Rozdział 3

Pitt siedział pochylony przy barze w hotelu Royal Hawaiian i wpatrując się tępo w drinka, przypominał sobie wydarzenia minionego dnia. Sceny przesuwały się przed oczami wyobraźni niczym stary, niemy film. Jedna przebijała się na plan pierwszy i nie chciała zniknąć: ściągnięta, blada twarz Huntera. Gdy admirał skończył lekturę, uniósł wolno głowę i skinął nią w milczeniu. Pitt podał mu bez słowa dłoń, ukłonił się pozostałym i niczym zahipnotyzowany wyszedł. Nie pamiętał, jak dojechał do hotelu, jak wszedł do pokoju, umył się i ubrał. Dopiero gdy znów znalazł się na ulicy, kierując się w stronę baru, powoli odzyskał pamięć. Nawet i teraz siedząc nad szkocką, której nawet nie tknął, z trudem porządkował myśli pogrążony we własnym świecie. Nie słyszał gwaru i prowadzonych w sąsiedztwie rozmów.

W odkryciu kapsuły było coś dziwnego i groźnego, ale nie bardzo mógł sobie zdać sprawę co. Za każdym razem, kiedy próbował się skoncentrować na tym problemie, rozpływał się on w nicość, by po chwili znów powrócić jak ćmienie zęba.

Kątem oka dostrzegł mężczyznę siedzącego przy barze o kilka stołków dalej, który uniósł w jego kierunku szklankę z napojem. Pitt otrząsnął się z zadumy. Był to kapitan Orl Cinana ubrany podobnie jak on w spodnie i wielobarwną hawajską koszulę w kwiaty. Dirk skinął mu głową i Cinana z drinkiem w ręce przysiadł się do niego. Otarł chustką czoło, które mimo to pozostało mokre od potu.

– Mogę pełnić honory domu? – spytał z nieszczerym uśmiechem przybysz.

– Dzięki, ale nawet jeszcze nie ruszyłem. – Pitt wskazał na nietkniętą whisky.

Przy pierwszym spotkaniu nie poświęcił Cinanie większej uwagi i teraz był nieco zaskoczony, dostrzegając wyraźne podobieństwo w ich wyglądzie. Gdyby nie fakt, że Cinana był cięższy od Pitta o dobre piętnaście funtów, można by ich wziąć za krewnych. Oczywiście istniały pewne różnice, jak kolor oczu – zielone kontra piwne i wiek – trzydzieści pięć przeciwko pięćdziesięciu, lecz wzrost, kolor włosów i budowę ciała mieli podobne. Badawczy wzrok Pitta wprawił oficera w zakłopotanie; zaczął bawić się drinkiem i wiercić na stołku, aż w końcu wykrztusił, nie podnosząc wzroku:

– Chciałbym przeprosić za to małe nieporozumienie, które miało dziś miejsce.

– Niech pan o tym zapomni. Sam nie byłem wzorem cnót i dobrego wychowania.

– Parszywa sprawa ze „Starbuckiem”. – Cinana wyraźnie odetchnął i upił tęgi łyk Collinsa.

– Większość tajemnic została w końcu rozwiązana, choćby „Thresher”, „Bluefin” czy „Scorpion”. US Navy nigdy nie zrezygnuje, dopóki nie zlokalizuje swej własności.

– Tym razem dawno zaniechano poszukiwań. – Orl był w ponurym nastroju. – Nigdy go nie znajdziemy.

– Nigdy więcej nie mów nigdy.

– Trzy tragedie, o których pan wspomniał, majorze, miały miejsce na Atlantyku. „Starbuck” miał pecha zniknąć na Pacyfiku. – Otarł pot z karku i dodał: – Mamy takie przysłowie o jednostkach, które giną na Pacyfiku: Tych, którzy leżą w głębinach Atlantyku, wskrzeszają pomniki, kwiaty i wiersze, natomiast ci, którzy spoczęli w Pacyfiku, leżą zapomniani na całą wieczność.

Pitta zafascynował ton głosu Cinany. Niemal wyobraził sobie spoconego oficera w roli kaznodziei wygłaszającego z ambony kazanie do okolicznych rybaków wyruszających na połów.

– Dupree podał dokładne położenie – odparł. – Przy odrobinie szczęścia sonar powinien wykryć go pierwszego dnia, a przy pechu pod koniec pierwszego tygodnia.

– Morze tak łatwo nie zdradza swoich tajemnic i nie oddaje ofiar. – Cinana odstawił puste naczynie. – Cóż, muszę się zbierać. Miałem tu kogoś spotkać, ale widocznie panienka położyła na mnie krzyżyk.

– Znam to uczucie – uśmiechnął się Pitt, ściskając podaną dłoń.

– Do widzenia. Powodzenia, majorze.

– Wzajemnie, kapitanie.

Cinana przecisnął się do wyjścia, a Pitt ponownie pogrążył się w rozmyślaniach, tym razem na temat samotności. Niespodziewanie nabrał ochoty, by się upić i zapomnieć o istnieniu czegoś takiego jak USS „Starbuck”. Pragnął skoncentrować się na czymś naprawdę poważnym, jak na przykład poderwanie nauczycielki na wakacjach, która w domu w Nebrasce pozostawiła wszystkie przesądy seksualne. Jednym haustem wychylił drinka i zamówił następnego.

Właśnie osiągnął stan nasycenia niezbędny dla dobrego humoru, gdy poczuł na karku łagodny nacisk kobiecych piersi. Para delikatnych dłoni objęła go w pasie. Niespiesznie odwrócił się i znalazł się oko w oko z przewrotnie uśmiechniętą Adrienne Hunter.

– Witaj, Dirk – szepnęła czule. – Potrzebujesz partnera do picia?

– Możliwe. Co z tego będę miał?

– Możemy iść do mnie, obejrzeć kino nocne i wymienić wrażenia.

– Nie da się. Muszę być wcześnie w domu. Mama kazała.

– No nie! Nie odmówisz chyba starej przyjaciółce skandalicznego wieczoru, prawda?

– Po to właśnie są przyjaciółki, co? – spytał sarkastycznie, odsuwając jej dłoń jednoznacznie zmierzającą w stronę rozporka. – Powinnaś sobie znaleźć nowe hobby. Przy szybkości z jaką realizujesz dotychczasowe, dziw człowieka ogarnia, że jeszcze cię nie sprzedano na złom.

– Całkiem interesująca możliwość – uśmiechnęła się rozmarzona. – Gotówka zawsze się przyda. Ciekawe, ile by za mnie dali?

– Prawdopodobnie cenę zużytej prezerwatywy.

– Rani się tylko tych, których się kocha – stwierdziła nie zmieszana. – Przynajmniej tak mówią.

Pitt przyznał, że pomimo wyniszczającego nocnego życia, nadal była atrakcyjna. Nie mógł też zapomnieć, jak doskonałą partnerką była w łóżku oraz że nigdy nie udało mu się zaspokoić jej oczekiwań.

– Nie chciałbym zmieniać tematu naszej podniecającej pogawędki – oznajmił – ale dziś po raz pierwszy spotkałem twego ojca.

– Naprawdę? – W jej głosie nie było śladu zaskoczenia czy zainteresowania. – A o czym to gawędziłeś z lordem Nelsonem?

– Na początku o tym, że nie obchodzi go sposób, w jaki się ubieram.

– Nie załamuj się. To, jak ja się ubieram, też go nie interesuje.

– W tym przypadku trudno go winić – mruknął, popijając drinka i obserwując ją znad szkła. – Żaden mężczyzna nie lubi, gdy jego córka ubiera się i zachowuje jak panienka z ulicy.

Zignorowała to, całkowicie nie zainteresowana faktem spotkania ojca z jednym z jej wielu kochanków. Siadła na sąsiednim stołku i spojrzała kusząco. Jej urodę podkreślały długie, czarne włosy opadające na ramiona. Skóra dziewczyny lśniła w przyćmionym świetle jak wypolerowany brąz.

– Co z tym drinkiem? – spytała, widząc że czar niezbyt działa.

Pitt przyjrzał się jej opalonej skórze i przeniósł spojrzenie na barmana.

– Brandy Alexander dla tej… hm… damy – polecił.

Spochmurniała trochę, a potem uśmiechnęła się.

– Wiesz, że to staromodne określenie? – spytała.

– Nadal jest w modzie. Wszyscy chcą mieć pannę taką jak ta, która poślubiła drogiego, starego tatusia. Tylko mało kto ma odwagę ładnie to nazwać.

– Mama była fajna – stwierdziła sztucznie obojętnym tonem.

– A tata?

– Tata był przelotem. Nigdy nie było go w domu, zawsze szukał jakiejś śmierdzącej barki albo starego wraku. Kochał morze bardziej niż rodzinę. Tej nocy, gdy miałam pecha się urodzić, uratował na Pacyfiku załogę tonącego tankowca. Gdy miałam absolutorium, szukał jakiegoś zaginionego samolotu, a gdy zmarła mama, z jakimiś długowłosymi zboczeńcami z Eaton School of Oceanography nanosił na mapę góry lodowe Grenlandii. – Wyraz jej oczu zdradził, że był to przykry temat. – Możesz nie rozpaczać nad stosunkami ojca i córki. Admirał i ja tolerujemy się nawzajem jedynie z powodów czysto towarzyskich.

– Jesteś już dorosła. Dlaczego nie ułożysz sobie życia inaczej?

Barman przyniósł jej drinka, którego zaraz zaczęła popijać.

– A co lepszego może spotkać dziewczynę? Przez cały czas otaczają mnie samce w mundurach. Kilkuset mężczyzn i żadnej konkurencji. Po co mam się stąd wynosić i zadowalać byle czym? Admirał potrzebuje rodziny, a ja potrzebuję go dla korzyści powiązanych z byciem córką admirała US Navy. – Przyjrzała mu się spokojnie i zmieniła temat. – To co? Jedziemy do mnie?

– Będzie pani musiała poszukać innej okazji, panno Hunter – rozległ się za nimi damski głos. – Kapitan czeka na mnie.

Oboje odwrócili się jak na komendę. Za nimi stała najbardziej egzotyczna kobieta, jaką Pitt kiedykolwiek widział. Oczy miała nieprawdopodobnie szare, kaskada miedzianych włosów opadała na ramiona, ostro kontrastując z zieloną suknią opinającą kształtne ciało.

Pitt błyskawicznie przeszukał pamięć. Był przekonany, że nigdy wcześniej nie widział tej piękności. Podniósł się ze stołka. Doznał miłego zaskoczenia, czując jak serce zaczyna mu bić żywiej. To była pierwsza kobieta, która rozpaliła jego emocje od pierwszego wejrzenia.

Adrienne pierwsza przerwała niezręczną ciszę:

– Przykro mi, skarbie, ale… jak to się mówi, kto pierwszy ten lepszy, a ja go dziś pierwsza znalazłam.

Była najwyraźniej bardzo zadowolona z rozwoju wydarzeń. Odwróciła się i sięgnęła po brandy.

– Pani bezczelność, panno Hunter, ustępuje jedynie pani reputacji jako dziwki.

Adrienne była zbyt doświadczona, by zareagować natychmiast. Przez chwilę wpatrywała się w odbicie przeciwniczki w lustrze wiszącym za barem, po czym oznajmiła wystarczająco głośno, by usłyszeli ją wszyscy w promieniu trzydziestu stóp:

– Pięćdziesiąt dolarów? Biorąc poprawkę na widoczne amatorstwo i brak talentu to i tak więcej niż mogłaś się spodziewać.

Najbliżej siedzący przysłuchiwali się wymianie zdań, nie kryjąc zainteresowania. Ich reakcje były różne: kobiety przeważnie marszczyły brwi, mężczyźni natomiast uśmiechali się, spoglądając z zazdrością na Pitta. Dirk czuł się nieswojo – przeżywał taką sytuację pierwszy raz w życiu i nie bardzo wiedział, czy śmiać się, czy wściekać, widząc dwie atrakcyjne kobiety kłócące się o niego w miejscu publicznym.

– Mogę z panią porozmawiać na osobności, panno Hunter? – spytała tajemnicza dziewczyna.

– Dlaczego nie?

Adrienne zsunęła się z gracją ze stołka i obie wyszły przez drzwi prowadzące na plażę.

Dirk zafascynowany obserwował obie pary pośladków kołyszące się zgodnym i płynnym ruchem, który przypominał mu lot piłek plażowych porwanych przez wiatr. Westchnął i oparł się ciężko o bar. Poczuł się jak pająk, który z pełnym brzuchem obserwuje dwie muchy krążące wokół jego sieci, pragnąc w duchu, by wylądowały w cudzej pajęczynie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z faktu, że skupia ogólną uwagę, skłonił się więc z uśmiechem i odwrócił twarzą do baru.

Jak na jeden dzień miał dosyć niespodzianek. Coś mu jednak mówiło, że to jeszcze nie koniec. Trzeba było podreperować siły. Skinął na barmana i zamówił kolejną porcję whisky, tym razem podwójną.

Dwadzieścia minut później szarooka wróciła i stanęła za nim. Dirk był tak zamyślony, że minęła dłuższa chwila, zanim zdał sobie z tego sprawę i spojrzał w lustro. Widząc to, uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie.

– Nagroda dla zwycięzcy? – spytała z wyraźnym wahaniem.

Siniak pod prawym okiem zaczynał zmieniać barwę z różowej na purpurową, a z niewielkiego rozcięcia w dolnej wardze popłynęło kilka kropel krwi, które wolno kapały na podbródek. Tej dziewczyny zapewne nie zaangażowano by do telewizyjnej reklamy kosmetyków, ale Pitt nadal uważał, że jest najbardziej godną pożądania kobietą, jaką spotkał.

– A pokonany? – spytał.

– Przez parę dni będzie potrzebowała ostrzejszego niż zwykle makijażu, ale przeżyje bez trwałych uszczerbków.

Owinął wyłowioną z drinka kostkę lodu w chusteczkę i podał jej.

– Proszę to przyłożyć do wargi, powstrzyma puchnięcie.

Skinęła głową, zmuszając się do uśmiechu.

Ponieważ znów stali się ośrodkiem zainteresowania (tym razem przy wtórze niezbyt miłych komentarzy), Pitt zapłacił barmanowi, wziął dziewczynę pod ramię i wyprowadził na plażę. Rozejrzał się wokół, ale po Adrienne nie było śladu.

– Mógłbym się dowiedzieć, jaki był przebieg wypadków?

Odjęła od ust lód i odparła:

– Czyż to nie oczywiste? – uśmiechnęła się lekko. – Panna Hunter nie chciała słuchać głosu rozsądku.

– Kobiety rzadko to robią – stwierdził, przyglądając się jej z uwagą. Zastanawiał się, dlaczego wybrała właśnie jego. Dlaczego walczy o mężczyznę, którego widzi po raz pierwszy w życiu? O co jej chodzi? Pitt nie miał złudzeń – żadne studio filmowe nigdy by nie zaangażowało go na odtwórcę głównej roli w Don Juanie. Miał w życiu wiele kobiet, ale zawsze musiał się o nie starać. Nigdy same nie pchały mu się do łóżka, nie mówiąc o tym, by o niego walczyły. – Przejdziemy się po plaży? – spytał.

– Miałam nadzieję usłyszeć taką propozycję – odparła.

Uśmiechnęła się tym swoim pięknym uśmiechem. „Już ma mnie w rękach” – pomyślał. Dziewczyna spokojnie obserwowała jego oczy wędrujące po jej ciele w dół i powoli, bardzo powoli powracające do punktu wyjścia.

Piersi miała zadziwiająco drobne w porównaniu z resztą figury. Jej skóra połyskiwała w świetle księżyca i pochodni zatkniętych wokół hotelowego tarasu. Talia wąska, brzuch płaski, za to biodra zdawały się rozsadzać suknię. Gdyby nie kolor włosów, wyglądałaby na czystej krwi Indiankę.

– Jeżeli nadal będziesz się tak we mnie wpatrywał, to będę zmuszona doliczyć koszty kontemplacji.

– Myślałem, że galerie sztuki nie biorą za bilety.

– Nie, jeżeli się chce coś kupić – odparła, ściskając jego ramię.

– Raczej wypożyczam. Rzadko coś kupuję.

– Jesteś więc człowiekiem z zasadami.

– Mam parę, ale nie dotyczą one kobiet. – Zapach jej perfum wydawał mu się znajomy, ale nie mógł go rozpoznać.

Zatrzymała się i zdjęła buty, zanurzając stopy w chłodnym piasku Waikiki. Przez kilka minut szli w milczeniu owiewani delikatną, tropikalną bryzą. Dziewczyna mocniej chwyciła go za ramię i przytuliła się. Pitt pomyślał, że uczyniła to zdecydowanie za mocno.

– Na imię mam Summer – mruknęła, odwracając ku niemu głowę.

Jej oczy błyszczały w blasku księżyca. Zatrzymali się i bez słowa Dirk otoczył ją ramionami, całując delikatnie w usta. Bez żadnej przyczyny nagle doznał wrażenia, że coś mu zagraża, ale ostrzeżenie przyszło o sekundę za późno: w kroczu eksplodował przeszywający ból, gdy kolano dziewczyny trafiło go precyzyjnie w genitalia. Spowodowało to jego odruchową reakcję. Z zaskoczeniem dostrzegł własną pięść trafiającą ją w szczękę. Zachwiała się i osunęła na piasek.

Ukryte rezerwy siły, które występują dopiero w ostateczności, powstrzymały go od utraty przytomności. Łapał gorączkowo powietrze ogromnymi haustami, oczy miał pełne łez. Wolno osunął się na kolana przy nieruchomej postaci, ściskając krocze, jakby to mogło pomóc przezwyciężyć ból. Zacisnął zęby, tłumiąc krzyk bólu i kołysał się w przód i w tył, czekając aż minie najgorsze. Po chwili rozejrzał się na boki, ale nie dostrzegł innych spacerowiczów. Leżąca na piasku dziewczyna i kiwający się nad nią facet trzymający się za jądra nie wzbudzili zainteresowania. Poza nimi na plaży była jedynie grupka gości i chłopców hotelowych, siedząca przy małym ognisku o jakieś dwieście jardów dalej i śpiewająca Shells by the Seashore. Chwilowo był więc bezpieczny.

Po kilku minutach ból nieco zmalał. Pitt zastanawiał się, co dalej. Nagle dostrzegł pomiędzy palcami prawej ręki dziewczyny jakiś przedmiot odbijający światło ogniska. Pochylił się i łagodnie wyjął z jej dłoni strzykawkę. Odkrycie to ogłupiło go do reszty. Summer wyglądała na najwyżej dwadzieścia pięć wiosen, zdawała się bezbronna, słodka i niegroźna. Sądząc jednak po zachowaniu, jej myśli były złe, mroczne. Uratował go jedynie refleks, gdyż niczego nie podejrzewał. Gdyby nie lewy prosty, to spokojnie wbiłaby mu igłę w żyłę i byłby to prawdopodobnie koniec ziemskiej kariery Dirka Pitta. Ciekawiło go, co zawiera strzykawka, wyrzucił więc igłę, a resztę wsunął do kieszeni na piersiach. Następnie z trudem przerzucił bezwładne ciało przez ramię i wstał. Przyszło mu na myśl, że panienka musi mieć w okolicy przyjaciół, toteż czym prędzej ruszył do swego hotelu. Nie był w formie do kolejnej wymiany uprzejmości. Gdy wolno kuśtykał po piasku, balansując, by nie upuścić bezwładnego ciała, odległość, którą miał przebyć, wydała mu się kosmiczna.

Chodniki pełne były turystów, jedynym więc wyjściem były zarośnięte ogrody położone na tyłach posesji i przemykanie w cieniu, z dala od blasku lamp. Ostatnią osobą, którą chciał spotkać, był policjant albo pełen dobrych chęci turysta mający ochotę zgrywać bohatera. Droga chodnikiem zajęłaby mu pięć minut, przekradanie się tyłami trwało dwadzieścia minut, wliczając w to trzy minuty przerwy. Chwilę stał po przeciwnej stronie ulicy, czekając, aż pijane towarzystwo zdecyduje się, w którą stronę ostatecznie chce iść. Przez ten czas osiągnął jedno: rozpoznał delikatne perfumy dziewczyny. Była to plumeria, zapach często spotykany na Hawajach, ale jak dotąd nie spotkał kobiety, która używałaby go jako perfum. Pijaczkowie podjęli w końcu decyzję i mógł przemknąć się przez opustoszałą ulicę. Ostatni odcinek pokonał biegiem, mokry od potu. Dotarł do drzwi i ostrożnie zerknął do środka. Na moment opuściło go szczęście – przy windach potężnie zbudowana, hawajska matrona czyściła odkurzaczem wykładzinę. Nie miał wątpliwości: widząc go z bezwładną panienką na ramieniu, natychmiast zaalarmuje policję. Z westchnieniem obszedł budynek, kierując się do podziemnego garażu. Na szczęście poza paroma samochodami był on całkowicie pusty. Wszedł do windy, wcisnął przycisk dziesiątego piętra i z ulgą oparł się o ścianę.

Winda ku jego zadowoleniu nie zatrzymała się po drodze, a hall na szczęście okazał się pusty. Dotarł z trudem do drzwi swojego pokoju, gorączkowo wygrzebując z kieszeni klucz. Po kilku próbach włożył go w zamek i otworzył drzwi oznaczone numerem 1010.

Udekorowany pluszem i lustrami apartament był zbytkiem przekraczającym jego normalne możliwości, ale ponieważ były to pierwsze wakacje od trzech lat, stwierdził, że zasługuje na odrobinę luksusu.

Wszedł do sypialni i zrzucił dziewczynę na łóżko. W innym przypadku, patrząc na delikatne i piękne ciało, poczułby pożądanie, teraz jednak czuł tylko zmęczenie. Zostawił ją nadal nieprzytomną i wszedł do łazienki. Biorąc prysznic, doszedł do szokującego wniosku, że to wszystko nie ma sensu. Dlaczego ktoś obcy chciał go zamordować? Jego jedyną spadkobierczynią była siwowłosa matka, która właściwie nie miała żadnego powodu, by się go pozbyć. Poza tym skąd miał pewność, że strzykawka zawierała truciznę? Znacznie bardziej prawdopodobny był narkotyk, ale nadal pozostawało pytanie – dlaczego? Nie znał tajnych szyfrów, nie miał dostępu do ściśle tajnych planów, więc po co ktoś miał się interesować jego skromną osobą? Zakończył prysznic zimnym tuszem, włożył szlafrok i wrócił do sypialni z mokrym ręcznikiem, który położył na czole dziewczyny. Z sadystycznym zadowoleniem stwierdził, że rano będzie miała na szczęce podręcznikowy okaz siniaka.

Nadał była nieprzytomna. Potrząsnął ją za ramiona. Powoli otworzyła oczy, wracając do świadomości. Przebudzenie w obcym miejscu przestraszyłoby większość kobiet, ale nie ją. Była twarda i prawie mógł dostrzec, jak jej umysł zaczął nadrabiać przerwę w działaniu. Błyskawicznie omiotła wzrokiem pokój – najpierw jego, potem drzwi, balkon i znów jego. Przyglądała mu się teraz obojętnie, zbyt obojętnie, by było to szczere. Powoli uniosła dłoń i dotknęła szczęki, krzywiąc się lekko.

– Uderzyłeś mnie? – Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie.

– Owszem. – Uśmiechnął się złośliwie. – A teraz, skoro mam cię w domowym zaciszu, myślę, że cię zgwałcę.

Dostrzegł jak jej oczy rozszerzają się z przerażeniem.

– Nie ośmielisz się!

– Skąd wiesz, że już tego nie zrobiłem?

Prawie dała się nabrać – dłoń ruszyła odruchowo w dół brzucha, zanim zdołała nad nią zapanować. Zarumieniła się.

– Chyba nie jesteś aż tak zboczony – powiedziała słabo.

– A kto mówił, że jestem?

Spojrzała na niego w dość szczególny sposób.

– Powiedziano mi… – przerwała, odwracając wzrok.

– Powinnaś być ostrożniejsza – stwierdził. – Wiara w plotki i bieganie po plaży, żeby znienacka przyłożyć komuś bezbronnemu, może zakończyć się całą górą problemów.

Przez kilka sekund wpatrywała się w niego, poruszając ustami, jakby chciała coś powiedzieć. W końcu wykrztusiła niepewnie:

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Nieważne. – Sięgnął po telefon. – Niech się tym martwi policja. Za to im płacą tacy uczciwi obywatele jak ja, no nie?

– Błąd. – Jej głos nagle stał się twardy i zimny. – Zacznę wrzeszczeć, że mnie zgwałciłeś, a przy tych śladach, jakie mam na twarzy, jak myślisz, komu uwierzą?

Dirk spokojnie zaczął wciskać klawisze.

– Bez wątpienia tobie, dopóki Adrienne Hunter nie potwierdzi mojej wersji. Pewnie też ma parę ładnych śladów. – Nagle wpadł mu do głowy pomysł i oznajmił do słuchawki, w której wciąż jeszcze słyszał sygnał:- Halo! Chciałbym zgłosić napad…

Tyle tylko zdążył powiedzieć. Dziewczyna wyskoczyła z łóżka niczym pocisk i uderzyła w widełki.

– Proszę – powiedziała cichym, zdesperowanym głosem. – Nic nie rozumiesz!

– To dopiero podsumowanie wieczoru! – zdenerwował się. – Postaw kobietę w sytuacji, w której coś jej zagraża, a wygłosi któryś ze standardowych tekstów. Albo: „Przestań, to boli”, albo: „Nic nie rozumiesz”. Nie jesteś oryginalna! – Nagle złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Ich oczy dzieliło zaledwie parę cali. – Kopnąć człowieka w jaja, próbować wbić mu igłę w plecy, a jak się nie udało, grać idiotkę. W co ty się, do diabła, bawisz?

Spróbowała się uwolnić, ale natychmiast z tego zrezygnowała.

– Gangster – syknęła pełnym wściekłości głosem.

To przestarzałe określenie zbiło go z tropu. Puścił ją i zrobił krok w tył.

– To ja – przyznał z uśmiechem. – Jeden z cyngli Ala Capone, prosto z Chicago.

– Wolałabym, żeby… – przerwała, masując czerwieniejącą skórę ramion. – Jesteś diabłem!

Pitt nie czuł nienawiści. Współczuł jej odrobinę, widząc czerwone pręgi na ramionach dziewczyny. Zdał sobie sprawę, że chwycił ją trochę za mocno.

Milczenie przeciągało się.

– Powiem ci, co chcesz wiedzieć – odezwała się w końcu. Ton jej głosu zmienił się ledwie dostrzegalnie, ale oczy były całkowicie pozbawione wyrazu. – Ale najpierw pomóż mi dojść do łazienki. Chyba… chyba będę chora.

– Naturalnie – uśmiechnął się.

„To było zbyt proste” – pomyślał. Dziewczyna nie wyglądała na mającą w zwyczaju mdleć lub wymiotować. Wyciągnął rękę, chwytając ją za nadgarstek. Poczuł napinające się pod naciskiem mięśnie. Nagle odbiła się od brzegu łóżka i szczupakiem rzuciła się całym ciężarem na niego, trafiając barkiem w brzuch. Pitt runął do tyłu, przewrócił krzesło i zaplątany w sznur stojącej obok lampy, wylądował na podłodze. Ledwie dotknął dywanu, gdy Summer zniknęła w otwartych błyskawicznie drzwiach wiodących na balkon.

Nawet nie usiłował wstać. Oparł się wygodnie o ścianę i poczekał pół minuty; dłużej nie był w stanie stłumić wesołości.

– Następnym razem, gdy będziesz próbowała uciekać przez balkon z dziesiątego piętra, nie zapomnij spadochronu – wykrztusił pomiędzy salwami śmiechu.

Powoli wróciła do środka, tym razem nie kryjąc wściekłości.

– Jest jedno brzydkie określenie na kogoś takiego jak ty – warknęła.

– Znam ich przynajmniej tuzin – odparł z uprzejmym uśmiechem.

Przeszła w drugi kąt pokoju, starając się maksymalnie oddalić od niego, po czym powoli usiadła na krześle.

– Jeżeli odpowiem na twoje pytania, to co dalej? – spytała, przyglądając mu się badawczo.

– Nic. Jeżeli twoja wersja da się przełknąć bez zbytnich protestów ze strony zdrowego rozsądku, to możesz iść, gdzie chcesz.

– Nie wierzę ci!

– Moja droga, nie jestem dusicielem z Bostonu czy Kubą Rozpruwaczem i mogę dać uroczyste słowo honoru, że nie uwodzę niewinnych dziewic na Waikiki.

– Kiedy ja naprawdę… jestem jedną z nich – mruknęła, spuszczając oczy.

– Jedną z których?

– Z tych… dziewic.

Uwierzył jej, ale nie pojmował, dlaczego wyznała mu coś tak bardzo osobistego.

– Proszę – powiedziała cicho. – To nie jest tak, jak myślisz. Nie miałam zamiaru cię skrzywdzić. Każdy ma swoją pracę, ja w swoim departamencie, ty w swoim. Masz informacje, które rozkazano mi zdobyć. W strzykawce była zwykła skopolamina. Widzisz, twoja reputacja u kobiet zrobiła z ciebie podejrzanego numer jeden.

– Chyba nie mówisz z sensem.

– US Navy, a przynajmniej wywiad marynarki ma podstawy, by sądzić, że jeden z kochanków panny Hunter próbuje uzyskać tajne dane o działalności floty jej ojca. Kazano mi cię sprawdzić i to wszystko.

To wcale nie było wszystko. Naprawdę z tą sprawą wiązało się o wiele więcej. Pitt nie miał cienia wątpliwości, że dziewczyna kłamie, grając po prostu na czas. Jedynymi tajnymi danymi, które posiadała Adrienne Hunter, były jej prywatne oceny, jak sprawują się w łóżku przyszli admirałowie US Navy.

Wstał i podszedł do niej. Widząc w jego oczach złość, spięła się. Wyglądała jak szczeniak, który poszarpał na kawałki kapcie swego pana. Dirkiem targały mieszane uczucia. Ze zdumieniem spostrzegł, że współczucie przeważa nad gniewem.

– Przykro mi, że tak się stało – powiedział niespodziewanie dla samego siebie. – Byłaś pierwszą kobietą, która od dłuższego czasu naprawdę mnie zainteresowała. Szkoda że wybrałaś kłamstwa. Nie masz nic wspólnego z wywiadem marynarki, nie jesteś nawet czystej krwi Amerykanką. Cholera! Od lat trzydziestych nikt nie używa określenia „gangster”. Żaden zawodowiec nie dałby się nabrać na numer z telefonem. Poza tym marynarka nie ma zwyczaju wypuszczać swych agentów, a zwłaszcza agentek, samotnie; zawsze w zasięgu głosu jest uzbrojone wsparcie. Nie masz torebki, nie masz więc nadajnika, by zaalarmować obstawę. – Przerwał na chwilę, widząc, że kuracja wstrząsowa działa: zbladła jak płótno i tym razem chyba rzeczywiście zrobiło się jej niedobrze. Miał już tego wszystkiego dość. – Poza tym, jeżeli myślisz, że jestem tak czysty i dziewiczy jak ty, to się mylisz – dodał. – Gdy cię niosłem, dokładnie sprawdziłem, co masz przy sobie. Jedyną rzeczą, jaką masz pod sukienką, jest pokrowiec na strzykawkę przylepiony do wewnętrznej strony lewego uda.

Spojrzała na niego z takim obrzydzeniem, jakby był dorodnym szczurem. Odwróciła głowę w stronę łazienki, jakby zastanawiając się, czy zwymiotować do umywalki, czy na dywan. W końcu wstała i zataczając się, dotarła do łazienki. Zatrzasnęła za sobą drzwi. Po dłuższej chwili usłyszał szum wody w sedesie, a potem prysznic. Wyszedł na balkon, spoglądając na światła Honolulu i rozmyślając o różnych rzeczach. Zajęło mu to jednak zbyt wiele czasu.

Gdy rozsądek przebił się przez natłok myśli, było już za późno. Stwierdził, że szum wody lecącej w łazience nie zmienił się ani przez chwilę, co oznaczało, że woda leci ciągłym strumieniem, nie natrafiając na przeszkodę, czyli że nikt tam nie bierze prysznicu. W trzech długich susach dopadł do drzwi łazienki. Były zamknięte od wewnątrz. Nie tracąc czasu na pukanie czy grzeczne pytania, wykopał je po prostu potężnym ciosem prawej nogi. Trzasnęły o ścianę, ukazując puste pomieszczenie. Jedynym śladem po dziewczynie były powiązane w linę ręczniki kąpielowe przywiązane do klamki i spuszczone na zewnątrz. Ostatni kończył się sześć stóp nad balkonem należącym do pokoju na dziewiątym piętrze. Nie paliło się tam światło, nie było słychać żadnych hałasów. Ucieczka musiała się powieść. Nie wiedzieć dlaczego, odetchnął z ulgą. Stał dłuższą chwilę, przypominając sobie jej twarz, którą znał z podświadomości. Należała do dziewczyny, z którą gotów był spędzić resztę życia. Ideał.

Po chwili wrócił do rzeczywistości. Sklął się w myślach za to, że pozwolił jej uciec.

Загрузка...