ROZDZIAŁ 45

O wpół do piątej następnego. popołudnia Matt spojrzał znad stołu konferencyjnego, przy którym odbywał właśnie spotkanie z trzema ze swoich dyrektorów, i sięgnął po słuchawkę telefonu.

– O ile nie jest to sprawa życia lub śmierci – powiedział do Eleanor, zanim zdążyła podać mu powód, dla którego go niepokoiła – nie chcę o tym słyszeć, dopóki tutaj nie skończę.

– Dzwoni panna Bancroft – powiedziała z uśmiechem satysfakcji w głosie. – Czy zaliczymy to do sytuacji nagłych?

– Tak – powiedział też z uśmiechem, ale nie był w zbyt miłym nastroju, rozpoczynając tę rozmowę z Meredith. Dzwonił do niej późnym popołudniem poprzedniego dnia z wiadomością, że kontroluje poczynania Spyzhalskiego i że jest on w miejscu, w którym dziennikarze do niego nie dotrą. Od sekretarki Meredith dowiedział się, że będzie na zebraniu jeszcze przez kilka godzin i w tej sytuacji zdecydował, że nie zostawi jej w niepewności, i podyktował sekretarce wiadomość dla jej. Pieczołowicie dobrał słowa tej notatki i poprosił o zaniesienie jej do Meredith. Nie raczyła oddzwonić do niego tego wieczoru i zastanawiał się, czy oznaczało to, że była zbyt zajęta celebrowaniem tej wiadomości w łóżku z Reynoldsem. Przez cały tydzień prześladowała go myśl, że może w dalszym ciągu z nim sypia. Ostatniej nocy nie mógł zasnąć z tego powodu aż do rana. Podniósł słuchawkę telefonu, rzucając przepraszające spojrzenie mężczyznom siedzącym przy stole.

– Matt – powiedziała zbulwersowana – wiem, że to twój wieczór, ale mam zebranie o piątej i jestem zawalona robotą.

– Zaryzykuję, że uznasz mnie za mało elastycznego – powiedział chłodnym, niewzruszonym głosem – ale umowa to umowa.

– Wiem – odpowiedziała i westchnęła z poirytowaniem – ale poza tym, że muszę tu być do późna, muszę też zabrać pracę do domu i przyjść do biura jutro rano. Widzisz więc, że to nie pora na wielkie wyjście do miasta lub na wielką konfrontację z tobą – dodała z odrobiną humoru w głosie.

Tonem już sugerującym niechęć do pójścia na ustępstwa zapytał:

– Co proponujesz?

– Miałam nadzieję, że chciałbyś przyjechać tutaj. Moglibyśmy zjeść wczesną kolację gdzieś niedaleko stąd, w jakimś niezbyt wyszukanym miejscu.

Niechęć Matta zniknęła, ale istniała ewentualność, że ona próbowała ograniczyć stopniowo jego prawa przez wprowadzenie precedensu szybkich spotkań w miejscach publicznych, i dlatego dodał grzecznym, ale zdecydowanym tonem:

– W porządku, ja też mam teczkę pełną papierów do przejrzenia. Wezmę to ze sobą i po kolacji możemy spędzić cichy, produktywny wieczór… u ciebie czy u mnie?

Zawahała się.

– Obiecujesz, że będziemy pracować? To znaczy… Nie chcę, żebym musiała… żebym musiała…

Na jego ustach pojawił się uśmiech, kiedy usłyszał to nie dokończone zdanie. Najwyraźniej rzeczywiście miała pilną pracę i równie oczywista była jej obawa, że będzie próbował wmanewrować ją w pójście z nim do łóżka.

– Zajmiemy się pracą – obiecał. Westchnęła ze śmiechem i z ulgą.

– W porządku. Bądź tutaj o szóstej. Po drugiej stronie ulicy jest niezła restauracja. Potem możemy pojechać do mojego mieszkania.

– To brzmi nieźle – powiedział, gotów absolutnie dostosować rozkład dnia do jej możliwości, o ile tylko nie będzie próbowała go unikać. – Czy dziennikarze zostawili cię w spokoju?

– Było kilka telefonów, ale wczoraj daliśmy im taki pokaz, że myślę, że teraz to wszystko umrze śmiercią naturalną. Rozmawiałam z Parkerem i wczoraj wieczorem, i dzisiaj rano. Jego też nie nagabują.

Matta nic nie obchodziło, czy Parker zostanie żywcem pożarty przez reporterów, ale nie był zachwycony odkryciem, że ona od momentu konferencji prasowej rozmawiała z tamtym dwukrotnie, podczas gdy nie wysiliła się na choćby jeden telefon do niego samego. Jednak poczuł wyraźną ulgę, słysząc, że najwyraźniej nie spędziła z nim ostatniej nocy. Dlatego też powiedział jej, że to dobra wiadomość i że przyjdzie do jej biura o szóstej.

Kiedy Matt, po przeciśnięciu się przez tłumy ludzi robiących świąteczne zakupy na parterze „Bancrofta”, wysiadł na piętrze, na którym pracowała Meredith, otoczyła go cisza, miła dla ucha w porównaniu z tamtym rozgardiaszem. Na prawo od niego dwie sekretarki pracowały jeszcze po godzinach, ale recepcjonistka i wszyscy inni już dawno wyszli. Na przeciwległym krańcu wyłożonego dywanami korytarza zobaczył otwarte drzwi gabinetu Meredith, a w środku, razem z nią, grupę mężczyzn i jedną kobietę. Biurko sekretarki Meredith było uprzątnięte i zamiast usiąść wygodnie w fotelu zdjął płaszcz i przysiadł na nim, zadowolony z nieoczekiwanej możliwości zobaczenia, jak Meredith pracuje i jakie działania wypełniają jej dzień. Intrygowało go wszystko, co jej dotyczyło. Zawsze tak było.

Meredith, nieświadoma obecności Matta tuż za jej drzwiami, spojrzała na fakturę, którą właśnie podał jej dyrektor handlowy, odpowiedzialny za dział sukien i dodatków do nich.

– Kupiłeś metalowe, złote guziki za trzysta dolarów? – powiedziała z uśmiechem pełnym zdziwienia. – Dlaczego mi to pokazujesz? To na pewno mieści się w twoim budżecie.

– Robię to dlatego – odpowiedział gładko – że dzięki tym guzikom zwiększyliśmy sprzedaż w moim dziale i w dziale rzeczy seryjnych, i ten wzrost utrzymuje się przez cały tydzień. Pomyślałem, że chciałabyś o tym wiedzieć.

– Kupiłeś je i kazałeś je u nas przyszywać, dobrze rozumiem?

– Zgadza się – powiedział, wyciągając przed siebie nogi. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. – Jeśli sukienka lub kostium mają złote guziki, po prostu znikają z półek. To szaleństwo.

Meredith zerknęła na niego, próbując nie patrzeć na Theresę Bishop, wiceprezydenta do spraw kreowania trendów handlowych. To jej zadaniem było przewidywanie, z dużym wyprzedzeniem, trendów mody.

– Nie mogę w pełni podzielać twojej satysfakcji – powiedziała do niego cicho. – Theresa dawno temu po powrocie z Nowego Jorku mówiła nam o tym, że jednym z utrzymujących się trendów będą ubrania zdobione złotymi metalowym guzikami. Zignorowałeś to. Fakt, że kupiłeś w końcu te guziki i kazałeś je ponaszywać, nie rekompensuje nam sprzedaży, jaką straciliśmy, zanim wreszcie to zrobiłeś. Masz coś jeszcze do dodania?

– Niewiele – rzekł nieprzyjemnie.

Ignorując to, nacisnęła na klawiaturze komputera przycisk wyświetlający dane obrazujące wysokość sprzedaży w ciągu ostatnich czterech godzin w podległych mu działach tutaj i w filiach rozsianych po kraju.

– Sprzedaż dodatków masz wyższą o pięćdziesiąt cztery procent niż tego samego dnia przed rokiem. Poczynasz sobie zupełnie dobrze.

– Dziękuję, pani prezydent – odparł i zabrzmiało to fałszywie.

– Zdaje się, że zatrudniłeś nowego dyrektora do spraw dodatków, który sprowadził nam nowego klienta. Zgadza się?

– Całkowicie, jak zawsze!

– Co się dzieje z kolekcją Donny Karon, której kupiłeś tak dużo? – ciągnęła nieporuszona. jego tonem.

– Sprzedaje się fantastycznie, dokładnie tak, jak myślałem.

– Dobrze. Co zamierzasz zrobić z tymi mało ciekawymi bluzkami i spódnicami, które kupiłeś?

– Mam zamiar wyprawić je stąd jak najszybciej.

– W porządku – powiedziała bez entuzjazmu. – Oznacz jednak je wszystkie jako „ofertę specjalną” i nie dawaj im naszych firmowych metek. Mówię serio. Byłam dzisiaj na trzecim piętrze i widziałam bluzki z metkami „Bancroft” w cenie osiemdziesięciu pięciu dolarów. Nie były warte czterdziestu pięciu.

– Jeśli mają metkę „Bancroft”, to są tyle warte! – zakrzyknął w odpowiedzi. – Ta metka jest co nieco warta dla klientów. Ja ci o tym nie powinienem przypominać.

– Nie będzie tyle warta, jeśli będziemy ją umieszczać na tandecie. Zabierz jutro te bluzki z trzeciego piętra do działu przecen. Mówię poważnie. I usuń z nich metki. Wiesz, o które mi chodzi. A co z zakupami ozdób, z którymi wiązałeś takie nadzieje?

– Kupiłem je. Widziałem ten towar: głównie biżuteria, niektóre wzory bardzo ładne.

Ignorując jego pełne urazy, gwałtowne słowa, powiedziała:

– Umieść je po prostu na właściwych ladach. Nie chcę ich widzieć pomieszanych z drogą biżuterią.

– Powiedziałem – wycedził – że to ładne wyroby.

Meredith odchyliła się do tyłu w swoim krześle i przypatrywała mu się w przedłużającej się ciszy. Pozostali wiceprezydenci też to robili.

– Gordonie, dlaczego nagle, ja i ty, zaczynamy się różnić, jeśli chodzi o rodzaj towaru, jaki winien być sprzedawany w „Bancrofcie”? Zwykle obstawałeś przy zakupie towarów tylko najwyższej jakości. I nagle zaczynasz podejmować decyzje o zakupie rzeczy odpowiednich raczej dla podrzędnego sklepiku, a nie dla nas.

Widząc, że nie zamierza odpowiedzieć, pochyliła się zdecydowanie do przodu, porzucając ten temat i ignorując jego obecność w gabinecie. Uwagę skoncentrowała na Paulu Normanie, głównym dyrektorze działu gospodarczego, jedynym, którego działalności nie omówili.

– Twoje działy, Paul, jak zwykle przedstawiają się dobrze – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Sprzedaż urządzeń gospodarstwa domowego i mebli jest w tym tygodniu o dwadzieścia sześć procent wyższa niż przed rokiem.

– Dwadzieścia siedem – poprawił ją z lekkim uśmiechem – to najnowsze dane.

– Dobra robota – powiedziała szczerze, po czym uśmiechnęła się na wspomnienie zamieszczonych w gazetach reklam sprzedaży sprzętu stereo po wyjątkowo niskich cenach. – Elektronika ulatnia się nam z półek, jakby miała nogi. Próbujesz zrujnować całą konkurencję?

– Zrobiłbym to z wielką przyjemnością.

– To tak jak ja – przyznała, po czym spoważniała i rozejrzała się po zgromadzonych. – Nasze notowania są dobre wszędzie, poza filią w Nowym Orleanie. W dniu rzekomego podłożenia bomby sprzedaż spadła i z tego samego powodu pozostała na takim samym poziomie przez kolejne cztery dni. – Spojrzała na szefa reklamy. – Pete, czy istnieje jakaś szansa, żebyśmy dostali dodatkowy czas reklamowy w którejkolwiek ze stacji radiowych w Nowym Orleanie?

– W wartym zachodu czasie, nie. Zwiększyliśmy ilość reklam drukowanych. To powinno pomóc nadrobić straty spowodowane tym wszystkim.

Meredith z ciepłym uśmiechem spojrzała na współpracowników, zadowolona, że omówili wszystko, co należało.

– To by było właściwie wszystko. Przeprowadzamy sprawę zakupu ziemi pod sklep w Houston i jeśli dobrze pójdzie, rozpoczniemy budowę w czerwcu. Miłego weekendu.

W chwili kiedy wszyscy zaczęli wstawać, Matt podszedł do kanapy dla gości i wziął do ręki magazyn, udając, że czytał go pilnie. Był jednak tak dumny ze sposobu, w jaki działała, że nie mógł przestać się uśmiechać. Jedyną rzeczą, z jakiej nie był zadowolony w pełni, było jej starcie z jednym z dyrektorów; wydawało mu się, że sytuacja wymagała ostrzejszej reakcji, przytarcia mu uszu. Dyrektorzy wychodzili z jej biura, mijali go, nie zwracając na niego uwagi. Dobiegały go strzępki rozmów będące mieszaniną handlowych zwrotów i przedweekendowych pożegnań. Matt ruszył z powrotem w stronę drzwi Meredith, ale zatrzymał się gwałtownie, widząc, że w jej gabinecie pozostało dwóch mężczyzn. Nie uśmiechała się, słuchając tego, co mówili.

Matt zajął swoje poprzednie miejsce na biurku sekretarki, czując na równi winę i zaciekawienie. Tym razem jednak był w pełni widoczny. Płaszcz przewiesił przez ramię.

Meredith nieświadoma tego, jak późno już było, studiowała notatkę, którą właśnie wręczył jej Sam Green. Zawierała informacje o stałej, dramatycznej zwyżce ilości wykupywanych na giełdzie akcji „Bancrofta”.

– Co o tym sądzisz? – zapytała prawnika, marszcząc brwi.

– Mówię to z przykrością – powiedział – ale rozejrzałem się dzisiaj w sytuacji i okazuje się, że na Wall Street krążą plotki o tym, że ktoś chce nas przejąć.

Meredith dokonała fizycznego wysiłku, żeby zachować spokój, podczas gdy wewnętrznie drżała cała na myśl o tym, co usłyszała.

– Nie teraz. Teraz to bezsensowne. Dlaczego jakaś konkurencyjna sieć sklepów czy ktoś inny decydowałby się na przejmowanie nas w takim momencie, kiedy z powodu ekspansji do innych stanów jesteśmy po uszy w długach?

– Jednym z powodów może być to, że właśnie teraz nie stać nas na efektywne przeciwstawienie się takiej próbie. Nie mamy pieniędzy na podjęcie długiej, poważnej batalii.

Z tego zdawała sobie sprawę, ale w dalszym ciągu nie przekonana potrząsnęła głową i powiedziała:

– To nielogiczne atakować nas teraz. Jedyne, co zdobędą, pozyskując nas, to porcja długów, które będą musieli spłacić. – Jednak zarówno ona, jak i Sam Green wiedzieli, że Bancroft i S – ka może być bardzo atrakcyjną długoterminową inwestycją. – Ile czasu potrzebujesz na poznanie nazwiska tego, kto wykupuje nasze akcje?

– W ciągu kilku tygodni powinniśmy dostać informacje od brokerów, prowadzących indywidualne transakcje, oni jednak powiadamiają nas tylko, jeśli nowi udziałowcy przejmują także certyfikaty. Jeśli certyfikaty pozostają w gestii brokerów, to nigdy nie jesteśmy powiadamiani o tożsamości akcjonariuszy.

– Czy możesz przygotować uaktualnioną listę znanych nam nowych akcjonariuszy?

– Oczywiście – powiedział i wyszedł, pozostawiając Meredith z samym tylko Markiem Bradenem.

Ponieważ sprawy, jakie chciała przedyskutować z szefem ochrony, były poufne, wstała, żeby zamknąć drzwi. Zerknęła na zegarek. Chciała sprawdzić, ile ma czasu do przyjścia Matta, i jej wzrok powędrował z tarczy zegarka wskazującej wpół do siódmej do wysokiej sylwetki rysującej się tuż obok jej drzwi. Serce zadrżało jej niewytłumaczalnie na jego widok.

– Jak długo czekasz? – zapytała, zbliżając się do niego.

– Niezbyt długo. – Nie chciał jej popędzać, widząc, że najwyraźniej miała jeszcze coś do załatwienia, i dodał: – Zaczekam tutaj, aż skończysz.

Zatrzymała się, rozważając, czy jest jakiś powód, dla którego nie mógłby on uczestniczyć w rozmowie na temat Gordona Mitchella, jaką miała zamiar przeprowadzić z Markiem. Zdecydowała, że nie, i powiedziała z uśmiechem:

– Wejdź do środka, ale zamknij, proszę, drzwi. – Zrobił to, a Meredith przedstawiła mu Marka Bradena, po czym zwróciła się do tego ostatniego: – Słyszałeś wyjaśnienia Gordona i miałeś okazję widzieć na własne oczy, jak zareagował. Jego zachowanie odbiega całkowicie od tego, co zwykle mówił i robił. Co o tym sądzisz?

Mark rzucił w stronę Matta sondujące spojrzenie, a kiedy Meredith skinęła głową, żeby mówił dalej, powiedział bez ogródek:

– Sądzę, że jest przekupywany.

– Ciągle mi to powtarzasz, ale czy możesz przedstawić mi chociaż najmniejszy dowód na to, że dostaje w łapę od kogokolwiek?

– Nie – odparł sfrustrowany. – Nie kupił sobie żadnych nowych kosztownych zabawek typu łódź, samolot. Nie trafiłem też na ślad żadnej nowej nieruchomości, którą by kupił. Ma kochankę, ale to już kilkuletnia sprawa. On, żona i dzieci żyją właściwie na takim samym poziomie jak zawsze. Nic nie wskazuje na to, żeby żył lepiej niż przedtem. Nie ma też kosztownych nałogów typu hazard czy narkotyki.

– Może jest niewinny – powiedziała bez przekonania.

– Nie jest. Jest ostrożny i inteligentny – kontrargumentował Mark. – Pracuje w handlu wystarczająco długo, żeby wiedzieć, jak dokładnie przyglądamy się handlowcom i ich klientom w poszukiwaniu chociażby śladu przekupstwa. On się dobrze maskuje. Będę go miał na oku – obiecał Mark i wyszedł, kłaniając się lekko.

– Przepraszam – powiedziała Meredith do Matta, pakując do teczki papiery na wieczór. – Nie zdawałam sobie sprawy, jak długo trwało to zebranie.

– Słuchałem z przyjemnością – powiedział.

Rzuciła mu zdziwione spojrzenie i zatrzasnęła zamki w swojej teczce.

– Jak długo słuchałeś?

– Około dwudziestu minut.

– Jakieś pytania? – zażartowała, ale szybko odwróciła spojrzenie, widząc temperaturę jego uśmiechu i niespieszną impertynencję szarych oczu. Poczuła, że robi jej się gorąco.

– Trzy – powiedział Matt, obserwując, jak stara się unikać jego spojrzenia. – Właściwie cztery – poprawił się.

– Co to za pytania? – zapytała, idąc w jego stronę i udając, że jest zaabsorbowana usuwaniem wyimaginowanych pyłków ze swojego płaszcza.

– Pierwsze dwa dotyczyłyby żargonu handlowego, jakiego używaliście, a potem zapytałbym, dlaczego unikasz mojego wzroku?

Dokonała heroicznej próby obrzucenia go długim, spokojnym bezpośrednim spojrzeniem, ale jego szatański uśmiech niemal zniweczył jej wysiłki.

– Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że unikam twojego spojrzenia – skłamała. – A to czwarte pytanie? – zapytała, kiedy czekali na windę.

Kiedy w końcu mi zaufasz? – pomyślał. – Kiedy pójdziesz ze mną do łóżka? Kiedy w końcu przestaniesz mi się wymykać? Ostatnie pytanie wypowiedział głośno. Było ono najmniej prowokujące i ciekaw był jej reakcji.

– Jak długo masz zamiar bawić się ze mną w kotka i myszkę?

Odnotowała jego bezceremonialność, po czym rzuciła mu pewne siebie, rozbawione spojrzenie, które sprawiło, że miał ochotę ją pocałować.

– Tylko tak długo, jak długo będziesz mnie zachęcał do tego.

– Wydaje mi się, że zaczyna ci się to podobać – zauważył ponuro, patrząc na nią z ukosa.

Meredith obserwowała zapalone na przyciskach windy strzałki „w dół”. Uśmiechnęła się i powiedziała z większą szczerością, niż zamierzała:

– Zawsze lubiłam twoje towarzystwo, Matt. Tym razem jednak nie podobają mi się motywy twojego postępowania.

– Wczoraj wieczorem powiedziałem ci, jakie są moje motywy – odparował zdecydowanie. Niebieski gruby dywan wyciszył odgłos kroków ludzi idących tuż za nimi.

– Nie podobają mi się motywy kierujące twoimi motywami – sprecyzowała.

– Za moimi motywami nie stoją żadne motywy! – powiedział Matt cichym, mocnym głosem.

Za nimi rozległ się rozbawiony, męski głos.

– Być może nie, ale pewne jest, że za wami, ludzie, idą inni ludzie, którzy zaczynają mieć kłopot ze zrozumieniem bez tłumacza tej waszej coraz bardziej zagmatwanej rozmowy.

W pełnej zgodności gwałtownie odwrócili głowy do tylu. Mark Braden uniósł brwi, akcentując uśmiechem, że celowo ostrzegł ich w ten sposób, że inni pracownicy też ich słyszeli.

– Życzę wszystkim miłego weekendu – powiedziała Meredith, kierując szeroki, wymuszony uśmiech w stronę trzech sekretarek idących z Markiem.

Na pierwszym piętrze przeciskali się przez tłumy kupujących, torując sobie drogę swoimi teczkami. Zmierzali do restauracji znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy. Przy jednym z kontuarów Meredith zatrzymała się.

– Chciałabym cię przedstawić pani Millicent – powiedziała do Matta. – Ona jest już na emeryturze, ale przyszła, żeby nam pomóc w okresie przedświątecznym. Będzie zachwycona poznaniem ciebie. Prowadziła spis wszystkich sławnych ludzi, jakich tu widziała przez dwadzieścia pięć lat pracy u nas. Szczególnie hołubi gwiazdy filmowe.

– Nie kwalifikuję się do żadnej z tych kategorii – zaprotestował Matt.

– Jesteś znanym człowiekiem, a poza tym spotykałeś się z różnymi wspaniałymi gwiazdami filmowymi, tak więc z jej punktu widzenia to będzie tak, jakby złapała Pana Boga za nogi.

Poczuł lekkie niezadowolenie, słysząc, jak ostentacyjnie i obojętnie przypomina mu, że jest świadoma istnienia tych innych kobiet, z którymi sypiał. Automatycznie podążał za nią, lawirując wśród tłumu kobiet oblegających ladę i tarasujących przejście między stoiskami.

Jego teczka zderzyła się z czyimś obszernym siedzeniem i zahaczyła o pasek torebki jego właścicielki. Meredith z wyraźną wprawą wyminęła tę przeszkodę. Matt próbował uwolnić swoją teczkę, podczas gdy zaangażowana w zderzenie kobieta, biorąc go za złodzieja sklepowego, wydała przeraźliwy okrzyk i próbowała wyrwać swoją torebkę.

– Pani pasek zaczepił się o rączkę mojej teczki… – wyjaśniał Matt, patrząc na nią.

Zastygła z na wpół otwartymi ustami; rozpoznała go.

– Czy pan nie jest… nie jest pan Mattem Farrellem?

– Nie – skłamał i niegrzecznie przecisnął się obok niej, próbując poprzez morze płaszczy i toreb dotrzeć do Meredith. Ona już rozglądała się za nim najwyraźniej zniecierpliwiona jego opóźnieniem. Wyciągnęła okrytą rękawiczką dłoń, żeby przyciągnąć go bliżej, po czym odwróciła się ponownie do starszej sprzedawczyni, z którą rozmawiała. Z głośników płynęły dźwięki „Jingle Bells”, system przywoławczy odzywał się cichymi dzwonkami, a ponad tym wszystkim rozlegały się głosy klientek, proszących sprzedawczynie o zajęcie się nimi. Matt, czując się coraz bardziej niezręcznie, stał przy obleganej ladzie, otoczonej, jak się teraz zorientował, przez kobiety przebierające w nylonowych pończochach i rajstopach zwieszających się z obrotowych, chromowanych wieszaków. Rajstopy wisiały też na lince przeciągniętej na wysokości powyżej głów i falowały mu tuż przed nosem, ulatując niebezpiecznie w górę, unoszone powietrzem wydobywającym się z grzejników i obrotowych drzwi znajdujących się tuż za stoiskiem.

Poczuł ulgę, kiedy usłyszał głos Meredith wymawiający jego imię. Nachylił się, żeby przywitać się z zafascynowaną sześćdziesięciolatką, poddającą dokładnej analizie każdy rys jego twarzy.

– Dzień dobry – powiedział Matt, nachylając się, żeby uścisnąć jej dłoń. W chwili, kiedy to robił, jedna z pończoch zawieszonych wysoko udrapowała się wokół jego głowy. Zanim się przywitał, musiał wyplątać się z niej, a kiedy wyciągnął ponownie rękę, pończocha w zwolnionym tempie opadła na jego ramię.

– Ależ Meredith! – wykrzyknęła podekscytowana pani Millicent, obserwując, jak uwalnia się od pończochy. – On mi przypomina Carry Granta! – Meredith rzuciła w jego stronę sceptyczne spojrzenie, akurat w chwili, kiedy kolejna pończocha opadła na jego ucho. Tym razem ściągnął ją na dół i położył na ladzie. Meredith szybko odwróciła od niego rozweselone spojrzenie i zakończyła rozmowę z panią Millicent.

Drogę do wyjścia torował tym razem Matt. Niestety, kiedy docierali już niemal do przejścia, trafili na kobietę, która wcześniej wzięła go za złodzieja torebek. Wszystkim, którzy byli w zasięgu jej głosu, pokazała go:

– To on! – krzyknęła nieświadoma obecności Meredith tuż za nim. – To Matthew Farrell, mąż Meredith Bancroft, ten który spotykał się z Meg Ryan i Michelle Pfeiffer!

Dama z prawej strony Matta wcisnęła mu w objęcia swoją torbę z zakupami.

– Czy mógłby pan dać mi autograf? – prosiła, szukając w torebce długopisu, najwyraźniej w nadziei, że podpisze się na torbie. Matt chwyci! ramię Meredith, przeciskając się obok kobiety. Za plecami usłyszał, jak urażona i zagniewana obwieszczała: – Właściwie to kto chciałby mieć jego autograf? Przypomniałam sobie, że on spotykał się z gwiazdą filmu porno.

Nawet kiedy już przedostali się przez obrotowe drzwi na zewnątrz w mroźne nocne powietrze, Matt czuł napięcie emanujące z Meredith.

– Pomimo tego, co sobie teraz myślisz – bronił się, wiedząc, jak ona bardzo nie lubi popularności tego typu – wiedz, że zwykle ludzie nie proszą mnie o autografy. Teraz zdarzyło się tak tylko dlatego, że nasze twarze pojawiają się ciągle w dziennikach.

Nie mówiąc nic, rzuciła mu pełne powątpiewania spojrzenie.

W restauracji naprzeciwko sytuacja przedstawiała się o wiele gorzej niż w jej sklepie. Lokal był zapchany ludźmi, którzy chcieli zjeść wcześniejszą kolację w czasie robienia przedświątecznych zakupów. Potężna, podwójna kolejka czekających ciągnęła się przez cały przedsionek.

– Będziemy czekać? – zapytała. Jeszcze zanim dokończyła zdanie, wokół rozległy się głośne szepty. Naprzeciwko nich, poprzez dwumetrową przestrzeń dzielącą drugą część kolejki od tej, w której stali, wychyliła się kobieta.

– Przepraszam – powiedziała, wpatrując się w Marta, a mówiąc do Meredith. – Czy pani jest Meredith Bancroft? – Nie czekając na odpowiedź Meredith, powiedziała do Matta: – W takim razie, pan jest Matthew Farrell!

– Niezupełnie – powiedział zwięźle Matt i nie złagodził uścisku ramienia Meredith, mobilizując ją tym do wyjścia.

– Jedźmy do mnie. Zamówimy pizzę – powiedziała, kiedy dotarli do jej samochodu.

Matt był wściekły, że przydarza mu się coś takiego. Czekał, aż Meredith otworzy drzwiczki i wsiądzie do środka. Powstrzymał ją jednak, gdy chciała je zamknąć.

– Meredith – powiedział stanowczo – nigdy nie spotykałem się z gwiazdą filmu porno.

– To nie byle jaka ulga dla mnie – odparła, uśmiechając się z ukosa.

Poczuł zaskoczenie i ulgę, że najwyraźniej powraca jej humor i wewnętrzna równowaga.

– I przyznaję – dodała, przekręcając kluczyki w stacyjce i czekając, aż stare BMW zaskoczy – Meg Ryan i Michelle Pfeiffer są blondynkami.

– Michelle Pfeiffer poznałem przelotnie – powiedział, nie mogąc się oprzeć potrzebie bronienia się – a Meg Ryan w ogóle nie znam.

– Doprawdy? – zapytała sucho, gotowa do zamknięcia drzwiczek samochodu. – Pani Millicent była tak podekscytowana właśnie dlatego, że ona miała jakoby być na twoim jachcie w czasie długiego rejsu.

– Ona była na nim, ja nie!

Загрузка...