Widok wchodzącej do salonu Julie ojciec przerwał rozmowę z Tedem i Katherine. Poruszała się sztywno, jak w odrętwieniu, list, który zamierzała im zostawić, kurczowo ściskała w ręce.
– Matkę posłałem do domu – usłyszała słowa ojca.
Skinęła głową.
– To dobrze. – Jeszcze przez chwilę mięła w dłoniach kartkę, potem podała mu. Rozpostarł list tak, by Ted także mógł czytać. – Ja… miałam się jutro z nim spotkać… na zawsze – wyjąkała Julie.
Ted obrzucił siostrę gniewnym, potępiającym spojrzeniem.
– To prawda – potwierdziła, zanim zdążył otworzyć usta.
Ruszył w jej stronę. Gdy dotknął jej ramienia, gwałtownie odskoczyła.
– Zabierz ręce! – krzyknęła histerycznie. Kurczowo przytrzymywała się oparcia krzesła. – Nie dotykaj mnie! – Przeniosła wzrok na posępną twarz ojca, smutniejącą w miarę czytania. Skończył, odłożył list i wstał. – Pomóż mi! – prosiła załamującym się głosem. – Proszę, pomóż. Zawsze wiedziałeś, jak należy postąpić. Muszę wybrać właściwą drogę. Niech mi ktoś pomoże! – zawołała w stronę walczącej ze łzami Katherine, potem błagalnie spojrzała na Teda.
Nagle znalazła się w ramionach ojca. Dłonie uspokajająco gładziły jej plecy, jak wtedy, gdy jako mała dziewczynka szukała u niego pociechy.
– Ty już wiesz – powiedział szorstko. – Tego człowieka trzeba powstrzymać. Ted, jesteś przecież prawnikiem – zwrócił się do syna. Do głębi wstrząśnięty, zdawał się odzyskiwać panowanie. – Wymyśl jak, bez narażania Julie, najlepiej załatwić tę sprawę.
Ted zawahał się.
– Najlepszy będzie Paul Richardson. Mogę do niego zatelefonować i spróbować jakoś się dogadać. Julie wyda Benedicta, a Richardson dopilnuje, by nie oskarżono jej o współudział. Żadnych dociekliwych pytań.
Julie otrząsnęła się z odrętwienia. W jej głosie zabrzmiało przerażenie:
– Powiedz Paulowi, że nie wyjawię, kto przekazał mi wiadomość, gdzie mam się spotkać z Zackiem, kto mi pomagał! – Pomyślała o Farrellach i o roześmianym młodym człowieku, który przyprowadził samochód. Wszyscy tak lojalni wobec Zacka, a on zawiódł ich zaufanie! Bo jest chory, bo nie może się opanować. – Jeżeli do niego zadzwonisz – powtórzyła, starając się mówić spokojnym głosem – musi się zgodzić, że nie przekażę innych informacji poza miejscem spotkania. Nikogo więcej nie wmieszam, nie ma mowy!
– Tkwisz w tym po uszy, a martwisz się, jak chronić innych! – wybuchnął Ted. – Czy zdajesz sobie sprawę, jak Richardson mógłby z tobą postąpić? Od razu zakuć w kajdanki!
Julie już otwierała usta, ale wolała odejść bez słowa. Nie miała siły na dalsze rozważania o konsekwencjach swojego postępowania. Poszła do kuchni i ciężko opadła na krzesło. Nie chciała być obecna przy telefonicznej rozmowie z Richardsonem, potwierdzającej jej judaszowy czyn. Ramionami Julie wstrząsnął cichy szloch, zakryła dłońmi twarz, łzy, z którymi tak długo walczyła, popłynęły gorącymi strugami.
– Wybacz mi, kochanie – płakała rozpaczliwie – nie chciałam…
Katherine wcisnęła jej w dłoń chusteczkę, potem usiadła naprzeciwko, milczącą obecnością dodając otuchy.
Nim do kuchni wszedł Ted, Julie udało się nieco pozbierać.
– Richardson zgodził się, będzie tu za trzy godziny. – Na dźwięk wiszącego na ścianie telefonu Ted odwrócił się, gwałtownie chwycił słuchawkę.- Tak, jest tutaj, ale nie odbiera telefonów… – Zmarszczył czoło i słuchał w milczeniu, potem zakrył dłonią mikrofon i powiedział do Julie: – Jakaś Margaret Stanhope, mówi, że to pilne.
Julie skinęła głową, wyciągnęła rękę…
– Dzwoni pani, by szydzić, pani Stanhope? – zapytała gorzko.
– Nie – odpowiedziała kobieta. – Dzwonię, by cię prosić, błagać, byś go wydała, zanim zginie następny niewinny człowiek!
– Niech pani przestanie nazywać swojego wnuka „on”, ma na imię Zack! – gwałtownie wybuchnęła Julie.
Jej rozmówczyni głęboko westchnęła. Gdy znów odezwała się, w jej głosie zabrzmiała rozpacz, podobna do tej, jaką odczuwała Julie.
– Jeżeli wiesz, gdzie jest Zack – poprosiła błagalnym tonem – zaklinam cię, powstrzymaj go.
Na dźwięk udręki w tym dumnym głosie wrogość Julie zniknęła.
– Dobrze, zrobię tak – szepnęła.