Na widok Zacka wchodzącego do salonu z walizką w ręce Matt i Meredith z zadowoleniem uśmiechnęli się do siebie. Matt rozparł się wygodniej na sofie, wyciągnął przed siebie nogi i z domyślną miną popatrzył na granatowy garnitur Zacka.
– W Kalifornii, na przyjęcie, nikt nie wkłada garnituru, Zack, tego się po prostu nie robi.
– Zupełnie zapomniałem o tej przeklętej imprezie – odpowiedział Zack i z niechęcią popatrzył przez okno na tłum gości. – Możesz mnie zastąpić? Powiesz, że wypadło mi coś pilnego. Mogę wypożyczyć twojego pilota? – dodał. Odstawił walizkę i wiązał krawat.
– Tylko pilota? – zapytał Matt, spoglądając na Meredith, która wyciągnęła rękę na oparciu kanapy i wsparła dłoń na ramieniu męża. – A samolotu nie potrzebujesz?
Zack usunął się z przejścia – do salonu pośpiesznie wkroczyła gospodyni z dwiema torbami, o których przygotowanie poprosił.
– Twój samolot i twojego pilota – poprawił niecierpliwie.
– Zależy, dokąd się wybierasz.
Zack, po upewnieniu się, że spakowano wszystko, czego będzie potrzebował przez następne kilka dni, zwrócił się do przyjaciela.
– A jak, u diabła, sądzisz?
– Skąd mam wiedzieć? Bo jeżeli do Keaton, w Teksasie, to może powinieneś uprzedzić Julie telefonicznie.
– Nie wiem, jak zareaguje. Nie chcę, by gdzieś wyjechała, ukryła się przede mną. A lot zwykłymi liniami potrwałby znacznie dłużej.
– Skąd taki pośpiech? Pozwoliłeś jej czekać całe sześć tygodni, z Richardsonem u boku, który pewnie trzymał ją za rękę i służył swym krzepkim ramieniem, by mogła się na nim wypłakać. A prywatne samoloty to dość kosztowne zabawki…
– Nie mam czasu na te pie… – Zack, ze względu na Meredith, zmełł w ustach przekleństwo. Podszedł, by pocałować ją na pożegnanie. W miejscu osadził go głos Joego O'Hary:
– Przed domem stoi gotowy do drogi samochód, Matt. I rozmawiałem już ze Stevem przez telefon. Mówił, że samolot jest zatankowany może lecieć w każdej chwili. Za ile będziesz gotowy, Zack?
– Myślę, że już jest – powiedział Matt ironicznie.
Zack rzucił przyjacielowi zniecierpliwione spojrzenie i przytulił Meredith.
– Dziękuję ci – rzekł z pogodną szczerością.
– Proszę bardzo – odparła naprawdę uradowana. – Pozdrów ją ode mnie.
– A ode mnie przekaż gorące przeprosiny – dodał Matt. Wstał i wyciągnął do Zacka dłoń, teraz już z poważną miną. – Życzę szczęścia.
Gdy tylko za Zackiem zamknęły się drzwi, Meredith popatrzyła na Matta wymownie.
– Ten człowiek kocha ją tak bardzo, że nie obchodzi go, iż wielu będzie uważało go za idiotę, bo chce ją nadal po tym, co wydarzyło się w Mexico City. Dla niego ważne jest tylko, czy jeszcze go kocha.
– Wiem – powiedział Matt. Z powagą patrzył w jej zamglone oczy. – Pamiętam to uczucie.