Razdziel 22PRY SVIEČKACH


Roŭnaje hudziennie mašyny, jakaja lacieła vysoka nad ziamloj, zakałychvała Marharytu, a miesiačnaje sviatło pryjemna sahravała jaje. Jana zapluščyła vočy, padstaviła tvar vietru i dumała z sumam pra pakinuty joj nieviadomy bierah raki, jakuju, jana adčuvała, bolej nie pabačyć. Pasla ŭsich čaraŭ i cudaŭ, jakija z joju adbylisia za viečar, jana ŭžo zdahadvałasia, da kaho jaje viazuć u hosci, ale heta nie pałochała jaje. Nadzieja na toje, što tam joj udasca dabicca viartannia svajho ščascia, zrabiła jaje biasstrašnaj. Darečy, doŭha maryć u mašynie pra heta ščascie joj nie daviałosia. Ci hrak dobra viedaŭ svaju spravu, ci mašyna była dobraja, tolki chutka Marharyta, kali raspluščyła vočy, ubačyła pierad saboj nie lasnuju ciemru, a mihatlivaje voziera maskoŭskich ahnioŭ. Čornaja ptuška-šafior na latu advinciŭ pravaje piaredniaje koła i pasadziŭ mašynu na niejkich zusim biazludnych mohiłkach u rajonie Darahamiłava.

Hrak vysadziŭ Marharytu, jakaja ničoha nie pytałasia, z jaje švabraj kala adnaho nadmahiłla, zavioŭ mašynu i nakiravaŭ jaje prosta ŭ jar za mahiłkami. Tudy jana z hrukatam abrynułasia i tam zahinuła. Hrak pačciva kazyrnuŭ, sieŭ viercham na koła i palacieŭ.

Adrazu z-za adnaho pomnika ŭznik čorny płašč. Ikol blisnuŭ pry poŭni, i Marharyta paznała Azaziełu. Toj pakazaŭ joj siesci na švabru, sam uskočyŭ na doŭhuju rapiru, aboje ŭzvilisia ŭhoru nikim nie zaŭvažanyja i praz niekalki siekund vysadzilisia la doma № 302-bis na Sadovaj vulicy.

Kali sa švabraju i rapiraju pad pachami jany zachodzili ŭ padvarotniu, Marharyta zaŭvažyła čałavieka ŭ šapačcy i vysokich botach, jaki niečaha čakaŭ. Jak ni lohka stupali Azazieła i Marharyta, adzinoki čałaviek pačuŭ ich i tryvožna skałanuŭsia, bo nie razumieŭ, adkul čuvać kroki.

Druhoha, nadziva padobnaha na pieršaha čałavieka, sustreli la šostaha padjezda. I znoŭ paŭtaryłasia taja samaja historyja. Kroki… Čałaviek niespakojna paviarnuŭsia i nachmuryŭsia. Kali dzviery adčynilisia, a potym začynilisia, kinuŭsia sledam, zazirnuŭ u padjezd, ale, viadoma, ničoha nie ŭhledzieŭ.

Treci, dakładnaja kopija druhoha, a značyć, i pieršaha, dziažuryŭ na placoŭcy treciaha paviercha. Jon paliŭ mocnyja papiarosy, i Marharyta zakašlałasia, kali prachodziła pobač. Kurec, byccam jaho šyłam kalnuli, uschapiŭsia z łaŭki, na jakoj siadzieŭ, pačaŭ tryvožna aziracca, padyšoŭ da parenčaŭ, zirnuŭ uniz. Marharyta sa svaim pravažatym užo była la kvatery № 50. Nie zvanili, dzviery Azazieła adamknuŭ svaim klučom.

Pieršaje, što ŭraziła Marharytu, heta ciemra, u jakuju jany trapili. Było ciomna, jak u sutarenni, i jana mižvoli ŭchapiłasia za płašč Azazieły, bo bajałasia spatyknucca. Ale tut daloka ŭviersie zamilhaŭ ahieńčyk niejkaje lampački i pačaŭ nabližacca. Azazieła na chadu zabraŭ u Marharyty z-pad pachi švabru, i taja niačutna znikła ŭ ciemry. Jany pačali ŭzychodzić pa niejkich šyrokich prystupkach, i Marharycie zdałosia, što im nie budzie kanca. Jaje dziviła, jak u piarednim pakoi zvyčajnaje maskoŭskaje kvatery moža razmiascicca hetaja niezvyčajnaja, niabačnaja, zatoje dobra adčuvalnaja, biaskoncaja lesvica. Ale padjom kančaŭsia, i Marharyta zrazumieła, što jana staić na krai placoŭki. Ahieńčyk nabliziŭsia ŭščylnuju, i Marharyta ŭbačyła asvietleny tvar mužčyny, rosłaha i čornaha, jaki i trymaŭ u ruce łampadu. Tyja, chto mieŭ niaščascie za hetyja dni trapicca jamu na darozie, navat pry hetym słabieńkim sviatle łampadki, viadoma, adrazu b paznali jaho. Heta byŭ Karoŭieŭ, jon taksama i Fahot.

Praŭda, zniešnie Karoŭieŭ vielmi zmianiŭsia. Mihatlivy ahieńčyk adlustroŭvaŭsia nie ŭ tresnutym piensne, jakoje daŭno treba było vykinuć na smietnik, a ŭ manokli, chacia taksama tresnutym. Vusiki na nachabnym tvary byli padkručany i namazany, a čarnata tłumačyłasia prosta — jon byŭ u fračnym ubranni. Bialeła tolki hrudzina.

Mah, rehient, čaraŭnik, pierakładnik ci djabal jaho viedaje chto na samaj spravie — adnym słovam, Karoŭieŭ — pakłaniŭsia, šyroka pravioŭ u pavietry pierad saboju łampadkaju — zaprasiŭ Marharytu isci sledam. Azazieła znik.

„Nadziva niezvyčajny viečar, — dumała Marharyta, — ja ŭsiakaha čakała, tolki nie hetaha! Elektryčnasć u ich patuchła, ci što? Ale sama dziŭnaje — pamiery hetaha pamiaškannia. Jak usio heta moža ŭcisnucca ŭ maskoŭskuju kvateru? Dy nijak nie moža!”

Jak ni słabieńka sviaciła karoŭieŭskaja łampadka, Marharyta zrazumieła, što znachodzicca ŭ zusim nieabdymnaj zale, dy jašče z kałanadaj, ciomnaju i, na pieršaje ŭražannie, biaskoncaju. Kala niejkaje kanapki Karoŭieŭ spyniŭsia, pastaviŭ łampadku na niejkuju tumbu, žestam prapanavaŭ Marharycie siesci, a sam razmiasciŭsia pobač u davoli malaŭničaj pozie — abapiorsia łokciem na tumbu.

— Dazvolcie mnie paznajomicca z vami, — zarypieŭ Karoŭieŭ, — Karoŭieŭ. Vy zdziŭleny, što niama sviatła? Ekanomija, vy hetak padumali? Ni-ni-ni! Niachaj pieršy, jaki trapicca, kat, navat adzin z tych, jakija sionnia, krychu pazniej, buduć za honar mieć pacałavać vaša kalena, na hetaj ža tumbie adsiače mnie hałavu, kali heta tak! Prosta miesir nie lubić elektryčnaje sviatło, i my ŭklučym jaho ŭ sama apošni momant. I tady, paviercie, niedachopu ŭ im nie budzie. Mabyć, navat dobra było b, kab jaho było mieniej.

Karoŭieŭ spadabaŭsia Marharycie, traskučaja jaho bałbatnia supakojvała.

— Nie, — skazała Marharyta, — bolej za ŭsio mianie zdziŭlaje, dzie ŭsio heta razmiaščajecca. — Jana paviała rukoju, padkresliła hetym nieabdymnasć zały.

Karoŭieŭ soładka ŭchmylnuŭsia, i cieni varuchnulisia ŭ składkach kala jaho nosa.

— Heta sama prostaje z usiaho! — adkazaŭ jon. — Tym, chto dobra znajomy z piatym vymiarenniem, nievialiki kłopat rassunuć pamiaškannie da žadanych pamieraŭ. Skažu navat bolej, pavažanaja vaładarka, da čortviedama jakich absiahaŭ! JA, darečy, — praciahvaŭ bałbatać Karoŭieŭ, — viedaŭ ludziej, jakija nie mieli nijakaha ŭiaŭlennia pra piataje vymiarennie dy naohul ničoha nie pietryli, ale vytvarali takija dzivosy ŭ sensie pavieličennia svajho pamiaškannia. Voś, naprykład, adzin haradžanin, mnie raskazvali, atrymaŭ trochpakajovuju kvateru na Ziemlanym vale, biez usiakaha piataha vymiarennia i inšych rečyvaŭ, ad jakich šaryki za roliki čaplajucca, imhnienna pieratvaryŭ jaje ŭ čatyrochpakajovuju — pieraharadziŭ adzin pakoj papałam.

Potym hetuju jon pamianiaŭ na dzvie asobnyja kvatery ŭ roznych rajonach Maskvy — adnu trochpakajovuju, druhuju dvuchpakajovuju. Ciapier pakojaŭ stała piać. Trochpakajovuju jon razmianiaŭ na dzvie dvuchpakajovyja, i zajmieŭ šesć pakojaŭ, praŭda, raskidanych pa ŭsioj Maskvie.Ion zbiraŭsia ŭžo zrabić apošni i sama bliskučy kulbit, daŭ abjavu ŭ haziecie, što mianiaje šesć pakojaŭ u roznych kutkach Maskvy na adnu piacipakajovuju kvateru na Ziemlanym vale, ale jaho dziejnasć na hetym spyniłasia, viadoma, nie pa jaho voli. Ciapier jon, moža, i maje jaki-niebudź pakojčyk, ale, zapeŭnivaju vas, što heta ŭžo nie ŭ Maskvie. Voś jaki pranyra, a vy havorycie pra piataje vymiarennie!

Marharyta, chacia i nie havaryła ni pra jakoje piataje vymiarennie, a havaryŭ pra jaho sam Karoŭieŭ, viesieła zasmiajałasia z raskazu ab pryhodach kvaternaha prałazy. Karoŭieŭ praciahvaŭ:

— Ale ciapier pra hałoŭnaje, Marharyta Mikałajeŭna. Vy žančyna razumnaja i, viadoma, zdahadalisia, chto naš haspadar.

Marharycina serca zdryhanułasia, i jana kiŭnuła hałavoju.

— Nu, voś, voś, — havaryŭ Karoŭieŭ, — my vorahi ŭsiakich roznych tajamnic i namiokaŭ. Štohod miesir daje adzin bal. Nazyvajecca jon viasnovym balem poŭni, albo balem sta karaloŭ. Narodu!.. — Tut Karoŭieŭ uchapiŭsia za ščaku, niby ŭ jaho zabaleŭ zub. — Ale ž vy sami pierakanajeciesia. Dyk voś: miesir chałasciak, vy heta taksama razumiejecie. Ale patrebna haspadynia balu, — Karoŭieŭ razvioŭ rukami, — zhadziciesia, nam biez haspadyni…

Marharyta słuchała Karoŭieva, starałasia nie vymavić i słova, pad sercam u jaje było choładna, spadziavannie na ščascie tumaniła hałavu.

— Skłałasia tradycyja, — praciahvaŭ dalej Karoŭieŭ, — haspadyniu balu pavinny zvać Marharytaju, heta pieršaje, a druhoje, jana pavinna być miascovaja. A my, jak bačycie, padarožničajem i ŭ hety čas znachodzimsia ŭ Maskvie. Sto dvaccać adnu Marharytu znajšli my ŭ Maskvie, i, paviercie, — tut Karoŭieŭ u adčai lapnuŭ siabie pa lažcy, — nivodnaja nie padychodzić! I, viadoma, ščaslivy los…

Karoŭieŭ krasamoŭna ŭchmylnuŭsia, nachiliŭsia, i znoŭ pachaładzieła Marharycina serca.

— Karaciej! — kryknuŭ Karoŭieŭ. — Zusim koratka: vy nie admoviciesia ŭziać hety abaviazak na siabie?

— Nie admoŭlusia, — cviorda adkazała Marharyta.

— Viadoma! — skazaŭ Karoŭieŭ, padniaŭ łampadku i dadaŭ: — Prašu za mnoj.

Jany pajšli miž kałon i narešcie vybralisia ŭ niejkuju druhuju zału, u jakoj čamuści mocna pachła limonami, dzie čuvać byli niejkija šołachi i dzie štości začapiła Marharytu za hałavu.

— Nie pałochajciesia, — soładka supakoiŭ Karoŭieŭ i ŭziaŭ Marharytu pad ruku, — heta balnyja vydumki Biehiemota, ništo inšaje. I naohul, ja advažusia vam paraić, Marharyta Mikałajeŭna, nikoha i ničoha nie bajacca. Heta nierazumna. Bal budzie raskošny, nie budu ŭtojvać. My pabačym tych, čyja ŭłada ŭ svoj čas była nadzvyčaj vialikaja. Ale, česna, kali padumaješ pra toje, jak mikraskapična maleńkija ich mahčymasci ŭ paraŭnanni z mahčymasciami taho, u čyjoj svicie ja maju honar być, robicca smiešna i navat, ja skazaŭ by, sumna… Dy vy i sami karaleŭskaha rodu.

— Čamu karaleŭskaha rodu? — spałochana šapnuła Marharyta i prytuliłasia da Karoŭieva.

— Ach, karaleva, — hułliva traščaŭ Karoŭieŭ, — pytanni padobnyja — sama składanyja ŭ sviecie! I kab raspytacca ŭ prababak, asabliva tych, kaho za cichoniaŭ mieli, dziŭnyja tajamnicy adkrylisia b, Marharyta Mikałajeŭna. Ja nie vaźmu hrech na dušu, kali skažu, što heta jak kałoda pieratasavanych kart. Josć rečy, u jakich zusim nie dziejničajuć sasłoŭnyja pieraškody, ni navat miežy miž dziaržavami. Namiaknu: adna z francuzskich karaleŭ, jakaja žyła ŭ šasnaccatym stahoddzi, treba dumać, vielmi zdziviłasia b, kali b chto-niebudź skazaŭ joj, što jaje krasuniu prapraprapraŭnučku praz mnostva hadoŭ ja budu viesci pad ruku ŭ Maskvie pa vialikich balnych załach. Ale my pryjšli!

Tut Karoŭieŭ patušyŭ svaju łampadku, i jana znikła ŭ jaho z ruk, i Marharyta ŭbačyła na padłozie pierad saboju pałosku sviatła pad niejkimi ciomnymi dzviaryma. U hetyja dzviery Karoŭieŭ cicha hruknuŭ. Tut Marharyta hetak zachvalavałasia, što ŭ jaje ažno klacnuli zuby i pa spinie prajšoŭ maroz.

Dzviery adčynilisia. Pakoj byŭ zusim nievialiki. Marharyta ŭbačyła šyroki dubovy łožak sa skamiečanymi i brudnymi prascinami i paduškami. Pierad łožkam stajaŭ dubovy, na raznych nožkach stol, na im sviečnik z hniozdami ŭ vyhladzie kipciurystych ptušynych łap. U hetych siami łapach hareli toŭstyja sviečki. Akramia hetaha, na stoliku była vialikaja šachmatnaja doška z nadzvyčaj pa-majstersku zroblenymi fihurkami. Na maleńkim vytaptanym dyvanku stajaŭ maleńki nizieńki ŭsłončyk. Byŭ jašče adzin stol z niejkaju załatoju čašaju i druhim sviečnikam, haliny jakoha byli zrobleny ŭ vyhladzie zmiej. U pakoi pachła sieraju i smałoju. Cieni ad sviacilnikaŭ pierakryžoŭvalisia na padłozie.

Siarod prysutnych Marharyta adrazu paznała Azaziełu, užo apranutaha ŭ frak. Jon stajaŭ la spinki łožka. Hety Azazieła ničym nie nahadvaŭ taho razbojnika, u vyhladzie jakoha jon abjaviŭsia da Marharyty ŭ Alaksandraŭskim sadzie, i pakłaniŭsia jon Marharycie nadzvyčaj dalikatna.

Hołaja viedźma, taja samaja Hieła, što hetak zbiantežyła samavitaha bufietčyka z Varjete, i taja samaja, jakuju spałochaŭ pievień u noč znakamitaha sieansa, siadzieła na padłozie na dyvanku pry łožku, pamiešvała niešta ŭ rondali, z jakoha valiła siernaja para.

Akramia ich, byŭ jašče ŭ pakoi vializny kaciła, jaki siadzieŭ na vysokaj taburetcy pierad šachmatnym stolikam i trymaŭ u pravaj łapie šachmatnaha kania.

Hieła pryŭstała i pakłaniłasia Marharycie. Toje samaje zrabiŭ i kot, saskočyŭšy z taburetki. Jon šarkanuŭ pravaju łapaju, zhubiŭ kania i palez pa jaho pad łožak.

Marharyta zamirała ad strachu i razhledzieła ŭsio heta ŭ padmanlivych cieniach ad sviečak zbolšaha. Pozirk jaje pryciahvaŭ łožak, na jakim i siadzieŭ toj, kaho jašče zusim niadaŭna biedny Ivan na Patryjarchavych pierakonvaŭ u tym, što djabła nie isnuje. Hety nieisnujučy i siadzieŭ zaraz na łožku.

Dva voki ŭpierlisia ŭ Marharycin tvar. Pravaje — z załatoju iskarkaju na dnie, jakoje prasvidroŭvała luboha da samaha dna dušy, i levaje — parožniaje i čornaje, padobnaje na vuzkaje ihołkavaje vuška, jak uvachod u biazdonny kałodziež ciemry i cieniaŭ. Vołandaŭ tvar byŭ skryŭleny, pravy kutok rota abjechaŭ uniz, na vysokim abłysiełym iłbie prarezalisia hłybokija marščyny, paralelnyja vostrym brovam. Skuru na Vołandavym tvary niby naviek spiok zahar.

Vołand šyroka raskinuŭsia na łožku, byŭ jon u adnoj doŭhaj načnoj saročcy, brudnaj i załaplenaj na levym plačy. Adnu hołuju nahu jon padkłaŭ pad siabie, a druhuju vyciahnuŭ na ŭsłončyk. Kalena hetaj nahi i nacirała niejkaju dymnaju mazziu Hieła.

Jašče razhledzieła Marharyta na raskrytaj biezvałosaj hrudzinie Vołanda pa-majstersku vyrazanaha z čornaha kamienia žuka na załatym łancužku z niejkim pisanniem na spincy. Pobač z Vołandam na łožku, na ciažkim pastamiencie, stajaŭ dziŭny, byccam žyvy i asvietleny z adnaho boku soncam, hłobus.

Niekalki siekund panavała maŭčannie. „Ion vyvučaje mianie”, — padumała Marharyta i namahanniem prymusiła strymać dryžyki ŭ nahach.

Narešcie Vołand zahavaryŭ usmiešliva, i jaho iskrystaje voka nibyta zasviaciłasia.

— Vitaju vas, karaleva, i prašu prabačyć mnie za moj chatni vyhlad.

Vołandaŭ hołas byŭ hetaki hłuchi, što asobnyja huki čulisia z adciažkaju i chrypam.

Vołand uziaŭ z łožka doŭhuju špahu, nachiliŭsia, pavarušyŭ joj pad łožkam i skazaŭ:

— Vyłaź! Hulnia admianiajecca. Hoscia tut.

— Nizavošta, — tryvožna svisnuŭ, jak suflor, nad Marharycinym vucham Karoŭieŭ.

— Nizavošta… — pačała Marharyta.

— Miesir… — dychnuŭ Karoŭieŭ u vucha.

— Nizavošta, miesir, — saŭładała sama z saboju Marharyta, usmichnułasia i dadała: — Ja prašu vas nie pierapyniać hulniu. Ja dumaju, što šachmatnyja časopisy zapłacili b dobryja hrošy, kab mahli nadrukavać hetuju partyju.

Azazieła cicha i adabralna zakrachtaŭ, a Vołand uvažliva pahladzieŭ na Marharytu i skazaŭ niby sam sabie:

— Praŭda Karoŭieva. Hetak zamysłavata tasujecca kałoda! Spadčynna!

Ion praciahnuŭ ruku i paklikaŭ da siabie Marharytu. Taja padyšła, ale padłohi pad bosymi nahami nie adčuvała. Vołand pakłaŭ svaju ciažkuju, kamiennuju ruku, jakaja była haračaja, jak ahoń, na Marharycina plačo, pamknuŭ jaje da siabie i pasadziŭ na łožak pobač.

— Nu, kali vy takaja dobraja i spahadlivaja, — pramoviŭ jon, — a ja inšaha ad vas i nie čakaŭ, tady budziem pa-prostamu. — Jon znoŭ schiliŭsia z łožka i kryknuŭ: — Doŭha budzie hety bałahan pad łožkam? Vyłaź, praklaty Hans!

— Kania nie mahu znajsci, — scišana i falšyva adazvaŭsia z-pad łožka kot, — niekudy palacieŭ, a zamiest jaho niejkaja žaba traplajecca.

— Ci nie dumaješ ty, što na kirmašy znachodzišsia? — prytvaryŭieja, što złujecca, Vołand. — Nijakaje žaby niama pad łožkam! Hetyja prymityŭnyja fokusy pakiń dla Varjete. Kali ty zaraz nie zjavišsia, my budziem ličyć, što zdaŭsia, praklaty deziercir.

— Nizašto, miesir! — zaroŭ kot i ŭ adnu siekundu vynyrnuŭ z-pad łožka z kaniom u łapie.

— Znajomciesia… — pačaŭ Vołand i sam siabie spyniŭ: — Nie, hladzieć nie mahu na hetaje pudziła. Pahladzicie, u što jon siabie pieratvaryŭ pad łožkam!

Vykačany ŭ pyle kot tym časam stajaŭ na zadnich łapach i kłaniaŭsia Marharycie. Ciapier na hrudzinie ŭ kata byŭ bieły fračny halštuk-bancik, a na ramieńčyku pierłamutravy damski binokl. Akramia taho, vusy ŭ kata byli pazałočanyja.

— Nu što heta takoje! — uskliknuŭ Vołand. — Našto ty pazałaciŭ vusy? I našto tabie patrebien halštuk, kali ty biez štanoŭ?

— Štany katu nie patrebny, miesir, — z adčuvanniem svajoj hodnasci adkazaŭ kot. — Ci nie zahadajecie vy mnie, miesir, abuć i boty? Kot u botach byvaje tolki ŭ kazkach, miesir. Ale ci bačyli vy choć kaho-niebudź na bali biez halštuka, miesir? Ja nie zbirajusia spakušać los i nie chaču, kab mnie dali ŭ karšeń. Kožny ŭpryhožvaje siabie jak ŭmieje. Ličycie, što skazanaje datyčyć i binokla, miesir!

— Ale vusy?..

— Nie razumieju, — sucha zapiarečyŭ kot, — čamu, kali halilisia sionnia, Azazieła i Karoŭieŭ pasypali siabie biełaju pudraju, a čym jana lepšaja za załatuju? Ja pafarbavaŭ vusy, voś i ŭsio! Inšaja sprava, kab ja pahaliŭsia! Paholeny kot heta sapraŭdy čortviedama što, ja zhodzien. A naohul, — tut hołas u kata zatrymcieŭ pakryŭdžana, — ja baču, što vy da mianie prydzirajeciesia i što pytannie stavicca, ci być mnie naohul na bali? Što vy mnie adkažacie na heta, miesir?

I kot hetak nadźmuŭsia ad kryŭdy, što zdavałasia — voś-voś łopnie.

— Aj, abarmot, abarmot, — Vołand kivaŭ hałavoj i havaryŭ, — kožny raz, kali prajhraje, jon pačynaje zahavorvać zuby, jak sama apošni padmanščyk na moscie. Siadaj zaraz ža i pierastań bałbatać hłupstva!

— Ja siadu, — adkazaŭ kot i sieŭ, — ale zapiareču nakont skazanaha. Havorka maja zusim nie bałbatnia, jak vy skazali ŭ prysutnasci pani, a łancuh pradumanych siłahizmaŭ. Heta mahli b pa-sapraŭdnamu acanić takija znataki, jak Seks Empiryk, Marcyjan Kapieła, a nie vyklučana, što i sam Arystociel…

— Šach karalu, — skazaŭ Vołand.

— Kali łaska, kali łaska, — skazaŭ kot i pačaŭ praz binokl hladzieć na došku.

— Takim čynam, — zviarnuŭsia da Marharyty Vołand, — rekamienduju vam, donna, maju svitu. Hety prytvaraka — kot Biehiemot. Z Karoŭievym i Azaziełam vy ŭžo paznajomilisia, znajomlu z majoj słužankaju Hiełaju. Uvišnaja, zmysnaja, i niama takoje pasłuhi, jakuju jana nie zmahła b akazać.

Pryhažunia Hieła ŭsmichnułasia, zirnuła na Marharytu zialonymi vačyma, nie pierastavała čerpać pryharščami maź i nakładvać jaje na kalena.

— Nu voś i ŭsio, — skončyŭ Vołand i zmorščyŭsia, kali Hieła zališnie mocna scisnuła jaho kalena, — hurt, jak bačycie, nievialiki, rozny i prosty. — Jon zmoŭk i pačaŭ krucić pierad saboj svoj hłobus, zrobleny hetak pa-majstersku, što sinija akijany na im ruchalisia, a šapka na polusie lažała jak sapraŭdnaja, ledzianaja i sniežnaja.

Na došcy tym časam adbyvałasia mitusnia. Zusim razhubleny karol u biełaj mantyi taptaŭsia na kletcy i ŭ adčai padymaŭ ruki. Try biełyja pieški-łandskniechty z alebardami razhublena hladzieli na aficera, jaki razmachvaŭ špahaju i pakazvaŭ napierad, dzie ŭ sumiežnych kletkach, biełaj i čornaj, byli vidać dva konniki Vołanda na haračych koniach, jakija bili kapytami.

Marharytu nadzvyčaj zacikaviła i ŭraziła, što šachmatnyja fihurki byli žyvyja.

Kot apusciŭ binokl, cichieńka padapchnuŭ svajho karala ŭ plečy. Toj adčajna zachiliŭ tvar rukami.

— Ciažkavata, darahi Biehiemot, — cicha skazaŭ Karoŭieŭ zjedlivym hołasam.

— Stanovišča surjoznaje, ale nie bieznadziejnaje, — adazvaŭsia Biehiemot, — navat bolej: ja całkam pierakanany ŭ pieramozie. Treba dobra praanalizavać stanovišča.

Hety analiz jon pačaŭ pravodzić krychu dziŭnym mietadam, pačaŭ kryŭlacca i niešta pakazvać svajmu karalu.

— Ničoha nie dapamahaje, — zaŭvažyŭ Karoŭieŭ.

— Aj! — uskryknuŭ Biehiemot. — Papuhai, jak ja i praročyŭ!

Sapraŭdy, niedzie zdalok pačuŭsia šum šmatlikich kryłaŭ. Karoŭieŭ i Azazieła znikli, Biehiemot jašče macniej zamirhaŭ. Bieły karol narešcie zdahadaŭsia, čaho ad jaho chočuć. Jon raptam skinuŭ z siabie mantyju, kinuŭ jaje na kletku i ŭciok z doški. Aficer nakinuŭ na siabie pakinutaje karaleŭskaje adziennie i zaniaŭ karaleŭskaje miesca.

Karoŭieŭ i Azazieła viarnulisia.

— Padman, jak i zaŭsiody, — burčaŭ Azazieła i skosa hladzieŭ na Biehiemota.

— Mnie zdałosia, — adkazaŭ kot.

— Nu što ž, doŭha heta budzie praciahvacca? — spytaŭsia Vołand. — Šach karalu.

— JA, mabyć, niedačuŭ, moj metr, — adkazaŭ kot, — šacha karalu niama i być nie moža.

— Paŭtaraju, šach karalu.

— Miesir, — tryvožna-falšyvym hołasam adazvaŭsia kot, — vy pieratamilisia: niama šacha karalu!

— Karol na kletcy h-dva, — skazaŭ Vołand i nie zirnuŭ na došku.

— Miesir, ja ŭ adčai! — zavyŭ kot, na mordzie ŭ jaho niby adbiŭsia žach. — Ale na hetaj kletcy niama karala!

— Što takoje? — niedaŭmienna spytaŭsia Vołand i pačaŭ pryhladacca da doški, dzie aficer, jaki stajaŭ na karaleŭskaj kletcy, advaročvaŭsia i zachilaŭsia rukoju.

— Ach ty niahodnik! — zadumliva skazaŭ Vołand.

— Miesir! Ja znoŭ zviartajusia da łohiki, — zahavaryŭ kot i prycisnuŭ łapu da hrudziej. — Kali partnior abjaŭlaje šach karalu, a karala ŭžo i ŭ paminie niama na došcy, šach pryznajecca niesapraŭdnym.

— Ty zdaješsia ci nie? — strašnym hołasam kryknuŭ Vołand.

— Dazvolcie padumać, — pakorliva adkazaŭ kot, abapiorsia łokciami na stol, zatknuŭ vušy łapami i pačaŭ dumać. Dumaŭ jon doŭha i narešcie skazaŭ: — Zdajusia.

— Zabić upartaje stvarennie, — šapnuŭ Azazieła.

— Aha, zdajusia, — skazaŭ kot, — ale zdajusia vyklučna tamu, što nie mahu hulać u atmasfiery ckavannia! — Jon ustaŭ, i šachmatnyja fihurki sami palezli ŭ skrynku.

— Hieła, čas, — skazaŭ Vołand, i Hieła znikła z pakoja. — Naha razbalełasia, a tut hety bal… — praciahvaŭ Vołand.

— Dazvolcie mnie, — cicha paprasiła Marharyta.

Vołand uvažliva pahladzieŭ na jaje i padstaviŭ kalena. Haračaja, byccam łava, žyžka apiakała ruki, ale Marharyta starałasia nie morščycca, rascirała joju kalena.

— Svita pierakonvaje, što heta reŭmatyzm, — havaryŭ Vołand i nie spuskaŭ pozirku z Marharyty, — ale ŭ mianie vialikaje padazrennie, što hety bol mnie pakinuła na pamiać čaroŭnaja viedźma, z jakoj ja blizka paznajomiŭsia ŭ tysiača piaćsot siemdziesiat pieršym hodzie na Brokienskich harach, na Čortavaj Kafiedry.

— Ci praŭda heta! — skazała Marharyta.

— Hłupstva! Hadoŭ praz trysta heta projdzie. Mnie paraili mnostva lekaŭ, ale ja karystajusia babulinymi receptami. Dziŭnyja travy pakinuła mnie ŭ spadčynu pahanaja staraja babka, maja babka! Darečy, a vas ništo nie tryvožyć? Mahčyma, u vas josć niejkaja biada, jakaja mučyć dušu, smutak?

— Nie, miesir, ničoha hetaha niama, — adkazała razumnaja Marharyta, — a ciapier, kali ja ŭ vas, ja adčuvaju siabie vielmi dobra.

— Spadčynnasć — vialikaja sprava, — nieviadoma z-za čaho viesieła skazaŭ Vołand i dadaŭ: — Baču ja, što vas zacikaviŭ moj hłobus.

— Praŭda, ja nikoli takoha nie bačyła!

— Dobraja reč. JA, ščyra, nie lublu apošnich paviedamlenniaŭ pa radyjo. Paviedamlajuć ich zaŭsiody niejkija dziaŭčatki, jakija nievyrazna pramaŭlajuć nazvy miascin. Akramia taho, kožnaja treciaja z ich nie ŭmieje jak sled havaryć, byccam znarok hetakich padbirajuć. Moj hłobus namnoha zručniej, asabliva kali ŭličyć, što padziei mnie treba viedać dakładna. Voś, naprykład, bačycie hety kavałak ziamli, bok jakomu abmyvaje akijan? Bačycie, voś jon nalivajecca ahniom. Tam pačałasia vajna. Kali vy pryhledziciesia lepš, vy ŭbačycie detali.Marharyta nachiliłasia da hłobusa i ŭbačyła, što kvadracik ziamli pavialičyŭsia, šmatkolerna rasfarbavaŭsia i pieratvaryŭsia ŭ relefnuju kartu. A potym jana ŭbačyła i stužačku raki, i niejkaje pasielišča la jaje. Chatka, jakaja była z harošynku, razrasłasia i stała karabkom zapałak. Raptoŭna dach hetaha doma ŭzlacieŭ uhoru ŭ kłubach čornaha dymu, a scieny ŭpali, i ad dvuchpaviarchovaje karobački ničoha nie zastałosia, akramia dymnaj kučki. Jašče ŭhledzieła Marharyta zblizku maleńkuju žanočuju postać, jakaja lažała na ziamli, a kala jaje raskinuła ručki maleńkaje dzicia.

— Voś i ŭsio, — z usmieškaju skazaŭ Vołand, — jon nie paspieŭ nahrašyć. Rabota Abadony biezdakornaja.

— Ja nie chacieła b być z tymi, suproć kaho Abadona, — skazała Marharyta, — z kim jon?

— Čym bolej ja havaru z vami, — pryjazna adazvaŭsia Vołand, — usio bolš pierakonvajusia, što vy razumnaja. Ja supakoju vas. Jon nadziva abjektyŭny i roŭna spačuvaje abodvum supiernikam. Urešcie, i vyniki dla abodvuch bakoŭ zaŭsiody adnolkavyja. Abadona! — niamocna paklikaŭ Vołand, i adrazu ž sa sciany zjaviłasia postać niejkaha chudoha čałavieka ŭ ciomnych akularach. Hetyja akulary zrabili na Marharytu mocnaje ŭražannie, jana cichieńka ŭskryknuła i ŭtknułasia tvaram u Vołandavu nahu. — Nu nie treba! — uskryknuŭ Vołand. — Jakija niervoznyja sučasnyja ludzi! — Jon hetak šlopnuŭ Marharytu pa spinie, što zvon pajšoŭ pa ciele. — Vy ž bačycie, što jon u akularach. Akramia ŭsiaho, nie było vypadku, dy i nie budzie, kab Abadona zjaviŭsia pierad kim-niebudź raniej času. Dy, narešcie, ja sam tut. Vy ŭ mianie ŭ hasciach! Ja prosta chacieŭ vam jaho pakazać.

Abadona stajaŭ nieruchoma.

— A moža jon zniać akulary choć na adnu siekundačku? — spytałasia Marharyta z-za cikaŭnasci, pryciskajučysia da Vołanda i ŭzdryhvajučy.

— A voś heta nielha, — surjozna adkazaŭ Vołand, machnuŭ rukoju, i toj znik. — Što ty chočaš skazać, Azazieła?

— Miesir, — adkazaŭ Azazieła, — dazvolcie mnie skazać. U nas dvoje pastaronnich: pryhažunia, jakaja płača i prosić, kab jaje pakinuli pry haspadyni, akramia taho, prašu prabačennia, jaje japruk.

— Dziŭna pavodziać siabie pryhažuni, — adznačyŭ Vołand.

— Heta Nataša, Nataša! — uskliknuła Marharyta.

— Nu, pakiń pry pani. A japruka — kucharam.

— Zakałoć? — spałochana ŭskryknuła Marharyta. — Zlitujciesia, miesir, heta Mikałaj Ivanavič, nižni žylec. Tut nieparazumiennie, jana ŭziała i mazanuła jaho kremam…

— Darujcie, — skazaŭ Vołand, — jakoha djabła jaho kałoć buduć? Niachaj pasiadzić razam z kucharami, voś i ŭsio! Zhadziciesia, što nie mahu ja ŭpuscić jaho ŭ balnuju zału?

— Dy ŭžo ž… — dadaŭ Azazieła i dałažyŭ: — Poŭnač nabližajecca, miesir.

— A, nu dobra, — Vołand zviarnuŭsia da Marharyty: — Tady prašu vas… Zaraniej udziačny vam. Nie biantežciesia i ničoha nie bojciesia. Ničoha nie picie, akramia vady, a to razamlejecie, i vam budzie ciažka. Para!

Marharyta ŭstała z dyvanka, i tady ŭ dzviarach pakazaŭsia Karoŭieŭ.


Загрузка...