Rozdział 11


Mieli pół godziny do rozpoczęcia konferencji i wykorzystali ten czas na analizę tego, co właściwie powiedział Folke Bengtsson. Albo czego nie powiedział.

– Zachowuje się dokładnie tak samo jak poprzednio – powiedział Martin Beck. – Daje jasne i jednoznaczne odpowiedzi na pytania, kiedy wie, że można je udowodnić.

– On ma kręćka – stwierdził z przygnębieniem Kollberg. – Po prostu.

– A potem wcale nie odpowiada – mruknął Nöjd. – To masz na myśli?

– Tak, z grubsza rzecz biorąc. Staje się dziwny i wymijający, kiedy dochodzi do naprawdę ważnych pytań.

– Jako amator w tej dziedzinie… – zaczął Nöjd i wybuchnął śmiechem.

– Czego rechoczesz? – zapytał lekko poirytowany Kollberg.

– Nie, nie chodzi mi o to, że uwielbiam morderstwa czy coś rym rodzaju – rzekł Nöjd.

– A prawdziwy amator to ten, który coś uwielbia, prawda?

– Jeżeli odpuścimy semantykę – powiedział Kollberg – może warto byłoby porównać nasze wrażenia.

– Tak – zgodził się Martin Beck. – Może. Co ty sam o tym sądzisz?

– Jeżeli pominiemy stosunek Bengtssona do kobiet, który moim zdaniem pokazuje, że jest wariatem…

– Dewiantem seksualnym – rzekł Nöjd.

– Dokładnie. Pomijając to…

– Czego nie można pominąć – wtrącił Martin Beck.

– Nie. W każdym razie były dwa pytania, przy których robił uniki. Pierwsze: o czym właściwie rozmawiali na poczcie? I drugie: czy Sigbrit Mård dała mu znak, kiedy przejeżdżał koło przystanku?

– Oba pytania dotyczą tego samego – powiedział Martin Beck. – Wziął ją do samochodu czy nie? Gdyby na poczcie rozmawiała z nim o czymś innym niż te jajka, powinna była go zapytać, czy podwiezie ją do domu. Czy wydaje się to zbyt naciągane?

– Wcale nie – ocenił Nöjd. – Mieli przecież tę samą drogę.

– Ale czy rzeczywiście by to zrobiła? – rozważał Martin Beck. – Sigbrit Mård wiedziała przecież, tak jak większość ludzi tutaj, że Bengtsson siedział w więzieniu, i za co został skazany, mianowicie za morderstwo na tle seksualnym.

– No tak – rzekł Kollberg. – To prawda. Ale to w pewnym sensie logiczny fikołek. Należała przecież do jego tak zwanych stałych klientów. To powinno na dobrą sprawę oznaczać, że Bengtsson przychodził do niej co tydzień, żeby dostarczyć to, co zamawiała.

– Głównie ryby – dodał Nöjd. – Sprzedaje tanio i ma dobry towar. Jajka to zajęcie uboczne. Nie hoduje tak wielu kur.

– Jeżeli rzeczywiście się go bała, nie powinna mu wcale ufać – powiedział Kollberg.

– Nie – odparł Nöjd. – Nie sądzę, że Sigbrit bała się Folkego. Nigdy nie zauważyłem, żeby ktoś się go bał. Wszyscy natomiast wiedzą, że jest trochę dziwny i woli być sam.

– Z moich doświadczeń z Bengtssonem wynika, że jego zachowanie jest typowe – powiedział Martin Beck. – Jest czujny w kwestii rozmowy na poczcie i tego, co się zdarzyło na przystanku. Wie, że są świadkowie, którzy mogli słyszeć, o czym rozmawiali, i wie również, że mogą być świadkowie, którzy widzieli, jak łapała okazję.

– Ale on nie ma żadnego powodu, by kłamać, jeżeli ona nie prosiła o podwiezienie – rzekł Nöjd. – Szczególnie, jeśli się nie zatrzymał na przystanku.

– Nie zapominaj, że ma cholernie złe doświadczenia z policją i wymiarem sprawiedliwości – podkreślił Kollberg.

Martin Beck potarł nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym prawej dłoni. Powiedział:

– Wyobraźmy sobie całą tę sytuację. To zbieg okoliczności, że spotkali się na poczcie. To również przypadek, że Sigbrit Mård nie miała samochodu. Dlatego pyta go, czy podwiezie ją do domu, a on odmawia, podając takie czy inne uzasadnienie. Na przykład, że ma coś innego do zrobienia. Ona załatwia swoje sprawy i idzie na przystanek. Kiedy widzi nadjeżdżającego Bengtssona, daje mu znak, by ją podwiózł. On zwalnia, ale się nie zatrzymuje.

– Albo się zatrzymuje i ją zabiera – stwierdził ponuro Kollberg.

– Właśnie.

– Ale dopóki nie mamy ciała, nie mamy też morderstwa ani tym bardziej o co oskarżyć Bengtssona.

– Nie można jednak zaprzeczyć, że zachowuje się dziwnie – powiedział Martin Beck. – Trzecia rzecz, jaka mnie uderzyła, to to, że nie zaniósł jej tych dziesięciu jajek. To było tylko dwa dni później, a ponieważ Sigbrit Mård pracowała na zmiany, czy nie jest dziwne, że nie widząc jej w czwartek, zakłada po prostu, że nie będzie jej również w piątek?

– Pogłoska o jej zniknięciu rozeszła się bardzo szybko – powiedział Nöjd. – Kiedy nie przyszła do pracy w czwartek i nie odbierała telefonu, wielu zaczęło się zastanawiać, gdzie się podziewa. Dowiedziałem się już w czwartek, że jej nie ma, ale pomyślałem, że człowiek ma przecież prawo zrobić sobie dzień czy dwa wolnego. W warsztacie jednak dziwili się, że nie odebrała samochodu w czwartek rano, jak zapowiedziała. To rzeczywiście mogło dziwić.

Wyjął z kieszeni zegarek i odpiął kopertę.

– Już czas? – zapytał Kollberg.

– Prawie – odrzekł Nöjd. – Chciałbym tylko zwrócić uwagę na pewien szczegół, który mogliście przeoczyć.

– Co takiego? – mruknął Kollberg, zwieszając osowiale głowę.

– No cóż – rzekł Nöjd. – Folke powiedział, że rozpoznał Bertila Mårda i widział go dwa razy w beżowym volvo. To nie zgadza się z tym, co ja wiem. Mårda nie było tu od dawna. Dał spokój Sigbrit, zanim Folke się tu zjawił i kupił tę starą chatę.

– Tak – odezwał się Martin Beck. – Zwróciłem uwagę na ten szczegół. Mård powiedział mi mianowicie, że przyjeżdżał tu wprawdzie od czasu do czasu żeby ją przelecieć, ale ostatni raz zrobił to przynajmniej półtora roku temu.

– Co wskazywałoby na to, że kapitan kłamał.

– Podczas tej rozmowy wyszło sporo rzeczy, w które nie wiem, czy mam wierzyć, czy nie.

– Musimy już schodzić – powiedział Nöjd. – Będziemy coś mówić na temat Mårda?

– Lepiej nie – odrzekł Martin Beck.


Konferencja prasowa była w dużym stopniu zaimprowizowana, a dla Martina Becka i Kollberga szczególnie niemiła, bo mieli bardzo mało do powiedzenia.

Z drugiej strony, była konieczna o tyle, że dawała im jedyną szansę, by trochę popracować w spokoju.

Nöjd podszedł do tego flegmatycznie i z humorem – nadal sprawiał wrażenie, jakby uważał to za zabawne. Już pierwsze pytanie było znaczące w swej brutalnej prostocie:

– Czy uważacie, że Sigbrit Mård została zamordowana?

Martin Beck czuł się zmuszony odpowiedzieć:

– Nie wiemy.

– Czy sam fakt, że znalazłeś się tu razem ze swoim najbliższym współpracownikiem, nie świadczy o waszych podejrzeniach, że Sigbrit Mård została pozbawiona życia?

– Tak. To prawda. Nie możemy wykluczyć takiej opcji.

– Czy prawdą jest, że macie już podejrzanego, ale nie macie ciała?

– Nie wyraziłbym tego w ten sposób.

– Jak w takim razie policja by to wyraziła?

– Nie wiemy, gdzie pani Mård się znajduje ani co się z nią stało.

– Przesłuchaliście już jedną osobę, prawda?

– Rozmawialiśmy z kilkoma osobami, żeby uzyskać informacje, gdzie jest pani Mård.

Martin Beck nienawidził konferencji prasowych. Pytania były często prowokacyjne i bezwzględne. Trudno było na nie odpowiedzieć i prawie wszystko mogło zostać opacznie zinterpretowane.

– Czy wkrótce nastąpi zatrzymanie?

– Nie.

– Ale je rozważaliście, prawda?

– Nie powiedziałbym tego. Nawet jeszcze nie wiemy, czy zostało popełnione przestępstwo.

– Jak w takim razie można wytłumaczyć, że w ogóle są tu osoby z komisji do spraw zabójstw?

– Zaginęła kobieta. Próbujemy wyjaśnić, co się stało.

– Mam wrażenie, że policja krąży wokół tematu.

– Za to prasa nie – odparował Kollberg, żeby trochę zmniejszyć presję.

– My dziennikarze mamy za zadanie przekazywać fakty społeczeństwu. Kiedy policja skąpi nam informacji, musimy zdobywać je sami. Czemu nie wyłożycie kart na stół?

– Bo nie ma kart do wyłożenia – odparł Kollberg. – Szukamy Sigbrit Mård. Jeżeli chcecie nam pomóc ją znaleźć, będę wdzięczny.

– Czy nie można założyć, że padła ofiarą przestępstwa seksualnego?

– Nie – odparł Kollberg. – Nie można założyć niczego, dopóki się nie dowiemy, gdzie ona jest.

– Chciałabym usłyszeć raport policji z dotychczasowego dochodzenia. Czy mogę?

Kollberg nie odpowiedział. Patrzył na osobę, która zadała pytanie, jasnowłosą dziewczynę w wieku około dwudziestu pięciu lat.

– Słucham?

Ani Kollberg, ani Martin Beck nic nie mówili przez dłuższą chwilę. Nöjd zerknął na nich i rzekł:

– To, co wiemy, jest bardzo proste. Pani Mård wyszła z budynku poczty w Anderslöv około południa w środę siedemnastego października. Od tamtej pory nikt jej nie widział. Jeden świadek sądzi, że widział ją na przystanku autobusowym lub w drodze do niego. Koniec, kropka.

Reporter, który groził Bomanowi w Domme, wstał, odchrząknął i powiedział:

– Beck?

– Słucham, redaktorze Molin?

– Czas skończyć tę farsę.

– Jaką farsę?

– Ta konferencja prasowa jest czystą parodią. Jesteś szefem komisji do spraw zabójstw i zamiast rzeczowo odpowiadać, zasłaniasz się ciągle swoim współpracownikiem i miejscowym policjantem. Zamierzacie aresztować Folkego Bengtssona czy nie?

– Rozmawialiśmy z nim. To wszystko.

– I co wynikło z tej rozmowy? Siedzieliście tam i nawijaliście prawie dwie godziny.

– Na chwilę obecną nie zachodzi żadne podejrzenie.

Martin Beck kłamał i źle się z tym czuł. Ale co miał powiedzieć?

Po następnym pytaniu poczuł się jeszcze gorzej.

– Jakie to uczucie być policjantem w społeczeństwie, w którym w ciągu niespełna dziesięciu lat łapie się tego samego przestępcę za tę samą zbrodnię?

Właśnie, jakie to uczucie? Martin Beck miał trudności z przeanalizowaniem swojej relacji ze społeczeństwem nawet bez pytania dziennikarza. W odpowiedzi tylko pokręcił głową.

Kollberg dalej odpowiadał na kolejne pytania, które były naciągane i nieciekawe, i otrzymały równie naciągane i nieciekawe odpowiedzi.

Z konferencji prasowej uchodziło powietrze. Wszyscy mieli tę świadomość, może oprócz Herrgotta Nöjda, który niespodziewanie powiedział:

– Teraz, kiedy tu przybyło tylu przedstawicieli wielkich gazet i radia, może napisalibyście coś o Anderslöv?

– Czy to jakiś żart?

– Wcale nie. Wszyscy mówią, że ma takie nieciekawe położenie, a w dużych miastach, jeśli wierzyć mediom, człowiek niemal boi się wystawić nos, żeby mu go nie ucięli. Tu się żyje spokojnie i dobrze. Nie mamy nawet bezrobocia ani narkomanów. Poza tym jest przyjemnie. Ludzie są na ogół życzliwi i przy tym jest tu ładnie. Przejedźcie się po okolicy i popatrzcie na przykład na kościoły.

– Chwileczkę – powiedział Molin. – Nasza gazeta ma dział kulturalny, który zajmuje się kościołami i takimi tam. Sądzę jednak, że pytanie, które ktoś postawił, było dobre. Jakie to uczucie być zmuszonym polować na tego samego mordercę seksualnego dwa razy w ciągu dziesięciu lat? Co na to odpowiecie?

– Bez komentarza – odparł Martin Beck.

I na tym skończyła się konferencja prasowa w budynku gminnym w Anderslöv.

Nikt nawet nie wymienił nazwiska Bertila Mårda.

Jedynym, który nie odezwał się słowem, był Åke Boman.

Загрузка...