ROZDZIAŁ 9

– Tutaj mieszkam – powiedziała Meredith, kiedy zatrzymali się na podjeździe przed frontowymi drzwiami.

Matt spojrzał na imponującą kamienną budowlę z ołowianymi obramowaniami wokół okien. Meredith otwierała drzwi.

– To wygląda jak muzeum.

– Dobrze, że nie użyłeś słowa mauzoleum – uśmiechnęła się do niego przez ramię.

– Nie, ale tak właśnie pomyślałem.

Meredith, ciągle uśmiechając się na wspomnienie jego słów, wprowadziła go do mrocznej biblioteki na tyłach domu. Zapaliła lampę. Serce jej zamarło, kiedy zobaczyła, że Matt kieruje się prosto do stojącego na biurku telefonu. Chciała, żeby został, chciała z nim rozmawiać. Chciała zrobić cokolwiek, żeby uniknąć rozpaczy, która na pewno owładnęłaby nią, jak tylko zostałaby sama.

– Nie musisz od razu wychodzić. Mój ojciec będzie grał w karty w klubie do drugiej w nocy.

Odwrócił się, słysząc desperację w jej głosie.

– Nie boję się twojego ojca, Meredith. Myślę tylko o tobie, ty musisz z nim mieszkać. Jeśli wróci i zastanie mnie tutaj…

– Nie wróci – przyrzekła. – Mój ojciec nie pozwoliłby nawet śmierci przeszkodzić sobie w grze. Gra w karty to jego obsesja.

– Ma też nielichą obsesję na twoim punkcie – powiedział bezbarwnie Matt.

Wstrzymała oddech, zanim po chwili zastanowienia odłożył słuchawkę. Zanosiło się na to, że przez całe miesiące nie będzie miała tak przyjemnego wieczoru jak ten. Zamierzała przedłużyć go, jak tylko się da.

– Napiłbyś się brandy? Obawiam się, że nie mogę cię poczęstować niczym innym, bo służba już śpi.

– Może być brandy.

Podeszła do barku i wyjęła karafkę. Za jej plecami rozległ się głos Matta:

– Czy służący zamykają lodówkę na noc na klucz? Zastygła z karafką w dłoni.

– Coś w tym rodzaju – powiedziała wymijająco.

Jak tylko podeszła do kanapy ze szklaneczką dla niego, zorientowała się, że nie udało jej się go wyprowadzić w pole. Zobaczyła rozbawienie w jego oczach.

– Nie umiesz gotować, księżniczko, prawda?

– Na pewno bym potrafiła – zażartowała – gdyby tylko ktoś pokazał mi drogę do kuchni, a potem palcem wskazał kuchenkę i lodówkę.

Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. Nachylił się i postawił swoją szklankę na stoliku. Wiedziała dokładnie, co zamierza zrobić, jeszcze zanim chwycił jej nadgarstki i zdecydowanie pociągnął ją ku sobie.

– Wiem, że umiesz gotować – powiedział, podnosząc jej podbródek.

– Skąd ta pewność?

– Stąd – wyszeptał – że mniej niż godzinę temu doprowadziłaś mnie do wrzenia.

Jego usta były o milimetry od jej warg. W tej chwili za – brzmiał ostry dzwonek telefonu. Odskoczyła od niego gwałtownie. Kiedy podniosła słuchawkę, głos jej ojca zadziałał jak powiew arktycznego powietrza.

– Cieszę się, że byłaś na tyle rozumna, żeby zrobić tak, Juk ci kazałem. Chcę, żebyś wiedziała – dodał – że już miałem zamiar pozwolić ci iść do Northwestern. Teraz jednak możesz o tym zapomnieć. Twoje dzisiejsze zachowanie to dowód, że nie można ci ufać. – Nie mówiąc nic więcej, rozłączył się.

Meredith drżącymi dłońmi odłożyła słuchawkę. Jej ramiona, kolana, a potem całe ciało zaczęło drżeć z bezsilności i gniewu. Szukając oparcia, położyła dłonie na blacie biurka.

Matt podszedł do niej. Położył dłonie na jej ramionach.

– Meredith – powiedział głosem pełnym zatroskania. – Kto dzwonił? Czy coś się stało?

– To był mój ojciec. Upewniał się, że jestem w domu, jak rozkazał – wyjaśniła drżącym głosem.

Po chwili ciszy zapytał:

– Co zrobiłaś, że on ci aż tak nie ufa?

Delikatna nutka oskarżenia brzmiąca w głosie Matta ubodła ją i pozbawiła resztek samokontroli.

– Co ja zrobiłam? – powtórzyła. W jej głosie brzmiała histeria. – Co ja zrobiłam?

– Musiałaś dać mu jakiś powód, żeby pilnował cię w ten sposób.

Aż gotowała się wewnętrznie z oburzenia. W oczach błyszczały jej łzy. Zaczynał się w niej formować pewien plan. Odwróciła się do niego i dłonie położyła na jego mocnej piersi.

– Moja matka była nietypowa. Nie umiała trzymać rąk z dala od innych mężczyzn. Ojciec mnie pilnuje, bo wie, że jestem taka jak ona.

Zmarszczył brwi, kiedy oplotła rękami jego szyję.

– Co u diabła robisz?

– Dobrze wiesz, co robię – szepnęła. Przycisnęła się do niego całą sobą, zanim zdążył odpowiedzieć, i pocałowała go namiętnie.

Pragnął jej. Wyczuła to w chwili, kiedy ją objął, przyciągając mocno do swojego naprężonego ciała. Chciał jej. Jego usta zagarnęły jej wargi w nienasyconym pocałunku, a ona starała się zrobić wszystko, żeby nie przestał. Zresztą ona też nie mogłaby już przestać. Niezręcznymi palcami rozpinała pospiesznie jego koszulę, obnażając opalone mięśnie pokryte sprężynującymi, czarnymi włosami. Zamknęła mocno oczy; usiłowała odpiąć zamek swojej sukienki. Chciała tego, zasłużyła na to, mówiła sobie szaleńczo.

– Meredith?

Podniosła głowę na dźwięk jego spokojnego głosu, ale nie zdobyła się na odwagę, żeby spojrzeć mu w oczy.

– Jestem zaszczycony jak diabli, ale nigdy nie zdarzyło mi się spotkać kobiety, która zaczęłaby zdzierać z siebie ubranie z tak wielką pasją tylko po jednym pocałunku.

Meredith, na samym już wstępie poczuła się pokonana. Oparła czoło o jego pierś. Jego dłoń zsunęła się na jej kark, pieszcząc go. Objął jej talię drugą ręką i przysunął ją bliżej. Potem przesunął pałce w dół po jej plecach aż do suwaka sukienki. Staniczek bardzo kosztownej, szyfonowej sukni opadł w dół.

Przełykając głośno, zaczęła podnosić ręce, żeby się zakryć, ale powstrzymała się.

– Nie jestem… nie jestem zbyt dobra w tym – powiedziała, podnosząc ku niemu oczy.

Opuścił powieki. Przeniósł wzrok na jej piersi.

– Nie jesteś? – szepnął namiętnie, pochylając głowę.

Meredith chciała się zapomnieć i udało jej się to przy następnym pocałunku. Jej palce odnajdywały napięte mięśnie na jego plecach. Całowała go ze ślepą potrzebą, a kiedy jego uchylone usta zaczęły mocniej napierać na jej wargi, poddała się inwazji jego języka. Odwzajemniła ją tak, że stracił oddech; uchwycił ją mocniej. Wtedy nagle poczuła, że nie panuje nad sobą; nie liczyło się dla niej nic poza doznawanymi emocjami. Jego usta wpiły się w nią z niepohamowanym pożądaniem, jej ubranie zsunęło się, owionął ją prąd chłodnego powietrza. Uwolnione włosy opadły na jej ramiona. Pokój zawirował. Znalazła się na kanapie, tuż obok pożądającego jej, nagiego męskiego ciała. Wirowanie ustało. Meredith wypłynęła odrobinę z ciemnego, słodkiego świata jego ust i rozniecających jej namiętność pieszczot jego dłoni. Rozchyliła powieki i zobaczyła, że oparł się na łokciu i studiował jej twarz oświetloną delikatnym blaskiem stojącej na biurku lampy.

– Co robisz? – zapytała; cienki, cichy głos nie brzmiał zupełnie jak jej własny.

– Patrzę na ciebie – mówiąc to, przesunął wzrok w dół na jej piersi, talię, potem na uda i nogi. Zawstydzona przerwała tę lustrację, dotykając wargami jego piersi. Jego mięśnie zadrżały, kiedy muskała ustami jego skórę. Zanurzył ręce powoli w jej włosach na karku, unosząc je ku górze. Tym razem, kiedy spojrzała na niego, to on pochylił głowę. Całował ją prawie brutalnie. Rozchylił językiem jej wargi i wślizgnął się do jej ust w gwałtownym, przepojonym erotyzmem pocałunku, który rozpalał całe ciało. Nachylił się nad nią. Całował ją, aż usłyszała, że to z jego ust wydobywa się stłumiony jęk. Wtedy przesunął usta na jej piersi. Pieścił je aż do bólu, podczas gdy jego palce krążyły po jej ciele. Jej plecy wygięły się w łuk pod dotykiem jego dłoni. Przesunął się. Poczuła na sobie ciężar jego ciała. Jego biodra napierały. Jego usta raz brutalne, raz delikatne pieściły zakola jej karku, policzki. W końcu wrócił do jej warg, uchylił je; jego nogi znalazły miejsce między jej udami, rozchylił je. Jego język przez cały czas splatał się z jej językiem, uciekał, po to żeby po chwili zagłębić się znowu. I wtedy Matt znieruchomiał.

Ujął jej twarz w dłonie i rozkazał ochryple:

– Spójrz na mnie.

Jakimś cudem udało jej się wyrwać ze zmysłowego oszołomienia; zmusiła się, żeby rozchylić powieki. Spojrzała w jego rozpalone, szare oczy. W tej chwili zagłębił się w nią z siłą, która wyrwała z jej gardła cichy krzyk i spowodowała, że jej ciało wygięło się gwałtownie. Ten ułamek sekundy wystarczył, żeby się zorientował, że właśnie straciła dziewictwo. Jego reakcja była jeszcze bardziej wyrazista niż jej. Zamarł. Powieki miał zaciśnięte, barki i ramiona napięte; pozostawał ciągle w niej. Nie poruszał się.

– Dlaczego? – bezbarwnym szeptem zażądał wyjaśnienia. Myślała, że wychwyciła w tym nutkę oskarżenia, nie zrozumiała jego pytania, zadrżała z obawy.

– Dlatego, że nie robiłam tego nigdy dotąd.

Ta odpowiedź spowodowała, że otworzył oczy. Zobaczyła w nich nie rozczarowanie czy oskarżenie, ale czułość i żal.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś, mogłem to zrobić o wiele delikatniej.

Dotykając palcami jego policzka, powiedziała miękko, z zapewniającym uśmiechem:

– Zrobiłeś to delikatnie. I wspaniale.

To było dopełnieniem, którego oczekiwał. Jęknął. Przycisnął usta do jej ust i z niewypowiedzianą delikatnością zaczął poruszać się wewnątrz niej. Wysuwał się z niej prawie zupełnie, po czym powoli znowu zagłębiał się w nią. Stopniowo zwiększał tempo swoich płynnych ruchów, dając z siebie wszystko, dając i dając, aż doprowadził poddaną jego rytmowi Meredith do szaleństwa. Jej paznokcie wbijały się w jego plecy i biodra, przyciskając go do niej. Rozgorzała w niej pasja narastała coraz bardziej i bardziej, aż w końcu eksplodowała w szarpiącym jej duszę wybuchu niezwykłej ekstazy. Matt zagarnął ją w ramiona, wplótł palce w jej włosy. Całował ją z pełną pasji gwałtownością. Zagłębił się w niej raz jeszcze. Głęboki, nieskrywany głód jego pocałunków i nagła, gwałtowna fala płynu przedzierająca się z jego do jej ciała spowodowała, że Meredith chwyciła go mocniej i jęknęła w uczuciu niezwykłej rozkoszy.

Serce biło jej szaleńczo. Leżeli przytuleni. Twarz wcisnęła w jego pierś. Jego ramiona oplatały ją mocno.

– Czy masz pojęcie – szepnął drżącym, szorstkim głosem, muskając ustami jej policzek – jaka jesteś podniecająca i jak wspaniale reagujesz na każdy mój gest?

Nie odpowiadała. Znaczenie tego, co zrobiła, zaczęło docierać do niej, a nie chciała pozwolić, żeby to już się stało. Nie teraz. Jeszcze nie teraz. Nie chciała, żeby cokolwiek zakłócało len moment. Zamknęła oczy i słuchała tych wspaniałych słów, które ciągle mówił do niej. Dotykał dłonią jej policzka i delikatnie pocierał kciukiem jej skórę.

Nagle zapytał o coś, co wymagało odpowiedzi i magia chwili prysnęła.

– Dlaczego? – zapytał cicho. – Dlaczego zrobiłaś to dzisiaj, ze mną?

Spięła się, słysząc to trudne pytanie. Westchnęła i wysunęła się z jego ramion. Owinęła się kocem leżącym na brzegu kanapy. Wiedziała o fizycznej intymności, jaką przynosi seks, ale nikt jej nie ostrzegł przed tym dziwnym, krępującym uczuciem następującym potem. Czuła się emocjonalnie naga, wyeksponowana, bez możliwości obrony. Czuła się niezręcznie.

– Ubierzmy się lepiej – powiedziała nerwowo. – Wtedy odpowiem ci na każde pytanie. Zaraz wracam.

W swoim pokoju Meredith włożyła niebiesko – biały szlafrok, zawiązała pasek i ciągle boso, zeszła na dół. Mijając zegar w hallu zerknęła na niego. Ojciec powinien być w domu za godzinę.

Matt rozmawiał przez telefon. Był ubrany, z wyjątkiem krawata, który wcisnął do kieszeni marynarki.

– Jaki tu jest adres? – zapytał. Podała mu go, a on przedyktował go w słuchawkę. – Taksówka będzie za pół godziny – powiedział. Podszedł do stolika stojącego przy kanapie. Podniósł swoją szklankę z brandy.

– Mogę cię jeszcze czymś poczęstować? – zapytała Meredith, bo wydało jej się, że dobra gospodyni powinna powiedzieć właśnie coś takiego do swojego gościa, kiedy wizyta zbliżała się ku końcowi. Albo może, zastanawiała się histerycznie, było to pytanie, jakie zwykły zadawać kelnerki?

– Chciałbym, żebyś odpowiedziała na moje pytanie – powtórzył. – Co spowodowało, że zrobiłaś to dzisiaj wieczorem?

Wydawało jej się, że słyszy napięcie w jego głosie, ale twarz miał zupełnie pozbawioną wyrazu. Westchnęła i odwróciła wzrok. Nieświadomie wodziła palcami po blacie biurka.

– Przez całe lata ojciec traktował mnie jak… jak nimfomankę, a ja nie zrobiłam nic, żeby na to zasłużyć. Kiedy dzisiaj wieczorem powiedziałeś, że musi być jakiś powód, dla którego on mnie tak „strzeże”, coś się we mnie przełamało. Zdecydowałam, że jeśli mam być traktowana jak latawica, to równie dobrze mogę w praktyce poznać, jak to jest być z mężczyzną. Jednocześnie zakiełkowała we mnie szalona myśl, żeby ukarać ciebie… i jego też. Chciałam, żebyś się przekonał, że nie miałeś racji.

Po kilku minutach złowieszczej ciszy Matt powiedział:

– Mogłaś mnie o tym przekonać, mówiąc po prostu, że twój ojciec jest tyranem i podejrzliwym draniem. Uwierzyłbym ci.

W głębi serca wiedziała, że to była prawda. Spojrzała na niego niepewnie. Zastanawiała się, czy gniew był jedynym powodem zainicjowania przez nią tego, co się właśnie stało. Może po prostu użyła swojego gniewu jako wybiegu, żeby doświadczyć intymnie, czym jest ten seksualny magnetyzm, który emanował z niego przez cały wieczór. Wykorzystanie. To było właściwe słowo. Czuła się w dziwny sposób winna. Wykorzystała człowieka, którego szalenie polubiła, po to, żeby odegrać się na ojcu. Zapadła przedłużająca się cisza. Wydawało się, że Matt ocenia to, co powiedziała, i to, czego nie powiedziała. Starał się zgadnąć, o czym myślała. Konkluzje, do jakich doszedł, nie zadowalały go najwidoczniej, bo nagle wstał, odstawił szklankę i spojrzał na zegarek.

– Przejdę się do końca alei.

– Odprowadzę cię do drzwi.

Były to uprzejme zdania wymienione między dwójką obcych ludzi, którzy mniej niż godzinę temu byli ze sobą w najbardziej intymny z możliwych sposobów. Kiedy wstawała zza biurka, uderzył ją bezsens tej sytuacji. W tym samym momencie jej bose stopy przykuły jego uwagę. Przeniósł wzrok zaraz na jej twarz, a potem na opadające do ramion włosy. Meredith, bosonoga, z rozpuszczonymi włosami i w długim szlafroku nie wyglądała wcale tak jak wcześniej w wydekoltowanej sukni wieczorowej i z upiętymi w kok włosami. Odgadła pytanie, zanim je jeszcze zadał.

– Ile masz lat?

– Niezupełnie tyle… ile myślisz, że mam. – Ile?

– Osiemnaście.

Oczekiwała, że w jakiś sposób na to zareaguje, ale tylko rzucił jej długie, twarde spojrzenie. Potem zrobił coś jej zdaniem bezsensownego. Odwrócił się, podszedł do biurka i napisał coś na skrawku papieru.

– To jest numer mojego telefonu w Edmunton – powiedział, podając go jej. – Jestem tam osiągalny przez następnych sześć tygodni. Potem Sommers będzie wiedział, gdzie mnie szukać.

Po jego wyjściu poszła na górę. Marszcząc brwi, patrzyła na trzymany w dłoni skrawek papieru. Jeśli w ten sposób Matt dawał jej do zrozumienia, że chciałby, żeby zadzwoniła do niego kiedyś, to zachował się arogancko, niegrzecznie i w sposób przykry dla niej. Było to też trochę upokarzające.

Przez cały następny tydzień, za każdym razem, kiedy dzwonił telefon, podskakiwała, bojąc się, że to może być Matt. Na samo wspomnienie rzeczy, które razem robili, twarz paliła ją ze wstydu. Chciała zapomnieć i to, i jego samego.

W następnym tygodniu już wcale nie chciała o tym zapomnieć. Kiedy poczucie winy rozwiało się i przestała się bać, że wszystko się wyda, złapała się na tym, że myśli o nim ciągle, przeżywa na nowo te same chwile i momenty, które jeszcze niedawno chciała zapomnieć. Wieczorami, leżąc w łóżku z twarzą wciśniętą w poduszkę, czuła jego usta na swoim policzku, na karku. Przywoływała w pamięci każde przepojone seksem czułe słówko, które jej szeptał. Na samo wspomnienie czuła dreszcze emocji. Myślała też o innych rzeczach. O tym, jak przyjemnie było jej z nim, kiedy rozmawiali w czasie spaceru w Glenmoor, o tym, jak śmiał się z rzeczy, które mówiła. Zastanawiała się, czy myślał o niej, i jeśli myślał, to dlaczego nie zadzwonił…

Kiedy i w kolejnym tygodniu nie odezwał się, stwierdziła, że najwyraźniej łatwo było mu ją zapomnieć. Widocznie wcale nie uważał jej za „podniecającą” i „wrażliwą”. Rozpamiętywała wielokrotnie wszystko, co powiedziała do Matta tuż przed jego wyjściem. Zastanawiała się, czy coś, co wtedy powiedziała, mogło być przyczyną jego milczenia. Brała pod uwagę ewentualność, że uraziła go, kiedy wyznała mu prawdę o tym, dlaczego się z nim przespała. Trudno było jednak w to uwierzyć. Matt Farrell nie wątpił ani trochę w swoją atrakcyjność seksualną. Już kiedy tańczyli ze sobą w pierwszych minutach ich znajomości, przedmiotem jego przekomarzania się z nią był seks. Bardziej prawdopodobne było to, że nie zadzwonił, bo uznał, że była za młoda, żeby zaprzątać sobie nią głowę.

Pod koniec następnego tygodnia Meredith nie chciała już, żeby się odezwał. Okres miała opóźniony o dwa tygodnie i dziękowałaby Bogu, gdyby w ogóle nie poznała Matthew Farrella. Mijał dzień za dniem, a ona nie mogła już myśleć o niczym innym jak tylko o przerażającej ewentualności, że jest w ciąży. Lisa była w Europie i Meredith nie miała nawet komu się zwierzyć. Czas jej się dłużył. Czekała, modliła się i obiecywała sobie żarliwie, że jeśli okaże się, że nie jest w ciąży, to z następnymi kontaktami seksualnymi poczeka, aż będzie mężatką.

Niestety, albo Pan Bóg nie słuchał jej modlitw, albo był nieczuły na przekupstwo. Jej ojciec był jedynym, który zauważył i kogo obchodziło to, że zamknęła się w sobie i bardzo coś przeżywała.

– Co się stało, Meredith? – pytał wielokrotnie.

Jeszcze niedawno największym problemem w jej życiu było to, że nie może studiować na wymarzonej uczelni. Teraz ten problem wydawał się jej niewyobrażalnie mały.

– Nic się nie stało – odpowiadała. Zbyt się bała, żeby kłócić się z nim o całe zajście z Mattem w Glenmoor. Potem była zbyt zajęta swoimi sprawami, żeby angażować się w jakiekolwiek nowe utarczki z ojcem.

W sześć tygodni potem, jak spotkała Matta, druga miesiączka nie pojawiła się w przepisowym terminie. Teraz jej obawy przekształciły się w paniczny strach. Próbowała się uspokoić tym, że nie miała porannych mdłości i czuła się normalnie. Zamówiła wizytę u ginekologa i przeprowadzenie próby ciążowej.

W pięć minut po tym, jak odwiesiła słuchawkę po umówieniu się z lekarzem, do pokoju zapukał jej ojciec. Podszedł do niej i wręczył jej dużą kopertę. Adres zwrotny brzmiał: Uniwersytet Northwestern.

– Wygrałaś – powiedział zwięźle. – Nie zniosę już dłużej tego twojego nastroju. Studiuj tam, jeżeli to dla ciebie takie cholernie ważne. Oczekuję jednak, że weekendy będziesz spędzać w domu, i to nie podlega absolutnie negocjacjom!

Otworzyła kopertę. Było w niej zawiadomienie, że została oficjalnie zapisana na jesienny semestr. Zdobyła się tylko na blady uśmiech.

Meredith nie poszła do swojego lekarza. On był kolegą jej ojca. Zamiast tego udała się do obskurnie wyglądającej Kliniki Planowania Rodziny w południowej części Chicago, gdzie nikt na pewno nie mógł jej rozpoznać. Nie robiący dobrego wrażenia doktor potwierdził jej najgorsze obawy. Była w ciąży.

Wysłuchała lekarza z dziwnym, nienaturalnym spokojem, ale już kiedy dotarła do domu, odrętwienie przekształciło się w bezrozumną, mocno trzymającą ją w szponach panikę. Nie mogła zdecydować się na usunięcie ciąży, nie sądziła, żeby mogła się zdobyć na oddanie dziecka do adopcji. Nie mogła też zdobyć się na stanięcie przed ojcem z nowiną, że właśnie była u krok od zostania niezamężną matką i o krok od wykreowania najnowszego skandalu w rodzinie Bancroftów. Było jeszcze tylko jedno inne wyjście i na nie Meredith się zdecydowała. Zadzwoniła pod numer, który dał jej Matt. Nikt nie odbierał tam telefonu. Wtedy zadzwoniła do Jonathana Sommersa. Skłamała, że znalazła coś, co należy do Matta, i że musi mu to odesłać. Jonathan podał jej jego adres i powiedział, że Matt jeszcze nie wyjechał do Wenezueli. Jej ojca nie było w domu; wyjechał na kilka dni z miasta. Spakowała małą walizeczkę, zostawiła mu wiadomość, że pojechała odwiedzić przyjaciół, wsiadła do samochodu i pojechała do Indiany.

W stanie przygnębienia, w jaki zapadła, Edmunton wydało jej się bezbarwnym miasteczkiem, pełnym dymiących kominów fabryk i hut. Adres Matta wskazywał na daleko położone, już właściwie rolnicze tereny, dla niej tak samo bezbarwne jak te przemysłowe. Po pół godzinie krążenia po wiejskich drogach Meredith zrezygnowała z odnalezienia adresu, który miała zapisany. Zatrzymała się w kiepsko wyglądającej stacji benzynowej, żeby zapytać o drogę.

Ze stacji wyszedł gruby mechanik w średnim wieku. Obrzucił spojrzeniem porsche Meredith, potem ją samą w taki sposób, że skóra jej ścierpła. Pokazała mu adres, który próbowała znaleźć. Zamiast wytłumaczyć jej, jak tam dojechać, odwrócił się i krzyknął:

– Hej, Matt, czy to nie twoja ulica?

Meredith zaskoczona obserwowała, jak w części serwisowej stacji mężczyzna, którego głowa tkwiła pod maską starej ciężarówki, prostuje się i odwraca w ich kierunku. To był Matt; ręce miał umazane w smarze, ubrany był w stare, wyblakłe dżinsy i wyglądał dokładnie jak mechanik z jakiegoś zapomnianego przez Boga, małego miasteczka. Była tak zaskoczona jego wyglądem i tak wystraszona ciążą, że nie potrafiła ukryć swojej reakcji. Zauważył to. Pełen zdziwienia powitalny uśmiech zamarł na jego twarzy, kiedy podchodził do jej samochodu. Klasyczne rysy stwardniały. Kiedy odezwał się, jego głos był pozbawiony emocji.

– Meredith – powiedział, kłaniając się jej lekko. – Co cię tu sprowadza?

Zamiast patrzeć na nią, skoncentrował się na wycieraniu dłoni ze smaru w ścierkę, którą wyciągnął z tylnej kieszeni spodni. Miała paraliżujące ją wrażenie, że on właśnie zorientował się, dlaczego tu się zjawiła, i to spowodowało ten nagły chłód w jego zachowaniu. W tej chwili życzyła sobie żarliwie, że lepiej by było, żeby nie żyła i nigdy tu nie przyjechała. Wydawało się jasne, że on nie będzie chciał pomóc, a wymuszać na nim niczego nie chciała.

– Nic szczególnego – skłamała, uśmiechając się bezbarwnie; dłoń kładła już na dźwigni biegów. – Po prostu miałam ochotę na przejażdżkę i okazało się, że jestem w tej okolicy. Teraz jednak lepiej już pojadę i…

Przestał wpatrywać się w ścierkę i spojrzał na nią. W momencie, kiedy poczuła na sobie parę przenikliwych, szarych oczu, głos jej zamarł. Jego wzrok wydał jej się zimny, badawczy, tak jakby znał już prawdę. Pochylił się i otworzył drzwiczki jej samochodu.

– Ja poprowadzę – rzucił.

W stanie niesamowitego napięcia, w jakim była, usłuchała go. Wysiadła z samochodu i obeszła go dookoła. Matt odwrócił się przez ramię do grubego mężczyzny, który stał obok, obserwując z fascynacją i kompletnym brakiem dobrego wychowania rozwój sytuacji.

– Wrócę za godzinę.

– Do diabła, Matt, jest już wpół do czwartej – powiedział tamten, pokazując w uśmiechu braki w uzębieniu. – Skończ już na dzisiaj. Taka panienka zasługuje na więcej niż tylko godzinę z tobą.

Meredith była kompletnie upokorzona, a na dodatek Matt wyglądał na rozwścieczonego. Uruchomił porsche i wystartował w polną drogę, wyrzucając spod kół żwir.

– Czy mógłbyś trochę zwolnić? – zapytała z drżeniem w głowie. Była zaskoczona i odetchnęła z ulgą, kiedy natychmiast zdjął nogę z gazu. Czując, że powinna nawiązać rozmowę, powiedziała jedyne, co przyszło jej w tej chwili do głowy: – Myślałam, że pracujesz w hucie.

– Pracuję tam pięć dni w tygodniu. W pozostałe dwa dorabiam tu jako mechanik.

– Och – powiedziała niezręcznie.

W parę minut później wjechali w małą polankę otoczoną kilkoma drzewami. Na jej środku stał stary, wysłużony stół piknikowy. W trawie, obok rozpadającego się kamiennego grilla, leżał drewniany znak z zatartym już częściowo napisem: „Tereny piknikowe dla zmotoryzowanych, Klub Lwów z Edmunton”. Wyłączył silnik, a w zapadłej ciszy Meredith słyszała krew pulsującą gwałtownie w jej uszach. Patrzyła prosto przed siebie, próbując stawić czoło rzeczywistości. Siedzący obok niej nieprzenikniony, obcy mężczyzna był tym samym człowiekiem, z którym śmiała się i kochała przed sześcioma tygodniami. Problem, który ją tu sprowadził, przytłaczał ją. Krak zdecydowania potęgował jej zdenerwowanie. Oczy paliły ją od powstrzymywanych łez. Poruszył się, a ona aż podskoczyła. Gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę, ale on tylko wysiadł z samochodu. Obszedł go i podszedł do jej drzwiczek. Otworzył je i Meredith wysiadła. Rozglądając się dookoła z udawanym zainteresowaniem, powiedziała:

– Ładnie tu. – Jej głos brzmiał dla jej własnych uszu głucho i nieswojo. – Powinnam już jednak wracać.

Nie mówiąc nic, oparł się o stół piknikowy. Spojrzał na nią wyczekująco, marszcząc brwi. Sądziła, że spodziewał się dodatkowych wyjaśnień tłumaczących jej wizytę. Walczyła, żeby zapanować nad sobą, ale jego przedłużające się milczenie i badawczy wzrok utrudniały jej zadanie. Myśli, które przez cały dzień rozlegały się alarmująco w jej głowie, rozpoczęły znowu swój przerażający, monotonny rytm: była w ciąży i miała zostać niezamężną matką, a jej ojciec będzie szalał z wściekłości i bólu. Była w ciąży. Była w ciąży. Była w ciąży z człowiekiem współodpowiedzialnym za jej rozpacz. Siedział tam, patrząc na nią z obojętnym zainteresowaniem naukowca, obserwującego wijącą się pod mikroskopem muchę. Nagle Meredith wybuchnęła zupełnie irracjonalną furią.

– Jesteś zły z jakiegoś konkretnego powodu czy z przekory nie chcesz się odezwać?

– Właściwie – odpowiedział bezbarwnie – czekam, żebyś to ty zaczęła.

– Och! – Wybuch jej gniewu przeszedł nagle w cierpienie i niepewność. Patrzyła badawczo w jego pewną siebie, spokojną twarz. Zmieniając decyzję sprzed kilku minut, postanowiła, że zapyta go o radę. Po prostu poradzi się go i to wszystko. Musiała przecież z kimś o tym porozmawiać! Skrzyżowała ręce na piersi, chroniąc się jakby przed reakcją Matta. Odchyliła głowę do tyłu, przełykając z trudem ślinę. Udawała, że podziwia baldachim z liści nad ich głowami. – Prawdę mówiąc, miałam konkretny powód, żeby tu przyjechać.

– Tak sądziłem.

Spojrzała na niego, próbując zgadnąć, czy domyślał się czegoś więcej, ale twarz miał nieprzeniknioną. Przeniosła wzrok z powrotem na liście. Ich obraz rozmył się, kiedy gorące łzy stanęły jej w oczach.

– Jestem tu dlatego, że… – Nie mogła zmusić się do wypowiedzenia tych okropnych, zawstydzających słów.

– Dlatego, że jesteś w ciąży – dokończył za nią beznamiętnie.

– Jak udało ci się tego domyślić? – zaśmiała się cierpko.

– Tylko dwie rzeczy mogły cię tu sprowadzić. To była właśnie jedna z nich.

Z przygnębieniem zapytała:

– A ta druga rzecz?

– Moje wspaniałe umiejętności taneczne?

On żartował. Ta zaskakująca odpowiedź spowodowała, że Meredith nie wytrzymała. Łzy popłynęły gwałtownie; zakryła twarz dłońmi, drżała cała, szarpana łkaniem. Poczuła, że Matt kładzie ręce na jej ramionach. Pozwoliła, żeby przyciągnął ją między swoje uda, i znalazła się w jego objęciach.

– Jak możesz ż – żartować w takiej chwili? – łkała w jego pierś, ale była jednocześnie zadowolona z cichego komfortu, jaki oferował jej ten uścisk. Wcisnął w jej dłoń chusteczkę. Meredith wzruszyła ramionami, starając się opanować. – Nie krępuj się, powiedz to – powiedziała, wycierając oczy. – Byłam głupia, że pozwoliłam, żeby to się stało.

– Jeśli o to chodzi, nie będę się specjalnie sprzeciwiał.

– Dziękuję – powiedziała z sarkazmem – teraz na pewno poczułam się lepiej. – W tej chwili dotarło do niej, że zareagował na to wszystko z zadziwiającym, godnym podziwu spokojem, a jej zachowanie tylko pogarszało sytuację.

– Czy jesteś absolutnie pewna, że jesteś w ciąży? Skinęła głową.

– Byłam dzisiaj rano w klinice. Powiedzieli, że to szósty tydzień. Jestem też pewna, że to twoje dziecko, jeśli się nad tym zastanawiasz, ale jesteś zbyt dobrze wychowany, żeby zapytać wprost.

– Aż tak dobrze wychowany nie jestem – powiedział gorzko. Spojrzała na niego z urazą, mokrymi od łez turkusowymi oczami. To, co powiedział, uznała za wyzwanie, ale on zaprzeczył ruchem głowy, uciszając jej wybuch.

– To nie kurtuazja powstrzymała mnie od zadania takiego pytania, ale znajomość podstaw biologii. Nie mam wątpliwości, że to moje dziecko.

Oczekiwała, że będzie rzucał oskarżenia, że będzie zszokowany, rozgoryczony; jego spokojna reakcja, pozbawione emocji, logiczne podejście do sprawy działało na nią niesamowicie uspokajająco i było całkowicie zaskakujące. Otarła łzy. Wpatrywała się w guzik jego niebieskiej koszuli i usłyszała pytanie, które torturowało ją przez ostatnie godziny:

– Co chcesz zrobić?

– Najchętniej zabiłabym się – powiedziała z konsternacją.

– A kolejna ewentualność?

Uniosła gwałtownie głowę, bo wydało jej się, że w jego głowie słyszy powstrzymywany śmiech. Zakłopotana, zmarszczyła brwi. Spojrzała na niego. Uderzyła ją emanująca z jego twarzy Nita. Była zaskoczona zrozumieniem, jakie zobaczyła w jego spojrzeniu. Odchyliła się nieco do tyłu. Musiała pomyśleć.; Rozczarowana, poczuła, że Matt natychmiast uwolnił ją z objęć. Jego spokojna akceptacja faktów udzieliła się jej jednak.: Myślała o wiele bardziej racjonalnie niż do tej pory.

– Wszystkie ewentualności są przerażające. Lekarz w klinice uważa, że aborcja to logiczne wyjście… – Zawiesiła głos w oczekiwaniu, że zacznie nalegać, żeby właśnie to zrobiła. Byłaby o krok od uznania, że ta myśl jest mu obojętna albo że się, wręcz z nią zgadza, gdyby nie wychwyciła mocnego skurczu jego szczęk. Mimo to jednak nie była całkowicie pewna jego reakcji. Odwróciła głowę, jej głos się załamał. – Ale… ale nie sądzę, żebym mogła zdecydować się na coś takiego. Nawet gdybym to zrobiła, nie wiem, czy mogłabym potem żyć ze świadomością tego. – Wzięła głęboki oddech, próbując opanować drżenie głosu. – Mogłabym urodzić dziecko i oddać je do adopcji, ale to nie byłoby rozwiązaniem problemu. Nie dla mnie. W dalszym ciągu musiałabym powiedzieć ojcu, ze jestem niezamężną matką, a to złamałoby mu serce. Nigdy by mi tego nie przebaczył. Wiem, że tak by było! I… i zaczęłam sobie wyobrażać, jak kiedyś moje dziecko czułoby się, zastanawiając się, dlaczego je oddałam. Wiem, że przez resztę życia zastanawiałabym się na widok każdego dziecka, czy to nie jest to moje, czy ono myśli o mnie, może mnie szuka. – Otarła kolejną łzę. – Nie mogłabym żyć z takimi wątpliwościami i z poczuciem winy. – Zerknęła w jego nieprzeniknioną twarz. – Czy mógłbyś powiedzieć, co o tym myślisz?

– Jak tylko powiesz coś, z czym się nie zgadzam, powiem ci o tym – rzekł to pełnym autorytetu tonem, jakiego nigdy jeszcze nie użył w stosunku do niej.

Była skonsternowana brzmieniem jego głosu, ale pocieszała się znaczeniem tego, co powiedział. Pocierając nerwowo dłońmi o spodnie, ciągnęła dalej:

– Ojciec rozwiódł się z moją matką, dlatego że ona sypiała ze wszystkimi wkoło. Jeśli wrócę do domu i powiem mu, że jestem w ciąży, wyrzuci mnie. Teraz nie mam pieniędzy, ale kiedy skończę trzydzieści lat, dostanę spadek. Mogę spróbować do tego czasu wychowywać moje dziecko sama…

Przemówił wreszcie. Powiedział dwa zwięzłe, wyjaśniające sytuację słowa:

– Nasze dziecko.

Skinęła głową. Czuła ulgę wywołującą niemal łzy.

– Ostatnia ewentualność nie… nie będzie ci się podobać. Mnie ona się też nie podoba. Jest wstrętna… – Zawiesiła głos upokorzona. Potem zebrała odwagę i zaczęła mówić, szybko wyrzucając z siebie słowa: – Matt, czy zgodziłbyś się pomóc mi przekonać mojego ojca, że zakochaliśmy się w sobie i zdecydowaliśmy się… pobrać od razu? Za kilka tygodni moglibyśmy powiedzieć mu, że jestem w ciąży? Oczywiście rozwiedlibyśmy się, jak tylko dziecko by się urodziło. Zgodziłbyś się na coś takiego?

– Bardzo niechętnie – rzucił po przedłużającej się przerwie. Meredith odwróciła głowę. Była upokorzona do granic wytrzymałości i przez to zastanawianie się i daleką od uprzejmości akceptację.

– Dziękuję, że jesteś taki rycerski – powiedziała z sarkazmem. – Z przyjemnością dam ci oświadczenie na piśmie, że nie będę od ciebie niczego chciała dla dziecka i że obiecuję dać ci rozwód. Mam w torebce długopis – dodała, ruszając w stronę samochodu, zdenerwowana i zdecydowana napisać taką umowę tu i teraz.

Kiedy przechodziła obok niego, chwycił ją za ramię, zatrzymując gwałtownie i obracając do siebie.

– Spodziewałaś się, że jak zareaguję? – wycedził. – Czy nie sądzisz, że to trochę mało romantyczne z twojej strony mówić, że myśl o wyjściu za mnie wydaje ci się „wstrętna” i mówić o rozwodzie na tym samym oddechu, na którym mówisz o małżeństwie?

– „Mało romantyczne”? – powtórzyła, patrząc na jego surową twarz. Chciała się zaśmiać histerycznie ze sposobu, w jaki wyolbrzymiał fakty. Jednocześnie przerażał ją jego gniew. Po chwili jednak dotarła do niej reszta tego, co powiedział, i jej radość prysła. Poczuła się jak bezmyślne dziecko. – Przepraszam – powiedziała, patrząc prosto w zagadkowe, szare oczy. – Naprawdę mi przykro. To nie myśl o wyjściu za ciebie wydaje mi się „wstrętna”. Miałam na myśli to, że pobieranie sio dlatego, że ja już jestem w ciąży, jest wstrętnym powodem, żeby robić coś, co dwoje ludzi robi zwykle z miłości.

Z wielką ulgą obserwowała, jak wyraz jego twarzy złagodniał.

– Jeżeli zdążymy do sądu przed piątą – powiedział, prostując się i przejmując inicjatywę – to weźmiemy po drodze potrzebne dokumenty i pobierzemy się w sobotę.

Zgromadzenie dokumentów niezbędnych do zawarcia małżeństwa wydało się Meredith przerażająco łatwe. Poczuła się przytłoczona tym, jak małą wagę przykładano do tak ważnego w życiu człowieka wydarzenia. Stała obok Matta, przedkładając papiery potwierdzające jej wiek i tożsamość. Patrzyła, jak on składa podpis, i sama podpisała się pod nim. Potem wyszli ze starego budynku sądu w centrum miasta, podczas gdy odźwierny czekał niecierpliwie, żeby zamknąć za nimi drzwi. Byli zaręczeni. Ot tak, po prostu, bez żadnych emocji.

– Zdążyliśmy w ostatniej chwili – powiedziała z beztroskim, kruchym jednocześnie uśmiechem i ściśniętym żołądkiem. – Gdzie teraz jedziemy? – zapytała, wsiadając do samochodu i odruchowo prowadzenie zostawiając jemu.

– Zabieram cię do domu.

– Do domu? – powtórzyła spięta. Zauważyła, że nie był ani trochę zadowolony z tego, co przed chwilą zrobili. Ona czuła to samo. – Nie mogę wrócić do domu, dopóki się nie pobierzemy.

– Nie mówię o tej kamiennej fortecy w Chicago – skorygował. Wsiadł do samochodu obok niej. – Mówiłem o moim domu.

Mimo że była zmęczona, jak zwykle takie lekceważące określenie jej domu wywołało jej uśmiech. Utwierdzała się w przekonaniu, że nic nie było w stanie wprowadzić w podziw albo zastraszyć Matthew Farrella. Odwracając się w jej stronę, oparł ramię o tył siedzenia. Jego głos zabrzmiał nieprzejednanie; przestała się uśmiechać.

– Zgodziłem się, żeby złożyć nasze papiery w urzędzie, ale przed zrobieniem ostatecznego kroku musimy uzgodnić kilka spraw.

– Jakich spraw?

– Jeszcze nie wiem. Porozmawiamy o tym w domu.

W trzy kwadranse później Matt zjechał z otoczonej z obydwu stron wypielęgnowanymi polami kukurydzy państwowej drogi w pokrytą koleinami boczną ulicę. Samochód podskakiwał i kołysał się na deskach drewnianego mostka przewieszonego przez mały strumyk, który minęli. Droga łagodnie skręciła i Meredith zobaczyła po raz pierwszy miejsce, które on nazywał domem. Staromodny budynek ostro kontrastował z dobrze utrzymanymi, zadbanymi polami, które minęli. Sprawiał wrażenie opuszczonego. Ściany wymagały malowania. Na drzwiach chwasty walczyły o miejsce z trawą, a drzwi do stajni, na lewo od głównego budynku, zwisały zawadiacko na jednym zawiasie. Pomimo tego wszystkiego udawało się znaleźć ślady mówiące o tym, że miejsce to było kiedyś kochane i zadbane. Różowe róże były w pełnym rozkwicie. Pięły się dzikim gąszczem po drewnianych kratkach obok ganku. Drewniana huśtawka przymocowana była do konara potężnego dębu rosnącego przed domem.

W czasie jazdy tutaj Matt opowiedział, że jego matka zmarła przed siedmioma laty, po ciężkiej batalii z rakiem. Teraz mieszkał tu z ojcem i szesnastoletnią siostrą. Meredith denerwowała się na myśl o poznaniu jego rodziny. Ruchem głowy wskazała na rolnika jeżdżącego po polu traktorem.

– Czy to twój ojciec?

Matt zatrzymał się na chwilę, pochylając się, żeby otworzyć jej drzwiczki. Zerknął za jej wzrokiem i pokręcił przecząco Kłową.

– To sąsiad. Przed laty sprzedaliśmy większość naszej ziemi, a resztę wydzierżawiliśmy jemu. Mój ojciec po śmierci matki stracił resztki zainteresowania prowadzeniem gospodarstwa.

Kiedy wchodzili na ganek, zobaczył, jak bardzo jest spięta. Położył rękę na jej ramieniu:

– Co się dzieje?

– Jestem śmiertelnie przerażona na myśl o poznaniu twojej godziny.

– Nie masz się czego bać. Moja siostra uzna, że jesteś fascynująca i światowa, bo mieszkasz w dużym mieście. – Przez chwilę wahał się, po czym dodał: – Mój ojciec pije, Meredith. Zaczął, kiedy dowiedział się, że choroba matki jest nieuleczalna. Ma stałą pracę i nigdy nie jest agresywny. Mówię to, żebyś potrafiła go zrozumieć i potraktowała ulgowo. Jest trzeźwy od kilku miesięcy, ale to się może zmienić w każdej chwili. – Nie powiedział tego tonem usprawiedliwienia. Było to stwierdzenie faktu, wypowiedziane spokojnie, głosem nie zawierającym krytyki.

– Rozumiem – powiedziała, chociaż nigdy w życiu nie miała nic wspólnego z alkoholikiem i nie rozumiała tego absolutnie.

Nie musiała dłużej martwić się tym problemem, ponieważ w tym momencie drzwi na ganek otworzyły się z hukiem i wypadła przez nie szczupła dziewczyna. Miała ciemne włosy tak jak Matt i takie same szare oczy. Wpatrywała się w stojący przed domem samochód.

– Boże mój, Matt, to porsche! – Włosy miała obcięte prawie tak krótko jak Matt i to sprawiało, że śliczne rysy jej twarzy były jeszcze bardziej wyraziste. Z nabożnym zdziwieniem zwróciła się do Meredith: – Czy to twój samochód?

Meredith skinęła głową. Ujęła ją ta dziewczyna, tak bardzo podobna fizycznie do Matta, a nie mająca ani trochę jego rezerwy w zachowaniu. Od razu ją polubiła.

– Musisz być niesamowicie bogata – ciągnęła szczerze i niewinnie. – To znaczy, Laura Frederickson jest bardzo bogata, ale ona nigdy nie miała porsche.

Meredith była zaskoczona tematem rozmowy i zaciekawiona Laurą Frederickson. Matt wyglądał na poirytowanego wspomnieniem i jednego, i drugiego.

– Przestań, Julie – upomniał ją.

– O przepraszam – powiedziała, uśmiechając się do niego i zwróciła się do Meredith: – Cześć, jestem koszmarnie źle zachowującą się siostrą Matta. Wchodzicie do środka? – Otworzyła przed nimi drzwi. – Tata poszedł jakiś czas temu na górę – dodała w stronę Matta. – Pracuje w tym tygodniu na zmianie od jedenastej wieczór. Obiad będzie więc na wpół do ósmej. Może być?

– W porządku – powiedział Matt, kładąc rękę na plecach Meredith i kierując ją do środka.

Meredith rozejrzała się. Serce waliło jej gwałtownie na myśl o spotkaniu z ojcem Matta. Wnętrze domu sprawiało podobne wrażenie jak jego otoczenie. Było w przyjemny sposób staroświeckie z oznakami zaniedbania i zużycia, które przyćmiewały jego wczesnoamerykański urok. Drewniane podłogi były porysowane i zdarte, a porozkładane tu i ówdzie plecione dywaniki wytarte i wyblakłe. Na prawo od wyłożonego cegłami i obudowanego półkami na książki kominka stała para zdobionych gałkami, zielonych foteli. Zwrócone były przodem do kanapy obitej wzorzystym materiałem dawno temu przedstawiającym jesienne liście. Pokój ten przechodził dalej w jadalnię z meblami z klonowego drewna. Poza nią otwarte drzwi pozwalały zobaczyć kuchnię z ustawionym na nóżkach zlewem. Schody znajdujące się na prawo prowadziły z jadalni na piętro. Schodził nimi bardzo wysoki, szczupły mężczyzna o siwiejących włosach i twarzy pokrytej głębokimi bruzdami. W jednej dłoni niósł gazetę, a w drugiej wypełnioną ciemnobursztynowym płynem szklaneczkę. Niefortunnie Meredith nie widziała go aż do tej chwili. Skrępowanie, jakie czuła rozglądając się dookoła, było wyryte na jej twarzy aż do chwili, kiedy jej wzrok przykuła trzymana przez niego szklaneczka.

– Co tu się dzieje? – zapytał, wchodząc do jadalni; wodził wzrokiem od Meredith do Matta i Julie, która krążyła wokół kominka, ukradkiem podziwiając spodnie Meredith, jej włoskie sandały i długą bluzkę w kolorze khaki.

Odpowiadając na pytanie, Matt przedstawił ojcu i siostrze Meredith:

– Meredith i ja poznaliśmy się, kiedy byłem w Chicago w ubiegłym miesiącu – dodał. – Pobieramy się w sobotę.

– Coo robicie? – zaakcentował mocno jego ojciec.

– Fantastycznie! – wykrzyknęła Julie, zmieniając kierunek dyskusji. – Zawsze chciałam mieć starszą siostrę, ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że zjawi się ze swoim własnym porsche!

– Z czym? – Patrick Farrell zażądał wyjaśnień od swojej nieodpowiedzialnej córki.

– Z porsche – odpowiedziała pełna zachwytu Julie.

Podbiegła do okna i uchyliła zasłonę, żeby mógł go zobaczyć. Samochód Meredith błyszczał w słońcu, wysmukły, biały i bardzo kosztowny. Tak samo nie pasował tutaj jak i ona. Najwyraźniej Patrick był takiego właśnie zdania, ponieważ kiedy przeniósł spojrzenie z samochodu na Meredith, zmarszczył swoje krzaczaste brwi, aż cienkie kreski między jego wyblakłymi, niebieskimi oczami zmieniły się w głębokie bruzdy.

– Chicago? – powiedział. – Byłeś w Chicago tylko kilka dni!

– Miłość od pierwszego wejrzenia! – zadeklarowała Julie, przerywając nagle pełną napięcia ciszę. – Jakie to romantyczne!

Patrick Farrell widział przed chwilą niepewny wyraz jej twarzy, kiedy rozglądała się po domu. Przypisał tę reakcję jej pogardzie dla tego miejsca i dla niego samego. Nie brał pod uwagę tego, że mogła to być reakcja wywołana jej własną, przerażająco niepewną przyszłością. Zerknął znowu przez okno na jej samochód, po czym odwrócił się i spojrzał w jej zastygłą twarz.

– Miłość od pierwszego wejrzenia – powtórzył, przypatrując się jej z nieukrywanym powątpiewaniem. – Czy to właśnie tak było?

– Najwyraźniej – powiedział Matt tonem ostrzegającym go, żeby lepiej zaniechał tego tematu. Potem zapytał Meredith, czy nie chciałaby odpocząć przed obiadem, ratując ją tym praktycznym pytaniem z opresji. Meredith z ochotą uchwyciłaby się drutu kolczastego, byleby tylko wyciągnąć się z tej sytuacji. Był to drugi, najbardziej upokarzający moment w jej życiu, poza powiedzeniem Mattowi, że jest w ciąży. Skinęła głową, a Julie nalegała, żeby Meredith umieścić w jej pokoju. Matt poszedł do samochodu po jej bagaże.

Na górze Meredith usiadła ciężko na szerokim łóżku Julie. Była przygnębiona. Matt położył jej torbę na krześle.

– Najgorsze mamy za sobą – powiedział cicho.

Nie patrząc na niego, potrząsnęła głową. Zaciskała nerwowo leżące na kolanach dłonie.

– Nie sądzę. Myślę, że to dopiero początek. – Biorąc na warsztat najmniejszy z piętrzących się przed nią problemów, powiedziała: – Twój ojciec mnie nie cierpi.

W głosie Matta zabrzmiał śmiech:

– Wasze spotkanie mogło wypaść lepiej, gdybyś nie patrzyła na jego szklaneczkę mrożonej herbaty jak na wijącego się węża.

Opadła na plecy i zapatrzyła się w sufit. Była zawstydzona i zaskoczona. Przełknęła głośno.

– Naprawdę tak to wypadło? – zapytała ochryple, zamykając jednocześnie oczy, jakby to mogło wymazać obraz całej tej sytuacji.

Matt spojrzał na nią: na zdenerwowaną piękną dziewczynę leżącą na łóżku, niczym rzucony niedbale kwiat. Oczami wyobraźni zobaczył ją taką, jaką była przed sześcioma tygodniami w klubie: pełną uśmiechów, figlarności, robiącą wszystko, co tylko możliwe, żeby się dobrze bawił. Kiedy odnotowywał zmiany, które w niej zaszły, uderzyła go dziwnie nowa dla niego myśl. Jego umysł wychwycił absurdalność ich problemu: Nie znali swoich osobowości, ale znali intymnie swoje ciała.

W porównaniu z innymi kobietami, z którymi sypiał, Meredith była zupełnie niedoświadczona, była jednak w ciąży i to było jego dziecko.

Dzieliła ich szeroka na tysiące mil przepaść towarzyska. Mieli zamiar zniwelować ją przez małżeństwo, a potem jeszcze bardziej rozszerzyć ją rozwodem.

Nie mieli ze sobą nic wspólnego, nic poza jedną zaskakującą nocą – pełną słodkiej, gorącej miłości, kiedy to kusząca prowokatorka w jego ramionach stała się nagle przestraszoną dziewicą, a potem cudownie dręczącym zjawiskiem. Była to niezapomniana dla niego noc, której wspomnienie ścigało go przez całe tygodnie. Była to noc, kiedy dał się uwieść, po to tylko, żeby samemu stać się aktywnym uwodzicielem, który był bardziej niż kiedykolwiek w swoim życiu zdeterminowany, żeby zapewnić im obojgu rozkosz, jakiej nigdy nie zapomną.

I na pewno udało mu się to.

Dzięki swojej nieprześcignionej pracowitości i determinacji w tym przedsięwzięciu stał się ojcem.

Żona i dziecko teraz z pewnością nie były częścią opracowanego w szczegółach panu życiowego Matta; z drugiej jednak strony, przygotowując ten plan, a potem wprowadzając go w życie przez długich dziesięć lat, wiedział, że prędzej czy później coś nieprzewidzianego się wydarzy i będzie musiał zaadaptować swój plan tak, żeby uwzględniał nowe wymogi. Odpowiedzialność za Meredith i dziecko przyszła w bardzo nieodpowiednim czasie. Matt był jednak przyzwyczajony do zmagania się z potężnymi problemami. Bardziej niż nowe obowiązki niepokoiły go jednak teraz inne sprawy. Jedną z najbliższych był brak nadziei i uśmiechu w twarzy Meredith Bancroft. Nigdy nic uwierzyłby, że brak tych dwóch elementów na jej twarzy zmartwi go aż tak bardzo. To z tego właśnie powodu nachylił się nad nią, opierając dłonie po obu stronach jej ramion. Głosem, który miał zabrzmieć żartobliwie, rzucił szorstko:

– Rozchmurz się, śpiąca królewno!

Otworzyła gwałtownie oczy, zmarszczyła brwi. Spojrzała na jego uśmiechnięte usta, potem z zakłopotaniem i udręką zerknęła w jego oczy.

– Nie mogę – szepnęła ochryple. – Cały ten pomysł jest szalony. Dopiero teraz to widzę. Jeśli się pobierzemy, to tylko pogorszymy jeszcze sytuację i naszą, i dziecka.

– Dlaczego tak mówisz?

– Dlaczego? – powtórzyła, czerwieniąc się z upokorzenia. – Jak możesz o to pytać? Mój Boże, przecież po tej nocy nawet nie umówiłeś się ze mną. Nawet nie zadzwoniłeś. Jak mogę…

– Miałem zamiar zadzwonić do ciebie – przerwał jej. Wzniosła oczy do góry w geście niedowierzania, a on kontynuował. – Za rok albo dwa, jak tylko wróciłbym z Ameryki Południowej.

Gdyby nie była tak przygnębiona, zaśmiałaby mu się w twarz, słysząc to oświadczenie. Jego następne słowa wypowiedziane ze spokojem i mocą zaskoczyły ją i wyciszyły tamten bunt.

– Jeślibym chociaż przez chwilę pomyślał, że ty możesz chcieć, żebym się odezwał, zadzwoniłbym już dawno.

Meredith była jednocześnie pełna niedowierzania i bolesnej nadziei. Przymknęła oczy. Starała się bez powodzenia uporządkować swoje odczucia. Wszystko było ekstremalne: rozpacz, ulga, nadzieja, radość.

– Uśmiechnij się! – zarządził ponownie Matt.

Był niesamowicie zadowolony, że ona najwyraźniej chciała kontynuować ich znajomość. Przed sześcioma tygodniami sądził, że Meredith w ostrym świetle dnia oceni na nowo całą sytuację i zdecyduje, że jego jednoczesny brak pieniędzy i pozycji towarzyskiej są przeszkodami nie do pokonania i uniemożliwiają kontynuowanie ich znajomości w jakiejkolwiek formie. Wydawało się, że nie podchodziła do sprawy w ten sposób. Westchnęła i dopiero kiedy się odezwała, Matt zorientował się, że stara się mimo wszystko rozchmurzyć, tak jak ją o to prosił. Z niepewnym uśmiechem, nadając głosowi posępne brzmienie, powiedziała:

– Masz zamiar być wielkim zrzędą?

– Myślę, że to powinno być moje zadanie.

– Jesteś pewien?

– Uhm – powiedział. – Będę zrzędliwym małżonkiem.

– Jacy są mężowie?

Spojrzał na nią z udawaną wyższością.

– Mężowie wydają rozkazy.

Jej uśmiech i głos kłóciły się wyraźnie z jej następnymi słowami.

– Chciałbyś się o to założyć?

Oderwał spojrzenie od jej kuszących ust i spojrzał w błyszczące oczy. Oczarowany nimi powiedział otwarcie:

– Nie.

I wtedy stało się coś, czego się najmniej spodziewał. Zorientował się, że Meredith płacze, zamiast się śmiać. Już sobie wyrzucał, że to z jego winy tak się dzieje, ale wtedy właśnie ona objęła go mocno i przyciągnęła do siebie. Leżał obok niej na łóżku, a ona ukryła twarz w zakolu między jego szyją a ramieniem. Pozwoliła mu się objąć, drżała cała. Kiedy po kilku minutach w końcu się odezwała, trudno mu było zrozumieć jej słowa zniekształcone przez łzy.

– Czy żona farmera musi robić przetwory i kisić różne rzeczy na zimę?

Matt stłumił śmiech i głaszcząc jej wspaniałe włosy powiedział:

– Nie musi.

– Dobrze, bo ja tego nie umiem robić.

– Nie jestem farmerem – przypomniał jej znowu. – Wiesz przecież o tym.

Prawdziwy powód jej rozpaczy ujawnił się razem z potokami łez pełnych głębokiego żalu.

– W przyszłym miesiącu miałam rozpocząć studia. Ja muszę studiować, Matt. Ja p – planowałam, że pewnego dnia zostano prezydentem.

Matt zaskoczony schylił głowę, starając się dostrzec jej twarz.

– To nie byle jaki cel – wyrwało mu się, zanim zdążył się powstrzymać. – Prezydent Stanów Zjednoczonych…

Ta ostatnia uwaga, wypowiedziana całkiem poważnym tonom spowodowała wybuch okraszonego łzami śmiechu z ust nieszablonowej kobiety, którą trzymał w objęciach.

– Nie Stanów Zjednoczonych, tylko domu handlowego! – poprawiła go, a wspaniałe oczy, którymi spojrzała na niego, były nagle pełne łez śmiechu, a nie rozpaczy.

– Dzięki Bogu i za to – zażartował. Tak bardzo chciał utrzymać jej dobry nastrój, że lekko traktował wypowiadane przez siebie słowa. – W ciągu najbliższych kilku lat mam zamiar stać się całkiem bogatym człowiekiem, ale kupienie ci prezydentury Stanów Zjednoczonych nawet wtedy mogłoby być poza moimi możliwościami.

– Dziękuję – szepnęła.

– Za co?

– Za to, że mnie rozśmieszyłeś. Nie płakałam tyle od czasu, kiedy byłam dzieckiem. Teraz wydaje mi się, że nie mogę przestać.

– Mam nadzieję, że nie śmiałaś się z tego, co powiedziałem o tym, że będę kiedyś bogaty.

Meredith wyczuła, że pomimo jego lekkiego tonu była to dla niego bardzo ważna sprawa. Spoważniała. W rysach jego twarzy dostrzegła zdecydowanie, inteligencję i trudne doświadczenia wyryte w szarych oczach. Życie nie dawało mu takich ułatwień, jakie oferowało młodym ludziom z jej sfery. Wyczuła instynktownie, że Matt Farrell ma tę rzadką siłę wewnętrzną, idącą w parze z nieprzepartą chęcią osiągnięcia celu. Wyczuła w nim coś jeszcze innego. Pomimo jego arbitralnej postawy życiowej i cynizmu, jaki w nim wychwyciła, była w nim ukryta gdzieś głęboko zdumiewająca łagodność. Dowodem na to było jego dzisiejsze zachowanie. To ona sprowokowała ich zbliżenie przed sześcioma tygodniami. Jej ciąża i to pospieszne małżeństwo na pewno w takim samym stopniu rujnowało jego życie, jak i jej. Pomimo to jednak ani razu nie wypomniał jej głupoty i lekkomyślności ani też nie powiedział, żeby „poszła do diabła”, kiedy prosiła go, żeby się z nią ożenił. A właściwie takiej właśnie reakcji się spodziewała.

Patrzyła na niego, a on wiedział, że ocenia jego możliwości zrealizowania tych planów. Zdawał sobie też sprawę z tego, jak dziwaczne mogą się jej one wydać. Zwłaszcza teraz. Tego wieczoru, kiedy ją poznał, przynajmniej wyglądał na człowieka sukcesu. Teraz wiedziała już, skąd pochodził; widziała go grzebiącego pod maską starej ciężarówki, z dłońmi umazanymi smarem. Zapamiętał ten nagły szok i niechęć malującą się na jej twarzy. Dlatego też teraz, patrząc w dół na jej śliczną twarz, oczekiwał, że zacznie się śmiać z jego zamierzeń. Nie, to nie byłby śmiech. Była zbyt dobrze wychowana, żeby zaśmiać mu się w twarz. Zniżyłaby się do jego poziomu, powiedziałaby coś protekcjonalnego, co on wyczułby natychmiast. Jej szczere oczy zdradziłyby jej prawdziwe myśli.

W końcu odezwała się cichym głosem, pełnym zastanowienia, ale i odrobinę żartobliwym:

– Masz zamiar zawojować cały świat, prawda?

– Zgadza się – potwierdził.

Był kompletnie zszokowany, kiedy Meredith Bancroft wyciągnęła dłoń i nieśmiało dotknęła napiętych mięśni jego szczęki, musnęła policzek. Teraz uśmiechały się też jej oczy, błyszczały. Miękko, ale z absolutnym przekonaniem w głosie szepnęła:

– Jestem pewna, Matt, że ci się to uda.

Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu; poczuł się oszołomiony dotykiem jej palców, bliskością jej ciała, wyrazem oczu. Przed sześcioma tygodniami podniecała go szaleńczo; teraz w ciągu kilku chwil ten ukryty pociąg wybuchnął z siłą, która kazała mu nachylić się i zagarnąć jej usta w mocnym, pełnym głodu pocałunku. Rozkoszował się nim, zaskoczony swoją własną gwałtownością i tym, że musiał zwolnić jego tempo i powoli nakłonić jej usta, żeby się uchyliły. Instynktownie wyczuł, że jej uczucia nie są tak pełne żaru jak jego. A kiedy jej usta w końcu uległy, był zaskoczony ogarniającym go przypływem triumfu. Stracił poczucie rzeczywistości; uniósł się i mocno przycisnął do niej całe swoje napięte ciało. Prawie jęknął, kiedy po kilku minutach oderwała się od niego i oparła dłońmi na jego piersi, odpychając go lekko od siebie.

– Twoja rodzina – wyrzuciła z siebie z desperacją. – Są na dole…

Matt niechętnie zdjął dłoń z jej nagiej piersi. Rodzina. Zapomniał o tym wszystkim. Wtedy, na dole, było jasne, że jego ojciec wyciągnął prawidłowy wniosek, co do powodu ich pospiesznego małżeństwa, i zupełnie błędnie ocenił, jakiego rodzaju kobietą była Meredith. Musiał zejść na dół i wyjaśnić to. Nie chciał utwierdzać ojca w błędnym przekonaniu, że Meredith była bezwartościową, bogatą pannicą, przez pozostawanie z nią teraz w tej sypialni. Był zdziwiony, że nie pomyślał o tym; bardziej jeszcze zaskoczyło go to, że przy niej zupełnie się nie kontrolował. Pragnął ją teraz posiąść szybko i całkowicie. Coś takiego nie zdarzyło mu się nigdy dotąd.

Odchylił do tyłu głowę, odetchnął głęboko, żeby opanować emocje, i wstał z łóżka, usuwając się z zasięgu pokusy. Oparł turnię o obramowanie łóżka i obserwował, jak poderwała się do pozycji siedzącej. Skrępowana, zerknęła na niego, próbując pospiesznie uporządkować ubranie. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył, jak wstydliwie okrywa piersi, które jeszcze przed chwilą całował i pieścił.

– Zaryzykuję, że zabrzmi to skandalicznie – zauważył mimochodem – ale zaczyna mi się wydawać, że fikcyjne pobieranie się w naszym wypadku to nie tylko barbarzyństwo, ale rzecz wręcz niepraktyczna. To pewne, że jesteśmy sobą zainteresowani seksualnie. Spłodziliśmy dziecko. Może powinniśmy dać sobie szansę i spróbować żyć jak prawdziwe małżeństwo. – Wzruszając lekko szerokimi ramionami, z uśmiechem igrającym na ustach dodał: – Kto wie, może by się nam to spodobało.

Meredith nie byłaby bardziej zdziwiona, gdyby nagle wyrosły mu skrzydła i zacząłby fruwać po pokoju. Po chwili zdała sobie jednak sprawę, że on zaledwie rozpatruje to jako ewentualność, a nie sugeruje, żeby tak zrobić. Czuła urazę za jego nieprzemyślane słowa i jednocześnie dziwny rodzaj zadowolenia i wdzięczności, że w ogóle pomyślał o tym. Milczała.

– Nie musimy się spieszyć – wyprostował się i z łobuzerskim uśmiechem dodał: – Mamy kilka dni na podjęcie decyzji.

Wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknął, całkowicie oszołomiona tempem, z jakim wyciągał wnioski, wydawał polecenia i zmieniał tematy rozmów. Matthew Farrell był kilkoma różnymi i zaskakująco odmiennymi osobowościami. Kim był, tak naprawdę, tego wcale nie była pewna. Wtedy wieczorem, kiedy się poznali, dostrzegła w nim lodowatą szorstkość; jednocześnie tej samej nocy śmiał się z jej żartów, spokojnie rozmawiał z nią o swoich sprawach, całował ją do nieprzytomności i kochał się z nią z pasją i nadzwyczajną czułością. Czuła jednak, że łagodność, jaką prawie zawsze jej okazywał, nie leżała w jego naturze i że nie mogła go niedoceniać. Była pewna, że on kiedyś stanie się siłą, z którą będzie trzeba się liczyć, bez względu na to, co zdecyduje się zrobić w przyszłości ze swoim życiem. Zasnęła myśląc, że on już jest kimś, z kim należy się liczyć.

To, co Matt powiedział ojcu, zanim Meredith zeszła na obiad, najwyraźniej odniosło skutek, bo wydawało się, że Patrick Farrell bez dalszych problemów zaakceptował fakt, że się pobierają. Mimo wszystko jednak posiłek ten byłby dla Meredith szarpiącym nerwy przeżyciem, gdyby nie sympatyczny potok słów Julie. Matt milczał przez cały czas i wydawał się zamyślony. Jednocześnie był w pokoju osobą dominującą i nawet rozmowę zdominował samą swoją obecnością.

To Patrick Farrell powinien pełnić funkcję pana tego domu, ale najwyraźniej przekazał ją Mattowi. Patrick był szczupłym, zamyślonym człowiekiem. Jego twarz nosiła ślady intensywnych przeżyć i tragedii. Kiedy tylko zachodziła konieczność podjęcia jakiejś decyzji, zwracał się do Matta. W oczach Meredith był on jednocześnie godnym pożałowania i przerażającym człowiekiem. Miała wrażenie, że w dalszym ciągu nie bardzo ją lubi.

Wydawało się, że Julie jest pogodzona z rolą kucharki i sprzątaczki w tym domostwie. Była żywa jak iskierka z czwartolipcowych fajerwerków. Każda jej myśl wystrzeliwała natychmiast w potoku entuzjastycznych słów. Uwielbiała Matta. Było to oddanie bardzo widoczne i całkowite; zrywała się, żeby podać mu kawę, radziła się go, słuchała tego, co mówił, jakby były to słowa zsyłane przez samego Pana Boga. Meredith starała się z desperacją nie myśleć o swoich własnych problemach i zastanawiała się, jak Julie potrafiła utrzymać swój entuzjazm i optymizm w miejscu takim jak to. Wydawało jej się dziwne, że dziewczyna tak inteligentna jak Julie poświęcała ochoczo to, co mogłaby osiągnąć w życiu dla opieki nad ojcem; sądziła, że takie właśnie były plany Julie. Meredith była tak pochłonięta tymi rozmyślaniami, że dopiero po chwili zorientowała się, że Julie mówi do niej.

– W Chicago jest dom towarowy: „Bancroft” – powiedziała. – Widuję czasami ich reklamy w „Siedemnastolatce”, ale najczęściej w „Vogue”. Mają fantastyczne rzeczy. Kiedyś Matt kupił mi u nich jedwabną apaszkę. Bywasz tam?

Meredith skinęła głową. Na wspomnienie o sklepie jej uśmiech bezwiednie nabrał ciepła, ale nie kontynuowała tego lematu. Nie nadarzyła się dotąd odpowiednia chwila, żeby powiedzieć Mattowi o jej powiązaniu z „Bancroftem”. Nie chciała poruszać tej sprawy tutaj, zwłaszcza że Patrick już tak źle zareagował na jej samochód. Niestety, Julie zadając następne pytanie, nie pozostawiła jej możliwości wyboru.

– Czy jesteś może w jakiś sposób spokrewniona z tymi Ban – Bancroftami?

– Jestem.

– Czy to bliskie pokrewieństwo?

– Dosyć bliskie – powiedziała, mimo wszystko trochę rozbawiona błyskiem fascynacji w wielkich szarych oczach Julie.

– Jak bliskie? – zapytała Julie, odkładając widelec i wpatrując się w nią. Filiżanka Matta zastygła w połowie drogi do jego ust. On też przyglądał się Meredith. Patrick Farrell, marszcząc brwi, odchylił się do tyłu na swoim krześle.

Meredith, z cichym westchnieniem rezygnacji przyznała:

– Mój prapradziadek był założycielem tego sklepu.

– To fantastyczne. Wiesz, co mój prapradziadek zrobił?

– Co? – zapytała Meredith i nawet nie spojrzała na Matta, żeby zobaczyć, jak zareagował na tę rewelację, tak wciągnął ją zaraźliwy entuzjazm Julie.

– Imigrował tutaj z Irlandii i założył hodowlę koni – powiedziała Julie, wstając i biorąc się za sprzątanie ze stołu.

Meredith podniosła się, żeby jej pomóc. Uśmiechnęła się.

– Mój był koniokradem. – Za jej plecami obaj mężczyźni wzięli swoje filiżanki z kawą i przenieśli się do saloniku.

– Naprawdę był koniokradem? – zapytała Julie, napełniając zlew wodą z płynem do mycia. – Jesteś pewna?

– Absolutnie – potwierdziła Meredith, z uporem starając się nie patrzeć za odchodzącym Mattem. – Powiesili go za to.

Przez jakiś czas pracowały w przyjaznej ciszy, którą przerwała Julie.

– Przez następnych kilka dni tata będzie pracował codziennie po dwie zmiany. Ja dzisiaj zostaję na noc u koleżanki. Będziemy się uczyć. Ale rano będę na czas, żeby przygotować śniadanie.

Meredith zdziwiła się i nie od razu dotarło do niej, że tego wieczoru najwyraźniej będzie z Mattem sam na sam.

– Uczyć się? Nie masz teraz wakacji?

– Chodzę do szkoły letniej. Dzięki temu będę mogła zrobić maturę w grudniu, w dwa dni po tym, jak skończę siedemnaście lat.

– To wcześnie na robienie matury.

– Matt miał szesnaście lat…

– Och – wyrwało się Meredith. Zastanawiała się nad poziomem wiejskiego systemu nauczania, który pozwala wszystkim zdawać maturę w tak młodym wieku. – Co masz zamiar robić po maturze?

– Chcę studiować. Chciałabym się specjalizować w naukach przyrodniczych. Jeszcze nie zdecydowałam, co to będzie dokładnie. Prawdopodobnie biologia.

– Naprawdę?

Julie skinęła głową i powiedziała z dumą:

– Mam pełne stypendium. Matt czekał z wyjazdem do teraz, bo chciał się upewnić, że sobie poradzę. Ale to tylko wyszło mu na dobre, bo kiedy czekał, aż ja dorosnę, miał okazję skończyć studia podyplomowe. Mimo wszystko musiał jednak zostać w Edmunton i jednocześnie pracować, żeby spłacać rachunki za leczenie mamy.

Meredith energicznie odwróciła się do niej słysząc to i patrzyła zaskoczona.

– Matt miał okazję skończyć co?

– Skończyć studia podyplomowe, no wiesz, zdobyć dalszy tytuł naukowy w administracji handlowej. To można zrobić, jak się już ma zwykły tytuł magistra – wyjaśniła jej. – Matt najpierw zrobił dwa inne fakultety: z ekonomii i finansów. Mamy niezłe głowy w naszej rodzinie. – Nagle zorientowała się, jak zaskoczona jest Meredith. Przestała mówić i po chwili zastanowienia spytała: – Ty… ty nic nie wiesz o Matcie, prawda?

Wiem tylko, jak całuje i jak się kocha – ze wstydem pomyślała Meredith.

– Niewiele – przyznała cicho.

– To nie twoja wina. Większość ludzi uważa Matta za skrytego człowieka, a wy dwoje znacie się właściwie tylko dwa dni. – Zabrzmiało to okropnie i Meredith odwróciła się, nie mogąc spojrzeć jej w twarz. Wzięła do ręki kubek i zaczęła go myć. – Meredith – powiedziała Julie zaniepokojona, starając się dojrzeć jej odwróconą twarz. – Nie ma się czego wstydzić, to znaczy, to nic wielkiego dla mnie, że jesteś w ciąży.

Meredith upuściła kubek. Potoczył się po linoleum aż pod zlew.

– To naprawdę nic takiego! – powtórzyła Julie. Schyliła się i podniosła go.

– Czy Matt powiedział ci, że jestem w ciąży? – wydusiła z siebie Meredith. – Czy ty sama się zorientowałaś?

– Matt powiedział to w rozmowie w cztery oczy naszemu ojcu, a ja to podsłuchałam, chociaż domyślałam się tego już wcześniej.

– Cudownie – jęknęła Meredith, pogrążając się w upokorzeniu.

– Wszystko było takie proste – powiedziała Julie – to znaczy, zanim Matt powiedział tacie wszystko o tobie. Zaczynałam się czuć, jakbym to ja była jedyną żyjącą na tym świecie dziewicą, mającą skończone szesnaście lat.

Meredith przymknęła oczy. Czuła zawroty głowy z powodu gwałtownych zwrotów tej ujawniającej tyle nowych rzeczy konwersacji. Była zła, że Matt tak dogłębnie dyskutował jej sprawy z ojcem.

– Oni dwaj musieli odbyć całkiem niezłe plotkarskie posiedzenie – powiedziała cierpko.

– Matt nie plotkował na twój temat! Chciał, żeby tata zrozumiał, że jesteś porządną dziewczyną. – Meredith poczuła się o wiele lepiej. Julie, widząc to, zmieniła trochę temat. – W tym roku u mnie w szkole, w równoległych z moją klasach, trzydzieści osiem dziewcząt na dwieście jest w ciąży. Prawdę mówiąc – zwierzała się trochę przygnębiona – ja nigdy nie musiałam się o to martwić. Większość chłopaków boi się mnie nawet pocałować.

Czując, że należało coś powiedzieć, Meredith zapytała:

– Dlaczego?

– To z powodu Matta – odparła krótko Julie. – Każdy chłopak w Edmunton wie, że Matt Farrell to mój brat. Oni wiedzą, co Matt by im zrobił, gdyby się dowiedział, że próbowali czegokolwiek ze mną. Jeśli chodzi o ochronę czci kobiecej – dodała z westchnieniem śmiejąc się – to mieć Matta w pobliżu to tak jakby nosić stale pas cnoty.

To dziwne – powiedziała Meredith, zanim zdołała się powstrzymać – ale nie sądzę, żeby to akurat było prawdą.

Julie wybuchnęła śmiechem i Meredith nagle zaczęła śmiać się razem z nią.

Po chwili dołączyły do mężczyzn w pokoju. Meredith przygotowywała się na spędzenie przed telewizorem kilku pełnych skrępowania godzin. Julie jednak znowu przejęła inicjatywę.

– Co będziemy robić? – zapytała, patrząc wyczekująco na Matta i Meredith. – Już wiem. Co powiecie na jakąś grę? Karty? Nie, mam pomysł, to musi być coś naprawdę głupiego… – Odwróciła się w stronę półek i zaczęła wodzić palcem po kilku leżących tam grach. – Monopol? – powiedziała, patrząc przez ramię.

– Na mnie nie liczcie – powiedział Patrick. – Wolę obejrzeć ten film.

Matt nie miał najmniejszej ochoty na gry, szczególnie na te. Był już o krok od zasugerowania, żeby poszli obydwoje z Meredith na spacer. Uświadomił sobie jednak, że ona potrzebuje teraz odrobiny wytchnienia od wszelkich napięć. Ich rozmowa na zewnątrz na pewno by takim wytchnieniem nie była. Co więcej, wydawało mu się, że Meredith znalazła z Julie wspólny język i chyba czuła się dobrze w jej towarzystwie. Skinął więc głową, próbując wyglądać na zadowolonego tą perspektywą. Zerknął na Meredith, żeby to ona zdecydowała. Nie wyglądała ani trochę bardziej entuzjastycznie, niż on się czuł, ale uśmiechnęła się i też skinęła głową.

Matt w dwie godziny później uznał, że Monopol był strzałem w dziesiątkę. Zupełnie niespodziewanie i z powodów niczym nie dających się usprawiedliwić zajęcie to nawet jemu sprawiało przyjemność. Z Julie w roli podżegaczki gra przekształciła się natychmiast w rodzaj farsy. Dziewczęta próbowały wszystkiego, żeby pokonać go w zgodzie z regułami gry. Kiedy to im się nie udało, zaczęły oszukiwać. Dwukrotnie złapał Julie na „kradzieży” pieniędzy, które on już wygrał. Teraz z kolei Meredith wymyślała skandaliczne powody, żeby nie płacić mu jego należności.

– Należy mi się tysiąc czterysta.

– Nie należy ci się – powiedziała z uśmiechem zadowolenia. Wskazała na małe plastikowe hotele, które umieścił na swoim terenie. Jeden z nich przesunęła palcem. – Ten hotel narusza moją własność. Wybudowałeś go na moim terenie, więc to ty jesteś mi coś winien.

– Dopiero „naruszę twoją własność” – zagroził z cichym uśmieszkiem – jeśli nie oddasz moich pieniędzy.

Śmiejąc się, Meredith zwróciła się do Julie:

– Mam tylko tysiąc. Możesz mi coś pożyczyć?

– Jasne – powiedziała Julie, chociaż sama już straciła wszystkie pieniądze. Wyciągnęła rękę, ściągnęła kilka banknotów pięciusetdolarowych z kupki Matta i dała je Meredith.

W kilka minut później Meredith przyznała się do porażki. Julie poszła po swoje książki, a Meredith kończyła składanie gry. Podniosła się, żeby odłożyć ją na półkę. Za jej plecami Patrick Parrell wstał.

– Chyba już się będę zbierał – powiedział do Matta. – Ciężarówkę zostawiłeś w warsztacie?

Matt potwierdził i powiedział, że rano postara się, żeby ktoś go podwiózł do miasta, i przyprowadzi ją. Patrick wtedy odwrócił się do Meredith. W czasie ich awanturniczej gry czuła na sobie jego spojrzenie. Teraz uśmiechnął się niepewnie.

– Dobranoc, Meredith.

Matt też wstał i zapytał, czy nie miałaby ochoty na spacer. Meredith była zadowolona ze wszystkiego, co odwlekało moment, kiedy znajdzie się w łóżku i będzie się zamartwiać.

– Z przyjemnością – powiedziała.

Powietrze na zewnątrz było jak balsam. Blask księżyca malował dzikie wzory na podwórku. Właśnie schodzili po schodach werandy, kiedy Julie wyszła na ganek. Sweter miała narzucony na ramiona i niosła szkolne książki.

– Do zobaczenia rano. Umówiłam się z Joelle przy głównej drodze. Zostaję u niej, będziemy się uczyć.

Matt odwrócił się. Zmarszczył brwi.

– O dziesiątej w nocy?

Zatrzymała się z ręką na balustradzie. Z lekko poirytowanym uśmiechem, wznosząc oczy do góry, powiedziała:

– Matt!

Wtedy dopiero zrozumiał.

– Pozdrów Joelle ode mnie.

Julie odeszła, spiesząc się ku światłom samochodu widocznym na końcu żużlowej drogi. Matt zwrócił się do Meredith, pytając ją o coś, co najwyraźniej zaskoczyło go.

– Skąd wiedziałaś o czymś takim jak prawo naruszenia cudzej własności czy pogwałcenie stref?

Odchylając głowę lekko w bok, spojrzała na księżyc, który wisiał nad ich głowami jak wielki złoty dysk.

– Mój ojciec zawsze mówił mi dużo o interesach. Kiedy budowaliśmy jeden ze sklepów na przedmieściach, mieliśmy problemy z pogwałceniem stref. Powstał też zatarg, kiedy ekipa budowlana naruszyła prawo przejazdu przez plac parkingowy.

Ponieważ on zadał jej już pytanie, postanowiła zapytać i jego o coś, co nurtowało ją od kilku godzin. Umilkła, zerwała listek z jednej z niższych gałęzi nad ich głowami. Spróbowała, chyba bez powodzenia, żeby w jej głosie nie zabrzmiało oskarżenie.

– Julie powiedziała mi, że zrobiłeś już studia podyplomowe. Dlaczego pozwoliłeś mi myśleć, że jesteś zwykłym hutnikiem, który wyrusza do Wenezueli szukać szczęścia na polach naftowych?

– Dlaczego myślisz, że hutnicy są zwykłymi ludźmi, a ci z dyplomem naukowym są wyjątkowi?

Usłyszała lekką naganę w tym, co powiedział, i spięła się wewnętrznie. Oparła się o pień drzewa.

– Czy zachowałam się jak snobka?

– A jesteś nią? – zapytał, wsuwając ręce do kieszeni i popatrując na nią.

– Ja… – zawiesiła głos, usiłując dostrzec ledwo widoczne w blasku księżyca rysy jego twarzy. Kusiło ją, żeby powiedzieć to, co wydawało jej się, że on chciałby usłyszeć. Oparła się jednak tej pokusie. – Prawdopodobnie jestem. – Nie wiedziała, z jakim niesmakiem to powiedziała, ale Matt to usłyszał. Jej puls zaczął bić szybciej, kiedy zobaczyła, jak wspaniale, leniwie uśmiecha się do niej.

– Wątpię w to.

Te trzy słowa sprawiły jej wielką przyjemność.

– Dlaczego?

– Ponieważ snob nie martwi się tym, czy nim jest, czy nie. A odpowiadając na tamto twoje pytanie: nie mówiłem ci nic o moim wykształceniu częściowo dlatego, że ono nic nie znaczy, o ile i dopóki nie zacznę go wykorzystywać. Wszystko, co mam teraz, to trochę pomysłów i planów, które może uda mi się zrealizować.

Julie powiedziała, że większość ludzi uważa, że Matt jest bardzo skryty. Nie było jej trudno w to uwierzyć. Z drugiej jednak strony było wiele takich momentów jak ten, kiedy czuła, że tak go rozumie, że niemal odgaduje jego myśli. Powiedziała cicho:

– Myślę, że był inny powód, dla którego pozwoliłeś mi myśleć, że jesteś hutnikiem. Chciałeś sprawdzić, czy to ma dla mnie znaczenie. To był rodzaj… rodzaj testu, prawda?

Uśmiechnął się zaskoczony.

– Myślę, że tak było. Kto wie, może zawsze będę hutnikiem.

– I teraz przerzucasz się ze stalowni na pola naftowe – droczyła się z nim – ponieważ wolisz bardziej widowiskową pracę, zgadza się?

Matt z wysiłkiem oparł się pokusie porwania jej w ramiona i wcałowania swojego uśmiechu w jej usta. Ona była młodą dziewczyną, wychowaną w cieplarnianych warunkach. On wyjeżdżał do obcego kraju, gdzie wiele zwykłych tutaj drobiazgów będzie luksusem. Ten gwałtowny, szalony impuls, żeby; zabrać ją ze sobą, powracał do niego ciągle i był właśnie taki: szalony. Z drugiej jednak strony, ona była bardzo dzielna, bardzo urocza i była w ciąży, z nim. Ich dziecko. Może ten pomysł nie był tak szalony. Odchylił głowę do tyłu i spojrzał w księżyc.

– Meredith – zaczął – większość par ma całe miesiące przed ślubem, żeby się dobrze poznać. My mamy zaledwie kilka dni do ślubu i mniej niż tydzień do mojego wyjazdu. Myślisz, że możemy spróbować zmieścić takich kilka miesięcy w kilku dniach, które mamy?

– Chyba tak – odpowiedziała, zaskoczona nagłą intensywnością jego głosu.

– No dobrze – powiedział Matt, nie wiedząc, jak się zabrać do tego teraz, kiedy się zgodziła. – Co chciałabyś wiedzieć o mnie?

Zdumiona spojrzała na niego, powstrzymując wybuch śmiechu i zastanowiła się, czy może on ma na myśli pytania natury genetycznej, jakie może mieć do niego, jako do ojca jej dziecka. Zerkając ku niemu, zapytała niepewnie:

– Myślisz, że powinnam cię zapytać o coś w rodzaju: czy były przypadki chorób psychicznych w twojej rodzinie albo czy byłeś notowany przez policję?

Matt zdusił śmiech na myśl o doborze tych pytań i śmiertelnie poważnie – powiedział.

– Nie, na obydwa pytania. A u ciebie? Uroczyście pokręciła głową.

– Brak chorób psychicznych i brak zatargów z policją. Wtedy zobaczył porozumiewawczy uśmiech igrający w jej oczach i po raz kolejny w ciągu chwili musiał powstrzymać nieprzepartą chęć przytulenia jej.

– Teraz twoja kolej na pytanie – zaoferowała, traktując całą rzecz jak rozgrywkę. – Co chcesz wiedzieć?

– Jeszcze tylko jedną rzecz – powiedział z bezpardonową szczerością. Położył rękę wysoko na pniu drzewa, o które się opierała. – Czy jesteś chociaż w połowie tak urocza, jak myślę, że jesteś?

– Prawdopodobnie nie.

Wyprostował się i uśmiechnął. Był prawie pewien, że się myliła.

– Przejdźmy się, zanim zapomnę, co tu mieliśmy robić. A żeby być zupełnie szczerym – dodał, kiedy odwróciła się i zaczęli spacerować aleją, która wiła się ku głównej drodze – właśnie sobie przypomniałem, że byłem notowany przez policję.

Meredith zatrzymała się gwałtownie. Odwrócił się do niej:

– Zatrzymali mnie dwa razy, kiedy miałem dziewiętnaście lut.

– Za co?

– Za bijatykę. Za awanturę, może byłoby lepszym określeniem. Zanim moja matka umarła, wmówiłem sobie, że nie umrze, jeśli będzie miała najlepszych lekarzy i jeśli będzie leżała w najlepszym szpitalu, tylko najlepszym. Udało się nam, mnie i ojcu, zapewnić jej to. Kiedy pieniądze z ubezpieczenia się wyczerpały, wyprzedaliśmy cały sprzęt rolniczy i wszystko, co się tylko dało, żeby płacić na bieżąco rachunki szpitalne. Mimo wszystko umarła. – Powiedział to pozbawionym emocji głosem. – Mój ojciec pogrążył się w piciu, a ja pogrążyłem się w czymś innym. Przez całe miesiące potem szukałem rewanżu, rwałem się do walki. Nie mogłem walczyć z Bogiem, któremu moja matka tak ufała, musiałem więc się zadowolić każdym śmiertelnikiem chętnym do walki. W Edmunton nietrudno o takiego – dodał z krzywym uśmiechem. Dopiero w tym momencie zorientował się, że zwierza się osiemnastoletniej dziewczynie z rzeczy, do których nie przyznał się jeszcze nikomu, nawet samemu sobie. Ta osiemnastolatka patrzyła na niego ze spokojnym zrozumieniem, niezwyczajnym dla jej wieku. – Gliny przerwały dwie z tych bójek – zakończył. – Zatrzymali nas wszystkich. To nic takiego. Wzmianka o tym jest tylko w lokalnej policji w Edmunton, nigdzie więcej.

Jego zaufanie poruszyło ją. Powiedziała miękko:

– Musiałeś kochać ją bardzo. – Była świadoma tego, że to delikatna sprawa i dodała: – Nigdy nie znałam swojej matki. Wyjechała do Włoch po rozwodzie. Miałam szczęście, nie uważasz? Nie znałam jej i nie kochałam jej przez te wszystkie lala po to, żeby dopiero po jakimś czasie ją stracić.

Matt zorientował się, do czego zmierza, i nie próbował wyszydzać jej wysiłków.

– To mile, co powiedziałaś – rzeki poważnie. Starając się zmienić nastrój, oznajmił krzywiąc się: – Mam zadziwiająco dobry gust, jeśli chodzi o kobiety.

Meredith wybuchnęła śmiechem i poczuła radość, kiedy jego ręka prześlizgnęła się po jej plecach i znalazła się na jej talii. Przycisnął ją mocno do swojego boku. Szli dalej. Po kilku krokach pomyślała o czymś, co spowodowało, że zatrzymała się gwałtownie.

– Czy byłeś już kiedyś żonaty?

– Nie, a ty? – dodał drocząc się z nią.

– Wiesz doskonale, że nie… że byłam… – przerwała. Nie czuła się swobodnie, mówiąc o tym.

– Tak, – wiem – potwierdził. – Jedno, czego nie rozumiem, to jak udało się komuś wyglądającemu tak jak ty dotrzeć do osiemnastych urodzin i nie stracić po drodze dziewictwa z jakimś bogatym, prawiącym śliczne słówka chłoptasiem.

– Nie lubię chłoptasiów – odpowiedziała Meredith, a potem rozbawiona spojrzała na niego. – Właściwie to do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Matt był bardzo zadowolony, słysząc to. Było pewne, że teraz nie wychodziła za nikogo takiego. Czekał, żeby powiedziała coś więcej. Kiedy milczała, ponaglił ją, nie mogąc uwierzyć.

– I to wszystko? To twoja odpowiedź?

– Jej część. Cała prawda to to, że do szesnastego roku życia byłam tak nieatrakcyjna, że chłopcy trzymali się ode mnie z daleka. Do momentu, kiedy przestałam być nieatrakcyjna, byłam już tak wściekła na nich za ignorowanie mnie przez te lata, że nie miałam o nich, jako o całości zbyt wysokiego mniemania.

Spojrzał na jej piękną twarz, ponętne usta, błyszczące oczy i uśmiechnął się.

– Naprawdę byłaś nieatrakcyjna?

– Pozwól, że ujmę to w ten sposób – powiedziała sucho. – Jeśli będziemy mieli córkę, to będzie dla niej lepiej, jeśli jako dziecko i nastolatka będzie podobna do ciebie!

Miłą ciszę zakłócił wybuch śmiechu Matta. Objął ją. Ciągle się śmiejąc, zanurzył twarz w jej pachnących włosach, zaskoczony czułością, jaka ogarnęła go w tej chwili. Był wzruszony, że mu się zwierzyła. Najwyraźniej rzeczywiście miała kiedyś problemy ze swoim wyglądem. Czuł też uniesienie, ponieważ… ponieważ… Nie chciał myśleć o tym, skąd ono wypływało. Najważniejsze w tej chwili było to, że ona też się śmiała i że też go objęła. Z poważnym uśmiechem potarł policzkiem o jej głowę i szepnął:

– Jeśli o kobiety chodzi, mam wspaniały gust.

– Cóż, nie pomyślałbyś tak jeszcze kilka lat temu – powiedziała, śmiejąc się i odchylając się lekko w jego objęciach.

– Umiem przewidywać – zapewnił ją spokojnie. – Pomyślałbym tak nawet wtedy.

W godzinę później siedzieli na stopniach werandy, zwróceni do siebie, każde oparte o balustradę. Matt siedział o stopień wyżej. Wyciągnął przed siebie długie nogi. Meredith, u stopień niżej, przyciągnęła kolana do piersi i oplotła je ramionami. Nie starali się już poznawać się nawzajem na siłę, dlatego tylko że była w ciąży i że wkrótce się pobierali. Byli teraz po prostu parą siedzącą na ganku w letnią noc, cieszącą się swoim towarzystwem.

Meredith odchyliła głowę do tyłu i z przymkniętymi oczami wsłuchiwała się w cykanie świerszczy.

– O czym myślisz? – zapytał.

– Myślę o tym, że niedługo już nadejdzie jesień – powiedziała, spoglądając na niego. – Jesień to moja absolutnie ulubiona pora roku… Wiosna jest przereklamowana. Jest wilgotno, a drzewa są ciągle jeszcze gołe po zimie. Zima ciągnie się i ciągnie. Lato jest przyjemne, ale wszystko zawsze wygląda tak samo. Jesień to co innego. Czy sądzisz, że jest jakikolwiek zupach dorównujący zapachowi palonych liści? – zapytała przejęta. Matt pomyślał, że ona sama pachnie o niebo lepiej niż palone liście, ale nie przerywał jej. – Jesień jest podniecająca, ciągle coś się zmienia. To jak zmrok.

– Zmrok?

– Zmrok to moja ulubiona pora dnia, z tych samych powodów. Kiedy byłam mała, miałam zwyczaj w lecie o zmroku chodzić aleją aż do ogrodzenia. Obserwowałam światła przejeżdżających samochodów. Wszyscy mieli miejsca, do których spieszyli, rzeczy, które mieli zrobić. Wieczór był takim początkiem wszystkiego… – urwała zawstydzona. – To musiało zabrzmieć niesamowicie głupio.

– To zabrzmiało jak coś pełnego samotności.

– Tak naprawdę, nie byłam samotna. Byłam po prostu marzycielką. Wiem, że tamtej nocy w Glenmoor mój ojciec zrobił na tobie okropne wrażenie. Nie jest bestią, którą ci się wydał. On mnie kocha, a wszystko, co próbuje robić, robi po to, żeby mnie ochronić i zapewnić mi to, co najlepsze.

Nagle wspaniały nastrój Meredith prysnął. Rzeczywistość przytłoczyła ją z przyprawiającą o mdłości siłą:

– I w zamian za to zjawię się za kilka dni w domu w ciąży i…

– Uzgodniliśmy, że nie będziemy martwić się o to wszystko dzisiejszego wieczoru – przerwał jej.

Meredith skinęła potakująco głową i próbowała się uśmiechnąć. Nie umiała jednak nadawać pożądanego toku swoim myślom, tak jak najwyraźniej on potrafił. Naraz wyobraziła sobie swoje dziecko stojące na końcu jakiejś alei w Chicago, samotne, wpatrujące się w przejeżdżające samochody. Bez rodziny, braci, sióstr, bez ojca. Mające tylko ją. Nie była pewna, czy to by mu wystarczyło.

– Jeśli jesień jest czymś, co lubisz najbardziej, to czego nie lubisz najbardziej? – zapytał Matt, próbując odwrócić jej uwagę od przykrych myśli.

Zastanowiła się przez chwilę.

– Widoku placów, na których sprzedają choinki w dzień po Bożym Narodzeniu. Jest coś smutnego w tych ślicznych drzewkach, których nikt nie kupił. One są jak niechciane sieroty… – przerwała, zdając sobie sprawę, jak to zabrzmiało. Szybko odwróciła wzrok.

– Jest po północy – powiedział Matt wstając. Wiedział, że nic nie wyciągnie jej z tego nastroju. – Chodźmy już do łóżka.

Zabrzmiało to tak, jakby uważał za naturalne, że powinni albo będą chcieli spędzić tę noc razem. Nagle poczuła panikę na myśl o tym. Była w ciąży, a on miał zamiar ją poślubić, dlatego że powinien to zrobić; cała ta sytuacja już teraz była deprymująca. Czuła się jak ktoś bezwartościowy, była upokorzona.

Nie rozmawiając, zgasili światło w pokoju na dole i weszli na górę. Drzwi do pokoju Matta były tuż przy podeście, podczas gdy pokój Julie był na lewo, w końcu korytarza, za łazienką. Kiedy znaleźli się przy drzwiach Matta, Meredith przejęła inicjatywę.

– Dobranoc, Matt – powiedziała z drżeniem w głosie.

Wyminęła go, uśmiechając się sztucznie. Zostawiła go stojącego w drzwiach pokoju. Nie próbował jej zatrzymać. Emocje Meredith skakały szaleńczo od uczucia ulgi aż po uczucie zawodu. Wchodząc do pokoju Julie, pomyślała, że najwyraźniej kobiety w ciąży nie są pociągające nawet dla mężczyzn, którzy jeszcze kilka tygodni wcześniej kochali się z nimi z pasją i pożądaniem. Weszła do pokoju.

Za jej plecami Matt odezwał się bezbarwnym, spokojnym głosem:

– Meredith?

Odwróciła się i zobaczyła, że on ciągle jeszcze stoi w drzwiach swojego pokoju. Opierał się o futrynę, ręce skrzyżował luźno na piersiach.

– Słucham?

– Wiesz, czego ja najbardziej nie lubię? Nieprzejednany ton zapowiadał, że jego pytanie nie należy do tych nic nie znaczących. Potrząsnęła ostrożnie głową, zastanawiając się, do czego zmierza. Nie pozostawiał jej długo w niepewności.

– Spędzać samotnie nocy, kiedy cholernie dobrze wiem, że w pokoju obok jest ktoś, kto powinien spać razem ze mną. – Matt chciał, żeby zabrzmiało to bardziej jak zaproszenie niż szorstkie stwierdzenie faktu. Był zaskoczony brakiem taktu, juki wykazywał w stosunku do niej. Na jej twarzy odmalowało się zawstydzenie, niezręczność i niepewność. Uśmiechnęła się niepewnie, zastanowiła się i już zdecydowanie powiedziała:

– Dobranoc.

Matt patrzył, jak zamykała za sobą drzwi. Stał tak przez długą chwilę, wiedząc, że gdyby poszedł za nią i spróbował delikatnej perswazji, prawdopodobnie przekonałby ją, żeby spędziła tę noc z nim. Jednocześnie coś go przed tym powstrzymywało. Odwrócił się i wszedł do pokoju, ale drzwi zostawił otwarte. Był przekonany, że ona chce być razem z nim, i jeśli istotnie tak jest, przyjdzie do niego, kiedy będzie gotowa do snu.

Po długich poszukiwaniach znalazł w szufladzie spodnie od piżamy, włożył je i stał przy oknie, patrząc na zalany światłem księżyca trawnik. Usłyszał, jak Meredith wyszła z łazienki, i zastygł słuchając jej kroków. Oddaliły się w koniec korytarza i drzwi do pokoju Julie zamknęły się. Podjęła decyzję. Zrozumiał to z mieszaniną zaskoczenia, poirytowania i rozczarowania. Nie było to jednak tylko powiązane z jego nieodwzajemnionym pożądaniem. To sięgało gdzieś głębiej i miało bardziej ogólne podłoże. Chciał, żeby zasygnalizowała w jakiś sposób, że jest gotowa do nawiązania z nim prawdziwego kontaktu. Bardzo na to liczył, ale nie chciał robić niczego, co miałoby ją ponaglać. To powinna być jej decyzja, jej wybór wypływający całkowicie z jej własnej woli. Dokonała takiego wyboru, kiedy odeszła od niego tym korytarzem. Jeśli miałaby jakieś wątpliwości co do tego, czego on od niej oczekuje, to to, co powiedział jej w drzwiach swojego pokoju, rozproszyłoby te niejasności.

Sapnął z poirytowaniem, odwracając się od okna. Prawda mogła być taka, że zbyt wiele oczekiwał od osiemnastoletniej dziewczyny. Rzecz w tym, że cholernie trudno było mu pamiętać o tym, jak młoda naprawdę jest Meredith. Odsunął nakrycie na bok i położył się na łóżku, krzyżując ręce za głową. Patrzył w sufit i myślał o niej. Tego wieczoru opowiedziała mu o swojej przyjaźni z Lisą Pontini. Z tego, co mówiła, zorientował się, że Meredith czuje się zupełnie swobodnie nie tylko w klubie czy luksusowej posiadłości, ale i w codziennych kontaktach z rodziną Pontinich. Pomyślał, że Meredith jest pozbawiona absolutnie wszelkiej pozy, nie stosuje podstępów. Jednocześnie była pełna łagodności i zakodowanej w każdym ruchu elegancji, która była dla niego tak samo kusząca, jak jej śliczna twarz i czarujący uśmiech.

Zmęczenie w końcu dało znać o sobie i przymknął oczy. Niestety, żadna z tych cech nie będzie jej pomocna i nie spowoduje, że wizja wyjazdu do Ameryki Południowej wyda jej się chociaż odrobinę ponętna, o ile nie czuje czegoś do niego. Najwyraźniej był jej obojętny, bo inaczej byłaby tu teraz z nim. Pomysł, żeby próbować nakłonić niechętną, wychuchaną osiemnastolatkę do wyjazdu z nim do Wenezueli, był nie tylko dziwaczny, ale i z góry skazany na niepowodzenie. Zwłaszcza że ona nie miała nawet dość odwagi, żeby pokonać dla niego odległość równą długości tego korytarza.

Meredith stała przy łóżku Julie z opuszczoną głową. Szarpały nią tęsknoty i wątpliwości, nie kontrolowała ich już ani nie umiała przewidzieć. Nie odczuwała jeszcze ciąży w żaden fizyczny sposób, ale najwyraźniej jej stan siał spustoszenia w jej emocjach. Mniej niż godzinę temu nie chciała zbliżenia z Mattem, teraz tego pragnęła. Zdrowy rozsądek ostrzegał ją, że jej przyszłość była już i tak przerażająco niepewna, Jeśli ulegnie swojemu narastającemu zainteresowaniu nim, skomplikuje wtedy wszystko jeszcze bardziej. Dwudziestosześcioletni Matt był o wiele starszy od niej i o wiele bardziej doświadczony we wszystkich dziedzinach życia, życia jej zupełnie nie znanego. Przed sześcioma tygodniami, kiedy on miał na sobie smoking, a ona była w znanym sobie otoczeniu, wydawał jej się niemal taki sam jak inni znani jej mężczyźni. Ale tutaj, w dżinsach i koszuli było w nim coś tak bliskiego życiu, mocnego, co jednocześnie podniecało i alarmowało ją. Chciał być z nią. Dzisiaj wieczorem dał jej to jasno do zrozumienia. Był wyraźnie tak pewny siebie, gdy w grę wchodziły kobiety i seks, że potrafił stać tam i bez ogródek mówić jej, czego od niej oczekuje. Nie prosić ją, czy próbować namawiać, ale po prostu oznajmiać swoje życzenia. Bez wątpienia miał w Edmunton opinię nie byle jakiego ogiera i to chyba zasłużona. Tego wieczoru, kiedy się poznali, potrafił sprawić, że doświadczyła prawdziwej namiętności, mimo że była taka przerażona. Wiedział dokładnie, które miejsce pieścić i jak kierować swoim ciałem, żeby doprowadzić ją do szaleństwa. Takiej seksualnej maestrii nie nabywa się, czytając książki! Prawdopodobnie kochał się setki razy, na sto możliwych sposobów i z setkami kobiet.

Nawet w chwili, kiedy myślała o tym, jej umysł sprzeciwiał się podejrzeniu, że Matt nie żywi do niej żadnych innych uczuć poza fizycznym pożądaniem. Co prawda nie zadzwonił przez sześć tygodni, odkąd wyjechał z Chicago; prawdą też jest, że była tamtego wieczoru tak zdenerwowana, że nie mogła mu dać do zrozumienia, że tego chce. Jego twierdzenie, że zamierzał zadzwonić do niej za dwa lata, po powrocie z Ameryki Południowej, wydało jej się śmieszne, kiedy to jej powiedział. Dzisiaj wieczorem opowiedział jej o swoich planach na przyszłość i teraz w łagodnych ciemnościach myślała, że może on chciał być kimś, kiedy zadzwoni do niej znowu. Myślała o tym, co opowiedział jej o śmierci matki. Z pewnością chłopiec, który tak opłakiwał i przeżywał tę stratę, nie mógł wyrosnąć na powierzchownego, nieodpowiedzialnego mężczyznę, którego w kobiecie interesowało tylko jedno… Zamarła. Matt nie był nieodpowiedzialnym człowiekiem. Ani przez chwilę, odkąd dotarła tutaj, nie starał się uniknąć odpowiedzialności za dziecko. Co więcej, z tego, co powiedział, i z kilku uwag Julie wynikało, że Matt już od lat był odpowiedzialny za rodzinę.

Jeśli dzisiaj myślał tylko o seksie, to dlaczego nie próbo -; wał namówić jej, żeby spała z nim, skoro tak bez ogródek po -: wiedział jej, że chce tego? Pamiętała czuły wyraz jego oczu, kiedy pytał ją, czy jest naprawdę tak urocza, jak on to sobie wyobraża. Tak samo patrzył na nią, kiedy siedzieli na ganku. Dlaczego nie próbował skłonić jej do pójścia z nim do łóżka? Odpowiedź na to pytanie sprawiła, że poczuła ogarniającą ją słabość i dziwne przerażenie. Zdecydowanie chciał się z nią kochać i zdecydowanie wiedział, jak ją do tego przekonać, ale nie chciał tego robić. Tego wieczoru chciał od niej czegoś więcej niż tylko jej ciała. Nie wiedziała, skąd płynęło to przekonanie, ale była tego pewna.

Było też możliwe, że to ona jest po prostu nadwrażliwa.

Wyprostowała się, drżąc z niepewności. Nieświadomie położyła dłoń na swoim płaskim brzuchu. Była przestraszona, zmieszana i na dodatek bardzo zainteresowana mężczyzną, którego nie znała i nie rozumiała. Z łomoczącym sercem otworzyła drzwi. Drzwi jego pokoju były otwarte, widziała to, kiedy wracała z łazienki. Zdecydowała, że jeśli już zasnął, wróci do swojego pokoju.

Całą sprawę zostawiła zrządzeniu losu.

Spał. Stała w drzwiach jego pokoju, obserwując jego sylwetkę oświetloną światłem księżyca sączącym się przez cienkie zasłony. Bicie jej serca wracało do normy. Nie poruszała się, myśląc a tym gwałtownym, odruchu emocjonalnym, który popchnął ją ku niemu. Świadomość, że stoi w drzwiach jego pokoju i obserwuje go śpiącego, była niepokojąca. Odwróciła się, żeby wyjść.

Matt nie miał pojęcia, co go obudziło i jak długo ona tam stała, ale kiedy otworzył oczy, właśnie wychodziła. Zatrzymał ją, mówiąc pierwsze, co mu przyszło na myśl:

– Nie rób tego, Meredith!

Odwróciła się gwałtownie, słysząc jego głos. Włosy przesypały się przez jej lewe ramię. Nie była pewna, co przez to rozumiał i o czym myślał. Starała się dostrzec w ciemnościach wyraz jego twarzy. Nie udało jej się to i podeszła kilka kroków w jego stronę.

Patrzył, jak się zbliżała. Miała na sobie krótką, jedwabną koszulkę, ledwo zakrywającą górę zgrabnych ud. Przesunął się o odkrył kołdrę, robiąc dla niej miejsce. Zawahała się i tylko usiadła na łóżku obok niego. Jej udo dotykało jego uda, wpatrywała się w jego oczy wzrokiem pełnym zmieszania. Odezwała się cichym, drżącym głosem:

– Nie wiem, dlaczego tak jest, ale teraz boję się bardziej niż wtedy.

Matt uśmiechną! się pochmurnie. Uniósł dłoń, dotykając jej policzka, a potem zakola jej karku.

– Ja też.

Pozostali nieruchomi. Jedynym gestem w przedłużającej się ciszy były powolne ruchy jego kciuka po jej karku. Obydwoje wyczuwali, że są o krok od wkroczenia w nowe, nie zbadane jeszcze rejony. Meredith wyczuwała to nieświadomie. Matt zdawał sobie z tego wyraźnie sprawę, ale to, co zamierzali zrobić, jemu wydawało się absolutnie słuszne. Nie była już dla niego bogatą dziewczyną z innego świata; była kobietą, którą chciał zdobyć od chwili, kiedy ją pierwszy raz zobaczył. Teraz siedziała obok niego. Jej włosy spadały jedwabistą, grubą kaskadą ponad jego ramieniem.

– Muszę cię ostrzec – szepnął, zwiększając nacisk dłoni na jej kark i przyciągając jej usta w dół, bliżej swoich – że teraz podejmujesz może nawet większe ryzyko niż wtedy przed sześcioma tygodniami. – Spojrzała w jego płonące oczy. Wiedziała, że ostrzega ją przed głębokim zaangażowaniem. – Podejmij decyzję – szepnął ochryple.

Zawahała się. Przeniosła wzrok z jego naglących oczu na zmysłowe usta. Jej serce zamarło, zesztywniała i odchyliła się nieco. Natychmiast cofnął dłoń.

– Ja… – zaczęła.

Pokręciła przecząco głową i wstała. Nagle coś ją powstrzymało. Z ust wyrwał się jej przytłumiony jęk, pochyliła się i pocałowała go mocno. Matt objął ją i przycisnął do siebie. Zwiększył jeszcze ten uścisk i przyciągnął ją na łóżko. Całował gwałtownie i nalegająco.

Magia chwili ogarnęła ich znowu, tak jak sześć tygodni temu, tyle tylko że tym razem było trochę inaczej. Było w ich kontakcie więcej ognia, słodyczy i jednocześnie bardziej wszystko przeżywali.

Teraz to zbliżenie znaczyło dla nich o wiele więcej. W jakiś czas później położyła się na boku. Leżała bez sił, spocona i w pełni zaspokojona. Czuła dotyk jego ud przyciśniętych mocno do niej. Zaczynała zasypiać. Jego ręka ciągle poruszała się leniwie wzdłuż jej ramienia, aż znalazła wygodne miejsce na jej piersi, obejmując ją w sposób władczy i bardzo prowokujący. Jej ostatnią myślą na jawie było to, że on chce, żeby pamiętała o jego obecności. Uzurpował sobie nowy rodzaj przywileju, o który nie poprosił i którego ona mu nie przyznała. To było takie typowe dla niego. Zasnęła, uśmiechając się.

– Dobrze spałaś? – zapytała następnego poranka Julie. Stała przy blacie kuchennym i smarowała tosty masłem.

– Bardzo dobrze – odpowiedziała Meredith, próbując desperacko nie wyglądać jak ktoś, kto spędził noc, kochając się z jej bratem. – Mogę ci w czymś pomóc?

– Wszystko już gotowe. Tata pracuje po dwie zmiany przez następny tydzień: od trzeciej po południu do siódmej rano. Jedyne, czego chce po przyjściu do domu, to zjeść i spać. Jego śniadanie już przygotowałam. Matt śniadań nie jada. Chcesz zanieść mu poranną kawę? Zwykle zanoszę mu ją tuż przed włączeniem się jego budzika, co nastąpi… – zerknęła na plastikowy, kuchenny zegar w kształcie czajniczka do herbaty – za dziesięć minut.

Meredith ucieszyła perspektywa zrobienia czegoś tak wciągającego ją w krąg rodzinnych działań, jak obudzenie go filiżanką kawy. Skinęła głową i nalała kawę. Zerknęła na cukiernicę i zawahała się niepewna.

– On nie słodzi kawy – powiedziała Julie, uśmiechając się na widok zmieszania Meredith. – A tak przy okazji, to Matt zachowuje się rano jak niedźwiedź zbudzony ze snu zimowego. Nie oczekuj więc ożywionej konwersacji z jego strony.

– Naprawdę? – Meredith przyswajała sobie ten nowy okruch informacji o nim.

– Nie jest niemiły. Po prostu nie odzywa się.

Julie miała w pewnym stopniu rację. Kiedy Meredith zapukała i weszła do jego pokoju, Matt obrócił się na wznak i wyglądał na kompletnie zdezorientowanego. Jedynym przywitaniem z jego strony był nikły uśmiech podziękowania. Podciągnął się do pozycji siedzącej i sięgnął po filiżankę. Meredith stała niepewnie przy jego łóżku, patrząc, jak wypijał kawę. Obserwowała tę jego czynność, jakby od tego miało zależeć jej przetrwanie przez następnych kilka minut. W końcu odwróciła się, zamierzając wyjść. Czuła się tu niepotrzebna, była intruzem. Matt zatrzymał ją, chwytając jej nadgarstek. Posłusznie usiadła obok niego.

– Dlaczego to tylko ja jestem wykończony tego poranka? – zapytał głosem ciągle lekko schrypniętym od snu.

– Ja jestem rannym ptaszkiem – powiedziała. – Zmęczenie poczuję pewnie dopiero po południu.

Spojrzał na zwyczajną bluzkę Julie, którą Meredith związała w węzeł w pasie i też należące do Julie białe szorty, które miała na sobie.

– Te rzeczy wyglądają na tobie, jakby były najdroższą kreacją.

Był to pierwszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszała ud niego, poza tym wszystkim, co szeptał jej, kiedy się kochali. Zwykle nie przykładała wagi do komplementów, ale ten zapamiętała sobie. Nie ze względu na treść, ale na czułość, z jaku Matt to powiedział.

Patrick wrócił do domu, zjadł śniadanie i poszedł spać. Julie wyszła o wpół do dziewiątej, machając wesoło na pożegnanie i oznajmiając, że zaraz po szkole jedzie do swojej koleżanki i ma zamiar znowu zostać u niej na noc. Meredith o wpół do dziesiątej zdecydowała, że zadzwoni do domu i zostawi kamerdynerowi wiadomość dla ojca. Kiedy Albert odebrał telefon, okazało się jednak, że to on miał dla niej informację od ojca. Ojciec przekazywał jej, żeby natychmiast wracała do domu i żeby lepiej umiała sensownie wytłumaczyć swoje zniknięcie. Meredith poprosiła Alberta, żeby przekazał jej ojcu, że powód tego wyjazdu jest wspaniały i że zobaczy się z nim w niedzielę.

Potem czas zaczął się dłużyć. Starając się nie obudzić Patricka, poszła do salonu, żeby znaleźć coś do czytania. Półki z książkami oferowały kilka ewentualności, ale była zbyt niespokojna, żeby móc się skoncentrować na długiej powieści. Wśród magazynów i czasopism leżących na najwyższej półce znalazła starą broszurę do nauki szydełkowania. Zagłębiła się w czytanie jej z narastającym zainteresowaniem. W jej myślach powstawały fantazyjne buciki dziecięce. Nie mając innego zajęcia, postanowiła spróbować tego. Pojechała do miasta. W sklepie Jacksona kupiła magazyn poświęcony szydełkowaniu, sześć motków grubej przędzy i drewniane szydełko, grube jak palec. Sprzedawczyni zapewniła ją, że takie właśnie szydełko będzie najlepsze dla osoby początkującej. Kiedy otwierała samochód zaparkowany przed sklepem żelaznym, przyszło jej na myśl, że to na nią może spaść dzisiaj odpowiedzialność za przygotowanie kolacji. Wrzuciła torbę z przędzą do samochodu i ponownie przeszła na drugą stronę ulicy. Weszła do sklepu spożywczego. Przez kilka minut krążyła wzdłuż półek ogarnięta słusznymi wątpliwościami co do swoich umiejętności kulinarnych. Przy stoisku z mięsem, przygryzając wargę, przeglądała paczkowane porcje. Wczorajsza pieczeń rzymska Julie była cudowna; wszystko, cokolwiek ona zrobi dzisiaj, musi być proste. Jej wzrok wędrował od steków, kotletów schabowych do wątróbki, potem zatrzymał się na hot dogach. Ich widok zainspirował ją. Przy odrobinie szczęścia kolacja może stać się nie katastrofą kulinarną, a nostalgiczną przygodą. Uśmiechając się, kupiła kilka paczek hot dogów, paczkę słodkich bułek i wielką torbę grubych, gąbczastych słodyczy do pieczenia na ogniu.

Po powrocie do domu odniosła zakupy do kuchni i zasiadła ze swoim szydełkiem, broszurą i magazynem z kolorowymi instrukcjami dla szydełkujących. Zgodnie z nimi łańcuszek był podstawowym ściegiem dla wszystkich ściegów szydełkowych. Początkujący mogli zaznajomić się z następnymi zawiłościami robótek dopiero, kiedy będą umieli zrobić co najmniej sto prawidłowych oczek łańcuszka. Stosując się do tego, Meredith rozpoczęła posłusznie robienie ściegu łańcuszkowego. Każde oczko miało średnicę prawie centymetra z powodu wielkich rozmiarów szydełka i grubości przędzy, której używała.

Poranek przeszedł w popołudnie, a obawy, przed którymi starała się uciec, zaczęły ją nękać znowu. Szydełkowała tym intensywniej, żeby je odpędzić. Nie będzie myśleć o pediatrach… albo o tym, jak to jest w czasie porodu… o tym, czy Matt będzie chciał uzyskać prawo odwiedzania ich dziecka… o przedszkolu… o tym, czy Matt mówił serio, żeby spróbowali żyć jak prawdziwe małżeństwo…

Oczka ściegu łańcuszkowego spadały kaskadą spod jej szydełka. Grube i kształtne układały się w duży stos delikatnego, kremowego zwoju u jej stóp. Spojrzała w dół. Wiedziała doskonale, że czas, żeby przerwać tę część nauki i przejść do bardziej skomplikowanych działań. Nie czuła się jednak zdolna do podjęcia tego wyzwania. Poza tym czerpała z tej powtarzającej się czynności pewną ponurą satysfakcję i zaspokajała potrzebę poczucia kontroli nad czymkolwiek. O drugiej po południu dotąd nie objawiająca się ciąża dała o sobie znać nagłą potrzebą snu. Meredith odłożyła szydełko. Zwinęła się na kanapie i zerknęła na zegar. Zdrzemnie się przez chwilę i zdąży przed powrotem Matta odłożyć przędzę i wszystko przygotować. Przed powrotem Matta… Myśl o nim, powracającym do niej po ciężkim dniu pracy napełniła ją uczuciem wielkiej przyjemności. Podłożyła dłoń pod policzek. Przypomniała sobie, jak Matt kochał się z nią, i musiała zmusić się do myślenia u czymś innym. To wspomnienie było tak żywe i intensywne, że poczuła aż bolesną tęsknotę za nim. Zagrażało jej poważne niebezpieczeństwo zakochania się w ojcu swojego dziecka. Poważne niebezpieczeństwo? – pomyślała z uśmiechem. Czy istniało coś wspanialszego, o ile Matt czułby to samo, a sądziła, że tak jest.

Przez otwarte okno dotarł do niej odgłos żwiru trzeszczącego pod oponami. Otworzyła gwałtownie oczy, spojrzała na zegar. Było wpół do piątej. Usiadła szybko, przejechała palcami po włosach. Odgarnęła je z czoła. Frontowe drzwi otworzyły się akurat w chwili, kiedy sięgała po przędzę, żeby ją schować. Jej serce zareagowało na jego widok radosnym biciem.

– Cześć – powiedziała i nagle wyobraziła sobie inne wieczory, takie jak ten, kiedy Matt wracałby do domu do niej. Zastanawiała się, czy on w ogóle myślał o niej, po czym złajała się za takie głupie pomysły. To ona miała nadmiar wolnego czasu; tai był zapracowany i na pewno zajęty czymś innym. – Jak minął ci dzień?

Matt patrzył na nią stojącą koło kanapy. Oczami wyobraźni widział wiele dni takich jak ten; dni, miesięcy, lat. Wracałby do domu do tej złotowłosej bogini, której uśmiech sprawiał, że czuł się, jakby właśnie pokonał gołymi rękami smoka, wykurował się z przeziębienia i znalazł sposób na zapewnienie pokoju na całym świecie.

– Miałem niezły dzień – powiedział, uśmiechając się. – A co ty robiłaś?

Przez część dnia zamartwiała się, a przez jego resztę myślała i marzyła o nim. Jako że tego raczej nie powinna mu mówić, powiedziała tylko:

– Zaczęłam uczyć się szydełkowania. – Na potwierdzenie swoich słów wyciągnęła motek przędzy.

– To typowo domowe zajęcie – zażartował Matt. Jego wzrok ześlizgnął się wzdłuż oczek jej robótki, zwieszającej się z morka i niknącej gdzieś pod stolikiem. Uniósł ze zdziwieniem brwi. – Co to będzie?

Nie miała najmniejszego pojęcia i zachichotała zawstydzona:

– Zgadnij – powiedziała, żeby zachować twarz. Miała nadzieję, że może on coś wymyśli.

Matt podszedł, schylił się i podniósł koniec robótki. Zaczął się cofać do tyłu, aż rozprostował jej łańcuszek na całą długość pokoju.

– Cztery metry, może to dywan? – zaryzykował ze śmiertelną powagą.

Jakimś cudem udało jej się zapanować nad wyrazem swojej twarzy i wyglądać na urażoną.

– To oczywiste, że nie jest to dywan. Spoważniał i ruszył ku niej pełen skruchy.

– Podpowiedz mi – poprosił łagodnie.

– Tak naprawdę, to nie potrzebujesz podpowiedzi. To jasne, co to będzie. – Usiłując zachować powagę, obwieściła: – Mam zamiar dodać jeszcze kilka rzędów do tego, co już zrobiłam, żeby to było szersze. Potem ukrochmalę to wszystko i będziesz miał czym ogrodzić swoją posiadłość.

Matt, śmiejąc się, przyciągnął ją do siebie, nie bacząc na kłujące go szydełko.

– Kupiłam coś na kolację – oświadczyła, odchylając się w jego objęciach.

Matt myślał o zabraniu jej gdzieś wieczorem. Spojrzał na nią zdziwiony.

– Myślałem, że mówiłaś, że nie potrafisz gotować.

– Zrozumiesz, jak zobaczysz, co kupiłam – odparła. Objął ją ramieniem i poszli do kuchni. Wyjęła hot dogi, a jego wzrok padł na gąbczaste słodycze do opiekania na ogniu.

– To bardzo sprytne – powiedział z uśmieszkiem. – Znalazłaś sposób, żebym to ja musiał się wykazać.

– Wierz mi – powiedziała posępnie – tak będzie bezpieczniej.

Był w domu mniej niż dziesięć minut i już po raz drugi poczuł, jakby życie stało się nagle wypełnione tylko radością i śmiechem.

Meredith wyniosła przed dom koc i jedzenie, a Matt przygotował ognisko. Spędzili wieczór na zewnątrz, jedząc przypalone hot dogi, niedopieczone bułeczki i słodkości skapujące w trakcie pieczenia do ogniska. Rozmawiali o wszystkim, o ukształtowaniu terenu w Ameryce Południowej, o niezwykłym braku typowych objawów ciąży u Meredith, a nawet o sposobie przypiekania na ogniu tych słodkich przysmaków. Kończyli jedzenie przy blasku księżyca. Meredith uprzątnęła talerze i zaniosła je do kuchni. Matt podciągnął kolana do piersi i czekał na jej powrót. Spoglądał leniwie na ciemniejące niebo i na liście, które zebrał i wrzucił do ognia, żeby zrobić jej niespodziankę.

Kiedy Meredith wróciła, powietrze było przesycone wspaniałym aromatem jesieni. Matt siedział na kocu i starał się wyglądać tak, jakby zapach palonych w sierpniu liści był czymś najnormalniejszym. Uklękła na kocu naprzeciwko niego, spojrzała w ogień, a potem w jego twarz. Pomimo ciemności widział blask jej oczu.

– Dziękuję – powiedziała prosto.

– Bardzo proszę – odpowiedział, a jego głos zabrzmiał dla jego własnych uszu dziwnie ochryple. Wyciągnął do niej dłoń i musiał zwalczyć ogarniającą go falę pożądania, kiedy mylnie odczytując jego gest, usiadła między jego kolanami, żeby oprzeć się o jego pierś i jednocześnie obserwować ogień. W chwilę później jego pożądaniu towarzyszyło też uczucie wspaniałej radości, kiedy powiedziała miękko:

– Matt, to jest najprzyjemniejszy wieczór, jaki kiedykolwiek przeżyłam.

Objął jej talię, kładąc opiekuńczo dłoń na płaskim brzuchu. Starał się ukryć wzruszenie. Odgarnął jej włosy i pocałował kark.

– A co z wczorajszym wieczorem?

Pochyliła głowę do przodu, ułatwiając jego ustom dostęp do całowanego miejsca i szybko skorygowała:

– To jest mój drugi najprzyjemniejszy wieczór, jaki kiedykolwiek przeżyłam.

Matt uśmiechnął się, ciągle dotykając ustami jej skóry. Delikatnie przygryzł brzeżek jej ucha. Chciał jej. To uczucie eksplodowało w całym jego ciele, dziko przetaczało się przez jego żyły. Nie był w stanie powstrzymać go ani odmówić go sobie. Był poruszony jego siłą. Odwrócił jej twarz ku sobie i znalazł jej usta. Jej wargi poruszały się słodko, najpierw delikatnie, potem z celową prowokacją. Wsunęła język w jego wargi. Matt przestał panować nad sobą. Jego dłoń przekradła się pod jej bluzkę. Otoczył palcami jej pierś. Jęknęła z rozkoszy i słysząc to, przestał się kontrolować. Obrócił ją w ramionach i położył na kocu. Przywarł do niej. Wplótł palce w jej włosy, unieruchamiając jej twarz i pokrywając ją pocałunkami. W pewnym momencie wyczuł chwilę jej zawahania. Gwałtowność jego uczuć spowodowała, że znieruchomiała. To zaskoczyło i jego; ta desperacja, gwałtowna potrzeba, żeby ją posiąść całkowicie, i konieczność uczynienia świadomego wysiłku, żeby opanować to uczucie. Pochłonęło go ono tak kompletnie, że nie zorientował się, że jej wahanie wynikało nie z obawy przed jego burzliwą namiętnością, ale z jej nie doświadczenia i niepewności. Nie wiedziała, w jaki sposób odwzajemnić jego uczucie, jak je stymulować. Nawet gdyby zdał sobie z tego sprawę, nie pokazałby jej właśnie wtedy, jak to robić. Wystarczająco trudnym zadaniem było teraz dla niego spowolnienie jego działania, tak żeby przedłużyć ich zbliżenie. Wprowadzając ten zamiar w czyn, rozbierał ją powoli drżącymi palcami. Całował ją, aż zaczęła wić się gwałtownie w jego ramionach. Przesuwała gorączkowo dłońmi po jego rozgrzanej skórze. Dotyk jej rąk i ust rozpalał go coraz bardziej. Każdy delikatny dźwięk, jaki wydawała, powodował wzmożone pulsowanie jego krwi. Ochryple szeptał gorące, obiecujące rozkosz słowa, prowadząc jej emocje coraz wyżej i wyżej. Podążała za nim, brała w tym procesie czynny udział, aż w końcu spowodował, że wydała z siebie okrzyk, jej ciało wygięło się wstrząsane wibracjami. Wtedy wypełnił ją całym sobą.

Już potem okrył ich obydwoje kocem i leżał obok niej, spoglądając w usiane gwiazdami niebo. Wdychał nostalgiczny zapach wczesnej jesieni. Kochanie się było dla niego w przeszłości aktem wzajemnie odczuwanej rozkoszy. Z Meredith był to akt urzekająco piękny. Subtelny, zadający katusze, owiany magią piękności. Matt czuł się po raz pierwszy w życiu całkowicie zaspokojony i w zgodzie z samym sobą. Przyszłość wydawała się bardziej niż kiedykolwiek skomplikowana, a jednocześnie nigdy nie był bardziej pewien siebie, że może ukształtować ją tak, żeby odpowiadała im obojgu. O ile tylko ona da mu szansę i czas, żeby mógł to zrobić. Czas.

Desperacko potrzebował więcej czasu, żeby wzmocnić tę dziwną, delikatną więź, która przyciągała ich ku sobie coraz bardziej z każdą wspólnie spędzoną godziną. Jeśli tylko udałoby mu się namówić ją na wspólny wyjazd do Ameryki Południowej, miałby czas, żeby tę więź wzmocnić. Nie rozwiodłaby się wtedy z nim. Wierzył, że tak by się stało. Zdecydował, że jutro zadzwoni do Jonathana Sommersa i nie podając przyczyny, spróbuje dowiedzieć się, jak będzie tam wyglądać zakwaterowanie i opieka medyczna. Nie chodziło mu o siebie. Meredith i jego dziecko, to było to, co się dla niego liczyło.

Jeśli nie mógłby jej zabrać ze sobą… to byłby problem. Nie mógł zmienić decyzji o wyjeździe. Po pierwsze: podpisał kontrakt, poza tym stupięćdziesięciotysięczna premia za tę pracę potrzebna mu była, żeby sfinansować następną inwestycję. Tak jak fundament dla drapacza chmur, tak te sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów było fundamentem dla całego jego wielkiego planu. Ta suma musiała na razie wystarczyć, chociaż wolałby, żeby była większa.

Leżąc koło niej, miał ochotę zostać z nią w Stanach i zapomnieć o tym całym cholernym planie. Tego jednak też nie mógł zrobić. Meredith była przyzwyczajona do tego, co najlepsze. Miała do tego prawo i chciał, żeby tak było dalej. Jedyną drogą, żeby jej to zapewnić, był ten wyjazd.

Myśl o tym, że zostawi ją tu, a potem być może straci, bo znuży ją czekanie na niego lub przestanie wierzyć w jego sukces, doprowadzałaby go normalnie do szaleństwa. Było jednak coś, co przemawiało na jego korzyść. Była z nim w ciąży. Ich dziecko będzie dla niej wystarczającym powodem, żeby czekać na niego i wierzyć mu.

Tę samą ciążę, którą Meredith przyjmowała jako wielkie nieszczęście, Matt uważał teraz za niespodziewany dar losu. Wyjeżdżając z Chicago, sądził, że miną co najmniej dwa lata, zanim będzie mógł wrócić i spróbować zabiegać o jej względy w sposób odpowiadający jej pozycji społecznej. Oczywiście, o ile jeszcze byłaby wolna. Była piękna i fascynująca. Setki mężczyzn uganiałyby się za nią w czasie jego nieobecności. Któremuś z nich prawdopodobnie udałoby się ją zdobyć. Wiedział o tym tamtej nocy, kiedy pożegnał się z nią.

Teraz jednak przeznaczenie wkroczyło i świat leżał u jego stóp. Matt nie pozwolił, żeby ten podniosły nastrój zepsuł mu fakt, że przeznaczenie nigdy nie było zbyt łaskawe dla rodziny Farrellów. Był teraz gotów wierzyć w Boga, w przeznaczenie, wszechobecną prawość, a wszystko to za sprawą Meredith i dziecka.

Trudno było mu uwierzyć jedynie w to, że młoda, światowa przyszła posiadaczka fortuny, którą poznał w ekskluzywnym klubie, czarująca blondynka pijąca z wystudiowaną pozą koktajl z szampana, leżała tuż obok niego, zwinięta w kłębek, śpiąca w jego ramionach, z jego dzieckiem bezpiecznie ukrytym w jej łonie.

Jego dziecko.

Matt rozpostarł palce, przykrywając nimi jej brzuch. Uśmiechał się przytulony do jej karku. Meredith nie miała pojęcia, jakie tak naprawdę były jego uczucia do ich dziecka. Nie wiedziała też, jakie uczucia wywoływała w nim jej decyzja, żeby nie pozbywać się ani dziecka, ani jego. Pierwszego dnia, kiedy wyliczała, co może zrobić w tej sytuacji, słowo aborcja spowodowało, że poczuł mdłości.

Chciał porozmawiać z nią o dziecku i powiedzieć jej, co czuje. Jego radość z powodu czegoś, co ją stresowało tak bardzo, sprawiała, że milczał, bo czuł się jak nędzny egoista. Wiedział, że wzdragała się na myśl o konfrontacji z ojcem, a każde wspomnienie jej stanu przypominało jej też o tym, co było jeszcze ciągle przed nią.

Konfrontacja z jej ojcem… uśmiech Matta zniknął. Ten człowiek był sukinsynem. Jakimś cudem jednak udało mu się wychować najbardziej zadziwiającą kobietę, jaką Matt kiedykolwiek spotkał, i za to był mu głęboko wdzięczny. Był mu wdzięczny do tego stopnia, że miał zamiar zrobić wszystko, co tylko możliwe, żeby spotkanie Meredith z ojcem w niedzielę w Chicago przebiegło jak najłagodniej. Będzie się starał pamiętać o tym, że Meredith była jedynym dzieckiem Philipa Bancrofta i że z powodów oczywistych tylko dla niej kochała tego drania.

Загрузка...