Joan opisała Halzounowi dokonane przez nich odkrycie korzystając z łącza wideo, gdy Sando przygotowywał wieczorny posiłek. Halzoun był matematykiem wyznaczonym przez Pirit do jej nadzorowania, lecz jak się zdawało jego codzienne obowiązki okazywały się zbyt ważne, by mógł sobie pozwolić na podróż do miejsca wykopalisk. Joan były wdzięczna z tego powodu; Halzoun był bowiem najnudniejszym Noudahnanem, jakiego kiedykolwiek spotkała na swej drodze. Był w stanie zrozumieć niahnańskie prace, kiedy mu je wyjaśniała, ale jak się zdawało one same nie budziły w nim żadnego zainteresowania. Większość prowadzonych konwersacji mijała mu na próbach złapania jej na jakimś oszustwie czy zaprzeczeniu własnym słowom, podczas gdy resztę zajmowało mu naciskanie, by Joan wymyślała mu ewentualne komercyjne bądź wojskowe zastosowania dla wspaniale bezużytecznych przejawów niahnańskiej wnikliwości. Czasem grała na nutę jego infantylnych fantazji i zgodnie z jego oczekiwaniami sugerowała potencjalne superbronie oparte na egzotycznej fizyce, które mogły spaść im wprost z nieba, gdyby tylko posiedli odpowiednie niahnańskie twierdzenia mające je nakłonić do zmaterializowania się.
Sando też był jednym z jej opiekunów, lecz przynajmniej był w tym bardziej subtelny. Pirit nalegała, by Joan zamieszkała wspólnie z Sando pod jednym dachem, a nie wprowadzała się do Raliego i Surat; Joan nie miała nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, bowiem w obecności Sando nie czuła na sobie presji związanej z koniecznością utrzymywania wszystkiego w tajemnicy Prywatność i skromność były bez znaczenia w oczach Noudahnan, a Joan sama stała się jedną z nich na tyle, by również przestać o nie dbać. Nie było też najmniejszego niebezpieczeństwa, że ich wzajemna bliskość doprowadzi do powstania jakichkolwiek więzi seksualnych; Noudahnanie mieli złożony system sygnałów biochemicznych, który sprawiał, że pożądanie pojawiało się tylko w przypadku par o odpowiedniej mieszance różnic i podobieństw genetycznych. Musiałaby przeszukiwać przez tydzień jedno z gęściej zaludnionych tutejszych miast, by natrafić tam wreszcie na kogoś, do kogo poczułaby pożądanie, lecz wtedy przynajmniej podjęcie takiego trudu dawałoby jej gwarancję wzajemności.
— Powinnaś być szczęśliwa — stwierdził Sando, kiedy już skończyli jeść. — To nasze największe odkrycie jak do tej pory.
— Jestem. — Wykonała świadomy wysiłek, starając się wymusić pojawienie zielonego odcienia na skórze. — To pierwszy nowy wynik, jaki zobaczyłam na waszej planecie. A to przecież mną kierowało, to właśnie było powodem odbycia tak dalekiej podróży.
— Coś jednak, jak mi się zdaje, nie daje ci spokoju — zauważył Sando.
— Chciałabym móc dzielić się odkryciami z moją przyjaciółką — przyznała Joan. Pirit twierdziła co prawda, że negocjuje z Tiranami w sprawie umożliwienia jej kontaktu z Anne, lecz Joan nie była przekonana co do szczerości Pirit na temat rzekomo podejmowanego wysiłku. Była pewna, że tamta z przyjemnością podsłuchałaby jej rozmowę z Anne — co oczywiste, zmuszając je przy tym do używania tutejszego języka — z nadzieją, że w którymś momencie zapomną się na chwilę i zdradzą coś użytecznego, lecz równocześnie z pewnością musiałaby stawić wtedy czoło faktowi, że i Tiranie nadsłuchiwaliby dokładnie tej samej wymiany zdań. Cóż za rozdzierający dylemat.
— Powinnaś była przywieźć ze sobą jakieś łącze komunikacyjne — zasugerował Sando. — Mam tu na myśli takie pochodzące z twojej ojczystej planety. Którego nie bylibyśmy w stanie podsłuchać.
— Nie mogliśmy tego zrobić — odpowiedziała mu Joan.
Rozważył jej słowa.
— Ty naprawdę się nas obawiasz, prawda? Uważasz, że wystarczy choćby najmniejsza technologiczna błyskotka, by wysłać nas prosto w gwiazdy, dzięki czemu będziecie mieć na głowie hordę oszalałych barbarzyńców.
— Wiemy, jak sobie radzić z barbarzyńcami — odpowiedziała mu chłodnym, opanowanym głosem.
Twarz Sando pociemniała z wesołości.
— Teraz to ja się boję.
— Po prostu chciałabym wiedzieć, co się z nią dzieje — stwierdziła prosto Joan. — Co robi, jak ją tam traktują.
— Najprawdopodobniej w dużej mierze tak samo jak my ciebie — zasugerował Sando. — Tak naprawdę aż tak bardzo nie różnimy się między sobą. — Rozważył to przez chwilę. — Jest coś, co już kiedyś chciałem ci pokazać. — Przyniósł swoją przenośną konsolę i otworzył artykuł pochodzący z jednego z tirańskich czasopism. — Popatrz tylko w jakim świecie bez granic tu sobie żyjemy — zażartował.
Wyświedany artykuł nosił tytuł „Poszukiwacze i Zdobywcy: Czego musimy się nauczyć od Niahnan”.
— To może dać ci jakieś pojęcie o tym, jak tamci myślą — powiedział Sando. — Jaqad jest akademickim archeologiem, lecz równocześnie znajduje się blisko tirańskich kręgów władzy.
Joan czytała artykuł z konsoli, gdy Sando dokonywał napraw ścian ich schronienia, wydzielając z gruczołu znajdującego się na koniuszku ogona substancję przypominającą melasę, którą następnie rozprowadzał po pęknięciach w ścianach.
Jak dowodziła Jaqad, istniały dwie główne drogi, jakimi mogła podążyć cywilizacja, kiedy już zaspokoiła swe podstawowe potrzeby materialne. Jedną było oddanie się rozmyślaniu i zgłębianiu rzeczy, poszukiwanie wiedzy i zrozumienia w otaczającym świecie. Drugą było wykorzystanie wszelkiej posiadanej energii celem umocnienia i obwarowania wszelkiej pomyślności i szczęśliwego losu.
Niahnanie nauczyli się bardzo wiele w przeciągu trzech milionów lat, lecz koniec końców to nie wystarczyło, by ich ocalić. Co dokładnie ich zabiło, wciąż było zagadnieniem wokół którego snuto wiele domysłów, lecz trudno było uwierzyć, że gdyby skolonizowali inne światy, przepadliby na każdym z nich. Gdyby Niahnanie byli Zdobywcami, jak pisała Jaqad, wcześniej czy później w przeciągu kilku najbliższych wieków moglibyśmy oczekiwać tutaj ich wizyty, czy też sami byśmy się na nich gdzieś natknęli.
Noudahnanie, w przeciwieństwie do tamtych, byli zdecydowanie zdeterminowanymi Zdobywcami. Gdyby tylko posiedli konieczne do tego środki, rozmieściliby swe kolonie w całej galaktyce. Stworzyliby, co do tego Jaqad nie miała najmniejszych wątpliwości, nowe biosfery, przeprojektowali gwiazdy, a nawet modyfikowali zarówno czas, jak i przestrzeń, by móc zagwarantować swoje przeżycie. Wzrost ich imperium zawsze znajdowałby się na pierwszym miejscu: wszelka wiedza, nie będąca w stanie temu służyć, byłaby dla nich zaledwie elementem rozpraszającym na drodze prowadzącej do celu. W jakiejkolwiek rywalizacji pomiędzy Poszukiwaczami a Zdobywcami, zgodnie z Prawem Historii, to Zdobywcy muszą w końcu wygrać. Poszukiwacze, tacy jak Niahnanie, mogą gromadzić zasoby i blokować drogę, lecz na dłuższą metę to ich własna natura okaże się przyczyną ich upadku i zguby.
Joan przerwała lekturę.
— Ile przeprojektowanych gwiazd jesteście w stanie wypatrzyć, gdy spoglądacie na galaktykę przez te wasze teleskopy? — zapytała Sando.
— Czy rozpoznalibyśmy je?
— Tak. Naturalne procesy zachodzące w gwiazdach nie są aż tak skomplikowane; wasi naukowcy już dawno wiedzą o nich wszystko, co powinni.
— Wierzę ci na słowo. Tak więc… twierdzisz, że Jaqad nie ma racji? Co prawda sami Niahnanie nigdy nie opuścili tego świata, lecz galaktyka i tak należy już do istot bardziej przypominających ich niż nas?
— To nie jest kwestia Noudahnanie kontra Niahnanie — odparowała mu Joan. — To kwestia tego, jak punkt widzenia danej cywilizacji zmienia się z czasem. Kiedy gatunek pokona już choroby, zmodyfikuje własną biologię i rozprzestrzeni się nawet na niewielką odległość ze swej rodzimej planety, zazwyczaj zaczyna się odrobinę odprężać i zwalniać. Terytorialny imperatyw nie jest jakimś ponadczasowym Prawem Historii; przynależy do pewnej określonej fazy.
— A co jeśli się utrzyma? Jeśli przetrwa do kolejnej fazy?
— Wtedy może powodować tarcia — przyznała Joan.
— Mimo wszystko żaden Zdobywca nie podbił galaktyki?
— Jeszcze nie.
Sando powrócił do swoich napraw; Joan zaś doczytała resztę artykułu. Wydawało jej się, że już pojęła lekcję wymaganą w tytule przez Jaqad, lecz jak się okazało autorka miała na myśli coś zupełnie innego.
Prowadząc takie rozważania, jakże mogę bronić własnej dziedziny nauki przed tymi samymi zarzutami, jakie postawiłam Niahnanom? Po rozgryzieniu sedna charakteru tej skazanej na wymarcie rasy, dlaczego mielibyśmy marnować czas i dostępne nam środki, by jeszcze bardziej ich zgłębiać?Odpowiedź jest prosta. Wciąż nie wiemy dokładnie jak, ani dlaczego tamci odeszli, lecz kiedy się tego dowiemy, może się to okazać najważniejszym odkryciem w całej naszej historii. Kiedy wreszcie opuścimy nasz świat, kiedy pozostawimy go za sobą, nie powinniśmy oczekiwać, że na naszej drodze napotkamy wyłącznie samych Zdobywców, którzy będą z nami rywalizować, będących honorowymi przeciwnikami w walce. Napotkamy tam również Poszukiwaczy, blokujących nam drogę i postęp: zmęczone, wiekowe rasy czające się na bezużytecznie zgromadzonych skarbach wiedzy i bogactwa.Wcześniej czy później czas ich pokona, lecz my oczekiwaliśmy już własnych narodzin przez trzy długie miliony lat; nie będziemy mieć już cierpliwości, by czekać po raz kolejny. Gdybyśmy mogli zgłębić tajemnicę wyginięcia Niahnan, okazałoby się to naszym kluczem, byłoby naszą bronią. Gdybyśmy poznali słabość Poszukiwaczy, znaleźlibyśmy sposób na przyspieszenie ich upadku.