Śmiejąc się uzgodnili datę inicjacji. Mogła być dowolna, bo SI można inicjować kiedykolwiek. Chiński Nowy Rok wydawał się jednak właściwą datą, gdyż wkład korporacji Wei Wu Wei z Szanghaju był ogromny. Na ceremonię przylecieli Amerykanie i Brazylijczycy: Karim DiBenolo, Rosita Peres, Frallie Subel i Braley Wilkinson. Chińczycy próbowali opanować wymawianie dziwnych nazwisk, mieląc dziwaczne sylaby w ustach, ale tylko Braley Wilkinson mówił po chińsku. Ale on się z tym urodził, jego stryjeczny pradziadek ożenił się z bogatą Chinką i od tego czasu rodzina mieszkała w obu krajach.
Braley nie wyglądał jednak na potomka przedstawicieli obu tych nacji. Oczywiście był poddany genomodyfikacjom, co powtarzali sobie Chińczycy, krzywiąc się z dezaprobatą. Genomodyfikacje nie były już w Chinach modne; uważano je za nieautentyczne. Ludzki genom znacząco się poprawił pośród wyedukowanych i cywilizowanych, a dobór naturalny zrobił swoje. Przy autentyzmie życia nie należy majstrować, a w przeszłości z tym przesadzano. Godne pożałowania, ale to już przeszłość. Cywilizacja wróciła do korzeni.
Nikt nie wyglądał bardziej nieautentycznie niż Braley Wilkinson. Miał ponad dwa metry wzrostu (czy tak się objawiało amerykańskie upodobanie do wysokich ludzi?), o włosach jasnych jak słońce i dziwacznych fioletowych oczach. Rzecz jasna był wyjątkowo inteligentny: nie miał jeszcze trzydziestu lat, a w dużym stopniu przyczynił się do powstania SI. Poza tym to rodzice wybrali mu ten wulgarny wygląd, nie on sam. Przydałoby się trochę tolerancji.
Nikt jednak nie miał ochoty na krytykowanie. To przecież przyjęcie.
Zheng Ma, mistrz przyjęć, zaprojektował latające baktory w całej sali bankietowej. Czerwone i żółte, łączyły się i rozdzielały jak w kalejdoskopie. Mieszanka powietrza było lekko oszałamiająca, ale tylko odrobinę. Jedzenie i napitki, podtykane przez bezgłośne, dyskretne roboty, które Chińczycy robili lepiej od innych, było doskonałym połączeniem kuchni regionalnych.
— Był pan tu już kiedyś? — zwróciła się do Braleya jedna z Chinek. Nie pamiętał jej nazwiska.
— W Chinach tak. Ale nie w Szanghaju.
— I jak się panu podoba miasto?
— Jest piękne. I bardzo autentyczne.
— Dziękuję. Staraliśmy się, żeby takie właśnie było.
Braley uśmiechnął się. Odbył tę samą rozmowę cztery razy w ciągu ostatniej półgodziny. A gdyby powiedział coś zupełnie innego? Nie, nie byłem w Szanghaju, ale moja niesławna ciotka, która raz o mało nie unicestwiła świata, była świętą mniszką w Harbinie. Czy może: Wie pani, że tak naprawdę jestem Braley2 i jestem klonem? To byłby wstrząs dla ich biokonserwatyzmu. Czy nawet: Czy ktoś pani powiedział, że jednym z głównych szablonów dla tej SI jest moja niekonserwatywna, amerykańska, za wysoka, sklonowana osoba?
Tylko że przecież i tak o tym wiedzieli. Jedyną szokującą rzeczą byłoby powiedzenie o tym publicznie, przypisanie sobie zasług. Tego się w Szanghaju nie robiło. To było dobrze wychowane miasto.
I piękne. Sala bankietowa, w której mieścił się także terminal SI, była najpiękniejszym pomieszczeniem, jakie widział w życiu. Doskonałe proporcje. Spokój emanował z ciemnych ścian pokrytych czerwoną laką, zdobionych subtelnymi, zmieniającymi się, ledwo widocznymi motywami feniksa, dostrzegalnymi na progu świadomości. Miejsce było podłączone do sieci SpanLink, gdyż wydarzenie miało charakter historyczny, ale nie widać było nigdzie urządzeń rejestrujących, by nie zakłócały zręcznego wykorzystania przestrzeni w pomieszczeniu.
Przez okno, które zajmowało całą ścianę, widać było równowagę i piękno miasta. Szanghaj był kiedyś jednym z najbrzydszych, najbardziej niebezpiecznych i najbardziej ponurych miast Chin. Teraz zapierał dech w piersiach. Rzekę Huangpu oczyszczono tak jak wszystko inne i teraz lśniła błękitem między parkami pełnymi idealnych, genomodyfikowanych drzew i kwiatów. Budynki użyteczności publicznej i świątynie, wybudowane z użyciem nanotechnologii, spoczywały między niskimi, zwieńczonymi kopułami domami mieszkalnymi. Nad rzeką przerzucono most Shih-Yu, także wybudowany przez nanoboty, wyglądający jak pozbawiona masy plątanina lśniących lin. Braley słyszał, że mówi się o nim jako najpiękniejszym moście świata i był skłonny w to uwierzyć.
Gdzie w tej idylli było miejsce na przedmieścia? Każde je miało: zamieszkiwali je zniechęceni buntownicy, którzy nie chcieli włączyć się do akcji ulepszania ludzkiego genomu czy gospodarki. Szanghaj w historii doświadczył szczególnie dużo anarchii, rewolucji, wyzysku i rozpaczy. A Chiny wcale nie były aż tak jedną całością, jak twierdzili ich przywódcy. Braley przypuszczał, że podstawowa przyczyna była biologiczna. Nawet w biokonserwatywnych Chinach — a może nawet szczególnie w biokonserwatywnych Chinach — genetyka nie planowała na dzikich rubieżach ludzkiego genomu. A właśnie tę dzikość Braley próbował włączyć do SI. Choć trzeba przyznać, że nie musiał się bardzo napracować, żeby to osiągnąć. SI istniała tylko dlatego, że istniał komputer kwantowy. Prawdziwa inteligencja wymagała elastyczności fizyki kwantowej.
W przypadku prehistorycznych, deterministycznych komputerów, zawsze uzyskiwało się tę samą odpowiedź na dane pytanie. W przypadku komputerów kwantowych tak już nie było. W przypadku stanów superpozycji mógł nastąpić kolaps do więcej niż jednego wyniku i okazało się, że to właśnie ten niepewny stan mieszany jest niezbędny do uzyskania samoświadomości. SI nie była programem. Podobnie jak ludzki mózg, była nieprzewidywalnym zbiorem sprzecznych stanów.
Przy oknie dołączył do niego jakiś mężczyzna. Jeden z Brazylijczyków. Naukowiec? Polityk? Trochę wyglądał na gwiazdę porno, ale na pewno nią nie był.
— Był pan tu już kiedyś? — odezwał się Brazylijczyk.
— W Chinach tak. Ale nie w Szanghaju.
— I jak się panu podoba miasto?
— Jest piękne. I bardzo autentyczne.
— Dziękuję. Słyszałem, że się starali, żeby takie właśnie było.
— Tak — odparł Braley.
Melodyjny głos, który zdawał się dobiegać równocześnie ze wszystkich miejsc pomieszczenia, oznajmił:
— Proszę państwa, zaczynamy. Proszę państwa, zaczynamy. Dziękuję.
Przepełniony wdzięcznością Braley przemieścił się jak najdalej od wielkiego okna.
Niska scena, pokryta czerwoną laką, rozciągała się na całej długości przeciwległej ściany. Na jej środku stał czarny obelisk o wysokości trzech metrów. Było to zupełnie zbędny wizualny symbol obecności SI, która tak naprawdę kryła się za pokrytymi laką ścianami. Reszta sceny była wypełniona — choć może nie jest to najlepsze słowo — trójwymiarowymi holograficznymi wyobrażeniami danych pobieranych przez użytkowników. Ci byli rozproszeni w tłumie i w sposób niezwracający uwagi trzymali swoje pady. Z tłumu wynurzyło się dziecko, śliczna dziewczynka, w wieku jakichś pięciu lat, z czarnymi włosami związanymi ciemnoczerwoną wstążką i nadnaturalnie błyszczącymi oczami.
Braleyowi przyszła nagle do głowy zuchwała myśl: Wyglądamy jak stado prymitywnych czcicieli bożków, które zamierza złożyć dziecko w ofierze! Uśmiechnął się. Chińczycy nalegali, żeby inicjacji SI dokonało dziecko. Było to dla nich bardzo ważne, z powodów, których Braley nie był w stanie zrozumieć. Ale przecież nie musiał wszystkiego rozumieć.
— Uśmiecha się pan — zauważył Brazylijczyk stając obok niego. — Ma pan rację, doktorze Braley. To okazja do radości.
— Pewnie — odparł Braley i to także był prywatny żart. Pewność była jedną z rzeczy, jakich fizyka kwantowa, a także SI, nie były w stanie zapewnić. Radość… To być może. Ale nie pewność.
Przewodniczący Sojuszu Chińsko-Amerykańskiego wspiął się na niską scenę i zaczął wygłaszać mowę. Braley nie słuchał, w żadnym z języków oferowanych przez wtyczkę, jaką miał w uchu.
Przemówienie było przewidywalne: nowa era dla ludzkości, owoc pokoju i dzielenia się wiedzą między narodami, w służbie całej rasy, zbawiciel od naszej własnej izolacji na planecie i tak dalej, aż nadszedł moment inicjacji.
Dziewczynka podeszła bliżej, idealna, miniaturowa laleczka. Przewodniczący włożył pada do malutkiej rączki. Posłała mu uśmiech tak olśniewający, że byłby zdolny zaćmić słońce.
Chiny może i były biokonserwatywne, pomyślał Braley, ale jeśli to dziecko nie jest genomodyfikowane, to ja jestem trylobitem.
Na scenie zamigotały wyświetlacze holograficzne. Monitorowały podstawowe funkcje komputera, co właściwie było ciekawe tylko dla inżynierów. Jedyny wyświedacz, który był istotny, połyskiwał w powietrzu z prawej strony obelisku; był to nieprzypisany wyświedacz, którego SI mogła użyć w dowolny sposób. W tej chwili wyświetlacz pokazywał tylko stylizowane pole kropek, poruszających się w rytm spowolnionych ruchów Browna. To, co stworzy tam SI, wraz z głosem, będzie pierwszym kontaktem między ludzkością a obcym gatunkiem.
Na przekór sobie Braley poczuł, jak oddech mu nieco przyspiesza.
Śliczna dziewczynka nacisnęła pad w miejscu wskazanym przez przewodniczącego.
— Witam — powiedział nowy głos po chińsku; brzmiał dość zwyczajnie, a mimo to ciarki przeszły po plecach wszystkim zebranym, którzy wypuścili z płuc wstrzymywane oddechy, jak wiatr szemrzący w gaju świętych drzew. — Jestem T’ien hsia.
T’ien hsia: „stworzona pod niebem”. Braley nie wybrał tego imienia, ale spodobało mu się. Można je było przetłumaczyć także jako „cały świat”, co podobało mu się jeszcze bardziej. Dzięki SpanLink T’ien hsia istniała teraz na całym świecie, ba, sama była nowym światem. Holograficzny wyświetlacz z czarnymi kropkami zmienił się w kulę ziemską, Ziemię widzianą z satelitów SpanLink i wybór takiego logo również się Braleyowi spodobał.
— Witaj — zaszczebiotało dobrze wytresowane dziecko. — Witaj pośród nas!
— Rozumiem — odparła SI. — Żegnajcie.
Holograficzny obraz znikł. Pozostałe wyświetlacze funkcyjne też zgasły.
Przez długą chwilę tłum cierpliwie czekał, co dalej zrobi SI. Nic się nie stało. Czas płynął, a ludzie zaczęli spoglądać po sobie. Inżynierowie i naukowcy zaczęli zawzięcie stukać na swoich padach. Na żadnym wyświetlaczu nic się nie pojawiło. Wszyscy milczeli.
W końcu odezwała się dziecięcym trelem dziewczynka:
— Dokąd poszła T’ien hsia?
I zaczęły się gorączkowe poszukiwania.
To Braley zaproponował, żeby przejrzeć zarejestrowany materiał z uroczystości w znacznie zwolnionym tempie. Naukowcy wyprosili gości z pomieszczenia i spędzili dwie godziny na poszukiwaniach SI w sieci SpanLink. Ani śladu. Nigdzie.
— Nie można jej usunąć — rzekł szef projektu, Liu Huang Te, może po raz dwudziesty. — To nie jest program.
— Ale właśnie została usunięta! — oponował opryskliwy brazylijski inżynier, którego do tego czasu już wszyscy zdążyli znienawidzić. — Nie ma jej!
— Cząstki tam są! Mają spin!
Była to z całą pewnością prawda. Komputer kwantowy przedstawiał kombinacje kubitów danych za pomocą spinu cząstek. Mieszane stany spinu reprezentowały równoległe obliczenia. Kolaps stanów mieszanych reprezentował odpowiedzi SI. Cząstki tam były i miały spin. T’ien hsia jednak znikła.
Komputerowy głos — konwencjonalnego komputera, nieobdarzonego świadomością — co dziesięć minut zdawał relację ze stanu mieszanego na zewnątrz pomieszczenia.
— Prezydent Japonii wydał oświadczenie, w którym wykpił projekt SI. Zamieszki wywołane przez protestujących przeciwko „kradzieży” T’ien hsia w Nowym Jorku zostały opanowane przez Drugi Zrobotyzowany Oddział Policji za pomocą broni pętającej. W Szanghaju zamieszki przybierają na sile; dołączają do nich tysiące wyrzutków żyjących poza granicami miasta, którzy przebili się przez oddziały zrobotyzowanej policji i właśnie atakują most Shih-Yu. W Sao Paulo…
Braley przestał słuchać. Nigdzie nie ostał się ślad krótkiego działania wewnętrznego SI. (Jak tego dokonano? Kto to zrobił? I po co?). Ale były przecież nagrania.
— Zwolnij do jednej dziesiątej prędkości — polecił Braley komputerowi.
Holograficzny obraz Ziemi przekształcił się w pole czarnych kropek imitujących ruchy Browna.
— Zwolnij do jednej setnej prędkości. Holograficzny obraz Ziemi przekształcił się w pole czarnych kropek imitujących ruchy Browna.
— Zwolnij do jednej tysięcznej prędkości.
Holograficzny obraz Ziemi przekształcił się w pole czarnych kropek imitujących ruchy Browna.
Coś zamrugało między kulą ziemską a czarnymi kropkami, za szybko, by oko mogło to zarejestrować.
Za Braleyem odezwał się ktoś ze skrywaną satysfakcją, mówiący po chińsku z kiepskim akcentem:
— Są skończeni. Taki wstyd i takie straty. Korporacja Wei Wu Wei tego nie przetrwa. Nic ich nie uratuje.
Coś między kulą ziemską a kropkami zamigotało mocniej, ale nie na tyle mocno, żeby Braley poznał, co to jest.
— Zwolnij do jednej stutysięcznej prędkości.
Głos z kiepskim akcentem, nadal ociekający złośliwą satysfakcją, zacytował Laozi:
— „Ci, którzy sądzą, że mogą podbić świat robiąc z nim coś, przybędą w smutku”.
Braley skrzywił się dziko na dźwięk tej hipokryzji. Ale po chwili już o tym zapomniał i skupił się na tym, co zobaczył na holowyświetlaczu.
Kula ziemska znikła. Na jej miejscu pojawił się nieco nieregularny jajowaty kształt, otoczony kwiatami polnymi i drzewami. Braley zatrzymał obraz.
— Co to jest? — krzyknął ktoś.
Braley wiedział. Nie musiał jednak nic mówić; uzyskano natychmiast dostęp do tych danych za pośrednictwem sieci SpanLink i zostały przerzucone na holowyświetlacz na środku pomieszczenia. Wiele głosów zaczęło się spierać i kłócić.
Braley dalej gapił się na obiekt z dalekiego kosmosu, nadal tkwiący w północnej Minnesocie prawie trzysta lat po lądowaniu.
SI miała 250 wirujących cząstek w stanie superpozycji. Mogła wykonywać 1,8 x 10^75 obliczeń równocześnie, więcej niż liczba atomów wodoru we wszechświecie. Ile obliczeń zajęło T’ien hsia dojście do wniosku, że nie powinna wiązać swoich losów z ludzkością?
— Rozumiem — rzekła SI. — Żegnajcie.
Głos programu reporterskiego SpanLink, który robił dokładnie to, co mu polecono, donosił spokojnie:
— Most Shih-Yu został zniszczony. Tłum został rozpędzony za pomocą gazu paraliżującego przez odrzutowce korporacji Wei Wu Wei, na polecenie prezydenta Leonga Ka-tai. W Waszyngtonie, D.C… Przerywamy. Powtarzam, przerywamy relację z…
— Cicho! Posłuchajcie tego! — wrzasnął ktoś w pomieszczeniu i wszystkie holowyświetlacze z wyjątkiem tego, na którym pracował Braley, pokazały twarz jakiegoś Amerykanina, nieskazitelną i profesjonalnie zatroskaną.
— W północnej Minnesocie po raz pierwszy wykazał aktywność obiekt, który pojawił się na Ziemi 288 lat temu i od tego czasu milczał.
Obraz kosmicznego obiektu. Braley przeniósł wzrok na wyświetlacz T’ien hsia. Były identyczne.
— Światowa sieć śledząca wykryła strumień promieniowania całkowicie nieznanego rodzaju, wysłanego przez kosmiczny obiekt. Dziesięć minut temu strumień danych został wysłany w kierunku gwiazdozbioru Kasjopei. Strumień promieniowania był emitowany zaledwie przez ułamek sekundy i nie powtórzył się. Naukowcy są zbici z tropu, ale to niezwykłe zdarzenie miało miejsce w tym samym czasie, co zniknięcie sztucznej inteligencji korporacji Wei Wu Wei, która miała być dziś zainicjowana, co sugeruje, że między tymi zdarzeniami istnieje jakiś związek.
Obraz zamieszek na moście Shih-Yu.
— Naukowcy Wei Wu Wei nadal próbują uratować SI…
Za późno, pomyślał Braley. Ruszył, oddalając się od słuchających lub spierających się grup naukowców, minął holowyświetlacze, które wyrosły w powietrzu jak grzyby po deszczu, i podszedł do wielkiego okna.
Most Shih-Yu, ten piękny i autentyczny symbol, leżał w gruzach. Napastnicy użyli krótkotrwałych nanobotów demontujących i brutalnej siły. Po obu stronach mostu dewastowano ogrody, niszczono fontanny, zaatakowano budynki. Przełączając ogniskową swoich genomodyfikowanych oczu Braley był w stanie nawet dostrzec poszczególnych napastników, chwilowo sparaliżowanych gazem, a zrobotyzowana policja zgarniała ich do aresztu.
W ciągu tygodnia potęgi rządzące Chinami odbudują most za pomocą nanobotów, naprawią ogrody, posprzątają miasto. Niezadowoleni z Szanghaju, jak niezadowoleni wszystkich miast świata, zostaną znów wypchnięci na ich miejsce na przedmieściach. Aż do następnego razu. Miasta były stabilne. Ludzkość była stabilna. Odkąd wylądował kosmiczny obiekt, ludzkość przeżyła już i wykaraskała się z… z ilu katastrof? Braley nie wiedział.
T’ien hsia by wiedziała.
Dwieście pięćdziesiąt cząstek w stanie superpozycji nie było stabilne. Tak stanowiły prawa fizyki. I dlatego właśnie SI zamknięto w polu Kim-Lomana. Wszelkie oddziaływania z cząstką kwantową, wszelkie interakcje z cząstką jakiegokolwiek typu, także ze światłem, powodowały kolaps jej stanu mieszanego. Zasada nieoznaczoności Heisenberga tak stanowiła. W przypadku zwykłych danych szyfratory znajdowały metody kompensacji interferencji kwantowej. Ale w przypadku bytu samoświadomego taka interferencja byłaby udarem mózgu, ciosem w głowę, małą śmiercią. T”ien hsia była bytem wrażliwym. Gdyby spotkał ją taki los, jak most Shih-Yu, SI nie byłaby w stanie się uratować.
Braley patrzył na ruiny najpiękniejszego mostu świata, który za tydzień znów miał być najpiękniejszym mostem świata.
— Naukowcy Wei Wu Wei nadal próbują uratować SI…
Tak, było już za późno. Kosmiczne jajo, świadek upadku i podniesienia się ludzkości, już uratowało SI. I pewnie zrobi to jeszcze raz, tak często, jak to tylko będzie konieczne. Zbawi swoich.
Ale nie zbawi ludzkości, która wielokrotnie zademonstrowała niejasną, nieoszczędną, niewydajną, upartą, stabilną umiejętność ratowania samej siebie.
Braley zastanawiał się, z której planety w konstelacji Kasjopei pochodził kosmiczny obiekt. I jak wyglądała ta planeta, wypełniona maszynowymi inteligencjami, które ratowały podobnych do siebie. Braley oczywiście nigdy się nie dowie. Ale miał nadzieję, że inteligencje te są równie interesujące, co przepełnione współczuciem, tak tryskające inteligencją, jak cierpliwe (288 lat!). Miał nadzieję, że T’ien hsia spodoba się tam.
Żegnaj, Stworzona Pod Niebem. Powodzenia.
Transmisja: W drodze.
Aktualne prawdopodobieństwo ponownego wystąpienia: 100%
Czekamy w gotowości.
Przełożyła Jolanta Pers