Rozdział 23


W środę wieczorem Ronnie Kaspersson dowiedział się, że jeden z policjantów postrzelonych w tragicznej strzelaninie w Ljunghusen nie żyje.

Prezenterka wiadomości tak właśnie się wyraziła. Tragiczna strzelanina w Ljunghusen.

Siedział na kanapie, oglądając wiadomości razem z mamą, i usłyszał, jak czytają jego rysopis. Mężczyzna poszukiwany w całym kraju przez policję ma około dwudziestu lat, wzrost poniżej średniego, długie jasne włosy, ubrany jest w dżinsy i ciemną popelinową kurtkę.

Zerknął ukradkiem na matkę. Była zajęta robótką, marszczyła brwi i poruszała wargami.

Prawdopodobnie liczyła oczka.

Opis nie był zbyt szczegółowy i zgadzał się tylko w paru punktach. Rzeczywiście skończył niedawno dziewiętnaście lat, ale wiedział z doświadczenia, że często dawano mu szesnaście lub siedemnaście. Poza tym mimo udawanych protestów mama ścięła mu włosy wczoraj wieczorem.

Prezenterka powiedziała też, że prawdopodobnie porusza się jasnozielonym chevroletem z trzema siódemkami w numerze rejestracyjnym.

Dziwne, że nie znaleźli samochodu. Wcale nie starał się go ukryć. Na pewno go znajdą lada moment.

– Jadę jutro, mamo – oznajmił. Podniosła wzrok znad robótki.

– Ale Ronnie, nie możesz zostać do powrotu taty? Będzie mu przykro, kiedy się dowie, że byłeś i się z tobą nie spotkał.

– Muszę oddać samochód. Facet, który mi go pożyczył, potrzebuje go na jutro. Ale niedługo wrócę.

Matka westchnęła.

– Tak, tak, zawsze tak mówisz – powiedziała zrezygnowanym głosem – a potem cię nie widzę przez rok.

Następnego ranka pojechał do Sztokholmu.

Nie wiedział, dokąd iść, ale skoro policji udało się dowiedzieć, kim jest, wolał nie siedzieć w domu u mamy i czekać, aż po niego przyjdą. W Sztokholmie łatwiej było się ukryć.

Nie miał dużo pieniędzy, tylko parę pięciokoronówek, jakie mu zostały, i dwie dziesiątki, które dostał od matki. Zdobycie benzyny nie było problemem, odciął kawałek węża ogrodowego w garażu rodziców i załatwi to bez trudu, jak tylko się ściemni. Większość samochodów miała teraz zamek na klapce wlewu paliwa, ale wystarczyło trochę cierpliwości, żeby się udało.

Większym problemem była kwatera. Miał paru kumpli z własnym mieszkaniem, do których mógł pojechać i zapytać, czy może przewaletować parę dni, ale większość tych, których znał, była w takiej samej sytuacji jak on. Bez stałego adresu.

Dotarł do Sztokholmu wczesnym przedpołudniem i jeździł bez celu ulicami centrum, zanim przyszło mu do głowy, że mógłby odwiedzić przyjaciół, póki jeszcze ma szansę zastać ich w łóżku.

Mieszkali w Henriksdal. Jechał ostrożnie, uważając, by nie złamać żadnych przepisów drogowych i nie zwracać na siebie uwagi. Samochód był sprawny, wygodny i łatwy do prowadzenia.

Na drzwiach mieszkania przyjaciół wisiała nowa tabliczka z obcym nazwiskiem.

Nacisnął dzwonek i otworzyła mu kobieta w szlafroku i kapciach. Powiedziała, że wprowadziła się tutaj kilka dni temu i nie wie, dokąd się przenieśli poprzedni wynajmujący.

Kasper nie zdziwił się specjalnie. Sam był na paru dość szalonych imprezach u tych ludzi i wiedział, że wiele razy grożono im eksmisją.

Wrócił do miasta, W baku zostało już tylko kilka litrów i nie miał ochoty marnować ostatnich groszy na benzynę, którą wieczorem mógł zdobyć za darmo. Miał szczęście i znalazł bezpłatny parking na Skeppsbron.

Kiedy stał i czekał na zielone światło przy pomniku Gustawa III, odwrócił się i popatrzył na samochód. Był to model z ubiegłego roku, bez najmniejszego wgniecenia blachy czy rysy na lakierze, nadal dość błyszczącym i czystym. Wyglądał na solidne auto przedstawiciela klasy średniej, ale był pospolitej marki i w żaden sposób nie zwracał uwagi. Z nowymi fałszywymi tablicami mógł jechać dalej bez większego ryzyka.

Włóczył się po Starym Mieście i zastanawiał, co ma dalej robić.

Nie było go w Sztokholmie przez dwa tygodnie, a zdawało mu się, że minęła cała wieczność. Czternaście dni temu miał trochę pieniędzy i pojechał z paroma chłopakami do Kopenhagi. Potem, kiedy pieniądze się skończyły, wrócił do Malmö i pechowo trafił na Kristera. Który teraz już nie żył. Wciąż nie potrafił w pełni pojąć, co się stało, niedzielny ranek w Ljunghusen był w pewnym sensie wyrwany z jego życia, nie miał z nim nic wspólnego i jawił mu się bardziej jako coś, co oglądał na filmie lub słyszał, niż przeżył sam.

Zapragnął nagle z kimś porozmawiać, spotkać kumpli, wrócić do normalnego życia i przekonać się, że wszystko jest tak, jak dawniej.

Ale nic nie było tak, jak dawniej, zdarzało mu się już uciekać, ale nigdy tak, jak teraz.

Tym razem sprawa była naprawdę poważna, stał się obiektem śledztwa obejmującego cały kraj, jak powiedzieli w telewizji.

Nie mógł odwiedzić przyjaciół, przebywali w miejscach, w których policja będzie szukać go najpierw – w Humlegården, Kungsträdgården i na placu Sergel.

Był głodny i wszedł do sklepiku przy Köpmangatan, żeby kupić bułki. Dziewczyna w dżinsach i skórzanym płaszczu stała przy ladzie i płaciła za puszkę herbaty, którą trzymała pod pachą. Miała jasne, krótko ostrzyżone włosy, a gdy się odwróciła, Kasper zobaczył, że jest starsza, niż mu się wydawało. Co najmniej trzydzieści lat. Spojrzała na niego badawczym spojrzeniem niebieskich oczu – przez chwilę pomyślał, że go rozpoznała, i poczuł, jak ściska go w dołku ze strachu.

– Pan Beck jeszcze nie wrócił? – zapytała ekspedientka, a kobieta z dociekliwym spojrzeniem wreszcie oderwała od niego wzrok.

– Nie, ale niedługo będzie – powiedziała.

Głos miała trochę ochrypły. Poszła w stronę wyjścia, nie patrząc na Kaspra, a kiedy była na ulicy, ekspedientka zawołała:

– Dziękuję i zapraszam ponownie, pani Nielsen!

Kasper kupił swoje bułki, ale minęło trochę czasu, nim ucisk w żołądku zelżał na tyle, by mógł je zjeść.

Świruję, pomyślał. Muszę wziąć się w garść.

Opuścił Stare Miasto i przeszedł przez Slussen w stronę Södermalmstorg. Przed wejściem do stacji metra stało kilku Finów, których znał i z którymi parę razy rozmawiał, ale kiedy podszedł do schodów, żeby do nich zjechać, zobaczył dwóch policjantów zjeżdżających do Peter Myndes Backe. Natychmiast zmienił kierunek i poszedł dalej Götgatan.

Dotarł do Medborgarplatsen i przystanął przed kioskiem koło parku Björns trädgård, by popatrzeć na pierwsze strony wyłożonych gazet. ZABÓJSTWO POLICJANTA i POSTRZELONY POLICJANT NIE ŻYJE głosiły pogrubione czarne nagłówki. Przeczytał napisane drobną czcionką podtytuły. Desperat poszukiwany w całym kraju oznajmiał jeden z nich, a druga popołudniówka stwierdzała bardziej lakonicznie: Morderca na wolności.

Kasper wiedział, że chodzi o niego, ale nadal nie pojmował, jak można go było nazwać desperatem i mordercą.

Jego, który nigdy nie trzymał w ręku broni palnej, a nawet gdyby ją miał, nigdy by jej nie użył przeciw drugiemu człowiekowi, nawet w desperacji.

Przez cały dzień nie pomyślał o tym, by kupić gazety, a teraz, kiedy zobaczył nagłówki, bał się przeczytać całość.

Myślał o zielonym samochodzie, pełnym skradzionych rzeczy i z jego odciskami palców na kierownicy. Zresztą nie tylko tam. Jeśli znaleźli samochód, będą mieli jego odciski palców, a wtedy się dowiedzą, kogo ścigają.

Pamiętał aż za dobrze tamtą historię sprzed półtora roku, jedyny raz, kiedy przekroczył prędkość, i nadal miał przed oczami poduszkę do tuszu i kartę, na której odbili jego odciski palców. Wszystkie dziesięć, jeden za drugim.

Kasper nie kupił gazety, tylko poszedł dalej ulicą i skręcił w następną, nie wiedząc, gdzie jest. Myślał intensywnie nad tym, gdzie znaleźć jakąś kryjówkę.

Dom rodziców był wykluczony, policja zjawi się tam, jak tylko się dowiedzą, kim jest.

Prawdopodobnie już wiedzieli.

Żal mu było mamy i chciał móc jej opowiedzieć o tym, jak do tego doszło. Że nikogo nie zastrzelił. Jeżeli znajdzie miejsce, gdzie będzie mógł się ukryć, napisze do niej list.

O czwartej po południu było już ciemno i poczuł się trochę pewniej. Nikogo przecież nie zabił, to wszystko było nieporozumieniem, a nie można zostać ukaranym za coś, czego się nie zrobiło. A może jednak?

Nie był taki pewny. Mówiono, że Szwecja jest państwem prawa, ale Kasper miał wrażenie, że wielu niewinnych ludzi skazywano na ciężkie kary, podczas gdy prawdziwi przestępcy, ci, którzy wysysają pieniądze, pracę i chęć do życia z innych, zawsze są bezkarni, ponieważ ich metody nazywa się legalnymi.

Kasper marzł. Pod kurtką miał cienki sweter, a zniszczone, sprane dżinsy też za bardzo go nie grzały. Najbardziej marzły mu stopy w tenisówkach. Myślał o tym, by wrócić do samochodu, spróbować ukraść trochę benzyny, wyjechać na wieś i przespać się na tylnym siedzeniu. Przypomniał sobie jednak zimną noc koło Sommen trzy dni temu, a poza tym było jeszcze za wcześnie.

Oprócz bułek kupił dwie gorące kiełbaski i paczkę papierosów, ale zostało mu jeszcze dziewiętnaście koron.

Na Ringvägen wszedł do cukierni, w której nigdy wcześniej nie był. Zamówił kawę i dwie kanapki z serem i usiadł przy stoliku stojącym blisko kaloryfera.

Kiedy podniósł filiżankę, by wypić pierwszy łyk, usłyszał z tyłu głos:

– No nie, czyżby Kasper? Ściąłeś włosy, więc cię nie poznałam.

Odstawił filiżankę i się odwrócił.

Musiał wyglądać na wystraszonego, bo dziewczyna siedząca przy stoliku z tyłu powiedziała:

– Nie bądź taki cykor. To tylko ja, Maggan. Chyba mnie pamiętasz?

Oczywiście, że ją pamiętał. Maggan była przez parę lat dziewczyną jego najlepszego kumpla, a on poznał ją już pierwszego dnia, kiedy przybył do Sztokholmu prawie trzy lata temu. W pół roku później zerwała z kumplem, a ten wyruszył na morze i potem Kasper już Maggan nie spotkał.

Ale była dobrą dziewczyną i ją lubił.

Przesiadła się do jego stolika i rozmawiali o dawnych czasach. Kasper postanowił w końcu opowiedzieć jej o swoim problemie. Powiedział wszystko, dokładnie tak, jak było.

Maggan czytała gazety i od razu zrozumiała jego dylemat, a kiedy skończył, powiedziała:

– Biedactwo. To nie jest rozsądne. Właściwie powinnam ci doradzić, żebyś poszedł do glin i wszystko im opowiedział, ale tego nie zrobię, bo nie ufam draniom.

Zastanawiała się przez chwilę, a Kasper nie odzywał się i czekał. W końcu zaproponowała:

– Możesz pomieszkać u mnie. Mam teraz mieszkanie w Kransen. Mój facet nie będzie oczywiście zadowolony, ale jemu też nie po drodze z glinami, więc chyba zrozumie. W głębi jest porządnym człowiekiem.

Kasper nie miał wystarczającego zasobu słów, by wyrazić swoją ulgę i wdzięczność, ale powiedział:

– Super z ciebie dziewczyna, Maggan, zawsze tak myślałem.

Maggan zapłaciła nawet jego rachunek i poszli do Skeppsbron po samochód.

– W twojej sytuacji nie ryzykowałabym mandatu za wycieraczką – stwierdziła. – A ja mam pieniądze na benzynę, więc się nie martw.

Pojechali więc do Midsommarkransen. Maggan prowadziła, a Ronnie przez całą drogę śpiewał, ile sił w płucach.

Загрузка...