Rozdział 19


Poniedziałek dziewiętnastego listopada.

Czysty, chłodny i wietrzny.

Tego dnia imieniny obchodziła Elżbieta, a na Kollberga wypadła rozmowa z Folkem Bengtssonem.

Ale w ten poniedziałek dużo się zmieniło. Tak jakby Anderslöv nagle zniknęło z mapy świata. Mass media znalazły inny obiekt zainteresowań.

Czym była uduszona rozwódka w porównaniu z dwoma postrzelonymi policjantami?

Poza tym był jeszcze jeden ranny, choć nikt dobrze nie wiedział jak i dlaczego. Jeden ze sprawców nie żył, a drugi zdołał zbiec przed sprawiedliwością.

I Martin Beck, i Kollberg wiedzieli, że tak naprawdę praca policjanta nie jest szczególnie niebezpieczna, nawet jeśli najwyższe kierownictwo i wielu szeregowych policjantów lubiło przesadnie dramatyzować swoją profesję.

Oczywiście, dwaj policjanci zostali postrzeleni – w rzeczy samej zdarzało się to częściej, niż tak zwany ogół miał pojęcie. Wskaźnik wypadków na strzelnicach był mianowicie alarmująco wysoki, ale te przypadkowe postrzelenia zawsze wyciszano. Wynikało to z tego, że wśród policjantów sporą grupę stanowili rozmiłowani w strzelaniu młodzieńcy, którym brakowało rutyny i ostrożności w obchodzeniu się z bronią, jakie generalnie cechują cywilnych strzelców sportowych. Byli po prostu niedbali i dlatego często trafiali siebie albo innych, choć rzadko śmiertelnie.

Ale tak czy inaczej, nie był to zawód niebezpieczny fizycznie. Największe ryzyko stanowiły choroby kręgosłupa w następstwie spędzania zbyt długiego czasu w samochodzie.

W wielu innych branżach zdarzało się nieporównanie więcej wypadków przy pracy.

Dotyczyło to nie tylko Szwecji.

Biorąc pierwszy z brzegu przykład, w angielskich kopalniach od roku 1947 zginęło siedem tysięcy siedmiuset sześćdziesięciu ośmiu górników, podczas gdy tylko dwunastu policjantów straciło życie na służbie.

Teraz może mieli do czynienia z przypadkiem ekstremalnym, ale Kollberg zwykle się na niego powoływał, kiedy w dyskusji podnoszono kwestię uzbrojenia policji. W Anglii, Szkocji i Walii nie jest ona, jak wiadomo, uzbrojona. I musi istnieć jakieś wyjaśnienie osobliwego zjawiska, że policjanci znacznie częściej bywają poszkodowani w tak małym kraju jak Szwecja.

Martin Beck odebrał pierwszą rozmowę telefoniczną tego dnia i była to osoba, której najbardziej chciał uniknąć.

Stig Malm.

W rzeczy samej istniał tylko jeden człowiek, z którym jeszcze mniej chętnie rozmawiał.

– Twoja sprawa jest już zakończona – powiedział Malm.

– Nie.

– Jak to? Z tego, co zrozumiałem, została rozwiązana. Macie przecież mordercę pod kluczem. I mieliście go nawet przed znalezieniem zwłok. Choć w najmniejszym stopniu była to twoja zasługa.

Martin Beck pomyślał o przekopaniu ogrodu Folkego Bengtssona, ale powstrzymał się od komentarza. Materia była chyba zbyt delikatna.

– Jak to? – powtórzył Malm.

– Nie chciałbym jeszcze mówić, że sprawa jest zakończona – powiedział Martin Beck.

– Co masz na myśli?

– Istnieją różne możliwości. Niektóre szczegóły są wciąż niejasne.

– Ale przecież złapaliście mordercę?

– Wcale nie jestem o tym przekonany – odparł Martin Beck. – Nawet jeśli jest to oczywiście możliwe.

– Możliwe? Czy może być coś prostszego niż to?

– O tak – sapnął z przekonaniem Martin Beck. – Znacznie prostszego.

Kollberg popatrzył na niego pytającym wzrokiem. Siedzieli w pokoju Nöjda.

Sam Nöjd był w tym czasie na porannym spacerze z psem. Martin Beck pokręcił głową.

– Cóż, właściwie nie dlatego dzwonię – rzekł Malm. – Zachowaj swoje spekulacje dla siebie. Chodzi o poważniejsze sprawy.

– Jakie?

– Naprawdę musisz o to pytać? Trzech policjantów zostało skoszonych przez gangsterów i jeden z desperatów jest wciąż na wolności.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– A to dziwne. Nie czytujesz gazet?

Martin Beck nie mógł sobie odmówić odpowiedzi.

– Tak, ale nie buduję na nich swojej opinii o pracy policji. I niekoniecznie wierzę we wszystkie brednie, które czytam.

Malm nie zareagował. Za każdym razem, kiedy Martin Beck pomyślał, że ten człowiek jest jego zwierzchnikiem, czuł taką samą mieszankę niechęci i zdziwienia.

– Całe zdarzenie jest z samej swojej natury wstrząsające – posiedział Malm. – Szef jest oczywiście bardzo poruszony. Wiesz, jakie to uczucie, kiedy coś się stanie któremuś z naszych ludzi.

Tym razem nie miał widocznie w pokoju naczelnego komendanta.

– Wiem – odrzekł Martin Beck.

Takie zdarzenie było oczywiście równie okropne, jak znaczące. Tylko sposób, w jaki Malm o tym mówił, sprawiał, że jawiło się jako jeden z tych pseudowypadków, które później tak często się wykorzystuje w policji w jakimś celu propagandowym.

– Można przewidzieć, że śledztwo będzie miało zasięg krajowy – powiedział Malm. – Dotąd nie znaleziono nawet tego samochodu.

– Czy ta sprawa dotyczy w jakiś sposób komisji do spraw zabójstw?

– Trzeba czasu, a rozwój wypadków w tym strasznym dramacie to pokaże.

Malm wypowiedział te słowa ze sztuczną emfazą, jaka często go cechowała.

– A co właściwie jest z tymi chłopakami? – zapytał Martin Beck.

– Stan przynajmniej dwóch z nich jest nadal krytyczny. Lekarze mówią, że trzeci ma szansę z tego wyjść, choć oczywiście musi się liczyć z dłuższą rekonwalescencją.

– Ach tak.

– Nie możemy odrzucić możliwości, że śledztwo obejmie cały kraj – powiedział Malm. – Tego desperata trzeba za wszelką cenę schwytać i to najlepiej szybko.

– Ja nie jestem, o czym była mowa, włączony w tę sprawę – powiedział Martin Beck.

– Możesz być prędzej, niż się spodziewasz – Malm parsknął śmiechem, w którym brzmiało samozadowolenie. – Dlatego dzwonię.

– Ach tak.

– Zapadła decyzja, że ja osobiście poprowadzę śledztwo – oznajmił Malm. – Będę szefem taktycznego komanda.

Martin Beck się uśmiechnął. To była dobra wiadomość i dla niego samego, i dla poszukiwanego.

Powinien uniknąć zadania, które oznaczało ciągłe słuchanie gardłowego głosu naczelnego komendanta, a przestępca z kolei mógł liczyć na znakomitą perspektywę uniknięcia kary.

Umieszczenie Martina Becka w jakimkolwiek sztabie śledczym, którego tak zwanym szefem taktycznym był Malm, zakrawało na sporą przesadę. W tym sensie czuł się uprzywilejowany.

Dlatego zastanawiał się, czego Malm właściwie chce. Nie musiał zastanawiać się długo, bo Malm chrząknął i powiedział znaczącym głosem:

– To oczywiste, że musisz dokończyć zadanie, którym już się zajmujesz. Ale w Malmö tworzy się grupa operacyjna. Tamtejszy komendant wie wszystko o sprawie. A tutaj mieliśmy wcześnie rano zebranie.

Martin Beck spojrzał na zegar.

Nie było jeszcze ósmej.

Widocznie, w zarządzie policji pracowały ranne ptaszki.

– I?

– Postanowiliśmy, że Lennart Kollberg zostanie niezwłocznie przeniesiony do tej grupy. Jest świetny, a nie będziesz go przecież potrzebował do sprawy, która praktycznie jest już wyjaśniona.

– Chwileczkę – odezwał się Martin Beck. – Możesz sam z nim porozmawiać.

– Nie trzeba – powiedział niechętnie Malm. – Wystarczy, jeśli ty mu przekażesz. Ma niezwłocznie wyruszyć do Malmö. Koordynatorem tamtejszej grupy śledczej jest inspektor kryminalny Månsson.

– Przekażę.

– Dobrze – odrzekł Malm. – A tak w ogóle to gratuluję.

– Ale czego?

– Że już praktycznie zakończyłeś sprawę tego morderstwa seksualnego. Szybko jak zwykle.

– Nie wiem jeszcze, czy to morderstwo seksualne. Protokół z obdukcji nie daje jasnych informacji.

– Twój procent wykrywalności jest mistrzowski. Z wyjątkiem tego zamkniętego pokoju.

Roześmiał się dobrodusznie ze swojego żarciku. Martin Beck z niezwykłą łatwością powstrzymał się od śmiechu, widząc podejrzliwe spojrzenie Kollberga.

– I przekażesz Kollbergowi polecenie… tę informację?

– Porozmawiam z nim – odparł.

– Dobrze. To cześć.

– Do widzenia – odrzekł Martin Beck.

Odłożył słuchawkę.

– Czego chciał ten dupek? – zapytał z miejsca Kollberg. Martin Beck popatrzył na niego z namysłem.

– Tak czy owak, jest dobra wiadomość – powiedział.

– Co takiego?

– Uwolnisz się od Folkego Bengtssona.

Spojrzenie Kollberga stało się jeszcze bardziej podejrzliwe.

– Aha – mruknął. – A jaka jest ta zła?

– Dwaj policjanci zostali postrzeleni na drodze do Falsterbo wczoraj rano. A trzeci został poszkodowany w inny sposób.

– Wiem.

– Masz się stawić w Malmö.

– A to niby dlaczego?

– Tworzą tam grupę operacyjną. Månsson jest koordynatorem.

– Przynajmniej coś.

– W tym wszystkim jest niestety pewien szkopuł. To ci się nie spodoba.

– Naczelny komendant – rzekł Kollberg z cieniem trwogi na pulchnym obliczu.

– Nie jest aż tak źle.

– A jak źle?

– Malm.

– Cholera.

– Jest szefem taktycznego komanda.

– Taktycznego komanda?

– Tak, tak właśnie powiedział.

– Czym do diabła jest taktyczne komando?

– Brzmi po wojskowemu. Zostaniemy wcieleni do czegoś w rodzaju żandarmerii.

Kollberg zmarszczył brwi.

– Kiedyś podobała mi się praca w policji. Ale to było cholernie dawno temu. Coś jeszcze?

– Z grubsza rzecz biorąc, nie. Masz z miejsca jechać do Malmö.

Kollberg pokręcił głową i rzekł:

– Malm. Masakra. Postrzelone gliny. I ten pajac szefem czegoś, co nazwał taktycznym komando. Rewelacja. Najlepiej pakować graty i stąd spadać.

– Co sądzisz o Folkem Bengtssonie? Osobiście?

– Mówiąc wprost, myślę, że jest niewinny – odparł Kollberg. – Nie jest całkiem normalny, ale tym razem to nie on.

Zanim się rozstali, Martin Beck powiedział:

– Tylko się całkiem nie zdołuj.

– Spróbuję to jakoś przeżyć – odrzekł Kollberg. – Cześć.

– Cześć.

Martin Beck siedział przez chwilę sam, próbując zebrać myśli.

Ufał osądowi Kollberga równie mocno jak własnemu.

Kollberg nie wierzył, że Folke Bengtsson udusił Sigbrit Mård.

On sam też w to nie wierzył. Ale nie miał takiej pewności. Bengtsson był tak cholernie dziwny.

Martin Beck wiedział natomiast jedno. Bertil Mård był niewinny. Benny Skacke sprawdził statki. Robota sama w sobie niełatwa, ale nie ma rzeczy niemożliwych dla energicznego policjanta z ambicjami i głosem, który tak ujmująco brzmiał przez telefon.

Notatki Mårda się zgadzały. Szczegół z frachtowcem z Wysp Owczych można było uznać za rozstrzygający.

Nöjd wszedł do pokoju, rzucił kapelusz na biurko, a sam opadł na krzesło.

Timmy wspiął się na tylne łapy i zaczął lizać Martina Becka po twarzy.

Ten odepchnął psa i powiedział:

– Herrgott, czy jesteś całkowicie pewny, że nie znasz nikogo, kto ma na imię Kaj i żonę zwaną Sissy? Kto jest niski, chudy i opalony? Kto ma białe falujące włosy i okulary?

– Nie ma kogoś takiego w całym rejonie Anderslöv – odparł Nöjd. – Sądzisz, że to on zabił Sigbrit?

– Tak – odrzekł Martin Beck. – W rzeczy samej, wszystko zaczyna na to wskazywać.

– Leżeć, Timmy – rzucił Nöjd.

Pies rzeczywiście się położył koło jego krzesła. Nöjd podrapał się w kark i powiedział:

– Cóż, lepiej, żeby to nie był Bengtsson. Ludziom zaczyna brakować jego i wędzonych śledzi. Poza tym byłoby pięknie, gdyby się okazało, że to nikt z miejscowych.

Загрузка...