IV 2264

Niewiele osób wiedziało, dlaczego firmę KimWorks zbudowano w tak odludnym miejscu. Doktor Leila Jian-fen Kim była jedną z nielicznych osób, którym dana była ta wiedza.

Interesowała się historią rodziny. Czyż to nie sam Laozi powiedział: „By wiedzieć, co przetrwa, trzeba być otwartym, wielkodusznym, królewskim i błogosławionym”. Rodzina trwa, historia rodziny trwa. Z tego samego powodu lubiła ogród medytacyjny w siedzibie KimWorks, do którego właśnie szła, rozmyślając o swej wielkiej tajemnicy, by jakoś zebrać myśli.

Udało się. Stworzyli programowalny replikator. Jedna z dwóch wielkich nagród majaczących na horyzoncie myśli technicznej i KimWorks udało się ją zgarnąć.

Oddalając się od szczelnie zamkniętego laboratorium Leila usiłowała oczyścić umysł; by odsunąć na bok sukces i wpuścić tam tajemnicę. Replikator należy rozpatrywać w odpowiedniej perspektywie, na właściwym miejscu. Chwila wyciszenia w ogrodzie medytacyjnym pozwoli jej o tym pamiętać.

Ogród był jej ulubioną częścią siedziby KimWorks. Znajdował się na północnym skraju wielkiego, otoczonego murem kompleksu, oddzielony od pierwszego ogrodzenia zabezpieczającego prostą krzywizną białego kamienia. Z kamiennych ławek nie było widać ogrodzenia zabezpieczającego ani większości budynków kompleksu. Ogród medytacyjny był tak inteligentnie zaprojektowany, że bez względu na to, gdzie się siedziało, widziało się wyłącznie uspokajające widoki. Pojedynczy kwitnący krzew, otoczony połacią zagrabionego żwiru. Skałę, umieszczoną tak, by grzała się w słońcu. Strumień, szemrzący cicho, szukający swej naturalnej drogi. Albo jajo, tajemnicę tajemnic.

To właśnie jajo, niewyjaśniony symbol niezrozumiałych kosmicznych otchłani najszybciej przynosiło Leili spokój umysłu. Siedziała przy nim godzinami, gdy projekt związany z replikatorem był jeszcze na etapie planowania, kontemplując szary, matowy owal jaja, pozwalając umysłowi uwolnić się od wszystkich innych myśli. Była przekonana, że właśnie tu przybrała formę większość projektów. Forma była tylko tymczasową manifestacją dziesięciu tysięcy rzeczy, a w nieprzeniknioności jaja kryła się tajemnica jego potęgi.

Jej pradziadek, Kim Mao Xun, poznał tę potęgę. Widział jajo podczas jednej ze swoich pierwszych podróży do Stanów Zjednoczonych, jeszcze przed Sojuszem. Taką samą wizytę złożył jego syn i wnuczka, matka Leili wybrała to miejsce na siedzibę KimWorks i kazała zbudować tu ogród medytacyjny. Ojciec Leili, Paul Wilkinson, czasem łagodnie droczył się z żoną, kpiąc z pomysłu założenia ogrodu przy placówce badawczej, ale ojciec w końcu był Amerykaninem. Oni nie zawsze rozumieją. Na mądrzejszych tego świata spoczywa obowiązek uczenia mniej mądrych.

Ale to właśnie ojciec skłonił Leilę, by została naukowcem, a nie zajęła się biznesem jak brat czy polityką jak siostra. Gdyby jeszcze żył, byłby z niej dumny. Duma była pokusą, nawet duma z własnych dzieci, ale ta myśl i tak ogrzała serce Leili.

Usiadła, smukła kobieta w średnim wieku, o chińskim dziedzictwie, z gładkimi, czarnymi włosami, odziana w błękitny laboratoryjny kombinezon, i zaczęła rozmyślać o naturze dumy.

Programowany replikator, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, nie miał ograniczać się do nanotworzenia jednej określonej cząsteczki. Miał być na tyle dobry, by tworzyć dowolną cząsteczkę, jaka była potrzebna, lub jakiej się zapragnęło. Ocalałe replikatory, ukształtowane przez chińską technologię, zmieniły oblicze Ziemi. Teoretycznie teraz każdemu, kto żył na Ziemi, można było zapewnić pożywienie, odzież i dach nad głową dzięki nanotechnologii. Jednak poza nieuniknionymi politycznymi i ekonomicznymi problemami z dostępem, istniejące procesy nanotechnologiczne były kosztowne. Konieczne było tworzenie asemblerów i ich malutkich, samowystarczalnych programów; użycie asemblerów do tworzenia cząsteczek; użycie innych technik, chemicznych albo mechanicznych, do łączenia molekuł w produkty.

A teraz to wszystko miało się zmienić. Nowy programowalny replikator KimWorks nie miał trwale wpisanych instrukcji montażowych. Zawierał raczej programowalne komputery, które mogły zbudować wszystko, czego tylko się zapragnęło, także powielać siebie, z materiałów powszechnie spotykanych na Ziemi. Wszystkie laboratoria badawcze na świecie próbowały osiągnąć ten cel. Ale to zespołowi Leili udało się go osiągnąć.

Usiadła na ławce położonej najbliżej jaja. Spojrzała na niebo nad sobą — kopuła elektromagnetyczna chroniąca siedzibę KimWorks była niewidzialna. Dookoła obiektu pozostawiono wolną przestrzeń, jeśli nie liczyć małego, płaskiego kamienia widocznego z ławki Leili. Na kamieniu wyryto sentencję z księgi „Tao Te Ching”, po chińsku i angielsku.

NAUKA BEZ SŁÓW

ZYSK W POWSTRZYMANIU SIĘ OD DZIAŁANIA

NIEWIELU TO ROZUMIE

Rzecz jasna, mimo całej swej pokory, Leila nie rozumiała. Kto miałby wysłać to jajo gdzieś z otchłani kosmosu, by tkwiło tu, nie robiąc nic, od dwóch i pół wieku? W tym jednak właśnie tkwiła tajemnica, potęga jaja. Dlatego właśnie kontemplowanie go napełniało ją spokojem.

Pozostali znajdowali się w budynku laboratorium nanotechnologicznego. Nie było ich wielu, rutynowe prace wykonywały roboty, tylko David, Chunquing i Rulan pracowali przy komputerach i urządzeniach. Pokonanie wszystkich zabezpieczeń laboratorium zajęło Leili dziesięć minut, lecz nagle znużyło ją świętowanie, chilijskie wino i holograficzne gratulacje od dyrektora generalnego z Szanghaju, który był jej stryjecznym dziadkiem. Chciała usiąść spokojnie w słodkim, chłodnym powietrzu ogrodu, patrząc na jajo na tle nieba, zabarwionego na fioletowo przez długi wieczór w Minnesocie. Cień i krzywa, prawie jak wiersz.

Laboratorium wyleciało w powietrze.

Podmuch rzucił Leilę na ziemię obok ławki. Krzyknęła i zasłoniła oczy ręką. Nie było to jednak konieczne; jajo znajdowało się w prostej linii między nią a laboratorium i osłoniło ją. Jakaś część jej umysłu wiedziała, że nie ma żadnego promieniowania, tylko ciepło, i żadnych latających odłamków, bo laboratorium implodowało: tak je skonstruowano. Coś pokonało zewnętrzną warstwę czujników i warstwa zapalająca zareagowała, wytwarzając tlenki metali w postaci gazowej, na tyle gorące, że wszystko wewnątrz laboratorium wyparowało. Nie wolno dopuścić do wydostania się jakiegokolwiek niekontrolowanego replikatora. Obrócić wszystko w parę. Laboratorium. Projekt. David, Chunquing, Rulan.

Otoczenie stygło. Leila wstała niepewnie i natychmiast wstrząs wtórny rzucił ją na ziemię. To musiało być trzęsienie ziemi, najmniej prawdopodobne z zagrożeń, ale przecież takie zabezpieczenia też mieli. David, Chunquing, Rulan!

— Doktor Kim! Nic pani nie jest? — Keesha Ali biegła w jej stronę od budynku ochrony. Gdy słuch powrócił, Leila usłyszała wycie syren i alarmu.

— Nie… Keesho?

— Wiem — odparła ponuro kobieta. — Kto był w środku?

— David. Chunquing. Rulan. Projekt replikatora i trzęsienie ziemi! Ze wszystkich możliwych pechowych wydarzeń…

— To nie był pech — rzekła Keesha. — Zostaliśmy zaatakowani.

— Zaatakowani?

— To nie było naturalne trzęsienie ziemi. Ochrona wykryła ładunek kilka sekund przed wybuchem. Tunel pod laboratorium, bardzo głęboki i długi. Nie tylko przedarli się pod laboratorium, zniszczyli też urządzenia kopuły. Uruchamiamy właśnie zapasowy system. Za pięć minut spotkamy się w sali rekreacyjnej, pani doktor.

Leila gapiła się na Keeshę. Ta kobieta była oczywiście Amerykanką, bez chińskich przodków. Ale nawet tacy ludzie najpierw opłakiwali zmarłych. Tak. W normalnych warunkach tak robili. Ale tu działo się coś niezwykłego.

Leilę poddano genomodyfikacjom zwiększającym inteligencję.

— Dane się wydostały — rzekła wolno.

— W ułamku sekundy między przebiciem się a zapłonem — odparła Keesha ponuro — kiedy wyłączono kopułę, klatkę Faradaya oczywiście też. Zabrali cały projekt związany z replikatorem, doktor Kim.

Leila zrozumiała, co to oznacza, i jej umysł ugiął się pod ciężarem. Oznaczało to, że ktoś sprzątnął im nagrodę sprzed nosa. Dane dotyczące replikatora były silnie szyfrowane i było ich bardzo dużo. Tylko inny komputer kwantowy mógł być na tyle szybki, by przejąć taką liczbę danych w ułamku sekundy między przebiciem się a wybuchem — czy też w ogóle dawać nadzieję na ich rozszyfrowanie. Komputer kwantowy, mogący wykonywać biliony operacji na sekundę, już od pokolenia był rzeczywistością. Mógł on jednak działać tylko w obrębie ograniczonych parametrów: pola magnetyczne. Kable optyczne.

Dane kubitowe, zapisywane za pomocą cząstek o nieokreślonym spinie, łatwo ulegały zniszczeniu w kontakcie z innymi cząstkami, na przykład fotonami — czyli zwykłym światłem słonecznym. Nikomu nigdy nie udała się kradzież z włamaniem danych kwantowych bez zniszczenia ich. Nie spoza komputera i na pewno nie na odległość wielu mil otwartej przestrzeni.

Aż do teraz. A ktoś, kto dysponował komputerem kwantowym zdolnym do czegoś takiego, już był rywalem.

Albo rewolucjonistą.

* * *

Pierwszy wykwit replikatora pojawił się w KimWorks trzy tygodnie później.

To Leila go zauważyła: matowa, czerwonobrązowa plamka na jasnozielonej trawie przy budynku rekreacyjnym. Gdyby znajdowała się na samej ścieżce, Leila wzięłaby ją za krew. Ale na trawie… stanęła spokojnie i pomyślała: nie. To śnieć, jakiś dziwny, zmutowany grzyb, zbuntowany organizm…

Za długo pracowała w wysadzonym w powietrze laboratorium, żeby nie wiedzieć, co to jest.

Ostrożnie, jakby nagle kości jej ręki stały się kruche, Leila uniosła nadgarstek do ust i przemówiła do wszczepionego komunikatora:

— Kod niebo. Powtarzam, kod niebo. Wydostanie się replikatora w miejscu o następujących współrzędnych. Ochrona, nanozespół jeden…

Nie musiała wymieniać wszystkich, którzy powinni zostać powiadomieni. Ludzie zaczęli się wysypywać z budynków: niektórzy z twarzami pozbawionymi wyrazu, niektórzy z pięściami przyciśniętymi do ust, niektórzy biegli, jakby pośpiech mógł coś zmienić. Ludzie, pomyślała obojętnie Leila, wyrażają strach na dziwne sposoby.

— Doktor Kim?

Był to inżynier robotyk czwartego stopnia, ciemnoskóry Amerykanin w oliwkowym uniformie. Z obnażonymi zębami, nagle pobladłą twarzą.

— To jest to? Tutaj?

— To jest to — odparła Leila i natychmiast chciała się poprawić na „To są one”. Teraz, skoro plama była widoczna, musiały tam być miliardy replikatorów.

Pracowały zawzięcie; budowały same siebie z trawy, ziemi, porannej rosy i wszystkiego, co stanęło im na drodze; każdy powielał się co pięć minut, jeśli pracowały w trybie podstawowym. A dlaczego miałoby być inaczej? Nie budowały niczego użytecznego, w każdym razie nie teraz. Ktoś, kto zaprogramował replikatory Leili, ustawił je tak, by się po prostu powielały, pożerając wszystko, co stanie im na drodze w charakterze budulca, przekształcając asemblery w małe rozkładające maszynki zagłady.

— Proszę nie podchodzić!

Oczywiście nawet inżynier czwartego stopnia doskonale wiedział, że nie należy podchodzić. Wszyscy, którzy pracowali w KimWorks, wiedzieli, o co chodzi w tym projekcie, choć tylko kilka osób wiedziało wszystko. Zatrudnieni byli zaufanymi, lojalnymi pracownikami, zbadanymi z użyciem serum prawdy.

Spojrzała na czerwonobrązowy wykwit, który podwajał objętość co pięć minut.

* * *

— Odizolowaliście wszystkich? Także tych, których wtedy nie było w pracy? — spytał hologram zasiadający u szczytu stołu konferencyjnego. Li Kim Kung, prezes KimWorks był w Szanghaju, ale jego teleobecność była tak intensywna, że wręcz przytłaczająca. Jego ciemne oczy omiatały badawczym spojrzeniem ich twarze — wszystkich z wyjątkiem Leili. Z rodzinnej uprzejmości nie analizował jej wstydu, spowodowanego nielegalnym użyciem jej dzieła.

— Wszyscy, którzy byli w Kim Works w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin, zostali odizolowani, proszę pana — odezwał się szef ochrony, Samuel Wang. — Czterdzieści osiem godzin to trzykrotny zapas. Zdaniem doktor Kim wykwit pojawił się najpóźniej szesnaście godzin temu. Nikogo nie brakuje.

— Wasi lekarze zaczęli już badania z użyciem serum prawdy?

— Tak, serum alfa, wyprodukowanego przez Dalton Corporation. To najlepszy produkt na rynku, o poziomie ufności 99,9. Ktoś, kto przemycił replikator pod kopułę, musi się przyznać.

— A ile osób na raz mogą zbadać wasi lekarze?

— Sześć, proszę pana. Do przebadania mamy 243 osoby. — Wang nie próbował obrażać pana Li wykonując za niego obliczenia.

— Oczywiście razem z nanozespołami i ochroną?

— Tak, oczywiście. My…

— Panie Wang — obok szefa ochrony pojawił się nowy hologram. Młody mężczyzna. Leila rozpoznała go nie po wyglądzie — wszyscy wyglądali młodo, po to przecież były biomodyfikacje — ale po strachu. Jeszcze nie nauczył się go ukrywać. — Znaleźliśmy ciało. To wygląda na samobójstwo. Za kantyną.

— Kto to jest? — spytał Wang.

— Nazywa się… nazywała się June Juana Selkirk. Inżynier urządzeń. Sprawdzamy jej archiwum, ale wygląda, jakby wszystko było w porządku.

— Rzecz jasna coś jest nie w porządku, bez względu na to, co mówią jej skany DNA — rzekł suchym tonem hologram pana Li.

— Jeśli ktoś zostanie zrekrutowany przez jakąś inną firmę albo grupę rewolucyjną po rozpoczęciu pracy w KimWork — wyjaśnił pan Wang — niełatwo to odkryć czy kontrolować. Amerykańskie prawa dotyczące swobód…

— Nie interesują mnie amerykańskie prawa dotyczące swobód obywatelskich — odparł pan Li. — Interesuje mnie, dla kogo pracowała ta kobieta i dlaczego umieściła nasz własny produkt w siedzibie KimWorks, żeby nas zniszczyć. Chciałbym się także dowiedzieć, gdzie jeszcze mogła go umieścić, zanim się zabiła. To mnie interesuje, panie Wang.

— Tak jest — rzekł Wang.

— Nie chcę niszczyć placówki, żeby powstrzymać ten sabotaż, panie Wang.

Pan Wang milczał. Nie było już nic do powiedzenia, pomyślała Leila. Nikt nie opuści placówki, dopóki ten węzeł nie zostanie przecięty. Nawet Amerykanie przyjmowali to do wiadomości. Nikt nie życzył sobie interwencji wojskowej. To mogłoby doprowadzić do całkowitego zniszczenia firmy.

W końcu nikt nie chciał, by pojedynczy submikroskopowy replikator wydostał się spod kopuły. Arytmetyka była rozpaczliwie prosta. Replikatory duplikowały się co pięć minut, więc niekontrolowane mogły obrócić całą planetę w perzynę w ciągu paru dni.

Nie można było do tego dopuścić. Wykwit został zlikwidowany dość łatwo. Replikatory nie były organizmami biologicznymi, lecz raczej miniaturowymi komputerami zasilanymi nanomaszynerią. Pracowały w oparciu o przepływ elektronów w ich jednoatomowych obwodach. Impuls elektromagnetyczny likwidował ich oprogramowanie w ciągu nanosekundy.

* * *

Drugi wykwit odkryto wieczorem, kiedy specjalista w dziedzinie materiałów, idąc z kantyny do prowizorycznych pomieszczeń sypialnych, nadepnął na niego. Ścieżka była oświetlona, ale wykwit był mały i niewidoczny, i mężczyzna nie wiedział, że podeszwa jego buta zetknęła się z nim.

Kilka replikatorów przykleiło się do podeszwy. Były tak zaprogramowane, by rozkładać wszystkie materiały na użyteczne atomy, których mogły użyć do budowy, więc zaczęły zjadać jego but. A potem, podwajając liczbę co pięć minut, dobrały się do jego nogi.

Krzyknął, upadł na podłogę i zaczął zdzierać but. Atomy tkanki, komórek nerwowych i kości zostały pozbawione wiązań chemicznych, a następnie przekonfigurowane. Nikt nie wiedział, co się dzieje, ani co robić, aż przybył lekarz, zaklął po mandaryńsku i posłał po inżyniera. Zanim sprowadzono sprzęt, by otoczyć pracownika polem magnetycznym, ten zemdlał z bólu, a nogę trzeba było amputować poniżej kolana.

Oczywiście wyhodują mu nową. Ale nanozespół spotkał się natychmiast. Nie miał wyboru.

— Musimy użyć potężnego impulsu elektromagnetycznego zainicjowanego w samej kopule — oświadczyła Leila.

— Ale, doktor Kim… — zaoponował Samuel Wang.

— Żadnych sprzeciwów. Tak, zniszczymy wszystkie urządzenia elektroniczne jakie mamy, w tym komputer kwantowy. Ale przynajmniej nikt nie zginie.

— Zróbcie tak. Natychmiast — zarządził hologram pana Li. — Ocalimy przynajmniej reputację. Nikt spoza kopuły się o tym nie dowie.

— Nie, proszę pana — odparł Wang ze spuszczonymi oczami, choć nie było to pytanie.

— W takim razie użyjcie EMP. A potem zastosujcie czterdziestoośmiogodzinny blok amnezyjny w przypadku wszystkich poniżej stopnia drugiego.

— Tak — odparł Wang. Wiedział, co się święci. Ktoś będzie musiał ponieść odpowiedzialność za tę katastrofę.

— I podaj go także sobie — dodał pan Li. — Doktor Kim, proszę tego dopilnować.

— Tak — odparła Leila.

Było to konieczne, choć budziło wstręt. Samuel Wang zostanie zwolniony z KimWorks. Zwolnieni ludzie czasem próbują się mścić. Ale pozbawiony informacji Wang nie będzie w stanie się mścić, bo nie będzie wiedzieć, czemu chce to zrobić. W zamian za częściowe unicestwienie pamięci, które zrujnuje mu karierę, otrzyma niezłą emeryturę.

Leila ruszyła do ogrodu medytacyjnego. Większość ludzi czekała na EMP w budynkach; dziwne, że istoty ludzkie zawsze szukały schronienia między czterema ścianami, nawet w przypadku czynników, na które ściany nie miały żadnego wpływu. Mózg Leili będzie tak samo narażony na działanie EMP w ogrodzie, jak i we wnętrzu. Doświadczy takich samych zaburzeń orientacji i takiego samego bólu głowy, gdy jej mózg będzie walczył o odzyskanie normalnych wzorców połączeń nerwowych.

I to wystarczy. Plastyczność mózgu, w sensie biologicznym, była ogromna. Z komputerami było inaczej. Wszystkie mikroukłady pod kopułą zostaną wkrótce pozbawione danych, oprogramowania i możliwości odbudowy. To nie była jedyna placówka KimWorks, ale najważniejsza, i prowadzono w niej najbardziej zaawansowane badania techniczne, i Leila nie wiedziała, jak cała firma, stworzona przez jej dziadka, zniesie taką stratę finansową.

Siedziała w oświetlonym ogrodzie medytacyjnym i czekała, patrząc na jajo. Noc była pogodna, a kiedy zostaną wyłączone reflektory, jajo zostanie oświetlone światłem Księżyca. Pewnie będzie pięknie. Dwadzieścia minut do EMP, może dwadzieścia pięć.

Co o tym wszystkim powiedziałby Laozi?

„Wytrwać lecz nie posiadać; działać, lecz nie wysuwać żądań; wykonywać pracę i zapominać o niej”.

Pod krzywizną jaja rozprzestrzeniała się czerwonobrązowa plama.

Leila podeszła, ostrożnie, by zanadto się nie zbliżyć i przykucnęła na trawie, by się jej lepiej przyjrzeć. Tak, to był wykwit. Replikatory, bezmyślne, rozprzestrzeniały się we wszystkich kierunkach. Leila poświeciła latarką pod krzywizną jaja. Tak, dotarły do miejsca, gdzie zakrzywiona powierzchnia jaja stykała się z gruntem.

Czy zewnętrzna tarcza jaja, której natury nie udało się zgłębić przez 257 lat, była zbudowana z czegoś, co dało się rozłożyć na cząsteczki składowe? A jeśli tak, co na to jajo?

Leila szybko uniosła do ust komunikator w nadgarstku.

— Kod niebo do ochrony i wszystkich nanozespołów. Opóźnić EMP. Powtarzam, opóźnić EMP! Wykwit atakuje jajo… przybywajcie natychmiast!

Ostrożnie położyła się na trawie i skierowała latarkę pod jajo. Ta pozycja zwiększała prawdopodobieństwo kontaktu z jakimś zabłąkanym replikatorem, ale chciała obejrzeć jak największą powierzchnię między jajem a ziemią.

Przepełniła ją nagła nadzieja. Kosmiczne jajo może uratować KimWorks, uratować stanowisko Samuela Wanga i pokrzyżować plany ich branżowego rywala. Na pewno obce istoty, które je stworzyły, wbudowały jakąś możliwość niszczenia wszystkiego, co zagrozi bezpieczeństwu jaja. Przecież wszystko, co istniało w kosmosie, dysponowało jakimiś mechanizmami obronnymi, nawet jeśli był to tylko krzyk noworodka w celu wezwania pomocy.

Czy właśnie coś takiego miało się stać? Krzyk, który miał wezwać pomoc z gwiazd?

Leila była ledwo świadoma tego, że zaczynają otaczać ją inni, pokrzykując, przyklękając. Przynieśli lepsze oświetlenie, wygłaszali gorączkowe teorie. Leżała płasko na trawie, obserwując wykwit malutkich mechanicznych stworzeń, które sama stworzyła, pełznących niezmordowanie w jej stronę, rozkładając wszystkie cząsteczki na ich drodze. Rozprzestrzeniały się w jej stronę, rozprzestrzeniały się na boki…

Ale nie rozprzestrzeniały się w górę jaja. Pozostało gładkie i nieskalane. Więc tarcza była polem siłowym o niewiarygodnej twardości, a nie substancją. Rozwiązanie starej zagadki nie poruszyło Leili ani trochę. Była też rozczarowana. Powtarzała sobie w duchu, że jej rozczarowanie jest irracjonalne, ale to ani trochę nie pomogło. Miała wrażenie, jakby coś ważnego, coś, co utrzymywało w całości niewidzialną część świata, w którą zawsze wierzyła tak samo, jak w widzialną, zawiodło. Rozwiało się, zabierając ze sobą iluzje, które uważała za tak rzeczywiste, jak kości, krew i mózg.

Odczekali jeszcze godzinę, aż nie mogli już dłużej czekać. Jajo niczego nie ocaliło. Ochrona KimWork uruchomiła EMP w kopule i cała placówka zamarła. Sprzęt o wartości miliardów kredytów można było tylko wyrzucić na śmietnik. Ból głowy u Leili ustał dopiero po kilku godzinach, mimo leków otrzymanych od lekarza. Kiedy pozwolono jej opuścić placówkę, pojechała do domu i spała przez czternaście godzin, budząc się nie z bólem głowy, ale w klatce piersiowej, jakby rozcięto ją i usunięto jej jakiś ważny organ.

Dwa tygodnie później pierwszy wykwit pojawił się w pobliżu Duluth, w odległości sześćdziesięciu mil. Zauważono go w pobliżu siedziby konkurencji — wiadomo było, że tam ktoś go zidentyfikuje. Tak się też stało, zanim jednak do tego doszło, nadepnęły na niego i umarły dwie osoby.

Leila poleciała do Duluth. Tam spotkali się z nią agenci Odnowionego Rządu Stanów Zjednoczonych i Sojuszu Chińsko-Amerykańskiego, a wszyscy chcieli wiedzieć, co się u licha dzieje. Byli zbulwersowani tym, czego się dowiedzieli. Dlaczego nie poinformowano o tym Biura Nadzoru Techniki? Czy ona zdaje sobie sprawę z tego, jakie to może mieć implikacje? Czy wie, jakie kary za to grożą?

Tak, odparła Leila. Wiedziała.

Wkrótce pojawiły się żądania polityczne wysunięte przez międzynarodową grupę terrorystyczną, z której olbrzymich możliwości technicznych już zdawano sobie sprawę. W tych niepewnych czasach istniało wiele takich grup. W przypadku tej jednej na szczęście nastąpiło coś wyjątkowego: Odnowiony Rząd Stanów Zjednoczonych, w ramach tajnego porozumienia z kilkoma innymi rządami, rozpracowywał ją od ponad dwóch lat. Wysiłki zintensyfikowano tak, że w ciągu trzech dni przywódcy terrorystów zostali aresztowani i wszystkie ważne ogniwa się rozpadły.

Poddani działaniu serum alfa rewolucjoniści — nie uznano za istotne, do jakiej rewolucji mieli ich zdaniem doprowadzić — potwierdzili, że zdrajczyni June Juana Selkirk była niedawno zrekrutowanym bojownikiem za sprawę. Nie było możliwe zidentyfikowanie jej przez KimWorks na tyle szybko, by uniemożliwić jej przeszmuglowanie replikatorów pod kopułę. Nie miało to jednak znaczenia dla nikogo, nawet dla byłego szefa ochrony Samuela Wanga, który nie pamiętał Selkirk, wykwitu ani dlaczego nie ma już pracy.

Drugi wykwit znaleziono, gdy niebezpiecznie rozprzestrzeniał się na terenach rolniczych w pobliżu Red Lake, pożerając genomodyfikowaną kukurydzę, roboty rolnicze, owady, urządzenia zabezpieczające i króliki. Najwyraźniej umieszczono go tam zanim aresztowano przywódców terrorystów. Nie udało się ustalić za pomocą serum alfa, ile wykwitów rozrzucono, bo nikt nie wiedział. Operację wykonano w oparciu o obliczenia kwantowe i prędzej słońce by zgasło, niż udałoby się je rozszyfrować. Odnowiony Rząd Stanów Zjednoczonych i Sojusz Chińsko-Amerykański mógł być pewien tylko tego, że nic nie opuściło północnej Minnesoty.

Umieszczono na bardzo niskiej orbicie broń zdolną do wytworzenia ukierunkowanej wiązki, wprowadzono odpowiednie ustawienia i wypalono pół stanu za pomocą potężnego impulsu elektromagnetycznego. Wszystkie urządzenia elektroniczne przestały działać. Piętnastu obywateli, przeważnie upartych staruszków, którzy odmówili ewakuacji, zmarło z powodu udaru mózgu. Podniesienie się ze strat materialnych i finansowych, jakie poniósł stan Minnesota, zajęło całe pokolenie.

Mimo to rozpowszechniał się dziwaczny przesąd, wręcz wstydliwy w społeczeństwie technologicznym: że straszne replikatory czają się lasach i dolinach na północy, by pożreć każdego, kto się tam uda. W wersji dla dzieci replikatory miały czerwone pyski, z których miała ciec brązowa papka. Ze statystycznego punktu widzenia północna Minnesota stała się wyludniona, ale dla kraju, który szczycił się tak wielką powierzchnią oczyszczonych terenów rolniczych i najwyższymi plonami genomodyfikowanych roślin z hektara na świecie, mało kto tęsknił za północną Minnesotą.

Doktor Leila Jian-fen Kim, której prace okryto hańbą, wróciła do Chin. Nie osiadła w Szanghaju, który został oczyszczony tak skutecznie, że był jednym z najszybciej rozwijających się miast w kraju, lecz w Harbinie, biedniejszym mieście na północy. W końcu Leila zrezygnowała z zajmowania się fizyką i wstąpiła do taoistycznego klasztoru. Ku jej zaskoczeniu, choć celem jej mnisiego stanu było poszukiwanie pokuty, nie spełnienia, poczuła się tam szczęśliwa.

Placówka KimWorks w stanie Minnesota została opuszczona. Budynki, ściany i ścieżki rozpadały się wolno, zbudowane z odpornych i nierdzewnych stopów. Ale oczyszczona puszcza szybko wzięła je we władanie. W ciągu dwudziestu lat kosmiczne jajo zostało prawie całkowicie ukryte wśród młodych drzew: dęby, brzozy, świerki wydarte zarazie Kellera dzięki inżynierii genetycznej, szybko rozrastające się pospolite topole, których żadne modyfikacje genetyczne nie były w stanie wyeliminować. Jajo oczywiście nie zaginęło; sieć SpanLink znała jego współrzędne, jak i historię.

Niewielu ludzi je jednak odwiedzało. Świat się zmieniał — choć przyznawano, że nierównomiernie — w kierunku stworzonej przez nanotechnologię obfitości. Oczywiście użycie nanotechnologii było poważnie ograniczone, do rodzajów nieprogramowalnych. Technika dokonała wielkiego skoku, a biotechnologia utrzymywała w dobrym zdrowiu coraz większy odsetek populacji, zarówno naturalnej, jak i sklonowanej.

Dzięki biotechnologii zwiększono też inteligencję; w ciągu ostatnich stu lat średni iloraz inteligencji zwiększył się o dwadzieścia punktów. Dla ludzi poddanych takim genomodyfikacjom oparta na kwantowych komputerach sieć SpanLink zapewniała niezliczone atrakcje, możliwości komunikacji i wyzwania. W takim świecie „kosmiczne jajo”, które gdzieś tam sobie spoczywało, nie było specjalnie atrakcyjne. Obojętne, nieplastyczne, nieinteraktywne, po prostu nie było wystarczająco interesujące.

Bez względu na to, skąd pochodziło.


Transmisja: Niczego tu jeszcze nie ma.

Aktualne prawdopodobieństwo wystąpienia: 94%

Загрузка...