Rozdział 9


Martin Beck nie mógł przestać myśleć o dłoniach Bertila Mårda i po lunchu wpadł na pomysł, by pojechać do Trelleborga i przesłać teleksem zapytanie o Mårda do Interpolu w Paryżu.

Większość ludzi, w tym nawet wielu policjantów, sądzi, że Interpol jest dość niekompetentnym organem współpracującym, ociężałym i zbiurokratyzowanym, fasadą, za którą z grubsza rzecz biorąc nie ma nic.

Sprawa Bertila Mårda zadała kłam tym opiniom.

Martin Beck nie umiał wymyślić bardziej przebiegłego pytania ponad to, czy Bertil Mård figuruje w jakimś policyjnym rejestrze, a jeśli tak, to dlaczego.

Odpowiedź nadeszła po sześciu godzinach i była nawet dość szczegółowa.

Jeszcze tego samego wieczoru siedzieli w mieszkaniu Nöjda i zastanawiali się nad dokumentem, nie bez pewnego zdziwienia.

Jednocześnie pili piwo i jedli kanapki.

Na górze u Nöjda mieli szansę pobyć trochę w spokoju, ponieważ o tej godzinie komisariat był jak zwykle zamknięty.

Automatyczna sekretarka odsyłała wszystkie rozmowy do policji w Trelleborgu, gdzie dyżur w centrali nie należał już do przyjemności.

Pensjonat był pełen dziennikarzy.

Nöjd dla pewności wyciągnął z kontaktu swój prywatny telefon.

Studiowali taśmę teleksu.

Policja w Trynidadzie i Tobago zgłosiła, że Bertil Mård został aresztowany siódmego lutego 1965 roku za pobicie ze skutkiem śmiertelnym smarownika narodowości brazylijskiej.

Jeszcze tego samego dnia stanął przed sądem policyjnym i został uznany winnym zakłócenia porządku i czegoś, co w raporcie nazwano justifiable homicide, a co w Trynidadzie i Tobago nie było karane. Zasądzono mu natomiast cztery funty grzywny za zakłócenie porządku.

Smarownik zaczepiał kobietę, która była w towarzystwie Mårda, i przez to sam sprowokował incydent. Mård opuścił kraj już następnego dnia.

– Pięćdziesiąt koron – rzekł Kollberg. – Dość mało za zabicie człowieka.

Justifiable homicide – powiedział Nöjd. – Jak to się mówi po szwedzku? Mamy prawo do obrony koniecznej. To zasadniczo to samo. Nie ma jednak tłumaczenia.

– To nieprzetłumaczalne – stwierdził Martin Beck.

– Takie pojęcie nie istnieje – powiedział Kollberg.

– Tu się mylisz – rzekł Nöjd i się roześmiał. – W Stanach istnieje, więc jeśli policja kogoś zastrzeli, nazywa się to justifiable homicide. Usprawiedliwione zabójstwo czy jak to nazwać. To zdarza się codziennie.

W pokoju zapadła martwa cisza.

Kollberg odsunął z niesmakiem talerz z niedojedzoną kanapką.

Siedział z pustym wzrokiem, zapadnięty w fotelu, z rękami na udach i dłońmi zwisającymi między kolanami.

– Co się stało? – zapytał Nöjd.

– Zaśmiałeś się w niewłaściwym momencie – powiedział Martin Beck.

Nöjd nie wiedział, gdzie popełnił błąd, ale zrozumiał, że więcej nie powinien już gadać.

Przynajmniej nie teraz.

Martin Beck patrzył na starego przyjaciela z uwagą i troską, ale też się nie odzywał.

Nöjd dokończył papierosa. Zapalił nowego i też wypalił do końca. Potem przez chwilę siedział bezczynnie.

Martin Beck wciąż patrzył na Kollberga.

Kollberg wzruszył wreszcie masywnymi ramionami i powiedział:

– Przepraszam, Herrgott. Czasem tak mam. To trochę jak atak epilepsji. Nic nie mogę na to poradzić.

Dopił swoją szklankę piwa i starł wierzchem dłoni piankę z ust.

– Na czym skończyliśmy? – zapytał. – Mård ma kiepskie alibi, a właściwie żadnego. I jest znany ze skłonności do przemocy. Ale czy ma jakiś motyw?

– Zazdrość – podsunął Martin Beck.

– O kogo?

– Bertil Mård mógłby być zazdrosny nawet o kota – powiedział Nöjd i roześmiał się ostrożnie. – Dlatego nie mieli kota.

– Trochę za mało – odrzekł Kollberg.

– Hola – jęknął Nöjd, kiedy Timmy wziął mu z ręki kanapkę z szynką i momentalnie pożarł.

Martin Beck parsknął śmiechem.

– Siad, Timmy – rozkazał Nöjd. – Co za pies policyjny. Normalnie rekord świata. Widzieliście, po prostu buchnął mi kanapkę. Interesujesz się piłką, Lennart?

– Nie – powiedział Kollberg i roześmiał się, aż zatrząsł mu się brzuch.

– W takim razie nie będę mówił tego o HKS – rzekł Nöjd. – Zostaje nam więc Folke.

– Folke Bengtsson nie ma alibi i też jest znany ze skłonności do przemocy. Ale czy ma jakiś motyw?

– Za motyw wystarczy, że nie jest całkiem normalny – powiedział Nöjd.

– W sprawie zamordowania Roseanny McGraw motyw był złożony i głęboko ukryty – rzekł Martin Beck.

– Gadanie, Martin – odparł Kollberg. – Jest jedna rzecz, o której nigdy nie rozmawialiśmy, ale często o niej myślałem. Ty jesteś przekonany, że Folke Bengtsson był winny. Ja też. Ale jakie mieliśmy dowody? Przyznał się wprawdzie przed tobą, potem ja złamałem mu rękę, a potem sprowokowaliśmy go do czegoś okropnego. Przed sądem zaprzeczył. Udowodniono mu tylko, że próbował zgwałcić lub być może, ale zauważ, „być może” udusić przebraną policjantkę, którą pouczyliśmy, jak ma go zwabić i uwieść, i która była praktycznie rzecz biorąc naga, kiedy wszedł do jej mieszkania. Zawsze uważałem, że w państwie prawa Folke Bengtsson nigdy nie zostałby skazany za morderstwo Roseanny. Dowody były za słabe. Poza tym był przypadkiem psychiatrycznym, ale nie został wysłany do szpitala, tylko do więzienia.

– Do czego zmierzasz?

– Nie rozumiesz? Ty, ja i paru innych, na przykład sędzia, który go skazał, byliśmy przekonani, że jest mordercą, ale nie mieliśmy żadnych niezbitych dowodów. To cholerna różnica.

– Miał jej okulary przeciwsłoneczne, między innymi.

– Porządny adwokat rozniósłby w pył materiał dowodowy. A porządny sąd oddaliłby sprawę. W państwie prawa…

Kollberg umilkł.

– Może Trynidad i Tobago jest państwem prawa – powiedział Nöjd.

– Z pewnością – odrzekł Kollberg.

Państwo prawa. To określenie tak się potem zdewaluowało, że wielu Szwedów nie chciało go wymawiać, a inni śmiali się do rozpuku, kiedy ktoś wypowiadał je na poważnie.

Istniało wprawdzie jakieś prawo, ale wypadki ostatnich lat pokazały, że władze i reżim mogą nim manipulować w dowolny sposób.

Tym, który tkwił samym środku tego wszystkiego, był jak zwykle pojedynczy obywatel.

– Jutro koniecznie musimy przesłuchać Folkego Bengtssona – podsumował Martin Beck, tak jakby chciał pomówić o czymś przyjemniejszym.

– Tak – odparł Nöjd. – Już najwyższy czas to zrobić.

– Ja myślę, że musimy również zwołać coś w rodzaju konferencji prasowej – powiedział Kollberg. – Jakkolwiek odpychające by się to wydawało.

Martin Beck posępnie skinął głową.

– Konferencję prasową – powtórzył Nöjd. – Nigdy nie brałem w czymś takim udziału. I co zrobimy z Folkem? Wezwiemy go tutaj?

– Wolałbym z nim porozmawiać w jego domu – stwierdził Martin Beck.

– I ciągnąć za sobą ogon dziennikarskich samochodów? – zapytał Kollberg.

– Tak, tego nie da się uniknąć – odparł Martin Beck.

– Konferencję zwołamy przed czy po?

– Proponuję po.

– A skąd wiemy, kiedy Bengtsson raczy być w domu? – zagadnął Kollberg.

– Ja wiem – odpowiedział Nöjd. – Wychodzi z domu o szóstej rano i wraca o pierwszej. Potem wychodzi wieczorem i wraca na noc. Prowadzi regularny tryb życia.

– Okej, więc pojedziemy tam piętnaście po pierwszej – rzekł Kollberg. – A o trzeciej pogadamy z prasą.

Nöjd zdawał się wyczekiwać ciekawego i pełnego emocji dnia. Martin Beck i Kollberg byli bardziej sceptyczni.

– Sądzisz, że można już wymknąć się na górę i położyć? – zapytał Kollberg, ziewając.

– Bar jest zamknięty od paru godzin – powiedział Martin Beck optymistycznym tonem. – Ci, którzy jeszcze nie śpią, pewnie gdzieś siedzą i grają w karty.

Загрузка...