ROZDZIAŁ 36

Koło południa tabletki przestały działać i Matt poczuł się trochę lepiej. Jednak po wykonaniu czynności wymagających tak niewielkiego wysiłku jak kąpiel pod prysznicem i włożenie dżinsów, odczuł, jak bardzo był osłabiony. Łóżko za jego plecami zapraszało zachęcająco, ale zignorował to. Na dole Meredith najwyraźniej przygotowywała lunch. Słyszał, jak krążyła po kuchni. Wyjął z etui niewielką elektryczną maszynkę do golenia, którą kupił w Niemczech, spojrzał w lustro i zapomniał o pracującym cicho w jego dłoni urządzeniu. Meredith była na dole…

Niemożliwe. Trudne do ogarnięcia. Pomimo wszystko jednak prawdziwe. Teraz, kiedy był całkowicie rozbudzony, motywy jej pojawienia się tu, spokojna akceptacja jego decyzji co do Houston wydawały się w najlepszym razie niewiarygodne. Zdawał sobie z tego sprawę, ale kiedy zaczął się golić, jego umysł umknął przed ponownym, zbyt wnikliwym analizowaniem jej postępowania. Bez wątpienia o wiele przyjemniej było nie robić tego właśnie teraz. Na dworze znowu padał śnieg i sądząc z warstwy lodowych kryształków oblepiających gałęzie drzew, było wręcz arktycznie zimno. Tu w środku jednak było ciepło i miał nieoczekiwane towarzystwo. Nie czuł się na siłach, żeby kontynuować swoje dzieło pakowania, a nie był na tyle chory, żeby satysfakcjonowało go leżenie w łóżku i patrzenie w sufit. Towarzystwo Meredith, chociaż nie relaksujące, nawet gdyby chciał w najdzikszy sposób wysilić swoją wyobraźnię, mogło jednak stanowić przyjemne urozmaicenie.

Meredith, w kuchni, słyszała jego kroki na górze i uśmiechnęła się, wlewając do miseczki przygotowaną już zupę z puszki i kładąc na talerzu kanapkę. Od chwili kiedy poczuła dłoń Matta ujmującą jej rękę, ogarnął ją dziwny spokój, spokój, który teraz rozkwitał niczym pierwsze wiosenne kwiaty. Uświadomiła sobie, że nigdy tak naprawdę nie znała Matta Farrella. Zastanawiała się, czy komuś kiedyś to się udało. Zgodnie ze wszystkim, co czytała i słyszała o nim, jego przeciwnicy w interesach bali się go i nienawidzili; jego dyrektorzy podziwiali go i byli w niego zapatrzeni. Bankierzy hołubili go, instytuty ekonomiczne zasięgały jego opinii, a komisja giełdowa obserwowała go niczym sępa.

Rozważając historie, które czytała, zdała sobie sprawę, że poza kilkoma wyjątkami nawet ludzie, którzy darzyli go wielkim podziwem, dawali delikatnie do zrozumienia, że Matthew Farrell jest niebezpiecznym drapieżcą, z którym należy postępować łagodnie i którego nigdy nie należy drażnić.

A jednak, pomyślała uśmiechając się znowu, tam na górze w łóżku, wierząc, że z zimną krwią usunęła ciążę, zabiła ich dziecko i rozwiodła się z nim zupełnie tak, jakby uważała go za nic nie znaczącego żebraka… a jednak przyjął jej dłoń. Był skłonny przebaczyć. Wspomnienie tej chwili, jej słodycz poruszały ją niesamowicie.

Najpewniej, zdecydowała, wszyscy ci ludzie, którzy mówili o nim ze strachem i bojaźliwym podziwem, nie znali go zupełnie. Jeśliby go znali, zorientowaliby się, że był zdolny do okazywania i zrozumienia, i współczucia. Wzięła tacę i ruszyła na górę. Dzisiaj wieczorem albo rano powie mu o ich dziecku. Nie zrobi tego jeszcze teraz. Z jednej strony, bardzo chciała mieć to już za sobą, wymazać całkowicie i na zawsze ból, jaki sobie zadali, złość, dezorientację, jaką obydwoje czuli. Wyjaśniliby sobie wszystko; mogliby się pogodzić tak naprawdę, może nawet zostaliby przyjaciółmi i mogliby przyzwoicie i w zgodzie położyć kres ich niefortunnemu, pełnemu niepokojowi małżeństwu. Jednak, tak samo bardzo, jak chciała mieć to już za sobą, równie mocno, tak jak nigdy jeszcze przed niczym, wzdragała się przed tą konfrontacją z Mattem. Rano Matt był skłonny puścić przeszłość w niepamięć. Nie miała ochoty jednak myśleć o jego ewentualnej reakcji, kiedy odkryje rozmiary przewrotności i nieuczciwości jej ojca.

Na razie pozwoli mu pozostawać w błogiej nieświadomości, a sobie zaordynuje krótki odpoczynek po tych szaleńczo stresujących, wyczerpujących dwudziestu czterech godzinach… i przed tym, co niewątpliwie i dla niej, i dla niego będzie bardzo nieprzyjemną burzliwą dyskusją. Pomyślała przez chwilę, że z niezrozumiałym zadowoleniem oczekiwała spokojnego wieczoru spędzonego w jego towarzystwie, o ile oczywiście będzie się czuł na tyle dobrze. Nie uważała, żeby takie odczucia były w najmniejszym stopniu niepokojące lub coś znaczące. W pewnym sensie byli przecież starymi przyjaciółmi. Należała im się szansa na odnowienie tej przyjaźni.

Zatrzymała się przed jego drzwiami, zapukała i zawołała:

– Jesteś ubrany?

Z rozbawieniem pełnym niepokoju wyczuł, że niesie mu kolejną tacę z jedzeniem.

– Tak, wejdź.

Otworzyła drzwi. Matt stał przed lustrem bez koszuli i golił się. Zaskoczona dziwną intymnością tej sceny, gwałtownie oderwała wzrok od jego opalonych pleców i napinających się muskułów. Zobaczyła w odbiciu w lustrze, że lekko uniósł brwi, widząc jej reakcję.

– Wszystko to już widziałaś kiedyś – zauważył sucho. Zganiła się za tę reakcję i spróbowała powiedzieć coś, co zabrzmiałoby odpowiednio lekko. Wyrzuciła z siebie pierwszą banalną myśl, jaka przyszła jej do głowy:

– To prawda, ale teraz jestem zaręczoną kobietą. Jego dłoń zastygła.

– Masz w takim razie problem – powiedział po znaczącej przerwie. - Masz i męża, i narzeczonego.

– Kiedy dorastałam, byłam nieatrakcyjna i nie miałam powodzenia u chłopców – zażartowała, stawiając tacę. – Teraz próbuję kolekcjonować mężczyzn, żeby nadrobić tamte zaległości. – Odwracając się do niego, dodała już trochę poważniejszym tonem: – Twój ojciec powiedział coś, z czego wnioskuję, że nie jestem jedyną osobą, która ma dylemat jednoczesnego posiadania obecnego i przyszłego współmałżonka. Myślisz podobno o poślubieniu dziewczyny, której zdjęcie widziałam na twoim biurku.

Z zamierzoną nonszalancją Matt odchylił głowę do tyłu i przejechał golarką od szyi aż do szczęki.

– To właśnie powiedział ci mój ojciec?

– Aha. To prawda?

– Czy to ma jakieś znaczenie?

Zawahała się, dziwnie niezadowolona z kierunku, jaki przybrała ta rozmowa, ale odpowiedziała szczerze:

– Nie.

Wyłączył maszynkę. Poczuł się niesamowicie osłabiony i nie miał ochoty akurat teraz kłopotać się przyszłością.

– Mógłbym cię o coś poprosić?

– Oczywiście.

– Mam za sobą dwa bardzo męczące tygodnie. Prawdę mówiąc, jadąc tu, liczyłem na spokojne i ciche…

Poczuła się w tej chwili, jakby ją spoliczkował.

– Przepraszam, że zakłóciłam ci spokój. Uśmiechnął się ciepło, rozbawiony.

– Zawsze zakłócałaś mój spokój, Meredith. Kiedy tylko znajdziemy się w pobliżu siebie, ziemia zaczyna drżeć w posadach. Nie miałem na myśli tego, że żałuję, że tu jesteś. Miałem tylko nadzieję, że spędzę z tobą miłe popołudnie i nie będę musiał roztrząsać właśnie teraz żadnych poważnych problemów.

– Prawdę mówiąc, myślałam tak samo.

Stali cicho w całkowitej harmonii, obserwując się nawzajem, po czym Meredith wzięła gruby ciemnogranatowy szlafrok leżący na poręczy krzesła.

– Włóż szlafrok, usiądź i zjedz lunch, dobrze?

Włożył go posłusznie, zawiązał w pasie i usiadł. Zauważyła, z jaką obawą patrzył na przykryte wieczkami talerze.

– Co jest pod tymi przykryciami? – zapytał ostrożnie.

– Wianuszek czosnku – skłamała z udawaną ceremonialnością – do powieszenia na szyi. – Ciągle jeszcze śmiał się, kiedy uniosła nakrycie talerza. – Nawet ja potrafię ugotować zupę z puszki i wrzucić plastry wędliny pomiędzy dwie kromki chleba.

– Dziękuję – powiedział szczerze. – Bardzo miło, że zadałaś sobie tyle trudu.

Kiedy skończył jedzenie, zeszli na dół i usiedli przed kominkiem. Matt uparł się, żeby rozpalić w nim ogień. Przez chwilę rozmawiali miło na tematy tak niekontrowersyjne jak pogoda, jego siostra i w końcu książka, którą czytał. Najwyraźniej Matt szybko odzyskiwał siły, ale zauważyła, że zaczynał wyglądać na zmęczonego.

– Nie chciałbyś wrócić do łóżka? – zapytała.

– Nie, wolę być tutaj – odpowiedział, ale już wyciągał się na kanapie, opierając głowę o poduszkę.

Kiedy budził się godzinę później, towarzyszyła mu ta sama myśl, z jaką rano otworzył oczy: że obecność Meredith tutaj była tylko snem. Ale kiedy odwrócił lekko głowę i spojrzał na krzesło, na którym siedziała wcześniej, upewnił się, że nie był to sen. W dalszym ciągu siedziała tam. Robiła notatki w notesie leżącym na kolanach, nogi podkurczyła pod siebie. Ogień z kominka oświetlał jej włosy, muskał policzki pięknym różanym blaskiem, rzucał cienie jej długich podwiniętych rzęs. Obserwował, jak pracowała, i uśmiechał się w duchu. Wyglądała raczej na uczennicę odrabiającą lekcje niż na tymczasowego prezydenta wielkiej sieci handlowej. Prawdę mówiąc, im bardziej jej się przyglądał, tym bardziej nieprawdopodobne mu się to wydawało. To wrażenie natychmiast rozwiało się, kiedy spokojnie zapytał:

– Co robisz?

Zamiast odpowiedzi „algebrę” albo „geometrię”, kobieta siedząca na krześle odpowiedziała:

– Piszę podsumowanie trendów rozwoju rynku. Muszę przedstawić je na następnym zebraniu zarządu. Mam nadzieję, że przekonam ich do wprowadzenia towarów opatrzonych naszym własnym znakiem firmowym. Domy handlowe – wyjaśniła, widząc, że wygląda na naprawdę zainteresowanego – szczególnie takie jak „Bancroft”, czerpią ogromne zyski ze sprzedaży towarów z ich znakiem firmowym. My nie wykorzystujemy tego w takim stopniu, jak robią to Neiman, Blumingdale czy inne.

Zupełnie tak samo jak w czasie ubiegłotygodniowego lunchu Matt natychmiast poczuł się zaintrygowany jej profesjonalnym wcieleniem. Było tak po części i dlatego, że ta jej strona była tak różna od tego, co pamiętał sprzed lat.

– Dlaczego nie wykorzystaliście tego w pełni? – zapytał. W kilka godzin później, kiedy ich rozmowa przeniosła się z handlowych problemów „Bancrofta” na jego finansowe operacje, a potem na problemy z obciążeniami towarów i planami rozwojowymi, Matt nie był już tylko ledwie zaciekawiony. Był pod wrażeniem tego, co usłyszał, i… w jakiś szalony sposób był niesamowicie z niej dumny.

Meredith, siedząc naprzeciwko, zdawała sobie niejasno sprawę z tego, że zyskała jego aprobatę, ale była tak pochłonięta dyskusją, tak pełna podziwu dla jego natychmiastowego zrozumienia skomplikowanych zagadnień, o których mówiła, że straciła poczucie czasu. Kartka, na której robiła notatki, była teraz wypełniona jego sugestiami. Chciała przemyśleć je później. Ostatnia z nich jednak absolutnie nie wchodziła w grę.

– Nigdy nie będziemy w stanie przeprowadzić tego – wyjaśniła, kiedy namawiał ją, żeby „Bancroft” zainteresował się zakupem własnych fabryk odzieży na Tajwanie czy w Korei.

– Dlaczego nie? Własne fabryki odzieży wyeliminowałyby wasze problemy z kontrolą jakości i utratą zaufania klientów.

– Masz rację, ale na taki wydatek nie mogłabym sobie pozwolić w żaden sposób. Ani teraz, ani w najbliższej przyszłości.

Zmarszczył brwi, widząc, że go nie rozumie.

– Nie sugeruję, żebyś użyła swoich własnych pieniędzy. Pożycz je z banku, bankierzy po to właśnie są – dodał, zapominając, że jej narzeczony był właśnie bankierem. – Bankierzy pożyczają ci twoje własne pieniądze, kiedy są pewni, że to, na co je pożyczasz, jest pewnym interesem. Potem obciążają cię odsetkami za ich ponowne pożyczenie, a kiedy pożyczka jest już spłacona, mówią ci, jakie to ty miałaś szczęście, że oni ryzykowali za ciebie. Na pewno wiesz, jak się to odbywa.

Wybuchnęła śmiechem.

– Przypominasz mi moją przyjaciółkę Lisę. Ona nie jest zachwycona profesją mojego narzeczonego. Uważa, że Parker po prostu powinien dać mi pieniądze, kiedy ich potrzebuję, nie obstając przy zwykle w takich razach stosowanych zabezpieczeniach.

Uśmiech Matta zbladł nieco na wspomnienie jej narzeczonego. Po chwili Meredith dodała lekko:

– Zaczynam być ekspertem w dziedzinie pożyczek handlowych, wierz mi, „Bancroft” jest zadłużony po uszy, tak samo jaki ja.

– Co rozumiesz przez „tak samo jak i ja”?

– Rozwijamy się bardzo gwałtownie. Kiedy nabywamy centrum, budowane przez kogoś innego, koszty spadają, ale spadają też i zyski, dlatego zwykle budujemy je sami, a potem wynajmujemy jego część innym handlowcom. To kosztuje fortunę i pożyczamy oczywiście pieniądze.

– Rozumiem, ale co to ma wspólnego z tobą osobiście?

– Uzyskanie pożyczki wymaga zabezpieczeń – przypomniała. – „Bancroft” wykorzystał wszystkie zabezpieczenia, jakimi dysponował, oczywiście włączając w to istniejące już sklepy. Korporacja uzyskała je, gdy budowaliśmy sklepy w Phoenix. Chciałam kontynuować ekspansję w Nowym Orleanie i Houston. A żeby to zrobić, dałam jako zabezpieczenie akcje i majątek z mojego funduszu powierniczego. Za tydzień kończę trzydzieści lat i będę mogła kontrolować ten fundusz, który utworzył dla mnie dziadek.

Zauważyła, że Matt się skrzywił, i dodała żarliwie:

– Nie ma powodu do obaw. Sklep w Nowym Orleanie, tak jak przypuszczałam, z łatwością sprostał spłatom pożyczki. Nie mam się czym martwić, tak długo, jak długo sklep ją spłaca.

Matt był kompletnie zaskoczony.

– Chcesz przez to powiedzieć, że nie tylko dałaś swój własny majątek jako zabezpieczenie, ale też osobiście gwarantujesz tę pożyczkę dla sklepu w Nowym Orleanie?

– Musiałam to zrobić – wyjaśniła spokojnie.

Matt bez większego powodzenia starał się nie mówić jak poirytowany profesor pouczający z wyżyn o swojej wiedzy niedouczonego studenta.

– Nigdy więcej tego nie rób – przestrzegł. – Nigdy, przenigdy nie angażuj w interesy własnych pieniędzy. Powiedziałem ci: od tego są banki. To one czerpią korzyści z odsetek. Pozwól im ponosić ryzyko. Jeśli przedsięwzięcie miałoby się nie udać i sklep w Nowym Orleanie nie mógłby spłacić należności, ty musiałabyś to zrobić, a jeśli nie mogłabyś, bank musiałby ci pomóc.

– Nie było innego sposobu…

– Jeśli twój bank ci to powiedział, to są to brednie – przerwał jej. – Bancroft i S – ka jest firmą o ustabilizowanej pozycji, przynoszącą zyski. Tylko wtedy, jeśli jesteś osobą nieznaną, bez liczącej się przeszłości kredytowej, bank ma prawo prosić cię o osobiste gwarantowanie pożyczki lub przedstawienie twojego własnego majątku jako zabezpieczenia. – Otworzyła usta, żeby zaoponować, ale Matt powstrzymał ją unosząc dłoń. – Wiem, że będą próbować doprowadzić do tego, żebyś gwarantowała ją osobiście – przyznał. – Najchętniej widzieliby trzydziestu zabezpieczających na zwykłej hipotece, o ile udałoby się to im przeprowadzić. To eliminowałoby ich ryzyko. Ale nigdy, przenigdy więcej nie zgódź się podpisywać pożyczki „Bancrofta” swoim nazwiskiem. Czy przyszło ci chociaż do głowy, że szefowie General Motors mogą być proszeni przez kredytodawcę o osobiste poświadczenie pożyczki dla koncernu?

– Nie, oczywiście, że nie. Nasza sytuacja jest jednak trochę inna.

– To właśnie próbują ci wmówić banki. A tak w ogóle, jak się nazywa bank „Bancrofta”?

– To bank mojego narzeczonego… Reynolds Mercantile Trust – sprecyzowała, widząc na jego twarzy w świetle kominka najpierw szok, a potem poirytowanie.

– Niezłą transakcję sprokurował ci twój narzeczony – powiedział z sarkazmem.

Pomyślała, że ta uwaga może wypływać z męskiej chęci rywalizacji.

– Nie myślisz racjonalnie – obwieściła spokojnie. – Jest coś, o czym to ty zapominasz. Istnieje coś takiego jak bankowi kontrolerzy, którzy sprawdzają pożyczki udzielane przez bank. Teraz, kiedy wokół upadają banki, kontrolerzy niechętnym okiem patrzą na banki, które zbyt ostro inwestują w jednego pożyczkobiorcę. Bancroft i S – ka jest zadłużony w Reynolds Mercantile na setki milionów. Parker nie mógł w dalszym ciągu pożyczać nam, zwłaszcza teraz, kiedy jesteśmy zaręczeni, bez ściągania na siebie ostrej krytyki, o ile nie zapewnimy odpowiedniego zabezpieczenia.

– Musi istnieć inna forma takiego zabezpieczenia. Co z twoimi akcjami w firmie?

Zaśmiała się cicho i potrząsnęła przecząco głową.

– Już to wykorzystałam, mój ojciec też. Jest tylko jeden poważny akcjonariusz w rodzinie, który jeszcze nie wykorzystał swoich akcji.

– Kto to taki?

Meredith szukała okazji do zmiany tematu, jaki przybrała rozmowa, i Matt właśnie stworzył jej taką możliwość.

– Moja matka.

– Twoja matka?

– Wyobraź sobie, że ja też mam matkę – powiedziała sucho. – Dostała duży pakiet akcji, jako część ugody rozwodowej.

– Dlaczego nie przedstawiła swoich akcji w banku? To miałoby sens. Miałaby z tego zysk. Wartość akcji rośnie z każdym dniem, w którym Bancroft i S – ka rozwija się i dobrze prosperuje.

Meredith spojrzała na niego, odkładając notatnik.

– Nie zrobiła tego, ponieważ nie została o to poproszona.

– Byłabyś skłonna powiedzieć mi, dlaczego tego nie zrobiono? – Miał nadzieję, że nie uzna jego chęci pomocy za wścibstwo.

– Nie poproszono jej o to, bo mieszka gdzieś we Włoszech i od czasu, kiedy miałam rok, ani ja, ani ojciec nie mieliśmy z nią do czynienia. – Widząc, że wysłuchał tego zupełnie obojętnie, bez śladu emocji, zdecydowała powiedzieć mu coś, co zwykle wolała pomijać. Obserwując, jak zareaguje, powiedziała z uśmiechem: – Moja matka to była… to jest Caroline Edwards.

Zmarszczył ciemne brwi, usiłując skojarzyć nazwisko z osobą, a Meredith naprowadzała go:

– Przypomnij sobie stary film Carry'ego Granta, w którym on był na Riwierze, a księżniczka z mitycznego królestwa uciekała…

Po jego uśmiechu zorientowała się, w którym dokładnie momencie zidentyfikował film i aktorkę grającą główną rolę. Oparł się o oparcie kanapy i spojrzał na nią z uśmiechem pełnym zaskoczenia.

– Ona jest twoją matką? Meredith skinęła potakująco głową.

W pełnej zamyślenia ciszy Matt porównywał elegancką perfekcję rysów Meredith do tego, co przypominał sobie o gwieździe tego filmu. Matka Meredith była piękna, ale Meredith była piękniejsza. Ona emanowała blaskiem, który rozświetlał niejako od środka i rozbłyskiwał w jej pełnych ekspresji oczach; miała w sobie naturalną elegancję, której nie zdobyła w żadnej szkole aktorskiej. Miała zgrabny nos, którego pozazdrościłby jej każdy rzeźbiarz; delikatne kości policzkowe i romantycznie wykrojone usta, zachęcające mężczyznę do ich całowania, a jednocześnie każda inna jej cząstka ostrzegała tego mężczyznę, żeby trzymał się od niej na dystans.

Nawet jeśli tym mężczyzną był jej mąż…

Odepchnął tę myśl od siebie w chwili, kiedy się pojawiła. Byli małżeństwem tylko w sensie formalnym, tak naprawdę byli obcymi sobie ludźmi. Obcymi ludźmi, znającymi się intymnie, podszepnął mu diablik w jego umyśle i nagle Matt zmusił się, żeby nie patrzeć poniżej wycięcia karo jej jaskrawożółtego swetra. Nie musiał tam patrzeć. Kiedyś zapoznał się dokładnie i wycałował każdy centymetr piersi, które teraz tak prowokująco wypełniały ten sweter. Ciągle jeszcze czuł je w swoich dłoniach, pamiętał delikatność jej skóry, twardość sutków, zapach… Był zdziwiony wyraźnie seksualnym kierunkiem swoich myśli. Próbował sobie wmówić, że była to zupełnie naturalna, pełna aprobaty reakcja każdego mężczyzny stającego w obliczu kobiety, mającej bardzo ponętną umiejętność wyglądania jednocześnie niewinnie i kusząco w chwili, kiedy ma na sobie prosty sweter i spodnie. Zdał sobie sprawę, że wpatruje się w nią bez słowa, i powrócił do przerwanej rozmowy.

– Zawsze zastanawiałem się, skąd u ciebie ta śliczna twarz. Bóg mi świadkiem, że po ojcu urody nie odziedziczyłaś.

Była zaskoczona tym nieoczekiwanym komplementem i wyjątkowo zadowolona, że najwyraźniej uważał jej twarz za piękną, piękną jeszcze teraz, kiedy dobiegała trzydziestki. Podziękowała mu za te słowa uśmiechem i lekkim wzruszeniem ramion, bo naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć.

– Jak to się stało, że do tej pory nie wiedziałem, kim jest twoja matka?

– Dawniej nie mieliśmy zbyt wiele czasu na rozmowy.

Bo byliśmy zbyt zajęci kochaniem się, odnotował jego umysł, zmuszając go do przypomnienia sobie tych gorących, nie kończących się nocy, kiedy trzymał ją w ramionach, łącząc swoje ciało z jej ciałem, próbując zaspokoić jej potrzeby, zadowolić ją i być blisko niej.

Meredith uznała zwierzanie się mu za zaskakująco przyjemne i zdecydowała się powiedzieć coś jeszcze.

– Słyszałeś kiedyś o Seaboard Consolidated Industries? Matt przebiegł myślami nazwy i fakty, które nagromadził przez lata.

– Jest Seaboard Consolidated gdzieś na południowym wschodzie, chyba na Florydzie. To firma holdingowa, która najpierw skupiała kilka dużych firm chemicznych, a potem zmieniła profil na przemysł wydobywczy, kosmiczny, fabryki elementów komputerowych i sieć drogerii.

– Sklepów spożywczych – poprawiła go i spojrzała na niego z ukosa z pełnym wigoru uśmiechem, który kiedyś zwykle prowokował go do przyciągnięcia jej w ramionami zmalowania go z jej ust. – Seaboard został założony przez mojego dziadka.

– A teraz należy do ciebie? – powiedział Matt, przypominając sobie nagle, że na czele Seabordu stała kobieta.

– Nie, należy do mojej przybranej babki i jej dwóch synów. Dziadek na siedem lat przed śmiercią ożenił się ze swoją sekretarką. Później adoptował jej synów, a kiedy umarł, zostawił im Seaboard.

Zrobiło to wrażenie na Matcie.

– Ona jest całkiem niezła w interesach. Obróciła Seaboard w duży przynoszący zyski konglomerat.

Awersja Meredith do przybranej babki spowodowała, że zaoponowała, słysząc pochwałę nie należącą się, jej zdaniem, tej kobiecie i robiąc to odsłoniła się bardziej, niż zamierzała.

– Charlotta rozwinęła tę firmę, ale konglomerat zawsze był bardzo zróżnicowany. W rzeczywistości Seaboard ma wszystko, co rodzina zdobyła przez całe pokolenia. Bancroft i S – ka, tzn. dom handlowy, stanowił mniej niż jedną czwartą całkowitej wartości tego majątku. Nie jest to więc tak, jakby ona zbudowała coś z niczego.

Meredith zobaczyła zaskoczenie w twarzy Matta. Zorientowała się, że zauważył już bardzo nierówny podział majątku jej dziadka. Każdego innego dnia nie ujawniłaby tak wiele jak dzisiaj, ale było coś wyjątkowego w tym dniu. Było przyjemnie znowu, po tylu latach siedzieć naprzeciwko Matta w aurze przyjaźni. Miała też miłą świadomość tego, że naprawiała stosunki, które nigdy nie powinny były przekształcić się we wrogość między nimi. Pochlebiało jej też to, że wydawał się zainteresowany tym, co mówiła. Wszystko to połączone z przytulnością, jaką dawał ogień płonący na kominku i rosnąca ciągłe za oknami warstwa śniegu, tworzyło atmosferę, która zachęcała do zwierzeń.

Jako że Matt kurtuazyjnie zrezygnował z dalszego zagłębiania się w tę sprawę, Meredith z ochotą zaoferowała wyjaśnienia.

– Charlotta i mój ojciec nienawidzili się. Małżeństwo dziadka z nią stworzyło między nimi obydwoma przepaść, która tak naprawdę nigdy nie zniknęła. Później, być może w odwecie, bo mój ojciec odsunął się od niego, dziadek adoptował synów Charlotty. Nawet nie wiedzieliśmy o tym do chwili, kiedy odczytano testament. Dziadek podzielił swój majątek na cztery części. Jedną z nich zapisał ojcu, a pozostałe Charlotcie i jej synom. Charllotta oczywiście zawiaduje częściami synów.

– Czyżbym słyszał nutkę cynizmu w twoim głosie, zawsze kiedy wspominasz tę kobietę?

– Być może.

– Dlatego, że zagarnęła trzy czwarte majątku twojego dziadka – snuł domysły – zamiast połowy, co byłoby bardziej naturalne?

Meredith zerknęła na zegarek, zorientowała się, że musi zająć się przygotowaniem obiadu, i szybko wyjaśniła całą resztę sprawy.

– To nie dlatego nie mogę jej znieść. Charlotta to najtwardsza, najbardziej pozbawiona uczuć kobieta, jaką kiedykolwiek znałam. Myślę, że ona z premedytacją pogłębiła rozdźwięk między moim ojcem a dziadkiem. Nie żeby musiała się do tego bardzo przykładać – skonkludowała, uśmiechając się niewyraźnie. – Ojciec i dziadek byli uparci i wybuchowi, absolutnie zbyt podobni do siebie, żeby mogli żyć miło i pokojowo. Kiedyś kłócili się o sposób, w jaki mój ojciec prowadzi sklep. Usłyszałam, jak dziadek krzyczał, że jedyną inteligentną rzeczą, jaką kiedykolwiek w życiu zrobił mój ojciec, było poślubienie mojej matki, co potem zmarnował, tak samo jak marnuje teraz sklep. – Zerknęła usprawiedliwiająco w stronę zegara i wstała, mówiąc: – Robi się późno, na pewno zgłodniałeś. Przygotuję kolację.

Uświadomił sobie, że rzeczywiście jest głodny, i też wstał.

– Twój ojciec naprawdę marnował sklep? – zapytał, kiedy szli do kuchni.

Meredith roześmiała się i potrząsnęła głową.

– Nie, jestem pewna, że nie. Dziadek miał słabość do pięknych kobiet. Uwielbiał moją matkę i był wściekły z powodu ich rozwodu. To właśnie on dał jej pakiet akcji „Bancrofta”. Powiedział, że to zrobi dobrze mojemu ojcu, jeśli będzie miał świadomość, że za każdym razem, kiedy sklep przyniesie chociaż dolar zysku, ona dostanie cząstkę tego w dywidendach.

– Wygląda na to, że to był równy gość – powiedział z sarkazmem Matt.

Meredith myślała już o obiedzie. Otworzyła kredens, próbując zgadnąć, na co Matt mógłby mieć ochotę. On jednak podszedł prosto do lodówki i wyjął steki.

– Co powiesz na to?

– Steki? Masz ochotę na zjedzenie czegoś tak ciężko strawnego?

– Chyba tak. Od Bóg wie kiedy nie jadłem porządnego posiłku. – Pomimo zainteresowania kolacją Matt był dziwnie niechętny zakończeniu ich rozmowy. Może dlatego, że taka normalna pogawędka z nią była dla niego zupełnie nowym doświadczeniem. Nowym, ale nie aż tak trudnym do uwierzenia jak to, że była tam teraz, odgrywając rolę pełnej poświęcenia, troskliwej żony, doglądającej swojego dochodzącego do zdrowia małżonka. Odpakowywał mięso, obserwując, jak stojąc obok, opasywała szczupłą talię papierowym ręcznikiem, robiąc z niego prowizoryczny fartuch. Miał nadzieję, że sprowokuje ją znowu do rozmowy, i nawiązał żartobliwie do tego, co ostatnio powiedziała.

– Czy tobie ojciec też mówi, że marnujesz sklep? Odłożyła chleb i spojrzała na niego z ukosa, uśmiechając się, ale ten uśmiech nie pojawił się w jej pełnych wyrazu oczach.

– Robi to tylko wtedy, kiedy jest w wyjątkowo dobrym nastroju.

Zobaczyła błysk współczucia w jego oczach i natychmiast zmobilizowała się, żeby dać mu do zrozumienia, że to nie jest konieczne.

– Czuję się zażenowana, kiedy napada na mnie w czasie zebrań, ale dyrektorzy są już przyzwyczajeni do tego. Poza tym każdy z nich też przeżywa potyczki z nim, chociaż nie tak często, jak zdarza się to mnie. Są już zorientowani, że mój ojciec jest człowiekiem, który nie cierpi, kiedy udowadnia mu się, że ktoś inny jest absolutnie zdolny do przeprowadzenia czegoś bez jego rady czy ingerencji. Zatrudnia kompetentnych, wykształconych ludzi, mających świetne pomysły, a potem narzuca im swoje własne teorie. Jeśli się sprawdzają, zasługę przypisuje sobie, jeśli zawodzą, oni są kozłami ofiarnymi. Ci, którzy mu się nie podporządkowują i obstają przy swoim, awansują i dostają podwyżki, o ile oczywiście ich pomysły są trafione. Nie dostają jednak podziękowań i nie są doceniani, a taka sama batalia czeka ich następnym razem, kiedy chcą wprowadzić jakąś innowację.

– A ty? – zapytał Matt, opierając się o ścianę obok. – Jak ty radzisz sobie z tym wszystkim, teraz kiedy zostałaś szefową?

Zatrzymała się, wyjmując sztućce z szuflady. Spojrzała na niego, a jej myśli powędrowały do zebrania w jego biurze tego dnia, kiedy tam poszła. Niestety w tym momencie zdekoncentrował ją widok jego gołego torsu odsłoniętego przez rozchylone klapy szlafroka. Jego opalona brązowa skóra i muskuły, usiane tu i ówdzie czarnymi, kręconymi włoskami, wywarły na niej nieoczekiwane i niepokojące wrażenie. Ze śmiesznym westchnieniem spojrzała na niego i to uczucie zniknęło, ale pozostała intymność chwili.

– Radzę sobie z tym w taki sam sposób jak ty – powiedziała łagodnie, nie próbując ukryć podziwu.

Zerknął na nią, marszcząc ciemne brwi.

– Skąd wiesz, jak ja to robię?

– Obserwowałam cię tego dnia, kiedy przyszłam do twojego biura. Zawsze wiedziałam, że musi być lepszy sposób kontaktu z dyrektorami niż to, co robił mój ojciec. Nie byłam jednak pewna, czy nie zostanę uznana za słabą kobietkę, jeśli spróbuję bardziej otwartego dialogu.

– I? – dopytywał się z nieznacznym uśmiechem.

– Ty, tamtego dnia, postępowałeś dokładnie w ten sposób ze swoimi pracownikami, a mimo to nikt nigdy nie posądziłby cię o słabość. I w związku z tym – zakończyła, tłumiąc nieśmiały uśmiech i koncentrując się na szufladzie ze sztućcami – zdecydowałam, że kiedy dorosnę, będę dokładnie taka sama jak ty.

W pokoju zaległa niemal namacalna cisza. Meredith czuła się niepewnie i była onieśmielona, a Matt był o wiele bardziej zadowolony z tej pochwały, niż chciał się do tego przyznać.

– To mi bardzo pochlebia – powiedział formalnie. – Dziękuję.

– To drobiazg. Teraz usiądź, a ja przygotuję kolację.

Po kolacji przeszli do pokoju i Meredith podeszła do biblioteczki. Przeglądała stare książki i gry leżące na półkach. Miała za sobą wspaniały, niezapomniany dzień. Czuła się z tego powodu winna wobec Parkera i nieznacznie zażenowana… zażenowana z powodu czegoś, czego właściwie nie potrafiła określić. Nie. Właściwie mogła to zrobić, pomyślała z brutalną szczerością. Mogła to łatwo sprecyzować, chociaż nie mogła zrozumieć, dlaczego ją to tak bardzo poruszało. W tym domu było zbyt wiele przytłaczającej męskości, zbyt wiele męskiego uroku, wspomnień, które zaczynały ożywać. Przyjeżdżając tu, nie oczekiwała niczego takiego. Nie spodziewała się widoku nagiego torsu, co rozbudziłoby wspomnienia z czasów, kiedy to widywała… z czasów, kiedy kochała się z Mattem.

Przesunęła powoli palcem wzdłuż zakurzonych grzbietów książek, właściwie nie dostrzegając ich tytułów. Zastanawiała się, ile innych kobiet miało takie same intymne wspomnienia ciała Matta. Dziesiątki, zdecydowała, nie, prawdopodobnie setki. Zabawne było to, że patrząc na sprawę obiektywnie, już nie potępiała Matta za te wszystkie szeroko nagłaśniane seksualne wyczyny. Tym bardziej że w głębi duszy nie mogła w dalszym ciągu patrzeć z góry na kobiety, które ulegały jego urokowi. Teraz, kiedy sama była w pełni ukształtowaną kobietą, rozumiała doskonale to, z czego jako dziewczyna zdawała sobie sprawę tylko częściowo: Matt Farrell z pewnością emanował czystym sex appealem i pełną siły męskością. Już to samo w sobie było niebezpiecznie atrakcyjne, jeśli jednak dodać do tego niesamowite bogactwo, jakie zgromadził, i władzę, jaką teraz dysponował, jasne było dla niej, dlaczego ta kombinacja była dla większości kobiet absolutnie nie do odparcia.

Jej samej to nie zagrażało. Ani trochę! Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, był oblegany przez pożądliwe kobiety, pełen seksu atleta o nieprzewidywalnych reakcjach. Zdecydowanie preferowała mężczyzn o wysokim morale, takich, na których można polegać. Parker był kimś takim. Towarzystwo Matta jednak lubiła, nie mogła temu zaprzeczyć. Być może lubiła je nawet za bardzo.

Matt, siedząc na kanapie, obserwował ją. Miał nadzieję, że nie znajdzie sobie książki i nie spędzi całego wieczoru na jej czytaniu. Kiedy na dosyć długo zatrzymała się przy półce ze starymi grami, pomyślał, że może szuka „Monopolu”… i przypomina sobie, jak ostatnio grali w te grę.

– Chciałabyś zagrać? – zapytał.

Odwróciła gwałtownie głowę. Miała nieodgadniony wyraz twarzy. Była pełna rezerwy.

– Zagrać, w co? – zapytała.

– Myślałem, że patrzysz na jedną z gier, tę na samej górze. Wtedy Meredith zobaczyła „Monopol”. Poczuła się wolna od wszelkich problemów i obaw, mając w perspektywie spędzenie najbliższych kilku godzin na robieniu czegoś tak błahego i szalonego jak granie z nim w „Monopol”. Uśmiechnęła się przez ramię i sięgnęła po grę.

– Masz ochotę?

Nagle poczuł, że ma na to taką samą ochotę, jaką najwyraźniej i ona miała.

– Myślę, że możemy spróbować – powiedział, zdejmując narzutę z kanapy, tak żeby siedząc, mogli mieć planszę do gry między sobą.

W dwie godziny później Matt był właścicielem „Boadwalku”, „Park Place”, zestawu zielonych działek, czerwonych żółtych, wszystkich czterech linii kolejowych, obydwu zakładów użyteczności publicznej. Plansza była niemal całkowicie pokryta jego domami i hotelami. Za każdym razem, kiedy pionek Meredith znalazł się na jego terenie, musiała płacić czynsz.

– Po tym ostatnim ruchu jesteś mi winna dwa tysiące – wytknął jej, absolutnie usatysfakcjonowany grą i absolutnie oczarowany kobietą, która potrafiła sprawić, że wieczór spędzony na grze w „Monopol” stał się jednym z najprzyjemniejszych wieczorów w jego życiu. – Daj mi je.

Spojrzała na niego tak wyraziście, że zaśmiał się, zanim jeszcze powiedziała:

– Zostało mi tylko pięćset. Pożyczka wchodziłaby w grę?

– Nawet nie myśl o tym. Wygrałem. Poproszę o pieniądze.

– Kamienicznicy nie mają litości – powiedziała i energicznie położyła banknoty na jego dłoni. Próbowała się skrzywić, ale w rezultacie uśmiechnęła się. – Już kiedy ostatnio graliśmy w tę grę, powinnam była wiedzieć, że zostaniesz słynnym finansistą. Już wtedy kupowałeś wszystko w zasięgu wzroku i zgarniałeś wszystkie pieniądze.

Nie uśmiechnął się, ale patrzył na nią przez chwilę, po czym zapytał spokojnie:

– Czy miałoby jakieś znaczenie, gdybyś wtedy to wiedziała?

Pytanie tak nieoczekiwanie delikatnej materii na chwilę wytrąciło serce Meredith z normalnego rytmu. Desperacko spróbowała potraktować je lekko, żeby przywrócić dotychczasowy nastrój. Posiała mu komiczne spojrzenie śmiertelnie obrażonej kobiety i zaczęła uprzątać plansze do gry.

– Byłabym wdzięczna panu, panie Farrell, gdyby przestał pan sugerować, że mogłam być w młodości osobą interesowną. Upokorzył mnie pan dosyć jak na jeden wieczór przez wygranie wszystkich moich pieniędzy.

– Masz rację, to prawda - wpadł w jej lekki ton. Był zdziwiony, że w ogóle wypowiedział głośno to pytanie, i wściekły, że nagle zaczął się zastanawiać nad tym, co mógł wtedy zrobić, żeby chciała pozostać jego żoną. Wstał i upewnił się, że ogień na kominku jest wygaszony. Po uporaniu się z tym zadaniem kontrolował już zupełnie swoje emocje. – Skoro już mówimy o pieniądzach – powiedział, kiedy odkładała grę na półkę – jeśli kiedykolwiek jeszcze gwarantowałabyś osobiście pożyczkę dla swojej firmy, nalegaj przynajmniej na to, żeby bank twojego narzeczonego zgodził się na zwolnienie cię z tej gwarancji po dwóch, trzech latach. Jest to dla nich wystarczający okres na upewnienie się, że transakcja jest solidna.

Poczuła ulgę, słysząc zmianę tematu i odwróciła się do niego.

– Banki robią coś takiego?

– Zapytaj narzeczonego. – Usłyszał w swoim głosie sarkazm i był zły z powodu absurdalnego ukłucia zazdrości, które było jego przyczyną. Ciągle jeszcze miał sobie za złe to, co już powiedział, a wyrwało mu się nawet więcej. – A jeśli on nie zgodzi się na to, znajdź sobie innego bankiera.

Meredith wyczuła nagle, że porusza się po niepewnym gruncie, i nie mogła zrozumieć, jak do tego doszło.

– Reynolds Mercantile – wyjaśniła cierpliwie – jest bankiem „Bancrofta” prawie od stu lat. Jestem pewna, że gdybyś znał dokładnie naszą sytuację finansową, przyznałbyś, że Parker był bardziej niż pomocny.

Poczuł się zupełnie irracjonalnie urażony, że usilnie broniła Parkera, i powiedział coś, co przez cały wieczór chciał powiedzieć.

– Czy to on jest odpowiedzialny za ten pierścionek na twojej lewej dłoni?

Skinęła potakująco głową, obserwując go z obawą.

– Ma fatalny gust. Pierścionek jest obrzydliwy jak diabli. Powiedział to z tak niesamowitą pogardą i było to tak zgodne z prawdą, że poczuła wzbierający w niej śmiech. Matt stał bez ruchu. Brwi zmarszczył wyzywająco, czekając, żeby ośmieliła się temu zaprzeczyć. Widząc to, musiała przygryźć wargę, żeby nie zachichotać.

– To rodzinny klejnot.

– Jest obrzydliwy.

– No cóż, rodzinne klejnoty to…

– To po prostu przedmioty – powiedział brutalnie – posiadające wartość sentymentalną, ale często zbyt brzydkie, żeby móc je sprzedać, i zbyt cenne, żeby je wyrzucić.

Zamiast irytacji, czego oczekiwał, usłyszał wybuch śmiechu. Bezsilnie oparła się o ścianę.

– Masz rację – wyrzuciła z siebie.

Obserwował ją i usiłował pamiętać, że nic już dla niego nie znaczyła. Odwrócił wzrok od jej zniewalającej twarzy i zerknął na zegar stojący nad kominkiem.

– Już po jedenastej. Czas iść spać – powiedział. Meredith, zaskoczona szorstkością jego głosu, szybko odwróciła się i zgasiła lampę stojącą obok kanapy.

– Przepraszam. Nie powinnam była zatrzymywać cię tak długo. Nie myślałam, że jest już tak późno…

Kiedy wchodzili po schodach, żeby położyć się spać, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nastrój przyjacielskiej wesołości zniknął kompletnie. Meredith wyczuła to, ale nie wiedziała, dlaczego tak się działo. Matt też to odnotował, ale on znał dokładnie przyczynę tego zjawiska. 2 chłodną rezerwą odprowadził ją do pokoju Julie i życzył dobrej nocy.

Загрузка...