Ciało Giordina nagle podskoczyło, drgając spazmatycznie, z gardła dobył się charkot, a oczy wywróciły się w głąb czaszki, ukazując białka. Osunął się na posadzkę, trzymając się za gardło i próbując złapać powietrze; z ust ciekła mu piana. Twarz była nabrzmiała i purpurowa. Przedstawienie zostało tak doskonale odegrane, że strażnicy byli całkowicie zaskoczeni. Pitt nawet nie drgnął.
Dirk spokojnie czekał, aż strażnicy, nadal celując do niego, zarzucili sobie bezwładne ręce Ala na ramiona i unieśli go. Bez słowa gestem wskazali Pittowi, by ruszał do drzwi i szedł przed nimi.
Skinął głową i przeszedł przez salę, zatrzymując się przed dziewczyną.
– Summer – powiedział cicho. – Mam ci tyle do powiedzenia i tak mało czasu. Odprowadzisz nas?
Przytaknęła i dała znak strażnikom, którzy wciąż milcząc, pochylili głowy. Ujęła Pitta pod zdrowe ramię i wyprowadziła na długi, jasno oświetlony korytarz. Milczący wartownicy pół niosąc, pół ciągnąc bezwładnego Ala, podążyli za nimi. Korytarz łagodnie przechodził w pochyłe rampy, dzięki czemu osiągało się kolejne poziomy bez korzystania ze schodów.
– Proszę, wybacz mi. Jej głos był odrobinę głośniejszy od szeptu.
– Co mam ci wybaczyć? To nie jest twoja wina, tylko twojego ojca. Ty już dwukrotnie uratowałaś mi życie. Dlaczego to zrobiłaś’
Spojrzała mu w oczy. Jej twarz była piękna i delikatna.
– Przy tobie dziwnie się czuję – wyszeptała. – To nie zadowolenie czy radość… Nie tylko… Nie umiem tego ani opisać, ani nazwać.
– To się nazywa miłość – odparł miękko.
Pochylił się i lekko ucałował jej oczy.
Strażnicy zatrzymali się i popatrzyli na nich w zdumieniu, niczego nie rozumiejąc. Nogi Ala wlokły się po posadzce, głowa zwisała na prawe ramię; jęczał cicho. Żaden z mężczyzn nie zwrócił uwagi na to, że Giordino ostrożnie otworzył oczy i lekko uniósł głowę. Gdy spostrzegli, że ciało nagle przestało być bezwładne, było już za późno. Jednym gwałtownym naprężeniem mięśni Giordino stanął na nogi, wygiął ciało do tyłu, chwycił strażników za włosy i zderzył ich głowy z wielką siłą. Odgłos, który towarzyszył zetknięciu się obu czaszek przypominał dźwięk rozbijanych niedojrzałych arbuzów. Głowy odskoczyły bezwładnie od siebie i dwa ciała osunęły się na podłogę. Al popatrzył na nie z pełnym satysfakcji uśmiechem.
– No, to była artystyczna robota, prawda? – spytał, wyraźnie domagając się pochwały.
– Piękna w każdym calu – stwierdził z uśmiechem Pitt, po czym ujął brodę dziewczyny zdrową dłonią i spytał, patrząc jej w oczy: – Pomożesz nam stąd wyjść?
Patrzyła na niego przez rozwiane włosy jak przerażone dziecko podczas pierwszego dnia pobytu w przedszkolu i zamiast odpowiedzi objęła go w pasie i przytuliła się mocno.
– Kocham cię – powiedziała cicho z oczami pełnymi łez. – Kocham cię.
Dirk pochylił się i pocałował ją w usta.
– Nie chciałbym wam przeszkadzać – wtrącił Giordino, pozbierawszy broń zabitych strażników – ale czas nam się kończy.
Summer przytaknęła, chwyciła Pitta za rękę i ruszyła przed siebie.
– Moment! – powstrzymał ją. – Gdzie jest Adrienne Hunter? Musimy zabrać ją ze sobą.
– Śpi w pokoju przylegającym do mojego.
– Zaprowadź nas tam.
– Jak? Przecież twój przyjaciel nie może chodzić. A to znacznie dalej niż do wyjścia.
– Ja mam z nim krzyż pański od tak dawna, że zdążyłem się już do tego przyzwyczaić – uśmiechnął się Pitt przyklękając.
Bez zbędnych pytań Giordino objął go za szyję. Dirk chwycił go zdrową ręką pod kolanami i wstał z trudem.
– Czuję się jak niemowlę – skrzywił się Al.
– Tylko, cholera, ważysz dużo więcej – sapnął Pitt. – Summer, prowadź.
Pospieszyła przodem, zatrzymując się przy każdym zakręcie korytarza. Sprawdziwszy, że droga wolna, dziewczyna kiwała ręką i Pitt ruszał w jej ślady. Pomimo chłodu zaczynał się pocić. Ból wzmagał się z każdą chwilą i musiał mocno zaciskać zęby, by nie jęczeć. Nagle Summer dała znak, że ktoś się zbliża. Cofnęli się do najbliższych drzwi, przywierając do ściany. Pitt puścił Ala, który wsunął mu w dłoń pistolet. Z poprzecznego korytarza wyraźnie słychać było zbliżające się kroki. Dirk poczuł, że pot zalewa mu oczy. Sekundy wlokły się w nieskończoność, zanim kroki ucichły; dwóch strażników przeszło, nie rozglądając się na boki. Tym razem dopisało im szczęście.
– Chodźcie. Teraz jest czysto.
Pitt oddał Alowi broń i ponownie wziął go na ręce.
– Ile mamy czasu? – spytał.
– Nie zdążymy. Jeśli odpalą o czasie, to zostało trzydzieści sekund – odrzekł ponuro Giordino.
– Odpalą – mruknął Pitt przez zaciśnięte zęby. – Delphi całkowicie się pomylił. Gdy nie dostaną odpowiedzi na propozycję poddania, potraktują to jako odmowę i wystrzelą rakietę zgodnie z pierwotnym planem.
Summer wzięła Dirka za rękę i poprowadziła go dalej, podtrzymując w miarę swoich możliwości jego obolałe ciało. Pitt brnął do przodu, noga za nogą, wmawiając sobie, że jeszcze jeden krok i będą na miejscu. W końcu, gdy sięgał do ostatnich rezerw energii, dziewczyna przystanęła przed kolejnymi drzwiami, nasłuchiwała przez moment, po czym otworzyła je cicho i weszła do środka. Pitt wtoczył się za nią, pochylił się i posadził Ala na dywanie.
Summer podbiegła do łoża wyrzeźbionego w tylnej ścianie i potrząsnęła śpiącą Adrienne.
– Obudź się! Proszę, obudź się!
Adrienne jęknęła cicho. Summer chwyciła ją za nadgarstek i ściągnęła nagie ciało na dywan. Adrienne wyszarpnęła dłoń i siadła, mrugając oczami. Ujrzawszy obu mężczyzn, zerwała się z podłogi i nie próbując osłaniać nagości, podbiegła do Pitta.
– Boże! Dirk, co się stało? – Przyklęknęła przy nim. – Jak się tu znaleźliście?
– Przyszliśmy… po… ciebie… – odparł urywanym głosem.
Potrząsnęła z niedowierzaniem głową.
– Niemożliwe. Z tego labiryntu nie ma wyjścia!
– W sypialni Summer… za ścianą… jest przejście do… morza…
W tym momencie dał się słyszeć ciężki łoskot wybuchu, pokój zadrżał pod działaniem odległej fali uderzeniowej. Przez chwilę stali bezsilni wobec ogromu zagrożenia.
– Nie mamy czasu – warknął Pitt. – Zabieramy się stąd.
Summer rozejrzała się bezradnie.
– Nie mogę… ojciec…
– Albo idziesz z nami, albo zginiesz. Lada chwila ta góra zawali się.
Dziewczyna nie poruszyła się; obie z Adrienne wpatrywały się w siebie niewidzącymi oczami jak zahipnotyzowane.
– Dobra, panienki – odezwał się Giordino. – Słyszałyście szefa? Brać dupę w troki i jazda!
Poskutkowało. Summer zarumieniła się i pobiegła do swojego pokoju, Adrienne podążyła w ślad za nią; Pitt z Alem zamykali pochód. Zaledwie zdążyli wejść do sypialni Summer, gdy potężny wstrząs rzucił ich na podłogę. Rozległ się ogłuszający ryk. Ocean przedarł się przez szczeliny i pęknięcia na najwyższym poziomie i z siłą cyklonu runął przez korytarze i sale podziemnej siedziby, miażdżąc i topiąc wszystko na swej drodze.
Pitt zerwał się na równe nogi, zapominając o bólu i zatrzasnął drzwi prowadzące na korytarz. Chwycił Adrienne i popchnął ją przez zasłonę przegradzającą tunel wyjściowy. Wrócił po Summer, podniósł ją z podłogi, w kilku krokach pokonał odległość od zasłony i rzucił ją niezbyt delikatnie na rozciągniętą na podłodze Adrienne. W tym momencie lustro zastępujące sufit runęło, roztrzaskując się na kawały. W ślad za nim spłynęła kaskada wody, której towarzyszyły odgłosy pękających w oddali skał.
– Al! – ryknął Pitt. – Gdzie jesteś, do cholery?
– Tu! – Giordino zamachał ręką spod kamiennego stołu.
Z góry woda lała się nieustannie, choć z mniejszą niż początkowo siłą. Niosła ze sobą rozmaitej wielkości kamienie. Trzaski i huki pękających ścian przybliżyły się znacznie. Pitt zacisnął zęby i ruszył przez spienioną wodę. Po chwili udało mu się chwycić dłoń Ala.
– Daj spokój! – zawołał Giordino. – Jeżeli będziesz mnie niósł, to nie zdążysz!
– Zamknij się i nie przeszkadzaj. Mam jedyną okazję zdobyć medal za uratowanie życia. – Przerzucił ramię przyjaciela przez plecy i zaprowadził go do tunelu. Gdy tam dotarli, woda sięgała już do kolan. – Dziewczęta, biegnijcie przodem – polecił Pitt. – My z Alem idziemy zaraz za wami.
Tym razem nie musiał powtarzać – obie czym prędzej ruszyły w półmrok. Nie potrafili poruszać się tak szybko, toteż wkrótce zniknęły im z oczu. W pewnej chwili Pitt potknął się i runął na podłogę, wciągając potężny haust wody. Ocean momentalnie zamknął się nad jego głową. Krztusząc się i parskając, Dirk zdołał przyklęknąć. Przyjaciel chwycił go bezceremonialnie za czuprynę i pomógł mu wstać.
– Mówiłem ci, że będziesz żałował – mruknął na widok prychającego Pitta.
– Ciągle narzekasz. – Dirk wypluł kolejny łyk wody. – Przestań marudzić, bo się spóźnimy na przejażdżkę.
Giordino potrząsnął głową w niemym zdziwieniu i ruszył śladem Dirka. Resztę korytarza przebyli bez przeszkód. Zaczął się on wkrótce poszerzać i robiło się coraz jaśniej. Po kolejnej chwili zmagań dotarli do schodów, gdzie wody było znacznie mniej, choć dla odmiany z sufitu sypał się grad fosforyzujących odłamków, sprawiając wrażenie dziwacznego deszczu meteorytów.
– Jeszcze chwila, stary – pocieszył Ala Pitt. – Powinniśmy wkrótce zobaczyć te dwie rzeźby.
– Widzisz dziewczyny?
– Jeszcze nie. Ale będą tam, jestem tego pewien.
Pitt zaczął odczuwać nadzieję – jak dotąd przetrwali wybuch i najgorsze jego skutki. Jeżeli znajdą się w wodzie, zanim wszystko się zawali, to nawet bez akwalungów powinni z łatwością dotrzeć do powierzchni. Byty co prawda rekiny, ale przy tym zamieszaniu i falach uderzeniowych rozchodzących się w wodzie silniej niż w powietrzu, było mało prawdopodobne, by któregoś napotkali. Poza tym, jak długo będzie żył, tak długo nie przestanie walczyć o następne chwile istnienia. Przyspieszył, ciągnąc Ala, by wreszcie wydostać się z tej wywołującej klaustrofobię pułapki. Jeżeli mieli zginąć, to lepiej na powierzchni niż w tych mrocznych kazamatach. Minęli ostatni zakręt. Pitt dostrzegł Summer stojącą na platformie częściowo zalanej wodą. Wyglądała niczym rzeźba Rodina skąpana w złotym blasku. Po sekundzie zauważył też Adrienne opartą z rezygnacją o podstawę jednej z rzeźb. Słysząc ich kroki, uniosła głowę. W jej oczach było przerażenie.
– Dirk… za późno… – wymamrotała. – On…
– Nie ma czasu na konwersację – przerwał jej brutalnie. – Sufit runie lada chwila…
Ostatnie słowa zamarły mu na ustach. Zza drugiego posągu wyszedł Delphi z Coltem wymierzonym w jego czoło.
– Wyjść przed końcem przyjęcia? A fe, co za maniery – syknął z twarzą wykrzywioną nienawiścią.
– Łatwo się nudzę – odpalił Pitt. – Ciekawe jak takie ścierwo jak ty można zatłuc? Chyba tylko szpadlem jak glistę, jak mawiał mój dziadek. Jak chcesz, to mnie zastrzel i kończ ten cyrk, zanim sufit runie wszystkim na głowy, albo spierdalaj z drogi.
– Ładnie powiedziane, choć po chamsku – przyznał olbrzym. – Rozumujesz błędnie: jedynymi, którzy ujdą z życiem, będziemy moja córka i ja.
Przez chwilę nikt się nie odezwał. Słychać było tylko plusk spadających do wody odłamków skalnych. Naraz gdzieś z wnętrza góry dał się słyszeć głuchy huk, któremu towarzyszyło wszechobecne drżenie. Wkrótce Kanoli na stałe powróci do świata legend, tym razem na zawsze. Wtem rozległ się przeraźliwy trzask, odbijając się wibrującym echem od kamiennych ścian. Przez sekundę Pitt był pewien, że Delphi wystrzelił. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że źródło hałasu leżało za nimi i wyżej. Wystarczyło spojrzenie: jedna z bocznych ścian pękła, zasypując schody gradem kamieni. Był przekonany, że to koniec, instynkt jednak wziął górę. Wepchnął Summer do wody i wydłużonym skokiem dopadł Adrienne, przewracając ją na podłogę. Zdołał przykryć ją własnym ciałem, gdy lawina sięgnęła podestu.
Tysiące ton różnej wielkości głazów i kamieni przewaliło się przez schody. Jeden z posągów przetrzymał wstrząs, drugi przewrócił się jak kowboj w środku stampede. Dirk zacisnął zęby. Czuł na plecach deszcz odłamków i czekał na najgorsze. Nie musiał czekać długo – potężna bryła musnęła jego bok, lądując z pluskiem w wodzie. Bardziej usłyszał niż poczuł, jak pęka mu żebro. Kamień wielkości pięści przeleciał tuż przed jego twarzą, zdzierając mu skórę z czoła, a inny uderzył go w głowę. Pitt przez chwilę zobaczył gwiazdy, ale tym razem nie stracił przytomności. Z rozcięcia na głowie spływał na twarz strumyczek krwi. Coś przywaliło mu nogi, czyjś obłąkańczy krzyk wypełniał mu uszy, na plecy spadały kolejne kamienie i najpierw nie chciał, a potem nie mógł się poruszyć. Dopiero po pewnym czasie zorientował się, że krzyk wydobywa się z ust Adrienne. Po chwili zapadła cisza przerywana jedynie sporadycznym turkotem jakiegoś spóźnionego odłamka. Pitt ostrożnie uniósł głowę i rozejrzał się zaskoczony tym, że żyje – podłoga stanowiła rumowisko skalne, nad którym unosiła się kurtyna fosforyzującego kurzu niczym olbrzymie stado świetlików. Musiał odczekać dłuższą chwilę, zanim zdołał zidentyfikować położone dalej obiekty. Jeden posąg stał otoczony wałem porozbijanych skał. Drugi zniknął i dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się Pitt dostrzegł, że leży na boku połamany na kilka części. Za jedną z nich dostrzegł jakiś ruch.
Uwolnił rękę ze skalnego rumowiska i starł z twarzy krew zmieszaną z kurzem. Wytężył wzrok. Delphi! Olbrzym leżał przygnieciony kawałami potrzaskanej statuy, spod których wystawała jedynie głowa i ramię. Z ust ciekła mu strużka krwi. Gdy rozpoznał Pitta, jego twarz przybrała wyraz niepohamowanej nienawiści.
Pył opadał z wolna i obaj równocześnie dostrzegli rewolwer, którego lufa wystawała z gruzu o około cztery stopy od głowy Delphiego. Dirk zaklął w duchu, obserwując bezsilnie, jak ręka tamtego pełznie cal po calu w stronę broni. Sam był zbyt daleko. Nogi miał unieruchomione i choć nie czuł bólu, nie mógł ich uwolnić jednym ruchem, a na spokojne odwalenie kamieni nie miał czasu. Desperacko rozejrzał się za jakimś odłamkiem, którym mógłby cisnąć w głowę przeciwnika, ale w zasięgu ręki miał jedynie gruz, albo głazy zbyt duże, by unieść je jedną ręką.
Twarz Delphiego była wykrzywiona z wysiłku i mokra od potu; jak dotąd nie wydał z siebie żadnego dźwięku, wszystkie siły kierując na chwycenie broni odległej jeszcze o sześć cali. Dla Pitta czas stanął w miejscu – czuł całkowitą bezsilność i żal do losu za oszustwo; tyle razy uniknąć śmierci w tak nieprawdopodobnych okolicznościach i to tylko po to, by dać się zastrzelić jak cel na strzelnicy. Przeklęte dwie stopy! Tyle bowiem dzieliło go od Colta. Ocknął się z bezruchu i gorączkowo zaczął odpychać przygniatające go skały, ale wiedział, że to jedynie pusty gest – nie mógł zdążyć. Tym razem przegrał i miał świadomość porażki.
Palce olbrzyma dotknęły lufy, złapały muszkę i pociągnęły. Broń przesunęła się o jedną ósmą cala, ale wymknęła się z jego palców. Ponownie spróbował jej dosięgnąć, lecz bez skutku. Nie zrażony tym ponowił próbę i w końcu zdołał chwycić rewolwer za lufę i przyciągnąć do siebie. Ujął rękojeść z wielką siłą; kostki na dłoniach zbielały. Zakasłał, wypluwając przy tym sporo krwi, ale ręka nie drgnęła mu ani o ułamek cala. Z triumfującym uśmiechem, który odsłonił upiornie wyglądające, czerwone od krwi zęby, wymierzył broń dokładnie między oczy Pitta.
Nagle kilka stóp przed nim coś się poruszyło. Zaskoczony Pitt obserwował jak czyjeś ramię przesunęło się po gruzie i wyprostowało. Ręka pochyliła się w stronę Delphiego, dłoń zwinęła się w pięść poza małym palcem, który sztywno wyprostowany sterczał na całą długość. Ręka opadła błyskawicznie, trafiając idealnie w wylot lufy Colta. Mały palec zagłębił się w niej aż do pierwszego stawu.
Pomysł był niesamowity, lecz dający jedyną szansę sukcesu. Ręka należała do Giordino, który nie mógł poruszyć żadną inną częścią ciała. Al był zbyt daleko, by móc złapać lufę i wyszarpnąć broń Delphiemu. Zrobił, co mógł, czyli zatkał lufę jedyną rzeczą, którą dysponował – własnym palcem. Wiedział, że przy strzale straci go, ale wiedział również, że Delphi strzelając wyda na siebie wyrok. Gazy rozerwą lufę, a wyrwany kurek uderzy z wielką siłą w twarz strzelca.
W oczach Delphiego błysnęło przerażenie. Próbował szarpnięciem uwolnić broń, ale ruchy były słabe – najwyraźniej gonił resztkami sił. Przez chwilę trwał nieruchomo, próbując obmyślić jakąś skuteczną strategię, ale osłabiony umysł nie podsuwał sensownego rozwiązania. Olbrzym błysnął ponownie upiornym uśmiechem i nacisnął spust.
Stłumiony huk wstrząsnął jaskinią. Z sufitu oderwało się kilka odłamków i rozszedł się zapach spalonego prochu. Prawa strona głowy Delphiego zniknęła, broń rozprysnęła się, ciało osunęło się w dół, uderzając z głuchym odgłosem o skałę.
Giordino nawet nie jęknął. Ponownie uniósł rękę i rozprostował zaciśniętą pięść: kciuk i trzy palce. Małego palca nie było, został urwany u nasady.
Pitt ocknął się i zdwoił wysiłki zmierzające do wyswobodzenia się ze skalnej pułapki. Gdy zdołał wreszcie wyciągnąć nogi, uwolnił zszokowaną Adrienne. Oparł dziewczynę o ocalały posąg. Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem i zemdlała.
– Jak już jesteś na chodzie – mruknął Giordino przez zaciśnięte zęby – to może byś mnie odkopał? Cholernie tu niewygodnie.
– W tej sekundzie.
Pitt podczołgał się do przyjaciela i zaczął spychać rumowisko. Al pomagał mu w miarę możliwości. Po kilku minutach Giordino był wolny.
– Czy poza brakiem palca coś ci jeszcze dolega?
– Nie sądzę. A tobie?
– Złamane żebro albo dwa, nie jestem pewien. – Dirk zdjął podarte kąpielówki, oderwał pasek i oznajmił: – Daj no łapę, trzeba ci jakoś opatrzyć to wspomnienie po palcu.
– Słyszałem o tym, że przyjacielowi oddawano w potrzebie własną koszulę – stwierdził Al – ale majtki są twoim własnym pomysłem.
Ledwie skończyli opatrunek, w miejscu, gdzie osypisko wpadało do wody, rozległ się cichy jęk. Summer powoli wspięła się na brzeg, rozglądając się nieprzytomnie. Spojrzała na Dirka. Trwało chwilę, zanim go rozpoznała.
– Ojciec… co…? – Głos jej zamarł.
– Spokojnie. Za kilka minut będziemy bezpieczni.
Pitt podszedł do niej i delikatnie objął, odgarniając mokre włosy z czoła. Na skroni miała niewielkie rozcięcie, ale poza tym wydawała się cała i zdrowa. Szepnął dziewczynie coś do ucha i pocałował lekko w usta. Po schodach i rumowisku zaczęło spływać więcej wody, ale nie zdawał sobie z tego sprawy pochłonięty trzymaną w ramionach dziewczyną. Po chwili spojrzała na niego dziwnie odległym wzrokiem i spytała spokojnie:
– On nie żyje, prawda?
– Zmiażdżył go posąg – odparł.
Było to częściowe kłamstwo, ale nie miał wyrzutów sumienia. Delphi i tak zmarłby z powodu wewnętrznych obrażeń i krwotoku. O ostatniej próbie mordu nie musiała wiedzieć.
– Cholernie mi przykro, że znowu wam przeszkadzam – odezwał się Giordino – ale lepiej się stąd wynośmy, zanim sufit zechce spaść nam na głowy.
Pitt pocałował Summer raz jeszcze i wstał niepewnie. Chciał poprosić Ala o pomoc przy cuceniu Adrienne, ale dziewczyna wstała o własnych siłach, naga i pokryta złocistym pyłem. Giordino próbował nie spoglądać nachalnie na jej kołyszący się biust, ale nie bardzo mu to wychodziło.
– Może pani pływać, panno Hunter? – spytał uprzejmie, nie mogąc oderwać wzroku od imponujących piersi.
– Postaram się – odparła słabo.
– Al, ty i Adrienne popłyniecie pierwsi. Niech cię złapie za szyję, żeby się nie zgubiła. My popłyniemy zaraz za wami; w tej małej jaskini zrobimy chwilę przerwy.
– Szkoda że akwalungi szlag trafił – stwierdził Giordino, rozglądając się wokół ponurym wzrokiem. Wzruszył ramionami, po czym delikatnie wziął Adrienne za rękę. – Podwodny ekspres Alberta Giordino właśnie odpływa.
Wszedł do wody, założył jej ręce na swój kark i powoli zanurzył się do ramion. Skryła głowę za jego łopatkami, posłusznie słuchając poleceń.
– Trzymaj się mocno i weź głęboki oddech – rzekł Al.
Poczekał aż to zrobi i zanurkował, pozostawiając za sobą jedynie falującą wodę.
Summer spojrzała na rumowisko otaczające przewrócony posąg.
– Nic się nie da zrobić? – spytała.
– Nic.
Żal to dziwne uczucie; jej smutna twarz stała się nagle maską zdeterminowania i żalu.
– Kocham cię, Dirk, ale… nie mogę z tobą iść.
– Nie opowiadaj nonsensów.
– Proszę, zrozum mnie. To zawsze był mój dom. Tu spoczywa matka, a teraz i ojciec.
– 7b nie powód, żebyś i ty miała tu umrzeć.
Położyła mu głowę na piersi i powiedziała cicho:
– Obiecałam kiedyś tacie, że nigdy go nie opuszczę. Muszę dotrzymać słowa.
Ostatkiem sił powstrzymał się przed solidnym ciosem, który pozbawiłby ją przytomności i umożliwił bezproblemowe dotarcie do jaskini. Zamiast tego pogładził ją łagodnie po włosach i cicho odparł:
– Jestem samolubny. Twój ojciec nie żyje i teraz należysz do mnie. Chcę ciebie i potrzebuję, a nawet on nie wymagałby, żebyś dotrzymywała w takich warunkach dziewczęcej obietnicy. I nie chcę więcej żadnych sporów na ten temat. Odpływamy razem i to już.
Nadal cicho płakała, gdy trzymając się za ręce, zniknęli pod złocistą powierzchnią wody.
Gdy wynurzyli się w drugiej jaskini, Giordino i Adrienne siedzieli na skalnej półce.
– Co tak długo robiliście? – powitał ich Al. – Wiesz, że jak bezczynnie czekam, to robię się głodny.
– Niektórzy zawsze tylko myślą o jedzeniu – stwierdził Pitt, który w tej chwili nie byłby w stanie przełknąć nawet najlepiej przyrządzonego specjału.
Serce tłukło mu się jak oszalałe. Wiedział, że dochodzi do ostatniej granicy sił i wytrzymałości. Wszystko go bolało i jedyne, do czego był zdolny, to przytrzymać się brzegu – wejście na górę było już ponad jego siły.
– Jesteśmy w pół drogi do domu – stwierdził, siląc się na spokój. – Teraz szybko w górę, a potem już spokojnie do Honolulu.
– Zawsze ceniłem twój optymizm – przyznał Al z uśmiechem.
– Przecież to nie ma sensu – zdenerwowała się Adrienne. – Do Honolulu…
– A czy cokolwiek tutaj ma sens? – przerwał jej Giordino.
Nie doczekał się odpowiedzi. Właśnie w tym momencie jeden z odważniejszych krabów wspiął się na nogę dziewczyny. Adrienne odskoczyła konwulsyjnie, a w następnej sekundzie przenikliwy wrzask wypełnił zamkniętą przestrzeń, odbijając się echem od kamiennych ścian i płosząc pozostałe kraby, które rzuciły się do panicznej ucieczki w mroczne szczeliny.
– Spokojnie. – Al dopadł ją jednym skokiem i zamknął w potężnym uścisku. – Już wszystko dobrze. Za dwie minuty będziemy bezpieczni na górze.
Mówił tonem absolutnej pewności, sam nie wierząc w ani jedno słowo.
– Płyniemy w tym samym porządku – zdecydował Pitt. – Pamiętajcie, by zbliżając się do powierzchni, stopniowo wydychać powietrze. Nie jest daleko i nie ma sensu, by przez taki drobiazg ktoś nabawił się choroby kesonowej. W tym wypadku byłaby niegroźna, ale bolesna.
Odwrócił się do Summer, której mokra suknia zamieniła się w przezroczysty, zielonkawy welon przylegający ciasno do zgrabnego ciała. Znał wiele kobiet, ale w porównaniu z tą dziewczyną z podwodnego miasta, wszystkie wydały mu się teraz nieciekawe i niepociągające. Tak się nad tym zamyślił, że nie zauważył, iż pierwsza para jest już w wodzie.
– Do zobaczenia na górze – pożegnał się Giordino z uśmiechem na ustach i z powagą w oczach.
– Powodzenia – uśmiechnął się z trudem Dirk. – Uważaj na rekiny.
– Nie przejmuj się. Jak któregoś zobaczę, będę gryzł pierwszy. – Al pomachał ręką i z Adrienne przytuloną do pleców zanurkował ku podwodnemu wylotowi pieczary.
Zapanował dziwny spokój. Woda leniwie pluskała o brzeg, kraby ostrożnie wychodziły z ukrycia, a wszystko oświetlał słaby blask dochodzący z zewnątrz i rzucający dziwaczne cienie na sklepienie i ściany.
– Na górze czeka nas nowe życie – powiedział.
Spojrzała mu w oczy i delikatnie pogładziła po twarzy. Rozpłakala się. Miłość do ojca walczyła z uczuciem do tego nieznajomego i nie mogła się zdecydować, jak postąpić. Łzy na jej policzkach zmieszały się z morską wodą i nagle już wiedziała, co powinna zrobić.
– Jestem gotowa. Ty jesteś ranny i powinieneś płynąć pierwszy. Tak będzie bezpieczniej.
Przytaknął w milczeniu, poddając się słuszności logiki. Musnął wargami jej usta, uśmiechnął się, zanurzył i zniknął. Obserwowała nagi kształt, aż zniknął w wylocie. Westchnęła.
– Żegnaj, Dirku Pitt – szepnęła do siebie i skalnych ścian.
Wygięła ciało w łuk, odbiła się i bez plusku zanurkowała. Przez chwilę patrzyła na jasno oświetlone słońcem wyjście na zewnątrz, po czym odwróciła się i popłynęła ku złocistej jaskini, w której leżało ciało ojca.
Im wyżej Pitt się unosił, popychany miarowymi ruchami stóp, tym woda stawała się coraz cieplejsza. Pięćdziesiąt stóp – tyle było na głębokościomierzu Ala. Pomimo otwartych oczu niewiele widział w zielonkawej wodzie, przyzwyczajony do używania maski. Rozróżniał jedynie rytmiczne falowanie powierzchni błyszczącej od promieni słonecznych. Powoli wypuszczał powietrze, zmniejszając ciśnienie w płucach. Ze zdumieniem obserwował, jak wydychane bąbelki unosiły się ku powierzchni, tworząc rojowisko wokół jego głowy, zupełnie jakby był zawieszony w próżni kosmicznej. Gdy jego głowa przebiła powierzchnię, poczuł palące promienie tropikalnego słońca. Gwałtownie nabrał powietrza i przez chwilę oddychał głęboko, unosząc się na łagodnej fali. Zamrugał i zaczął rozglądać się za pozostałymi. Adrienne i Al unosili się o dwadzieścia stóp z boku, znikając i wychylając się zgodnie z ruchem fal.
Nagle z dołu rozległ się głuchy grzmot. Po chwili morze eksplodowało masą powietrznych bąbli. Na powierzchnię wypłynęły odłamki skał, kawałki drewna i strzępy tkaniny. Był to ostateczny koniec Kanoli i koniec hawajskiego wiru.
Pitt rozejrzał się, szukając Summer, ale nie było śladu jej ognistej czupryny. Wykrzyknął jej imię – odpowiedzią była cisza. Zanurkował w beznadziejnej próbie odnalezienia jej, ale jego ciało odmówiło posłuszeństwa – osiągnęło kres swoich możliwości i przestało reagować na polecenia mózgu. Jakby kierowane autopilotem zmieniło położenie i zaczęło powoli płynąć ku górze. Z dna uniósł się jakiś czarny kształt i płynął nad nim, przesłaniając światło słoneczne. Wyglądał jak monstrualna ryba. Tym razem naprawdę go to nie obchodziło – po raz pierwszy w życiu przyjmował śmierć bez walki, przeklinając morze i wszystko, co z nim związane. Złośliwie ofiarowało mu dziewczynę, którą pokochał, tylko po to, by ukraść mu ją na zawsze i pogrzebać w swych głębinach. Dotarł do powierzchni, nie bardzo zdając sobie z tego sprawę i nagle coś złapało go za ramię. Spojrzał w górę i zobaczył zamazane twarze wyglądające z wnętrza tej wielkiej „ryby”. Coś łagodnie uniosło go na powierzchnię, otuliło w pled i jedna z twarzy przybliżyła się na tyle wyraźnie, że mógł rozróżnić jej rysy.
– Jezus Maria! – jęknął Crowhaven. – Co pan ze sobą zrobił?
Pitt chciał coś powiedzieć, ale rozkaszlał się i zamiast słów z ust popłynęła woda i wymioty. Dopiero gdy atak kaszlu minął, zdołał wykrztusić:
– „Starbuck”… Udało wam się…
– Szczęście Crowhavenów – uśmiechnął się komandor. – Rakieta eksplodowała po przeciwnej stronie góry. Fala uderzeniowa osłabiona przez zbocze nie zniszczyła okrętu, ale przełamała siłę zasysającą i oto jesteśmy. Choć nie sądzę, żeby US Navy była zachwycona tym, co zrobiłem z jej najnowszym cudeńkiem. Jedna śruba odłamana razem z wałem przy samym kadłubie, a druga pogięta jak precel.
Dirk z trudem uniósł głowę i dostrzegł Adrienne i Ala spoczywających obok, owiniętych w białe pledy. Jeden z marynarzy opatrywał dłoń Giordino.
– Dziewczyna… – szepnął. – Była z nami jeszcze dziewczyna.
– Nie ma strachu, majorze – uspokoił go Crowhaven. – Jeżeli przeżyła to piekło, to odnajdziemy ją.
Pitt skinął głową i opadł na pokład. Nie miał siły myśleć. Błyskawicznie otoczyła go ciemność i zapadł w sen.
Załoga USS „Starbuck” długi czas prowadziła poszukiwania, ale nigdy nie odnaleziono najmniejszego śladu Summer.