dumy z wielu swoich cech i osiągnięć. Biorąc to pod uwagę, uznała, że byłoby nierozsądnie i niepotrzebnie zwiększać jego rozdrażnienie wypominaniem, że robił specjalizację w prawie podatkowym, a nie rodzinnym.

– Przeglądaj, co tylko chcesz – powiedziała i nachyliła się, całując go w czoło. – Wolałabym, żebyś nie musiał jechać do Szwajcarii. Będę tęsknić.

– To tylko dwa tygodnie, mogłabyś pojechać ze mną.

Miał tam wygłosić odczyt na Światowej Konferencji Bankierów. Byłoby wspaniale, gdyby mogła tam być, ale było to niemożliwe.

– Wiesz, że bardzo bym chciała, ale ten okres to…

– Najbardziej ruchliwa pora roku – dokończył bez pretensji. – Wiem.

W lodówce Meredith znalazła pięknie prezentujący się półmisek z marynowanym kurczakiem i sałatką. Jak zwykle, jedyne, co musiała zrobić, to otworzyć butelkę wina i postawić półmisek na środku stołu. Tak czy inaczej, był to właściwie szczyt jej kulinarnych umiejętności. Gotowanie było czymś, co próbowała robić kilka razy i co się jej nie udawało. Ponieważ nie sprawiało jej to przyjemności, pogodziła się z tym, że poświęcała się pracy, a domowe obowiązki pozostawiała pani Ellis. O ile jedzenie nie mogło znaleźć się na stole za pośrednictwem kuchenki mikrofalowej lub piecyka, Meredith nie życzyła sobie mieć z tym nic wspólnego.

Deszcz uderzał o szyby. Zapaliła świece w zabytkowych świecznikach i postawiła na stole kurczaka, sałatkę i schłodzone białe wino. Odsunęła się, żeby ocenić efekt końcowy nakrycia stołu. Świeże róże ułożone w ozdobnej wazie na środku stołu i zabytkowa srebrna zastawa wyglądały ślicznie na tle różowych serwetek.

Pomyślała sobie, że właściwie powinna bardziej przyczynić się do przygotowania tego posiłku, niż tylko nakryć do stołu. Wyciągnęła rękę i delikatnie poprawiła dwie różyczki w wazie.

– Kolacja gotowa – powiedziała, podchodząc do Parkera. Przez moment wydawało się, że nie usłyszał jej, potem uniósł głowę znad dokumentów, które czytał. Patrzył na nią marszcząc brwi. – Coś nie w porządku?

– Nie jestem pewien – powiedział, ale jego głos brzmiał tak, jakby coś było bardzo nie w porządku. – Kto prowadził twój rozwód?

Beztrosko oparła się o poręcz jego fotela i zerkała z niechęcią na dokumenty, które nosiły nagłówek:

Orzeczenie rozwodu Meredith Alexandra Bancroft kontra Matthew Allan Farrell

– Ojciec zajął się wszystkim. Dlaczego pytasz?

– Uważam, że te dokumenty z prawego punktu widzenia bardzo odbiegają od normy.

– W jakim sensie? – zapytała. Zauważyła, że prawnik ojca zrobił błąd w drugim imieniu Matta: napisał Allan zamiast Allen.

– W każdym sensie – powiedział bardzo poruszony, przerzucając kartki dokumentów.

Meredith zdała sobie sprawę z napięcia wyczuwalnego w jego głosie. Myśl o Matcie i rozwodzie była jej tak niemiła, że natychmiast spróbowała zapewnić Parkera i siebie też, że to, co go zaniepokoiło, było bez znaczenia. Nie miała jednak najmniejszego pojęcia, co też mogło wywołać takie zaniepokojenie.

– Jestem pewna, że wszystko zostało przeprowadzone zgodnie z prawem i obowiązującymi zasadami. Ojciec zajął się tym, a wiesz, jakim on jest pedantem.

– Może i jest pedantem, ale ten prawnik, Stanislaus Spyzhalski, kimkolwiek był, nie przejmował się detalami. Popatrz tutaj – powiedział, przerzucając papiery z powrotem, do listu przewodniego, zaadresowanego do jej ojca. – Napisał w tym liście, że załącza całą dokumentację, a sąd zamknął sprawę, tak jak sobie tego twój ojciec życzył.

– I co w tym złego?

– Najgorsze w tym jest to, że ta „cała dokumentacja” nie zawiera nawet wzmianki o tym, że Farrellowi był kiedykolwiek przedstawiony pozew rozwodowy lub że pojawił się on chociażby w sądzie, lub że kiedykolwiek zrzekł się prawa wystąpienia w sądzie. A to jest tylko skromna część tego, co mnie niepokoi.

Meredith poczuła pierwsze ukłucie prawdziwego strachu, ale zignorowała je.

– Jakie to ma znaczenie? Jesteśmy rozwiedzeni i tylko to się liczy.

Zamiast odpowiedzi Parker przerzucił kartki pozwu rozwodowego do pierwszej strony i zaczął go powoli czytać. Jego czoło z każdym czytanym paragrafem marszczyło się coraz bardziej. Meredith wstała, nie mogąc już wytrzymać napięcia.

– Co niepokoi cię tym razem? – zapytała spokojnie.

– Cały ten dokument mnie niepokoi – odpowiedział z niezamierzoną gwałtownością. – Orzeczenia rozwodowe są sporządzane przez prawników i podpisywane przez sędziów. To orzeczenie jednak jest sformułowane jak żadne inne, które kiedykolwiek czytałem, a które sporządzone było przez sensownego i w miarę kompetentnego prawnika. Spójrz na to sformułowanie! – powiedział, wskazując ostatni paragraf na końcu dokumentu.

W zamian za sumę 10 000 dolarów oraz innego rodzaju gratyfikacje wypłacane na rzecz pana Matthew Farrella, Matthew Farrell zrzeka się wszelkich roszczeń wobec wszelkich własności lub rzeczy posiadanych przez Meredith Bancroft Farrell teraz lub w przyszłości. Ponadto, sąd ten niniejszym wydaje orzeczenie rozwodowe pani Meredith Bancroft Farrell.

Nawet teraz przeszedł ją dreszcz na wspomnienie tego, co czuła jedenaście lat temu, kiedy dowiedziała się, że Matt przyjął pieniądze od jej ojca. Cały czas, kiedy byli małżeństwem, był takim kłamcą, takim hipokrytą. Zarzekał się, że nigdy nie tknąłby nawet centa z jej pieniędzy.

– Nie mogę uwierzyć, że ktoś mógł to tak sformułować! – niski, pełen złości głos Parkera przywołał ją do rzeczywistości. – To brzmi jak jakiś cholerny kontrakt handlowy. „W zamian za sumę dziesięciu tysięcy dolarów oraz innego rodzaju gratyfikacje – powtórzył. – Co to za facet, do diabła? – zapytał agresywnie. – Spójrz na jego adres! Dlaczego twój ojciec wynajął prawnika praktykującego w południowej dzielnicy, właściwie w slumsach?

– Chodziło o dyskrecję – powiedziała zadowolona, że nareszcie zna odpowiedź na jakieś pytanie. – Powiedział mi wtedy, że celowo wynajął prawnika z „zapadłej dziury”, z południowej dzielnicy właśnie, kogoś, kto nie skojarzy, kim ja jestem ani kim jest on. Mówiłam ci, że był bardzo zdenerwowany tym wszystkim. Co robisz? – zapytała, widząc, jak sięga po słuchawkę telefonu stojącego na jej biurku.

– Dzwonię do twojego ojca – powiedział i żeby zapobiec jej protestom dodał: – Nie zdenerwuję go. Nawet nie jestem pewien, czy jest się tu czym denerwować.

Trzymał się tego, kiedy Philip odebrał telefon. Wdał się z nim w nic nie znaczącą rozmowę, a po chwili wspomniał mimochodem, że przeglądał papiery rozwodowe Meredith. Wyraził zainteresowanie jego wyborem prawnika działającego na pograniczu slumsów i zapytał, kto mu polecił szanownego pana Stanislausa Spyzhalskiego. Zaśmiał się w odpowiedzi na to, co usłyszał od Philipa, ale ten uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy tylko odłożył słuchawkę.

– Co powiedział?

– Wziął jego nazwisko z książki telefonicznej.

– I co z tego? – powiedziała desperacko, próbując nie poddać się ogarniającej ją panice. Czuła się tak, jakby ktoś zepchnął ją w ciemny, niebezpieczny obszar i straszył ją czymś niepewnym i nie zidentyfikowanym. – Do kogo chcesz teraz dzwonić? – zapytała, widząc, jak wyjmuje z wewnętrznej kieszeni marynarki ciemny, zgrabny notes i szuka w nim numeru.

– Do Howarda Turnbilla.

Zaniepokojona i zdenerwowana jego niekomunikatywnością powiedziała:

– Dlaczego dzwonisz do niego?

– Byliśmy razem w Princeton – odpowiedział, niewiele jej wyjaśniając.

– Parker, jeśli próbujesz mnie naprawdę zdenerwować, to jesteś na dobrej drodze – ostrzegła, widząc, że już wystukuje numer na klawiaturze telefonu. – Chcę wiedzieć, dlaczego dzwonisz teraz do swojego starego kumpla z Princeton.

Nie wyjaśniając niczego, uśmiechnął się.

– Uwielbiam, kiedy mówisz tym tonem. Przypomina mi to moją nauczycielkę z przedszkola, podkochiwałem się w niej. – Była gotowa udusić go za taką odpowiedź, ale dodał szybko: – Dzwonię do Howarda, bo on jest prezydentem Zrzeszenia Prawników w Illinois i… – przerwał, bo Howard odebrał telefon. – Witam, Howardzie, mówi Parker Reynolds – zaczął, ale przerwał, kiedy tamten powiedział coś do niego. – Masz rację, zapomniałem, że winien ci jestem rewanż w squasha. Zadzwoń jutro do biura, to ustalimy termin. – Znowu przerwał i zaśmiał się, słuchając, co mówi Howard, po czym powiedział: – Masz może pod ręką wykaz członków palestry z Illinois? Nie dzwonię z domu, a jestem ciekaw, czy pewien człowiek jest jej członkiem. Mógłbyś to sprawdzić w swoim wykazie? – najwyraźniej Howard przystał na to, bo Parker powiedział: – Świetnie. Nazwisko tego człowieka to Stanislaus Spyzhalski. S – P – Y – Z – H – A – L – S – K – I. Dobrze, czekam.

Parker przykrył mikrofon słuchawki i uśmiechnął się uspokajająco:

– Prawdopodobnie niepotrzebnie się niepokoję. To, że człowiek jest niekompetentny, nie oznacza jeszcze, że nie ma uprawnień. – W chwilę później jednak, kiedy Howard wrócił do telefonu, Parker przestał się uśmiechać. – Nie ma go w wykazie? Jesteś pewien? Przez chwilę Parker zamyślił się, a potem powiedział: – Czy mógłbyś dotrzeć do aktualnego wykazu Ogólnokrajowego Zrzeszenia i sprawdzić, czy jest tam wymieniony? Przerwał na chwilę, słuchaj, po czym z wymuszoną jowialnością powiedział: – Nie, to nic pilnego. Może być jutro. Zadzwoń do biura, to ustalimy też termin naszego squasha. Dzięki, Howardzie. Pozdrowienia dla Helen. Parker powoli odłożył słuchawkę.

– Nie wiem, czy dobrze rozumiem powody twojego niepokoju – powiedziała Meredith.

– Na razie wiem tylko tyle, że miałbym ochotę na jeszcze jednego drinka – oznajmił. Wstał i podszedł do barku.

– Parker, to wszystko dotyczy mnie, mam więc prawo wiedzieć, o czym myślisz.

– W tej chwili myślę o kilku znanych przypadkach ludzi, którzy podawali się za prawników, zwykle w uboższych dzielnicach i którzy brali pieniądze od klientów, wierzących, że poprowadzą oni ich sprawy sądowe. W jednym z tych przypadków chodziło o człowieka, który był prawnikiem, ale zgarniał do swojej kieszeni koszty, jakie pobierał sąd, i „udzielał” swoim klientom rozwodów. Nie były one nigdzie zarejestrowane, a orzeczenia podpisywał własnoręcznie.

– Jak mógł robić coś takiego?

– To prawnicy piszą pozwy rozwodowe. Sędziowie tylko je podpisują. On sam wpisywał pod nimi nazwisko sędziego.

– Ale jak mu… im to uchodziło płazem?

– Udawało się to, bo brali tylko sprawy nie wymagające rozpraw sądowych, bezsporne, takie jak np. rozwody.

Meredith zupełnie machinalnie wypiła do połowy swojego drinka i po chwili rozchmurzyła się.

– Ale na pewno w przypadkach, kiedy obie strony działały w dobrej wierze, sądy honorowałyby orzeczenia, nawet gdyby nie były one prawidłowo zarejestrowane?

– Już widzę, jak to robią.

– Nie podoba mi się ta rozmowa – powiedziała, czując lekki zamęt w głowie po mocnym drinku. – Co sądy robią z ludźmi, którzy byli przekonani, że są rozwiedzeni?

– Jeśli zawarliby nowe związki małżeńskie, sądy zwolniłyby ich z zarzutu bigamii.

– Dobrze.

– Ale to drugie małżeństwo zostałoby unieważnione, a pierwsze musiałoby być rozwiązane we właściwy sposób.

– Dobry Boże! – powiedziała Meredith i opadła na krzesło. W głębi duszy była jednak absolutnie pewna, że jej rozwód był legalny i prawnie obowiązujący. Była o tym przekonana, bo inna sytuacja była nie do pomyślenia.

Parker wreszcie zorientował się, jak bardzo ją to poruszyło. Wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał jej lśniące włosy.

– Nawet jeśli Spyzhalski nie należy do zrzeszenia i nawet jeśli nigdy nie ukończył studiów prawniczych, to twój rozwód może być legalny, o ile przedstawił sędziemu ten absurdalny pozew i jakimś cudem uzyskał pod nim jego podpis. – Spojrzała na niego wspaniałymi niebieskozielonymi oczami. Były one pełne niepokoju, pociemniały. – Wyślę jutro kogoś do sądu, żeby sprawdził, czy złożono ten pozew i czy został zarejestrowany. Jeśli tak się stało, nie mamy się czym martwić.

Загрузка...