Rozdział 12


Jeśli poniedziałkowe i wtorkowe gazety wywołały pewną konsternację, okazała się łagodną morską bryzą wobec cyklonu w porównaniu z tym, co rozpętało się w środę.

Telefony rozdzwoniły się o pierwszej, jednocześnie na górze u Herrgotta Nöjda i na dole w biurze, nie mówiąc już o tym, co się działo na komendzie policji w Trelleborgu.

Sigbrit Mård widziano w Abisko i Skanör, na Majorce, Rodos i Wyspach Kanaryjskich, a jeden głos w telefonie zapewniał nawet, że poprzedniego wieczoru tańczyła striptiz w klubie erotycznym w Oslo.

Donoszono, że płynęła promem z Ystad do Polski i promem kolejowym z Trelleborga do Sassnitz. Prócz tego zauważono ją w różnych miejscach w Malmö, w Sztokholmie, w Göteborgu i Kopenhadze. Szczególnie uporczywe plotki umiejscawiały ją w poczekalni na lotniskach w Kastrup i Sturup.

Tylko w Anderslöv nikt jej nie widział.

Siedmioro świadków widziało ją z Folkem Bengtssonem w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach, ale żaden z nich nie potrafił opisać jej ubioru. Policja nie podała po prostu tej informacji do wiadomości i każda gazeta z własnymi reporterami przedstawiała całkowicie mylące i wzajemnie sprzeczne szczegóły jej ubioru, od czerwonych spodni i białej puchowej kurtki do czarnej sukienki, czarnych pończoch i czarnych butów. W tej ostatniej gazecie nazwano ją nawet kobietą w czerni.

Wszyscy zgadzali się jednak co do rysopisu Folkego Bengtssona. Wprawdzie tylko najbardziej pozbawione hamulców dzienniki podały jego nazwisko i miały dostarczyć aktualne zdjęcia. Dla innych był „mężczyzną w cyklistówce” lub „mordercą seksualnym, który został handlarzem śledzi”.

Około trzeciej po południu Martin Beck siedział z bólem głowy na górze u Nöjda. Przed chwilą wzbudził wielkie poruszenie w aptece, gdzie kupował aspirynę, i widział już oczami wyobraźni poranne nagłówki. BÓL GŁOWY W ANDERSLÖV na przykład. Mało też brakowało, by poszedł do monopolowego i kupił ćwiartkę whisky, ale odrzucił ten pomysł ze względu na komentarze, jakie niechybnie by wywołał.

KAC W ANDERSLÖV?

A teraz zadzwonił telefon.

Przeklęte urządzenie.

Nie udało mu się na przykład dodzwonić do Rhei, ani tego ranka, ani poprzedniego wieczoru.

– Nöjd? Co… Nie, nie widziałem go przez całe popołudnie.

Inspektorowi policji w Anderslöv nie były obce takie czy inne białe kłamstwa.

Tym razem jednak się nie udało.

– Przepraszam? Kto? Tak, zaraz zobaczę, czy go znajdę.

Nöjd zasłonił ręką mikrofon i powiedział:

– Szef biura Głównego Zarządu Policji Malm. Chcesz z nim pogadać?

Jezu Chryste, pomyślał Martin Beck, choć w najmniejszym stopniu nie był religijny.

Dla niego Malm był tym, czym czerwona płachta dla byka. Albo raczej niezdarny kat dla Patkula[5]. Powiedział jednak:

– Dobra, dawaj go.

Co może zrobić biedny funkcjonariusz państwowy?

– Beck, słucham.

– Cześć, Martin. Jak leci?

Jak leci?

– Na razie bardzo źle.

Malm od razu zmienił ton.

– Muszę ci coś powiedzieć, Martin. To zakrawa na prawdziwy skandal. Rozmawiałem już z naczelnym komendantem.

Prawdopodobnie byli nawet w tym samym pokoju. Naczelny komendant znany był z tego, że niechętnie rozmawiał z ludźmi, którzy mogli stawiać pytania albo po prostu zaoponować.

Szczególnie niechętnie rozmawiał z Martinem Beckiem, który z upływem lat zyskał trochę zbyt duży prestiż.

Naczelny komendant cierpiał ponadto na ciężką manię prześladowczą. Długo sobie wmawiał, że narastająca niepopularność policji i jej postępujące zepsucie są skutkiem tego, że „pewne elementy” osobiście nie lubią naczelnego komendanta. Teraz pewnie myślał, że podobne elementy znajdują się nawet w kręgach policji.

– Schwytaliście mordercę?

– Nie.

– A cała policja wystawia się na pośmiewisko.

To akurat była święta prawda.

– Sprawą zajmują się nasi najlepsi śledczy. I nic się nie dzieje. Morderca spaceruje i udziela wywiadów, a policja mu nadskakuje. Gazety mają nawet zdjęcia miejsca, gdzie zakopano zwłoki.

Malm wiedział o sprawie tyle, ile wyczytał w popołudniówkach, tak samo jak przypuszczalnie uczył się pracy policyjnej z filmów.

Z tyłu dały się słyszeć gardłowe szepty.

– Co? – rzekł Malm. – Oczywiście. Musisz wiedzieć, że my ze swojej strony nie szczędzimy wysiłków. Uważamy cię za naszego najlepszego oficera śledczego od czasów Herberta Söderströma.

– Herberta Söderströma?

– Tak, czy jak tam się nazywał.

Malm prawdopodobnie miał na myśli Harry’ego Södermana, znanego szwedzkiego kryminologa, który dożył swoich dni jako szef policji w Tangerze i pewnego razu ofiarował się, że zastrzeli Hitlera, by spróbować powstrzymać II wojnę światową.

Z tyłu znów dobiegł gardłowy głos i Malm coś zamamrotał, zasłaniając słuchawkę.

Potem powiedział ostrym tonem:

– Policja zostanie wyśmiana. Morderca opowiada o swoim życiu w gazetach. Niedługo napisze książkę o tym, jak wyprowadził w pole komisję do spraw zabójstw. I bez tego mamy dość kłopotów.

Przynajmniej to ostatnie było prawdą. Policja miała kłopoty.

Problemy zaczęły się w roku 1965, kiedy policję upaństwowiono. Od tego czasu stała się państwem w państwie, znienawidzonym przez wielu. Najnowsze badania wykazały też, że postawa samych policjantów wobec pozostałych obywateli staje się coraz bardziej niechętna i przerażająco reakcyjna. Co trzeci policjant uważał na przykład, że dzieci należy wychowywać, stosując przemoc od najmłodszych lat, że surowe kary i bicie są jedynym skutecznym sposobem kształtowania młodego pokolenia. Dziewięciu policjantów na dziesięciu uważało, że osoby podejrzane o przestępstwo traktuje się zbyt łagodnie, a kary orzekane w sądach są niewystarczające.

W ciągu ośmiu lat państwowego kierownictwa zasoby policji podwoiły się, a nowe ustawodawstwo, które powstało w dużej mierze na życzenie samych sit porządkowych, dawało policjantowi prawo aresztowania każdego bez bliższego uzasadnienia. Wystarczyło, że stwierdził później, iż w jego mniemaniu aresztowany stanowił zagrożenie dla poszanowania prawa i porządku publicznego.

Wszystko to oznaczało, że policja miała większą władzę niż kiedykolwiek w dziejach kraju. Oznaczało też, ze Szwecja utrzymywała najdroższe siły porządkowe na świecie. W przeliczeniu na mieszkańca, czyli podatnika, każdy szwedzki policjant kosztował sto sześćdziesiąt pięć koron rocznie. Analogiczna kwota w Stanach Zjednoczonych wynosiła siedemdziesiąt pięć koron. W porównaniu z innymi krajami skandynawskimi różnica była groteskowa. Ponadto w Norwegii i Danii policja była dość lubiana.

Przestępczość jednak wciąż wzrastała, a przemoc nasilała się coraz bardziej. W Głównym Zarządzie Policji nikt chyba jednak nie był w stanie pojąć prostej prawdy, że przemoc rodzi przemoc i że w rzeczywistości policjant był tym, który uderzał pierwszy.

Naprawdę nieprzyjemna była świadomość, że nikt w zarządzie policji nie chce tego zrozumieć, bo mieli tam zupełnie inne koncepcje.

Pod tym względem Malm miał rację. Ludzie zaczynali mieć dosyć. Trudno było im pojąć, dlaczego szwedzki policjant ma kosztować każdego podatnika trzy razy więcej niż w sąsiedniej Finlandii.

– Jesteś tam? – zapytał Malm.

– Tak, jestem.

– Musicie schwytać tego Bengtssona i dopilnować, żeby został aresztowany.

– Nie mamy dowodów.

– Ten szczegół załatwi się później.

– Nie jestem tego pewny – odparł Martin Beck.

– Jeżeli pominiemy tę pechową historię na Bergsgatan w zeszłym roku, twój procent wykrywalności jest wyjątkowo wysoki. Dlatego teraz sprawa wydaje się przesądzona.

Martin Beck zachichotał. Rozwiązał zagadkę morderstwa na Bergsgatan, ale ogólnie niezadowalająca praca policji w czasie śledztwa sprawiła, że przestępca został skazany za inne morderstwo, którego w rzeczywistości nie popełnił. Dla Martina Becka oznaczało to, że ominął go awans na wyższy stopień, którego wcale nie chciał. Zamiast niego objął to stanowisko Stig Malm.

– Czy on się śmieje?

Głos brzmiał wyraźnie. Widocznie potentat za plecami Malma zaczynał się złościć, co nie zdarzało się tak rzadko.

– Śmiejesz się? – zapytał Malm.

– Ależ skąd – zapewnił Martin Beck niewinnym głosem. – To tylko zakłócenia na linii. Może twój aparat jest na podsłuchu?

Kolejny czuły punkt, którego nie należało dotykać. Malm powiedział surowym tonem:

– To nie jest dobry moment na żarty. Chodzi o to, żeby działać. Natychmiast.

Martin Beck nie odpowiedział, a Malm dodał bardziej pojednawczo:

– Martin, jeśli potrzebujesz posiłków, mogę ci z miejsca pomóc. Nowa zasada koncentracji zakłada…

Martin Beck wiedział, co zakłada zasada koncentracji. To mianowicie, że w ciągu niespełna godziny w miasteczku mogłoby się zebrać trzydzieści wozów policyjnych. Oznaczała również pistolety maszynowe, snajperów, bomby z gazem łzawiącym, helikoptery, tarcze ochronne i kamizelki kuloodporne.

– Nie – powiedział. – Posiłki to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję.

– Rozumiem, że aresztujesz tego człowieka jeszcze dzisiaj?

– Nie, nie to miałem na myśli.

W odpowiedzi usłyszał niewyraźną naradę w tle.

W końcu Malm się odezwał:

– Masz świadomość, że możemy zastosować inne środki nacisku?

Martin Beck nie odpowiedział.

– Jeżeli będziesz utrudniał – dodał Malm.

Martin Beck wiedział aż za dobrze, co można zrobić. Wystarczyło, by komendant policji państwowej zadzwonił do prokuratura generalnego. Nie musiał nawet rozmawiać z nim osobiście. Malm mógł to zrobić za niego.

– Uważam, że zatrzymanie Bengtssona teraz byłoby nieuzasadnione – powiedział Martin Beck.

– Trzeba położyć kres tej dziennikarskiej pisaninie – odparł Malm.

– Mamy zbyt nikły materiał dowodowy.

– Dowody. – W głosie Malma zabrzmiał pogardliwy ton. – To nie jest film z Sherlockiem Holmesem.

Malm mógł widzieć Sherlocka Holmesa parę razy w telewizji. Nie było natomiast powodu przypuszczać, że wiedział cokolwiek o jego literackim pierwowzorze.

– No? – niecierpliwił się Malm. – Zamierzasz złapać mordercę czy nie?

– Zamierzałem najpierw spróbować ustalić, co się stało z tą kobietą. Jeśli istnieje jakiś morderca, mam nadzieję, że będziemy go mogli powiązać ze zbrodnią.

– Chyba musimy ci w tym pomóc.

– Dziękuję, ale nie trzeba.

W pokoju w Sztokholmie znów trzasnęły drzwi. Martin Beck wyraźnie to słyszał.

– Nie ja tu decyduję – powiedział Malm, jakby próbując się usprawiedliwić. – A dla ciebie będzie lepiej, jeśli dopilnujesz, by aresztowali Bengtssona.

– Nie zamierzam tego robić.

– Natychmiast – rzekł Malm. – Zanim…

– A na pewno nie natychmiast.

Malm odparł lekkim tonem:

– Dobrze, w takim razie sam będziesz sobie winny. Dowody na pewno znajdziesz. Powodzenia.

– Nawzajem – odparł Martin Beck.

Na tym rozmowa się skończyła.

Droga służbowa w tak zwanym wymiarze sprawiedliwości jest przeważnie długa, żmudna, zawalona papierami i wszelkimi biurokratycznymi przeszkodami.

A czasem jakby wcale jej nie było. Ktoś podnosi słuchawkę i mówi, że mamy zrobić tak i tak. I więcej nie ma na ten temat dyskusji.

W niecałe pół godziny po rozmowie Martina Becka z Malmem nadeszła wiadomość:


Natychmiast aresztować Folkego Bengtssona.


Kollberg, który przez dłuższy czas był zajęty próbą rozwiązania problemu szachowego w niedzielnej gazecie, rzucił długopis i powiedział:

– Ja nie jadę.

– Migasz się – odrzekł Martin Beck.

Pojechał razem z Nöjdem do domu Folkego radiowozem. Za nimi jechało kilku dziennikarzy, a jeszcze więcej czatowało przed domem Bengtssona. Poza tym parę zupełnie postronnych osób zadało sobie trud, by tam pojechać.

Nie było wiele do zobaczenia.

Zmrok i niewielki dom z drewnianym kurnikiem i garaż z blachy falistej. I mężczyzna, który nieporuszony wrzucał nać buraków na kompost.

Folke Bengtsson był ubrany dokładnie tak jak wtedy, gdy widzieli go poprzednim razem.

Nie wydawał się zdziwiony tym, że ich widzi, ani przestraszony, ani niespokojny czy rozgniewany.

Tylko dokładnie taki sam jak zawsze.

Powtórka sytuacji była wręcz komiczna. Nöjd pogrzebał wśród rzeczy na tylnym siedzeniu i wziął reklamówkę z butami na zmianę. Martin Beck pomyślał: ma coś jeszcze w tej siatce. Ale co? Po intensywnym kilkusekundowym namyśle powiedział:

– Herrgott?

– Tak?

– Masz tam latarkę?

– Jakbyś zgadł – odrzekł Nöjd. – Trzeba ją mieć, gdy się mieszka na wsi. W bezksiężycową noc jest tak ciemno, że nic nie widać.

Bengtsson odłożył łopatę i podszedł do nich.

– Cześć, Folke – rzekł Nöjd.

– Cześć – odpowiedział Folke Bengtsson.

– Pójdziesz z nami. Już czas.

– Aha.

Nie był jednak całkiem nieporuszony, bo rozejrzał się w gęstniejącym mroku i stwierdził:

– Strasznie tu dużo ludzi.

– Tak, niestety – odparł Nöjd. – Możemy wejść?

– Jasne.

– Nie ma pośpiechu. Możesz się przebrać i spakować parę rzeczy. To, czego będziesz potrzebował. Mogę ci pożyczyć reklamówkę, jeśli chcesz.

– Dziękuję, ale mam aktówkę.

Nöjd zamienił gumiaki na buty. Potem powiedział:

– Nie spiesz się. Siądę tu z Martinem i zagramy sobie w papier, nożyce, kamień.

Martin Beck nie znał tej klasycznej gry, do której była potrzebna tylko dłoń.

Nauczył się jej w półtorej minuty.

Dwa rozstawione palce to nożyce. Otwarta dłoń to papier. Zaciśnięta pięść to kamień.

Nożyce tną papier. Papier zawija kamień. Kamień tępi nożyce.

– Jedenaście do trzech dla mnie – rzekt po chwili Nöjd. – Za szybko reagujesz. Dlatego przegrywasz. Musimy to robić jednocześnie.

A ty za szybko myślisz, pomyślał Martin Beck. Zawsze zresztą przegrywał. W każdą grę, od szachów do Czarnego Piotrusia.

Po kolejnych paru minutach Folke Bengtsson był gotowy. Po raz pierwszy sprawiał wrażenie trochę niespokojnego.

– Co cię gnębi, Folke? – zapytał Nöjd.

– Ryby muszą dostawać pokarm. I trzeba karmić kury. I czyścić akwarium od czasu do czasu.

– Załatwię to – obiecał Nöjd. – Słowo honoru.

Uśmiechnął się z zakłopotaniem i dodał:

– Jest jeszcze coś, co pewnie cię trochę zmartwi. Jutro rano przyjadą tu ludzie, by przekopać twój ogród.

– Ale dlaczego?

– Będą szukać zwłok.

– Szkoda astrów – odparł krótko Folke Bengtsson.

– Będziemy uważać. Nie martw się za bardzo.

– Pewnie komendant będzie mnie przesłuchiwał?

– Tak – odrzekł Martin Beck. – Ale nie dzisiaj. I raczej nie jutro. Chyba że śledczy z Trelleborga będą chcieli zacząć od razu. Jednak nie sądzę.

– Dobra – powiedział Nöjd. – Najpierw pojedziemy do mnie do Anderslöv. Dostaniesz herbatę i kanapkę. Chyba że wolisz kawę.

– Tak, wolałbym, dziękuję.

– Weźmiemy z kawiarni. Mają tam ciepłe bułeczki cynamonowe. Jesteś gotowy?

– Tak.

Folke Bengtsson jeszcze się nad czymś zastanawiał.

– Co zrobimy z jajkami? – zapytał.

– Załatwi się – odrzekł Nöjd.

– Też słowo honoru – dodał i się roześmiał.

– To dobrze – odparł Bengtsson. – Dobry z ciebie człowiek, Herrgott.

Nöjd był mile zaskoczony.

– Każdy robi, ile może – powiedział.

– Czy jestem zatrzymany? – zapytał Bengtsson.

– Jeszcze nie całkiem. Pojedziemy do mnie do domu i trochę pogadamy. Za jakieś pół godziny przyjadą ci z Trelleborga. Zawiozą cię tam. Z technicznego punktu widzenia jesteś zatrzymany, ale nie tak oficjalnie. Pojedziemy z tobą do Trelleborga. Tam zostaniesz tymczasowo aresztowany. Potem przez pewien czas nic nie będzie się działo.

Folke Bengtsson sprawiał wrażenie apatycznego, gdy opuszczał dom.

Zamknął drzwi wejściowe i dał klucz Nöjdowi.

– Zajmiesz się tym? Gdyby to miało potrwać dłużej. Zaopiekuj się rybami.

Nöjd włożył klucz do kieszeni.

Było już ciemno i wsiadali do radiowozu w prawdziwym krzyżowym ogniu fleszy.

Żaden z nich się nie odezwał w drodze do Anderslöv.

Nöjd wziął kawę i ciepłe ciastka francuskie z kafejki obok Konsumu. Sam jak zwykle pił herbatę.

Kollberg zdążył już wrócić do swojego problemu szachowego. Nawet specjalnie nie patrzył na Folkego Bengtssona, gdy wchodzili do pokoju.

Martin Beck też milczał. Brnęli w sytuację, w której żaden z nich nie chciał się znaleźć, a ich możliwość wyboru sposobu prowadzenia sprawy została radykalnie ograniczona.

Nöjd nie był jednak skłonny do długiego milczenia i ponurych rozważań. Podał zatrzymanemu plastikowy kubek z kawą i powiedział:

– To dla ciebie, Folke. Tutaj możesz się czuć wolnym człowiekiem.

Zachichotał i dodał:

– Przynajmniej w pewnym sensie. Jeśli spróbujesz ucieczki, będziemy musieli zadziałać.

Kollberg chrząknął. Bardzo dobrze pamiętał sytuację, kiedy Folke Bengtsson próbował uciec. Wtedy właśnie Lennart Kollberg, stary komandos i specjalista od walki wręcz był tym, który musiał zadziałać.

– Tęsknię za domem – powiedział nagle.

Powiedział to zupełnie spontanicznie, nie wiedząc właściwie, co ma na myśli.

Prawdą było, że tęsknił za żoną i dziećmi, tak jak i nie chciał się zajmować Folkem Bengtssonem i całą tą sprawą. W głębi duszy jednak odczuwał ogólne niezadowolenie z życia.

Dom w dzielnicy, w której mieszkał, rzut kamieniem od stacji metra, nie był obiektem jego wielkiej tęsknoty, a jeszcze mniej codzienna konfrontacja z policjantami i ludźmi, którzy buntowali się przeciw prawu. Czasami myślał, że jedyna normalność w jego życiu to właśnie żona i dzieci. Resztę świata zapełniali policjanci i przestępcy. W tej chwili żywił równie negatywne uczucia wobec obu tych kategorii.

To nie tak, pomyślał. Życie to nie film gangsterski z dwoma rodzajami ludzi.

Zadzwonił telefon. Nöjd podniósł słuchawkę.

– Nie, nikt do niczego się nie przyznał. Tak, zatrzymaliśmy mężczyznę. Więcej nie mogę powiedzieć.

Położył słuchawkę i sprawdził godzinę na swoim srebrnym zegarku. Potem powiedział:

– Nie mamy dużo czasu, Folke. Jeśli coś wiesz o Sigbrit Mård, proponuję, byś powiedział to teraz. To bardzo uprości sprawę.

– Ja naprawdę nic nie wiem – odparł Folke Bengtsson.

Martin Beck patrzył na niego. Nic nie wiem. Bengtsson się nie zmienił. Będą musieli go przesłuchiwać godzina za godziną, dzień za dniem, a on niczego nie powie poza rzeczami już udowodnionymi. A może i tego nie.

– Ale jej nie lubię. Naprawdę nie.

– Taka odpowiedź nie ucieszyłaby specjalnie twojego adwokata – stwierdził Nöjd.

Pogłaskał psa leżącego u jego nóg.

– Za nic bym nie chciał być twoim obrońcą, Folke – powiedział.

Telefon zadzwonił jeszcze raz, nim kryminalni z Trelleborga przyjechali, by dokonać formalnego aresztowania.

– Twój kolega ze Sztokholmu – poinformował Nöjd, zasłaniając słuchawkę ręką.

Martin Beck wziął słuchawkę.

– Słyszę, że wszystko idzie, jak należy – powiedział Malm.

– Tak sądzisz?

– Nie bądź takim mizantropem. Naprawdę stałeś się dziwny, odkąd nie dostałeś awansu.

Jacy ludzie potrafią być głupi, pomyślał Martin Beck.

– Ale nie dlatego dzwonię – rzekł kwaśnym głosem Malm. – Jest inna sprawa, która wydaje się dziwaczna, i którą komentuje góra.

– Co takiego?

– Piszą w gazetach, że darzycie szczególnymi względami człowieka, który właściwie jest mordercą, a pracuje teraz jako reporter. Osobnika nazwiskiem Gunnarsson.

– Nazywa się Boman – odparł Martin Beck. – I tak przypadkiem się składa, że znam go od dawna.

– Skazany za uduszenie człowieka, niedawno zwolniony, a teraz jest kimś w rodzaju pomocnika w komisji do spraw zabójstw, jak piszą. Mam przed sobą gazetę. Nie muszę chyba mówić, że naszym zdaniem cholernie źle to wygląda?

U Malma wszystko śmieszyło, nawet przekleństwa w jego ustach.

– A ja nie muszę chyba mówić, że nie obchodzi mnie wasze zdanie – odparł Martin Beck.

– Cokolwiek bym powiedział, zawsze przyjmiesz to źle – rzekł Malm tonem skargi.

– Żegnam.

Resztę wieczoru spędzili w Trelleborgu, marnując po prostu czas.

Martin Beck powiedział, że chciałby odłożyć przesłuchanie na później.

Folke Bengtsson został aresztowany.

Następnego dnia policja zaczęła przekopywać jego ogród.

Загрузка...