55

GOODSIR

20 sierpnia 1848.

Z prywatnego dziennika doktora Harry’ego D.S. Goodsira:

Sobota, 20 sierpnia 1848

Wydaje się, że fortuna, która tak brutalnie obeszła się z sir Johnem, komandorem porucznikiem Fitzjamesem i komandorem Crozierem, nie szczędzi swych łask temu diabłu, Hickeyowi.

Moi oprawcy nie wiedzą, że przypadkiem włożyłem pamiętnik do torby medycznej – a właściwie zapewne wiedzą, bo starannie przeszukali moje rzeczy dwa dni po tym, jak mnie schwytali, ale nic ich to nie obchodzi. Śpię w namiocie tylko z porucznikiem Hodgsonem, który właściwie także jest już więźniem Hickeya, mogę więc bez przeszkód pisać, gdy tylko mam wolną chwilę.

Wciąż nie mogę uwierzyć w śmierć moich towarzyszy – Lane a, Goddarda i Croziera – ani w to, co stało się w piątek wieczór, gdy wróciliśmy do obozu Hickeya, położonego niedaleko naszego dawnego obozu nad rzeką; Diabeł Hickey wyprawił wtedy prawdziwą ucztę, podczas której jego kompani raczyli się ludzkim mięsem. Mimo że widziałem to na własne oczy, nadal nie mogę uwierzyć w takie barbarzyństwo.

Nie wszyscy członkowie piekielnych legionów Hickeya ulegli jeszcze pokusie kanibalizmu. Hickey, Manson, Thompson i Aylmore oczywiście z entuzjazmem pochłaniali ludzkie szczątki, podobnie jak marynarz William Orren, steward William Gibson, palacz Lukę Smith Golding, uszczelniacz James Brown i jego pomocnik Dunn.

Inni jednak wstrzymują się od jedzenia ludzkiego mięsa. Morfin, Best, Jerry, Work, Stricklan, Seeley i, oczywiście, Hodgson, podobnie jak ja żywią się jedynie spleśniałymi sucharami. Podejrzewam, że spośród całej tej grupy tylko Stricklan, Morfin i porucznik będą opierać się pokusie przez dłuższy czas. Ludzie Hickeya podczas podróży na zachód złapali tylko jedną fokę, to jednak wystarczyło, by rozpalić piecyk zasilany jej tłuszczem – zapach pieczonego ludzkiego mięsa jest bardzo nęcący.

Hickey nie zrobił mi jeszcze krzywdy. Nie tknął mnie nawet poprzedniego wieczora, kiedy odmówiłem jedzenia ludzkiego mięsa i krajania innych ciał, kiedy przyjdzie na to czas. Jak dotąd ciała panów Goddarda i Lane’a zaspokoiły ich apetyty i uwolniły mnie od trudnego wyboru: zostać kucharzem kanibali czy też pozwolić, by ci sami kanibale okaleczyli lub zjedli mnie.

Mógłbym spróbować wzniecić bunt, ale wszystkie strzelby i pistolety są u pana Hickeya, który udostępnia je jedynie panu Aylmore’owi i Thompsonowi – ci dwaj zostali porucznikami nowego Bonaparte, czyli naszego mata uszczelniacza. Magnus Manson z kolei jest bronią samą w sobie, i do tego posłuszną tylko jednemu człowiekowi – jeśli jest to jeszcze człowiek – czyli Hickeyowi.

Kiedy mówię o łaskach, jakie zsyła Hickeyowi fortuna, mam na myśli nie tylko fakt, że dzięki swej podłości nie może narzekać na brak jedzenia. Chodzi mi raczej o dzisiejsze odkrycie; dwie mile na północny zachód od brzegu, na wysokości obozu nad rzeką, natrafiliśmy na pasy otwartej wody ciągnące się wzdłuż wybrzeża na zachód.

Łajdacka załoga Hickeya błyskawicznie rozładowała sanie, przeładowała bagaże do szalupy i spuściła ją na wodę. Od tej pory płyniemy nieustannie wzdłuż wybrzeża, kierując się na zachód.

Można by spytać, jak siedemnastu ludzi mieści się w łodzi długości dwudziestu ośmiu stóp, przeznaczonej dla ośmiu marynarzy? Otóż mieści się w niej z wielkim trudem; wszyscy żyjemy w okropnej ciasnocie – choć wieziemy ze sobą tylko namioty, broń, naboje, beczki z wodą i zapas ludzkiego mięsa – a łódź jest tak obciążona, że woda niemal przelewa się przez nadburcia, szczególnie na szerszych wodach, gdzie możemy rozwinąć żagle i płynąć bez użycia wioseł.

Słyszałem, jak dzisiejszego wieczora, kiedy przybiliśmy do brzegu, by rozbić namioty na noc, Hickey iAlmoyre naradzali się między sobą. Mówili dość głośno, jakby nie zależało im wcale na zachowaniu dyskrecji.

Ktoś będzie musiał umrzeć.

Przed nami ciągnie się otwarta woda, mamy wolną drogę – być może do samego Obozu Terror, a nawet do samegoTerroru – dokładnie tak, jak przewidział to prorok Cornełius Hickey podczas rozmowy z komandorem Crozierem w nienazwanej zatoce, w lipcu, kiedy buntowi zapobiegł powrót porucznika Little’a i wiadomość o otwartej wodzie. Może okazać się, że Hickey i ci, którzy z nim zostaną, wrócą do Obozu Terror po trzech dniach spokojnej żeglugi, podczas gdy my pokonywaliśmy ten dystans przez trzy i pół miesiąca, ciągnąc za sobą ciężkie sanie.

Jednak teraz, kiedy nie potrzebują już ludzi do ciągnięcia sań, którego z nas zamienią na zapas mięsa, by odciążyć łódź przed jutrzejszą żeglugą?

Hickey, jego olbrzym i Aylmore idą przez obóz w chwili, kiedy kreślę te słowa, wywołując nas z namiotów, choć jest już późno i całkiem ciemno.

Jeśli dożyję jutra, będę kontynuował te zapiski.

Загрузка...