Rozdział 13

– Panie Pitt… – Atrakcyjna, młoda kobieta w mundurze WAVE zawahała się. – Admirał oczekuje pana.

Pitt spojrzał na nią uważnie, przyjrzał się następnie pozostałym kobietom w takich samych uniformach siedzącym bez ruchu na swoich stanowiskach w bunkrze. Dostrzegł w ich oczach rodzaj podziwu zazwyczaj rezerwowany dla gwiazd filmowych. Poczuł czysto egoistyczne samozadowolenie.

– Wszyscy jesteśmy dumni, że jest pan z nami. – Panienka spuściła oczy i zarumieniła się. – To, czego pan dokonał…

– Jak stary przyjął porwanie córki? – przerwał, za wszelką cenę starając się zmienić temat.

– To twardy chłop – odparła po prostu.

– Jest u siebie?

– Nie, sir. Oczekują pana w sali konferencyjnej. Pokażę drogę.

Podążył więc za nią, nie zadając więcej pytań. Okazało się, że w ścianie bunkra było wejście prowadzące do krótkiego korytarzyka z parą drzwi po każdej stronie. Dziewczyna zapukała do pierwszych po prawej, uchyliła je, zapowiedziała Pitta i gdy wszedł, zamknęła je cicho za nim.

W pomieszczeniu były cztery osoby. Dwie z nich znał. Hunter podszedł żwawym krokiem i uścisnął mu dłoń. Wyglądał starzej i sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego.

– Dzięki Bogu, że jest pan bezpieczny – oznajmił ciepło. Pitt był zaskoczony, słowa admirała były szczere. – Jak noga?

– Przeżyję. – Spojrzał Hunterowi w oczy i powiedział cicho: – Przykro mi z powodu kapitana Cinany… i Adrienne. To była moja wina. Gdybym pomyślał zamiast czekać…

– Nonsens! Tego nie można było przewidzieć. Dostał pan dwóch z tych drani. To musiała być niezła walka.

Zanim Pitt zdołał odpowiedzieć, jego prawica znalazła się w uścisku Denvera.

– Dobrze cię znów widzieć – rzekł komandor, klepiąc go w plecy. – Wyglądasz jak zwykle buńczucznie i niebezpiecznie, ale do tego już przywykłem.

– Wyglądam raczej jak psu z gardła wyjęty – mruknął Pitt. – Trzydzieści minut snu na dobę nie służy mojej delikatnej naturze.

– Przykro mi z tego powodu, ale zaczyna nam brakować czasu – wtrącił Hunter. – Jeśli naprawdę szybko nie podniesiemy „Starbucka”, to możemy go na dobre spisać na straty. Za ten czas, którym dysponujemy, należą się panu podziękowania. Zatopienie dziobowego przedziału torpedowego było genialnym posunięciem.

– Sternik „Marthy Ann” był pewien, że skończymy, płacąc z pensji za uszkodzenia – odparł Pitt.

Hunter uśmiechnął się kącikiem ust.

– Proszę usiąść, ale najpierw chciałbym, aby poznał pan doktora Elmera Chryslera, szefa działu badań Tripler Hospital.

Pitt podał dłoń niskiemu i drobnemu mężczyźnie, który uścisnął mu rękę z siłą obcęgów. Doktor był ogolony na zero i nosił gigantyczne okulary w rogowej oprawie, zza których spoglądały przenikliwe oczy. Uśmiechał się szeroko.

– A to doktor Raymond York, szef Departamentu Geologii Morskiej w Eaton School of Oceanography – dodał Hunter.

York nie wyglądał na geologa. Przypominał raczej kierowcę ciężarówki albo flisaka. Był wysoki oraz szeroki w barach. Pitt ledwo powstrzymał uśmiech, wymieniając potężny uścisk dłoni.

Hunter wskazał na krzesło i rzekł:

– Chcielibyśmy usłyszeć od pana historię utraty statku i walki w hotelu.

Dirk odprężył się i spróbował zmusić umysł do logicznego uporządkowania wydarzeń i do przedstawienia ich z pewnej perspektywy. Wiedział doskonale, że obserwują go uważnie i że zależy im na najdrobniejszych nawet szczegółach, które zdoła sobie przypomnieć.

– Nie spiesz się i nie denerwuj, gdy będziemy ci przerywać pytaniami – dodał Denver.

Pitt skinął głową i zaczął powoli:

– Myślę, że tak naprawdę to się zaczęło, w chwili gdy odkryliśmy nagle wznoszące się dno i to w miejscu, w którym mapy zupełnie tego nie wykazywały.

Dalej poszło już gładko. Gdy mówił, obaj naukowcy robili notatki, a Denver obsługiwał magnetofon. Pytania padały rzadko i starał się na nie odpowiedzieć najlepiej jak umiał, co nie zawsze się udawało. Jedyną rzeczą, którą pominął, był udział Summer w porannej walce. Zełgał, że zanim został związany, zdołał ukryć nóż, który stale nosił przy sobie. Nie wzbudziło to niczyich podejrzeń.

– Co panowie sądzicie o tym typku Delphim? – spytał Hunter, zdejmując celofan z kolejnej paczki papierosów. – Jak dotąd kontakt majora był jedynym, który mieliśmy z osobnikami odpowiedzialnymi za całe to zamieszanie.

– Mógłby pan opisać go jeszcze raz, najdokładniej jak pan potrafi? – spytał Pitta Chrysler, pochylając się nad notesem.

– Prawie sześć stóp i osiem cali wzrostu, proporcjonalnej budowy ciała, pociągła twarz, siwe włosy o odcieniu srebrzystym, no i żółte oczy, najbardziej zwracające uwagę w całej postaci.

– Żółte? – Chrysler zmarszczył brwi.

– Tak, żółte. Można powiedzieć, że prawie złote.

– Niemożliwe – sprzeciwił się lekarz. – Albinos mógłby mieć oczy czerwone o lekko pomarańczowym odcieniu. Niektóre choroby mogą odbarwić je na zielonkawożółto, ale czysta żółć, a tym bardziej złoto, nie występuje w przyrodzie. Po prostu tęczówka nie zawiera takiego pigmentu.

York przysłuchiwał się w milczeniu, bawiąc się wyjętą z kieszeni fajką.

– Najdziwniejsze w tym wszystkim jest – odezwał się, gdy zapadła cisza – że rzeczywiście był ktoś taki. Olbrzym o żółtych oczach.

– Wyrocznia Jedności Psychicznej – szepnął Chrysler. – Oczywiście! Doktor Frederick Moran.

– Nie przypominam sobie tego nazwiska – wtrącił Hunter.

– Moran był jednym z największych antropologów tego stulecia, do chwili gdy został opanowany wizją całkowitego wyniszczenia gatunku ludzkiego w wyniku rozwoju cywilizacji zmierzającej według niego do nieuchronnej zagłady. Prawdopodobnie przy użyciu broni nuklearnej.

– Doskonały, ale egocentryczny umysł – przytaknął York. – Zniknął na morzu około trzydziestu lat temu.

– Wyrocznia delfijska – stwierdził Pitt, nie kierując tych słów do nikogo z obecnych.

Jedynie Denver zrozumiał, o co mu chodzi.

– Naturalnie! Imię Delphi pochodzi od wyroczni w starożytnej Grecji.

– Niemożliwe – sprzeciwił się Chrysler. – Ten człowiek nie żyje.

– Naprawdę? – spytał Pitt. – A może on odnalazł swoje Kanoli?

– To brzmi jak hawajskie Shangri-la – uśmiechnął się Hunter.

– Może i jest. – Dirk w skrócie opisał ostatnie spotkanie z George’em Papaaloa.

– Nadal trudno mi uwierzyć, by ktoś taki jak Moran po prostu zniknął dobrowolnie na taki szmat czasu i nagle pojawił się ponownie jako morderca i porywacz – stwierdził York.

– Czy ten Delphi powiedział coś, co pomogłoby go zidentyfikować? – spytał Chrysler.

– Stwierdził, że moja inteligencja znacznie ustępuje inteligencji reprezentowanej przez Lavellę i Roblemanna, choć nie wiem, kim byli ci dżentelmeni – rzekł Pitt.

Chrysler i York spojrzeli wymownie na siebie.

– Przedziwne – odezwał się po chwili geolog. – Lavella był fizykiem specjalizującym się w hydrologii.

– A Roblemann znanym chirurgiem. – W oczach Chryslera nagle zabłysło zrozumienie. – Zanim zmarł, eksperymentował nad mechanicznymi skrzelami dla ludzi. – Zamilkł, wstał i podszedł do stojącego w kącie pojemnika. Nalał sobie kubek wody i wypił duszkiem, po czym wracając na miejsce, dodał: – Jak prawdopodobnie wszyscy obecni wiedzą, podstawowym celem każdego systemu oddechowego jest uzyskanie tlenu niezbędnego dla życia organizmu i wydalanie trującego dwutlenku węgla. Tak u zwierząt, jak i u ludzi płuca wiszą swobodnie wewnątrz klatki piersiowej i muszą być napełniane powietrzem i wypróżniane. Kiedy powietrze jest już w płucach, tlen jest wychwytywany przez pęcherzyki płucne i dostaje się do krwiobiegu. U ryb cały proces polega na pobieraniu zawartego w wodzie tlenu, który zostaje zatrzymany w skrzelach składających się z wielu drobniutkich włókienek. Tam też wydalany jest dwutlenek węgla. Urządzenie, które Roblemann jakoby stworzył, było kombinacją skrzeli i płuc, chirurgicznie przyczepioną do piersi i połączoną z organizmem wewnętrznymi liniami przesyłowymi tlenu.

– Brzmi niewiarygodnie – zauważył Hunter sceptycznie.

– Owszem – zgodził się Dirk. – Ale to wyjaśnia, dlaczego żaden z napastników nie miał akwalungu i dlaczego aparatura wykrywająca traktowała ich jak ryby: byli prawie całkowicie zbudowani z białka, bez śladów metalu.

– Urządzenie to pozwalało ponoć człowiekowi przebywać pod wodą około trzydziestu minut – dokończył Chrysler.

– Może to nie jest dobre na długi czas, ale i tak jest o niebo lepsze od targania butli na plecach, tak jak to dziś robimy – mruknął Denver.

– Wiecie, panowie, co się stało z tymi dwoma osobnikami? – spytał Hunter.

– Zmarli dawno temu. – Chrysler wzruszył obojętnie ramionami.

– Archiwum? Tu Hunter – powiedział admirał do interkomu. – Chcę wszystko, co macie na temat śmierci naukowców o nazwiskach Roblemann i Lavella. Podajcie do sali konferencyjnej, jak tylko ustalicie. – Wyłączył interkom i spojrzał pytająco na Yorka. – No to jest jakiś punkt zaczepienia. Doktorze York, co pan może powiedzieć o obszarze hawajskiego wiru jako geolog marynista?

York wyjął z walizeczki kilka map, które starannie rozłożył przed sobą, zanim zabrał głos.

– Przesłuchanie ocalałych operatorów z „Marthy Ann” i komandora Bolanda przebywającego aktualnie w szpitalu oraz majora Pitta, nasuwa mi tylko jeden wniosek. Hawajski wir to nic innego jak dotychczas nie odkryta podwodna góra.

– Jak to możliwe, że dotąd nie została odkryta? – spytał Denver.

– Nie jest to takie niezwykle, gdy weźmie się pod uwagę, że góry na lądzie odkrywano do połowy lat czterdziestych naszego wieku, a dziewięćdziesiąt osiem procent dna morskiego nadal czeka na porządne skatalogowanie – odparł geolog.

– Czy większość podwodnych gór i wzniesień to nie pozostałości wulkanów? – spytał Pitt.

York nabił fajkę.

– Górę można opisać jako izolowane wzniesienie dna, okrągłego kształtu, z dość stromymi brzegami i ograniczonym obszarem szczytu. Natomiast jeśli chodzi o pańskie pytanie, to istotnie większość jest pochodzenia wulkanicznego, ale doradzałbym ostrożność przy formułowaniu wniosków do chwili przeprowadzenia specjalistycznych badań tego konkretnego wzniesienia. – Ubił starannie tytoń i zapalił, otaczając się kłębami wonnego dymu. – Jeżeli założymy, że legenda o Kanoli zawiera ziarno prawdy i że wyspa wraz z mieszkańcami zapadła się pod powierzchnię morza w wyniku katastrofy, to skłaniałbym się raczej do teorii, że spowodowane to zostało trzęsieniem ziemi, a nie aktywnością wulkaniczną. Jak widać na mapie, to wzniesienie leży w obrębie strefy pęknięcia Fullertona i jest bardzo prawdopodobne, że duża aktywność sejsmiczna mogła spowodować najpierw wypiętrzenie, a potem opadnięcie szczytu o kilkaset stóp. Okres przerwy mógł wynosić i tysiąc lat. Po czym przy następnych ruchach mógł się ponownie podnieść. – Przez chwilę wpatrywał się zamyślony w ścianę, jakby na niej rozgrywał się proces, o którym właśnie opowiadał. – Informacja o stopniu nachylenia zbocza i niższej temperaturze wody wokół szczytu także potwierdza tę teorię – kontynuował. – Zimna, pochodząca z głębin woda często bowiem zostaje wypchnięta o tysiące stóp w górę, w wyniku ulatniania się gazów ze szczelin w dnie. To z kolei tłumaczyłoby nieobecność koralowców, które nie mogą egzystować w temperaturze niższej niż siedemdziesiąt stopni.

Hunter przez chwilę wpatrywał się w opadły z papierosa popiół. Zmiótł go dłonią z blatu i spytał:

– Ponieważ napastnicy, którzy weszli na pokład „Marthy Ann” musieli mieć jakąś bazę, a z całą pewnością nie był to statek czy okręt nawodny bądź podwodny, czy możliwe jest, aby bazą tą był pobliski szczyt?

– Nie rozumiem – odparł York zaskoczony.

– Sonar wykrył tylko zatopione wraki, radar nie wykrył nic. Pozostawia to tylko dwie możliwości: bazą jest albo to wzniesienie, albo wykopany w dnie system jaskiń.

– Byłbym za systemem jaskiń – wtrącił Pitt. – Zaatakowało nas prawie dwustu ludzi. Zapewnienie dla takiej liczby osób stałego miejsca do życia wymagałoby sporego podwodnego miasta, które łatwo dałoby się wykryć. Natomiast jaskinie wcale nie muszą być wyryte w dnie, mogą mieścić się we wnętrzu wzniesienia.

– No to sprawa jasna – mruknął Hunter.

Chrysler, od dłuższej chwili opierający brodę na złączonych dłoniach i w milczeniu przysłuchujący się dyskusji, spytał nagle:

– Mówił pan, majorze, że gdy mgła otoczyła statek, poczuł pan woń eukaliptusa?

– Zgadza się.

– Ciekawe – mruknął Chrysler. – Może to brzmieć zaskakująco, ale to również potwierdza teorię jaskiń w zboczu góry.

– Dlaczego? – zdumiał się Hunter.

– Olejek eukaliptusowy od wielu lat używany jest w Australii do oczyszczania powietrza w kopalniach. Wiadomo też, że zmniejsza on wilgotność w zamkniętych pomieszczeniach.

Rozległ się brzęczyk interkomu. Hunter podniósł słuchawkę i słuchał nie przerywając. Na jego twarzy malował się wyraz satysfakcji.

– Lavella i Roblemann zaginęli wraz ze statkiem badawczym „Explorer” – oznajmił – wyczarterowanym przez Pisces Metals Company na wyprawę zajmującą się geologią dna na dużych głębokościach pod kątem ewentualnej działalności wydobywczej. „Explorer” odpłynął z Wysp Hawajskich…

– Około trzydziestu lat temu – wpadł mu w słowo Denver, podnosząc wzrok znad rozłożonych przed nim wydruków. – Był pierwszą oficjalną ofiarą hawajskiego wiru.

– Założę się, że na pokładzie był też doktor Frederick Moran – szepnął Pitt.

– Najprawdopodobniej będący szefem wyprawy – uzupełnił Chrysler.

– Elementy układanki zaczynają do siebie pasować – zauważył York, odchylając się z krzesłem i spoglądając w sufit. – Wiele wysp, na których żyli krajowcy, jest dosłownie podziurawionych przez jaskinie, korytarze, świątynie i tym podobne. Kopano je głównie w celach religijnych. Jeżeli wzgórze owo było wulkanem i zatonęło w wyniku erupcji, to naturalnie nic by po nich nie zostało. Ale jeżeli jest to pozostałość wyspy, która osunęła się pod wodę w wyniku przesunięć skorupy ziemskiej, to prawdopodobnie większość jaskiń pozostała nienaruszona.

– Co pan chce przez to powiedzieć? – zniecierpliwił się Hunter.

– Lavella był hydrologiem, a jest to, proszę panów, nauka zajmująca się zachowaniem wód cyrkulujących na lądzie, w powietrzu i pod powierzchnią. Mówiąc krótko, Lavella był jednym z niewielu ludzi, którzy trzydzieści lat temu byli w stanie zaprojektować działający system zdolny wypompować do sucha wodę z podwodnego kompleksu jaskiń.

Hunter wpatrywał się uparcie w naukowca, ale ten nie powiedział nic więcej. Admirał zabębnił palcami w blat i wstał.

– Doktorze York, doktorze Chrysler, bardzo nam panowie pomogliście. US Navy jest dłużnikiem panów… Teraz natomiast, jeśli moglibyście nam wybaczyć…

Obaj cywile wymienili z oficerami pożegnalne uściski dłoni i wyszli. Pitt podszedł do wielkiej mapy wiszącej na przeciwległej ścianie. Mimo ciągłych zmian pozycji, ścierpł od siedzenia na drewnianym krześle. Ostatnie parę minut spędził z niemiłym uczuciem siedzenia na szpilkach.

– W końcu wiemy, z kim mamy do czynienia – rzekł Denver.

– Zastanawiam się – odparł Pitt, wpatrując się w czerwone kółko zakreślone prawie na środku mapy. – Zastanawiam się, czy tak naprawdę kiedykolwiek będziemy to wiedzieli.

Cztery godziny później Pitt wyrwał się z okowów snu i otworzył oczy. Jego wzrok napotkał parę zgrabnych, damskich nóg znajdujących się na wprost jego twarzy. Nogi były opalone i odziane w nylonowe pończochy, co natychmiast sprawdził, przesuwając po nich dłonią. Ziewnął potężnie i przeciągnął się.

– Proszę przestać! – pisnął poirytowany, damski głos. Dziewczyna w mundurze WAVE była zgrabna, młoda i zaskoczona.

– Przepraszam, musiałem się jeszcze nie obudzić – odparł z uśmiechem.

Zarumieniła się, odruchowo poprawiając spódniczkę i wbijając wzrok w podłogę.

– Nie chciałam pana budzić. Myślałam, że pan już wstał i przyniosłam kawę. – Zrobiła łobuzerską minę. – Ale widzę, że nie potrzebuje pan niczego na rozbudzenie.

– Pani jest najlepszym środkiem pobudzającym dla kogoś będącego w tak kiepskiej formie jak ja.

– Naprawdę? A na jaką to chorobę pan cierpi?

– Och, na sporo, ale można zacząć od niewyżycia.

Rzuciła mu prowokacyjne spojrzenie i odparła:

– Przykro mi, ale admirał Hunter nie toleruje wykorzystywania swego gabinetu do prywatnych celów. Lepiej mu powiem, że doszedł pan do siebie.

Z przyjemnością obserwował jej figurę, gdy szła w kierunku wyjścia. Usiadł na sofie, która służyła mu za łóżko. Przy okazji rozejrzał się, sprawdzając, co się zmieniło w pokoju przez ostatnie cztery godziny. Widać było, że Hunter nie próżnował: popielniczka była pełna po brzegi, a biurko i podłoga wokół niego zasłane były papierami i mapami. Odruchowo sięgnął po papierosy, ale kieszenie były puste. Wzruszył więc z rezygnacją ramionami i chwycił kubek z kawą. Była gorąca i gorzka. Gdy wszedł Hunter, Pitt był już zupełnie rozbudzony.

– Przepraszam za nagłe zakończenie drzemki, ale sporo się w tym czasie wydarzyło – oznajmił admirał.

– Jak na przykład to, że znaleźliście nadajnik.

– Jak na dopiero obudzonego, to przejawia pan zadziwiającą spostrzegawczość – szepnął Hunter, unosząc brwi.

– Logiczne rozumowanie, nic więcej.

– Samolot rozpoznawczy znalazł go po dwóch godzinach. Trzystustopowa antena nie jest łatwa do ukrycia.

– Gdzie on jest?

– Na wyspie Maui, na terenie starych obiektów wojskowych z okresu drugiej wojny. Zostały zbudowane w odległym zakątku wybrzeża jako centrala sterowania ogniem artylerii brzegowej i po wojnie opuszczone. Sprawdziliśmy i okazało się, że kilkanaście lat temu te obiekty zostały sprzedane…

– Pisces Metals Company – dokończył Pitt.

– Kolejny logiczny wniosek? – skrzywił się z uśmiechem admirał.

Dirk skinął głową.

– Wie pan, że „Martha Ann” powinna dopływać właśnie do portu? – Tym razem Hunter nie powstrzymał się od złośliwego uśmiechu, widząc zaskoczenie rozmówcy.

– Jak to możliwe, że napastnicy nie zdołali zniszczyć mechanizmu autopilota? Czasu przecież mieli dość – zdziwił się Pitt.

– Teoretycznie. W praktyce włączyłem go, podając kurs na Honolulu, zaraz po pańskim pierwszym meldunku z helikoptera. Zniszczenie tego systemu nie jest proste; najpierw trzeba wiedzieć, gdzie on jest, a potem trzeba się doń dostać. To nie przecięcie kilku kabli czy rozbicie jakiegoś obwodu scalonego. „Martha Ann” została bowiem zaprojektowana właśnie na taką ewentualność. Biorąc pod uwagę to, czym się zajmujemy, szansę, że ktoś będzie chciał przechwycić statek, są spore. Maszynownia i kabina nawigacyjna zostają automatycznie odcięte drzwiami, które podobnie jak reszta ścian wykonane są ze specjalnego stopu. Żeby się przez nie przebić, potrzeba minimum dziesięciu godzin. Komputer kierujący sterem usytuowany jest tuż przy nim, tak że unieruchomienie klasycznego systemu sterowania nic nie da. Zanim intruzi uporają się z zabezpieczeniami, statek zdoła dotrzeć na wody międzynarodowe, gdzie czeka już na niego komitet powitalny US Navy. Dziś o świcie sprawdzono statek, zrobili to ludzie z SEAL dostarczeni helikopterami. Następnie tą samą drogą dotarła załoga. Przy okazji uratowaliśmy starego rybaka. Pierwsza maszyna dotarła akurat wówczas, gdy statek taranował sampana. Zdążyli na chwilę przed rekinami.

– A co ze „Starbuckiem”?

– Spisany na straty. – Hunter starał się, by jego głos brzmiał obojętnie, ale nie bardzo mu się to udało. – W Pentagonie zdecydowano, że szkoda ludzi, a ryzyko uruchomienia którejś z rakiet na jego pokładzie jest zbyt duże. Wybrano całkowite zniszczenie: jutro o piątej rano fregata USS „Monitor” odpali rakietę klasy Hyperion dokładnie tam, gdzie wznosi się ten podwodny szczyt odkryty przez pana. Resztki wydobędziemy, gdy wszystko się uspokoi.

– Marnotrawstwo – sapnął Pitt.

– Zgadzam się całkowicie. Zaproponowałem atak SEAL i odbicie okrętu, ale przegłosowano mnie. Wyznają widać zasadę, że lepiej przesadzać niż żałować i boją się, że Delphi zdoła złamać zabezpieczenie odpalania pocisków. Gdyby tak się stało, to mógłby zniszczyć, co mu się podoba prawie na całej kuli ziemskiej.

– Cholernie skomplikowana procedura. Musiałby nie tylko znaleźć sekwencję startu, ale również przeprogramować dane celu, aby zaatakować cokolwiek poza terenem Rosji.

– Bardziej boją się, że dowie się, jak to robić niż że rzeczywiście wyśle gdzieś rakietę – dodał Hunter.

– Nie zgadzam się z tym tokiem rozumowania. Miał je do dyspozycji nie niepokojony przez nikogo przez sześć miesięcy. Gdyby wiedział, jak to zrobić, to nie wierzę, by nie skorzystał z okazji do małego szantażu atomowego. To najlepszy dowód, że nie złamał żadnego z zabezpieczeń.

– Ma pan prawdopodobnie rację, ale mam konkretne rozkazy i nic nie mogę na to poradzić.

Pitt spojrzał na niego przeciągle.

– Czy Pentagon wie o porwaniu Adrienne?

– Nie widzę sensu mieszać spraw prywatnych ze służbowymi – odparł ciężko admirał.

– Jeżeli jest wraz z Delphim na tej podwodnej wyspie i uda się ją odnaleźć przed piątą rano…

– Wiem, o czym pan myśli: złapać go i po kłopocie. Pomysł dobry, ale bez szans na sukces. Niestety, zapewne oboje są tam, gdzie pan myśli.

– Nie ma pan pewności?

– Pewności nie mam, ale wszystko na to wskazuje. Sprawdziliśmy wszystkie samoloty na wyspie i znaleźliśmy wodnopłatowiec zarejestrowany na firmę Pisces Metals Company. Otoczono miejsce jego cumowania, ale o dwie godziny za późno. Świadkowie widzieli olbrzyma i ciemnowłosą dziewczynę wsiadających do niego przed startem. Zdjęcia z satelity zwiadowczego ukazują maszynę w pobliżu pozycji „Starbucka”. Na następnych, wykonanych w czasie kolejnej sesji fotograficznej, nigdzie go nie ma.

– Więc chyba rzeczywiście są tam oboje – przyznał Pitt.

Hunter przytaknął ruchem głowy, nie odzywając się.

– Zniszczenie okrętu i bazy we wnętrzu góry jest poważnym błędem – stwierdził Dirk, siadając przy biurku. – Praktycznie nie wiemy niczego konkretnego ani o Delphim, ani o tym całym przedsięwzięciu. Wszystko to tylko domysły. Logiczne i uzasadnione, ale tylko domysły. Może mieć inne bazy rozsiane po świecie, może być przykrywką dla działań obcego rządu, może mieć załogę „Starbucka” jako zakładników. Jest zbyt wiele wątpliwości i pytań bez odpowiedzi, by tak po prostu ryzykować wysadzenie wszystkiego w diabły. Proszę mi podać jeden rozsądny powód, dla którego mamy tu tkwić jak para durniów i pozwolić, by banda przemądrzalców siedząca sobie siedem tysięcy mil stąd, dyktowała, co mamy robić i to na podstawie analiz komputerowych czy tego, co dowiedzieli się od nas. Z góry uprzedzam, że rozkaz nie jest dla mnie żadnym rozsądnym powodem. Powinniśmy…

– Wystarczy! – Głos admirała nagle stwardniał. – Wykonam rozkazy i radzę panu uczynić to również.

– Nie wykonam. – Głos Pitta był cichy, ale nie pozostawiający cienia wątpliwości. – Odmawiam biernego uczestnictwa w popełnieniu głupoty, podczas gdy mogę zrobić coś, by do tego nie dopuścić.

W swojej trzydziestoletniej karierze w US Navy Hunter nie spotkał podwładnego w stopniu oficerskim, który spokojnie i z logicznym uzasadnieniem odmówiłby wykonania rozkazu i prawdę mówiąc, nie bardzo wiedział, jak ma zareagować.

– Każę pana zamknąć, aż pan nie otrzeźwieje. – Było to jedyne, co mu przyszło do głowy.

– Niech pan spróbuje – poradził mu zimno Pitt. – Rację mam ja, a to co pan powiedział, nie jest żadnym argumentem. Jeżeli zniszczymy Delphiego czy Morana, czy jak go tam nazwać, a w okolicy zaginie kolejny statek, to znów zaczniemy się zastanawiać i nigdy nie będziemy mieli pewności. A jeżeli zaginie ich parę, to będziemy musieli wszystko zaczynać od początku, nie mając żadnego punktu zaczepienia poza nie dającą spokoju pewnością, że popełniliśmy błąd.

Hunter spoglądał na niego, jakby śnił. Dwadzieścia lat temu mógłby się znaleźć na miejscu Pitta, stawiając karierę za pewność, że ma rację. Poddawanie okrętu bez walki było czymś zupełnie sprzecznym z tradycjami Navy, które wpajano mu od pierwszego dnia w Akademii, a przecież nigdy nie musiał się zastanawiać, czy wykonać jakiś rozkaz. Wykonywał je zawsze, choć kilka razy zastanawiał się potem, czy nie lepiej byłoby odmówić ich wypełnienia. Teraz istniała szansa… niewielka i prawie beznadziejna, ale istniała. I wtedy przypomniała mu się ponownie opinia Sandeckera o siedzącym naprzeciwko mężczyźnie i zdecydował się.

– Dobrze, majorze – oświadczył z determinacją w głosie, powstając z fotela. – Niech będzie, jak pan chce. To nas może drogo kosztować, ale konsekwencjami służbowymi zajmiemy się później. Tylko lepiej by było, gdyby pański plan okazał się dobry.

Pitt odprężył się.

– Należy przed piątą rano wykonać dwie rzeczy: umieścić na pokładzie „Starbucka” szkieletową załogę zdolną go doprowadzić na czas do stanu używalności oraz wysłać oddział marines, żeby zakończyli działalność radiostacji na wyspie.

– Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Mamy mniej niż piętnaście godzin.

Przez długą chwilę Dirk milczał. Gdy odezwał się, głos miał obojętny i pewny, a w twarzy nie drgnął mu ani jeden mięsień.

– Jest sposób. Będzie kosztował parę groszy, ale ma więcej niż pięćdziesiąt procent szans na powodzenie.

Po czym zaczął wyjaśniać szczegóły. Gdy skończył, Hunter nadal pełen wątpliwości udzielił niechętnie zgody, wiedząc, że pozwala na szaleństwo. Poza tym był przekonany, że nie usłyszał pełnej wersji planu.

Загрузка...