U Vołandavaj spalni ŭsio było hetakaje samaje, jak i da balu. Vołand u saročcy siadzieŭ na łožku, i tolki Hieła nie rascirała jamu nahu, a na stale, dzie raniej hulali ŭ šachmaty, staŭlała viačerać. Karoŭieŭ i Azazieła zniali fraki i siadzieli za stałom, a pobač z imi, viadoma, miasciŭsia i kot, jaki nie chacieŭ razvitvacca sa svaim halštukam, chacia jon zusim pieratvaryŭsia ŭ anučku. Marharyta, chistajučysia, padyšła da stała i abapierłasia na jaho. Tady Vołand paklikaŭ jaje, jak i tady, da siabie, pakazaŭ, kab sieła pobač.
— Nu što, vas uščent zamučyli? — spytaŭsia Vołand.
— Dy nie, miesir, — adkazała Marharyta ledź čutna.
— Nobles obliž, — skazaŭ kot i naliŭ Marharycie niejkaj prazrystaj vadkasci ŭ šklanku dla łafitu.
— Heta harełka? — słaba spytałasia Marharyta.
Kot ažno padskočyŭ na kresle ad kryŭdy.
— Zlitujciesia, karaleva, — zachrypieŭ jon, — chiba ja dazvoliŭ by sabie nalić pani harełki? Heta — čysty spirt!
Marharyta ŭsmichnułasia i pamknułasia adsunuć šklanku.
— Picie smieła, — skazaŭ Vołand, i Marharyta adrazu ŭziała šklanku ŭ ruku. — Hieła, siadaj, — zahadaŭ Vołand i rastłumačyŭ Marharycie: — Noč poŭni — sviatočnaja noč, i ja viačeraju z małoju kampanijaj blizkich mnie ludziej i słuh. Dyk jak vy majeciesia? Jak prajšoŭ hety ciažki bal?
— Cudoŭna! — zatraščaŭ Karoŭieŭ. — Usie začaravanyja, zakachanyja, zniščanyja! Hetulki taktoŭnasci, hetulki ŭmiennia, čaroŭnasci i šarmu!
Vołand moŭčki padniaŭ šklanku i čoknuŭsia z Marharytaju. Marharyta pakorliva vypiła, dumajučy, što na miescy i skanaje ad spirtu. Ale ničoha drennaha nie zdaryłasia. Žyvaja ciepłynia razliłasia ŭ jaje ŭ žyvacie, niešta miakka taŭchanuła ŭ patylicu, viarnułasia siła, byccam jana pračnułasia pasla doŭhaha mocnaha snu, akramia hetaha adčuła, što hałodnaja, jak vaŭčyca. Uspomniła, što nie jeła ničoha z učarašniaje ranicy, i jesci zachacieła jašče macniej. Jana pačała prahna kaŭtać ikru.
Biehiemot adrezaŭ kavałak ananasa, pasaliŭ jaho, napierčyŭ, zjeŭ, i pasla hetak spraŭna kulnuŭ druhuju čarku, što ŭsie zaapładziravali jamu.
Marharyta vypiła druhuju čarku, i sviečki ŭ sviečnikach zaharelisia jarčej, u kaminie pabolšała połymia. Chmielu Marharyta zusim nie adčuvała. Jana kusała biełymi zubami miasa, ciešyłasia sokam, jaki ciok z jaho, i hladzieła, jak Biehiemot namazvaje harčycaju vustryc.
— Ty jašče vinahradu navierch pakładzi, — cicha skazała Hieła i taŭchanuła kata ŭ bok.
— Paprašu mianie nie vučyć, — adkazaŭ Biehiemot, — viedaju, jak pavodzić siabie za stałom, viedaju!
— Ach, jak pryjemna voś hetak viačerać, pry ahni, pa-svojsku, — traščaŭ Karoŭieŭ, — z blizkimi tabie…
— Nie, Fahot, — piarečyŭ kot, — bal maje svaju asałodu i razmach…
— Nijakaje asałody tam niama i razmachu taksama, a hetyja durnyja miadzviedzi i tyhry ŭ bary svaim rovam daviali mianie da mihreni, — skazaŭ Vołand.
— Słuchaju, miesir, — skazaŭ kot, — kali vy ličycie, što razmachu nie było, to i ja adrazu taksama budu hetak ličyć.
— Ty hladzi! — adkazaŭ Vołand.
— Ja pažartavaŭ, — pakorliva adkazaŭ kot, — a što datyčyć tyhraŭ, to ja zahadaju, kab ich zarezali i zasmažyli.
— Tyhraŭ nie jaduć, — skazała Hieła.
— Vy tak dumajecie? Tady prašu vysłuchać, — adazvaŭsia kot, zapluščyŭsia ad zadavalniennia, i raskazaŭ, jak adnojčy jon błukaŭ pa pustyni dzieviatnaccać dzion i adzinaje, čym charčavaŭsia, heta było miasa zabitaha im tyhra. Usie z cikavasciu słuchali hety zajmalny raskaz, a kali kot skončyŭ, usie choram uskryknuli:
— Chłusnia!
— I što sama cikavaje ŭ hetaj chłusni, — skazaŭ Vołand, — što jana — chłusnia ad pieršaha da apošniaha słova.
— Aha, chłusnia? — uskryknuŭ kot, i ŭsie padumali, što jon pačnie piarečyć, ale jon tolki cicha skazaŭ: — Historyja rassudzić nas.
— A skažycie, — zviarnułasia da Azazieły Marho, jakaja ažyła pasla spirtu, — vy zastrelili jaho, hetaha byłoha barona?
— Viadoma, — adkazaŭ Azazieła, — jak jaho nie zastrelić? Jaho abaviazkova treba zastrelić.
— Ja hetak chvalavałasia! — uskliknuła Marharyta. — Heta zdaryłasia niespadziavana.
— Ničoha niečakanaha nie było, — zapiarečyŭ Azazieła, a Karoŭieŭ zavyŭ i zanendziŭ:
— Jak tut nie chvalavacca? U mianie ŭ samoha łytki zatreslisia! Buch! Raz! Baron na bok!
— U mianie ledź nie isteryka była, — dadaŭ kot i ablizaŭ łyžku z ikroju.
— Mnie voś što nie zrazumieła, — havaryła Marharyta, i załatyja iskarki ad kryštalu zziali ŭ jaje ŭ vačach, — niaŭžo zvonku nie čuvać było muzyki i naohul hrukatu ad hetaha balu?
— Viadoma, nie było čuvać, karaleva, — rastłumačyŭ Karoŭieŭ, — heta treba rabić tak, kab nie było čuvać. Heta akuratnieńka treba rabić.
— Viadoma, viadoma… Sprava ŭ tym, što hety čałaviek na lesvicy… Kali my išli z Azaziełam… I druhi la padjezda… Ja dumaju, što jon cikavaŭ za vašaj kvateraj…
— Pravilna, pravilna!.. — kryčaŭ Karoŭieŭ. — Pravilna, darahaja Marharyta Mikałajeŭna! Vy pacviardžajecie maje padazrenni! Sapraŭdy, jon vioŭ nazirannie. Ja sam spačatku padumaŭ, što heta jaki-niebudź pryvat-dacent ci zakachany, jaki čakaje na lesvicy. Ale nie, nie! Niešta tryvožyła majo serca! Jon vioŭ nazirannie! I druhi la padjezda taksama! I toj, što ŭ padvarotni, taksama!
— Voś cikava, kali vas pryjduć aryštoŭvać? — skazała Marharyta.
— Abaviazkova pryjduć, čaroŭnaja karaleva, abaviazkova! — adkazaŭ Karoŭieŭ. — Sercam čuju, što pryjduć. Nie ciapier, viadoma, u svoj čas pryjduć. Ale dumaju, što ničoha cikavaha nie atrymajecca.
— Voj, jak ja raschvalavałasia, kali hety baron upaŭ, — havaryła Marharyta, i vidać było, što jana dasiul pieražyvaje zabojstva, jakoje bačyła ŭpieršyniu ŭ žycci. — Vy, mabyć, dobra stralajecie?
— Narmalova, — adkazaŭ Azazieła.
— A na kolki krokaŭ? — zadała Marharyta Azaziełu nie zusim zrazumiełaje pytannie.
— A heta, kali hladzieć, u što, — spraviadliva adkazaŭ Azazieła, — adno — trapić małatkom u škło krytyku Łatunskamu, druhoje — jamu ŭ serca trapić.
— U serca! — uskliknuła Marharyta i schapiłasia za svajo. — U serca! — paŭtaryła jana hłuchim hołasam.
— Što heta za krytyk Łatunski? — spytaŭsia Vołand i prymružana pahladzieŭ na Marharytu.
Azazieła, Karoŭieŭ i Biehiemot niejak saramliva apuscili vočy, a Marharyta adkazała:
— Josć adzin taki krytyk. Sionnia viečaram ja razniesła jamu kvateru.
— Voś tabie i maješ! A za što?
— Jon, miesir, — rastłumačyła Marharyta, — zahubiŭ adnaho majstra.
— A navošta było samoj staracca? — spytaŭsia Vołand.
— Dazvolcie mnie, miesir! — uskryknuŭ kot radasna i ŭschapiŭsia.
— Dy siadzi ty, — burknuŭ Azazieła i ŭstaŭ, — ja sam zaraz zjezdžu…
— Nie! — uskliknuła Marharyta. — Nie, prašu vas, nie treba hetaha, miesir!
— Jak chočacie, jak chočacie, — adkazaŭ Vołand, a Azazieła sieŭ na svajo miesca.
— Dyk dzie my spynilisia, darahaja karaleva Marho? — havaryŭ Karoŭieŭ. — Aha, serca. U serca jon trapić, — Karoŭieŭ pakazaŭ svaim doŭhim palcam na Azaziełu, — na vybar, u luboje pieradserdzie ci ŭ luby žałudačak.
Marharyta nie adrazu zrazumieła, a kali da jaje dajšło, uskryknuła:
— Dyk ich nie vidać!
— Darahaja, — traščaŭ Karoŭieŭ, — u tym uvieś i cymus, što ich nie vidać! A ŭ adkryty pradmiet kožny moža trapić!
Karoŭieŭ dastaŭ z šufladki stała pikavuju siamiorku, padaŭ Marharycie, paprasiŭ adznačyć paznohciem adno z ačkoŭ. Marharyta paznačyła vierchniaje pravaje. Hieła schavała kartu pad padušku i kryknuła:
— Hatova!
Azazieła, jaki siadzieŭ zadam da paduški, dastaŭ z kišeni fračnych štanoŭ aŭtamatyčny pistalet, pakłaŭ duła na plačo i streliŭ, nie advaročvajučysia da paduški, čym viesieła spałochaŭ Marharytu. Z-pad prastrelenaje paduški dastali kartu. Paznačanaje Marharytaju ačko było prabita.
— Nie chaciełasia b sustrakacca z vami, kali ŭ vas u rukach revalvier, — hułliva pahladajučy na Azaziełu, skazała Marharyta. Jana lubiła ludziej, jakija ŭmiejuć rabić što-niebudź pa-sapraŭdnamu.
— Darahaja maja karaleva, — piščaŭ Karoŭieŭ, — ja nikomu nie raiŭ i nie raju sustrakacca z im, navat kali ŭ jaho nie budzie nijakaha revalviera ŭ rukach! Klanusia honaram byłoha rehienta i zapiavały, što nichto nie pavinšavaŭ by hetaha sustrečnaha.
Kot nasuplena siadzieŭ, pakul adbyvaŭsia vopyt sa stralaninaj, i raptam abjaviŭ:
— Biarusia pierakryć rekord z siamiorkaj!
Azazieła ŭ adkaz štości praburčaŭ. Ale kot byŭ upeŭnieny i zapatrabavaŭ adrazu dva revalviery. Azazieła dastaŭ druhi revalvier z druhoje zadniaje kišeni, pahardliva skryviŭ rot i razam z pieršym pieradaŭ chvalku. Paznačyli dva ački na siamiorcy. Kot doŭha mierkavaŭsia, adviarnuŭšysia ad paduški. Marharyta zatknuła vušy palcami, siadzieła i hladzieła na savu, jakaja dramała na kaminnaj palicy. Kot streliŭ z abodvuch revalvieraŭ, pasla hetaha adrazu visknuła Hieła, zabitaja sava ŭpała z kamina, i spyniŭsia pabity hadzinnik. Hieła, u jakoj adna ruka była akryvaŭlenaja, zavyła i ŭpiłasia katu ŭ poŭsć, a jon joj u vałasy, i jany kłubkom pakacilisia pa padłozie. Adzin z kielichaŭ upaŭ sa stała i pabiŭsia.
— Adciahnicie ad mianie hetuju ašalełuju viedźmu! — zavyvaŭ kot i adbivaŭsia ad Hieły, jakaja siadzieła viercham na im.
Zabijak razniali, Karoŭieŭ padźmuchaŭ na prastreleny Hielin palec, i toj zahaiŭsia.
— Ja nie mahu stralać, kali havorać pad ruku! — kryčaŭ Biehiemot i staraŭsia prymajstravać na raniejšaje miesca vyłupleny na spinie vializny kamiak poŭsci.
— Mahu paspračacca, — skazaŭ Vołand i ŭsmichnuŭsia Marharycie, — što hetuju štuku jon usmaliŭ znarok. Jon stralaje davoli niabłaha.
Hieła z katom pamirylisia i ŭ znak hetaha prymirennia pacałavalisia. Dastali z-pad paduški kartu. Nivodnaje z ačkoŭ, akramia prastrelenaha Azaziełam, nie było zakranuta.
— Nie moža hetaha być, — havaryŭ kot i hladzieŭ praz kartu na sviatło ad sviečnika.
Viasiołaja viačera praciahvałasia. Sviečki apłyvali ŭ sviečnikach, pa pakojach chvalami raspłyvałasia suchoje duchmianaje ciapło ad kamina. Marharyta najełasia, i jaje achapiła adčuvannie zadavolenasci. Jana hladzieła, jak šyzyja abaranački dymu z Azaziełavaje sihary płyli ŭ kamin i jak kot łović ich na končyk špahi. Joj nikudy nie chaciełasia isci, choć było ŭžo pozna. Kali mierkavać pa ŭsim, što adbyłosia, było ŭžo hadzin šesć ranicy. Marharyta vykarystała paŭzu i niasmieła skazała Vołandu:
— Vidać, mnie čas užo… Pozna…
— Kudy vy spiašajeciesia? — spytaŭ Vołand vietliva, ale strymana.
Astatnija pramaŭčali, prytvarylisia, što zachapilisia kołcami siharnaha dymu.
— Aha, para, — zusim zbiantežana paŭtaryła Marharyta i azirnułasia, byccam šukała adziežynu.
Toje, što jana hołaja, pačało biantežyć jaje. Jana ŭstała z-za stała. Vołand moŭčki zniaŭ z łožka svoj zašmalcavany chałat, i Karoŭieŭ nakinuŭ jaho na plečy Marharycie.
— Dziakuj vam, miesir, — ledź čutna pramoviła Marharyta i zapytalna pahladzieła na Vołanda.
Toj u adkaz usmichnuŭsia joj vietliva i abyjakava. Čornaja nuda raptoŭna padstupiła pad Marharycina serca. Jana adčuła siabie abmanutaju. Nijakaje addziaki za ŭsie jaje pasłuhi na bali nichto, vidać, i nie zbiraŭsia joj prapanoŭvać, nichto i nie zatrymlivaŭ jaje. A miž tym jana cudoŭna viedała, što isci joj adsiul bolej niama kudy. Zhadka pra toje, što joj daviadziecca viarnucca ŭ asabniak, vyklikała ŭ dušy vybuch adčaju. Samoj naprasicca, jak spakusliva raiŭ Azazieła ŭ Alaksandraŭskim sadzie? „Nie, nikoli!” — skazała jana sama sabie.
— Usiaho vam dobraha, miesir, — pramoviła jana, a sama padumała: „Kab tolki vybracca adsiul, a tam dajdu da rečki i ŭtaplusia”.
— Siadźcie! — raptam zahadaŭ Vołand.
Marharyta zmianiłasia z tvaru i sieła.
— Moža, chočacie što-niebudź skazać na razvitannie?
— Nie, ničoha, miesir, — hanarliva adkazała Marharyta, — akramia taho, što kali jašče vam patrebnaja, to hatova vykanać usio, što vy zachočacie. Ja zusim nie stamiłasia, i mnie viesieła było na bali. Takim čynam, kali b jon praciahvaŭsia jašče, ja achvotna padstaŭlała b svajo kalena dziela taho, kab jaho całavali visielniki i zabojcy. — Marharyta hladzieła na Vołanda jak skroź zasłonu, vočy jaje napoŭnilisia slaźmi.
— Pravilna! Vy havorycie pravilna! — mocna i strašna skazaŭ Vołand. — Hetak i treba!
— Hetak i treba! — recham paŭtaryła Vołandava svita.
— Heta było vyprabavannie, — skazaŭ Vołand, — nikoli i ničoha nie prasicie! Nikoli i ničoha, asabliva ŭ tych, chto macniejšy, čym vy. Sami prapanujuć i sami ŭsio daduć. Siadajcie, hanarlivaja žančyna. — Vołand sarvaŭ ciažki chałat z Marharyty, i jana znoŭ apynułasia pobač z im na łožku. — Nu, Marho, — praciahvaŭ Vołand, i hołas u jaho pamiakčeŭ, — čaho vy chočacie za toje, što sionnia ŭ mianie byli haspadyniaj? Čaho chočacie za toje, što praviali hety bal hołaj? Jak vy aceńvajecie vaša kalena? Jakija straty ad maich hasciej, jakich vy tolki što nazvali visielnikami? Kažycie! I ciapier nie saromiejciesia, bo ja prapanavaŭ.
Marharycina serca zakałaciłasia, jana ciažka ŭzdychnuła, pačała dumać.
— Nu, čaho vy, smialej! — padachvočvaŭ Vołand. — Budzicie svaju fantaziju, padhaniajcie jaje! Adna tolki prysutnasć pry zabojstvie hetaha niahodnika-barona vartaja taho, kab čałavieka ŭznaharodzili, asabliva kali hety čałaviek — žančyna. Nu?
Duch zaniało ŭ Marharyty, i jana chacieła vykazać zapavietnaje žadannie, vymavić daŭno padrychtavanyja słovy, ale raptam pabialeła, raziaviła rot, vyłupiła vočy. „Fryda! Fryda! Fryda! — stajaŭ kryk u vušach, nadakučlivy, umolny. — Mianie zavuć Fryda!” I Marharyta, zaikajučysia, zahavaryła:
— Značyć, ja mahu paprasić… paprasić adnu pasłuhu?
— Zapatrabavać, zapatrabavać, maja donna, — adkazaŭ Vołand i ŭsmichnuŭsia z razumienniem, — zapatrabavać adnu pasłuhu!
Ach, jak sprytna i vyrazna Vołand padkresliŭ, paŭtarajučy Marharyciny słovy, — „adnu pasłuhu”!
Marharyta ŭzdychnuła jašče raz i skazała:
— Ja chaču, kab Frydzie pierastali prynosić tuju nasoŭku, jakoj jana zadušyła dzicia.
Kot pusciŭ vočy pad łob i ŭzdychnuŭ šumna, ale ničoha nie skazaŭ, mabyć, pamiataŭ, jak zakruciła za vucha na bali.
— Kali ŭličyć, — zahavaryŭ Vołand, — što mahčymasć atrymać vami chabar ad hetaje durnicy Frydy, viadoma, vyklučajecca — heta było b niesumiaščalna z vašaj karaleŭskaju hodnasciu, — ja navat nie viedaju, što tut rabić. Zastajecca tolki adno — nabrać anuč i zatykać imi ŭsie ščyliny ŭ majoj spalni!
— Pra što vy havorycie, miesir? — zdziviłasia Marharyta, kali pačuła hetyja sapraŭdy niezrazumiełyja słovy.
— Całkam zhodny z vami, miesir, — umiašaŭsia ŭ havorku kot, — mienavita anučami! — i kot razzłavana hruknuŭ pa stale.
— Ja havaru pra miłasernasć, — tłumačyŭ svaje słovy Vołand i nie advodziŭ ad Marharyty vohniennaha voka. — Časam jana prałazić skroź sama vuzieńkija ščylinki niespadziavana i kavarna. Voś čamu ja i havaru pra anučy.
— I ja pra heta kažu! — uskliknuŭ kot i na ŭsiaki vypadak padaŭsia dalej ad Marharyty, prykryŭ łapami vypackanyja ŭ ružovy krem svaje vostryja vušy.
— Pajšoŭ preč, — skazaŭ jamu Vołand.
— Ja kavy jašče nie piŭ, — adkazaŭ kot, — jak heta ja pajdu? Niaŭžo miesir u sviatočnuju noč hasciej dzielić na dva hatunki? Adny — pieršaje, a druhija — jak havaryŭ hety sknara bufietčyk, druhoje sviežasci?
— Zmoŭkni, — zahadaŭ jamu Vołand i spytaŭsia ŭ Marharyty: — Vy, kali mierkavać pa ŭsim, čałaviek nadzvyčaj dobry? Vysokamaralny čałaviek?
— Nie, — hučna adkazała Marharyta, — ja viedaju, što havaryć z vami možna tolki ščyra i skažu adkryta: ja čałaviek lehkadumny. Paprasiła za Frydu tolki tamu, što nieznarok abnadzieiła jaje. Jana čakaje i vieryć, što ja dapamahu. I kali jana zastaniecca padmanutaja, mnie nie budzie spakoju ŭsio žyccio. Ničoha nie zrobiš! Hetak atrymałasia.
— A, — skazaŭ Vołand, — heta zrazumieła.
— Dyk vy zrobicie? — cicha spytała Marharyta.
— Nikoli, — adkazaŭ Vołand, — sprava ŭ tym, darahaja karaleva, što tut adbyłasia błytanina. Kožnaje viedamstva pavinna zajmacca svajoj spravaj. Nie piareču, našy mahčymasci vielmi vialikija, namnoha bolšyja, čym dumajuć niekatoryja nie vielmi prazorlivyja ludzi…
— Viadoma, namnoha bolšyja, — nie ŭtryvaŭ kot, jaki, mabyć, hanaryŭsia vielmi hetymi mahčymasciami.
— Zamoŭkni, čort pabiary! — skazaŭ jamu Vołand i praciahvaŭ havaryć Marharycie: — Ale jaki sens rabić toje, što pavinien rabić niechta inšy, druhoje viedamstva, jak ja skazaŭ? Tamu ja heta rabić nie budu, a vy zrobicie sami.
— A chiba majo žadannie zbudziecca?
Azazieła iranična, kosa zirnuŭ svaim kryvym vokam na Marharytu, nieprykmietna pakruciŭ ryžaju hałavoju i fyrknuŭ.
— Dy rabicie, voś maroka mnie, — pramarmytaŭ Vołand, pakruciŭ hłobus i pačaŭ pryhladacca da niejkaje detalki, bo, vidać, u čas havorki z Marharytaju zajmaŭsia jašče i niejkaju svajoj spravaj.
— Nu, Fryda… — padkazaŭ Karoŭieŭ.
— Fryda! — pranizliva kryknuła Marharyta. Dzviery rasčynilisia, i rastrapanaja, hołaja, ale ŭžo zusim cviarozaja žančyna z adčajnymi vačyma ŭbiehła ŭ pakoj i praciahnuła ruki da Marharyty, a taja vielična skazała:
— Tabie darujecca. Nasoŭku bolej prynosić nie buduć.
Pačuŭsia kryk Frydy, jana ŭpała na kaleni na padłohu nicma i raspłastałasia pierad Marharytaju kryžam. Vołand machnuŭ rukoj, i Fryda znikła z vačej.
— Dziakuj vam, byvajcie, — skazała Marharyta i ŭstała.
— Nu što ž, Biehiemot, nie budziem nažyvacca na niepraktyčnasci čałavieka ŭ sviatočnuju noč, — zahavaryŭ Vołand. Jon zaviarnuŭsia da Marharyty: — Takim čynam, heta nie ličycca, ja ničoha nie rabiŭ. Što vy sabie chočacie?..
Nastała maŭčannie, i pierapyniŭ jaho Karoŭieŭ, jaki zašaptaŭ Marharycie na vucha:
— Ałmaznaja donna, ciapier vam raju być razumnaju! A to ŭdača moža i zniknuć.
— Ja chaču, kab mnie zaraz, u hetuju samuju chvilinu, viarnuli majho kachanka, majstra, — skazała Marharyta, i tvar jaje sciała sutarha.
I adrazu ŭ pakoj uvarvaŭsia viecier hetak, što połymia sviečak u sviečnikach lehła, ciažkaja firanka na aknie adsunułasia, adčyniłasia akno, a ŭ dalokaj vyšyni pakazałasia poŭnia, ale nie ranišniaja, a načnaja. Ad padakonnika na padłohu razasłałasia zialonaja chustka načnoha sviatła, i ŭ im zjaviŭsia načny Ivanaŭ hosć, jaki nazyvaŭsia majstram. Jon byŭ u svaim balničnym adzienni — u chałacie, u tuflach i čornaj šapačcy, z jakoju nie razłučaŭsia. Niaholeny tvar sutarhava kryviŭsia, jon pa-varjacku,spałochana zirkaŭ na ahoń sviečak, a miesiačny strumień kipieŭ vakol jaho.
Marharyta jaho paznała adrazu, zastahnała, plasnuła rukami i pabiehła da jaho. Jana całavała jaho ŭ łob, u huby, tuliłasia da jaho kalučaje ščaki, i slozy, jakija jana doŭha strymlivała, ciakli ručajami pa jaje tvary. Jana paŭtarała adno tolki słova, niedarečna paŭtarała jaho:
— Ty… ty… ty…
Majstar adchiliŭ jaje ad siabie i hłucha pramoviŭ:
— Nie płač, Marho, nie muč mianie. Ja ciažka chvory, — jon uchapiŭsia rukami za padakonnik, byccam zbiraŭsia ŭskočyć na jaho i ŭciakać, vyskaliŭ zuby, pryhledzieŭsia da tych, chto siadzieŭ, i zakryčaŭ: — Mnie strašna, Marho! U mianie znoŭ pačalisia halucynacyi…
Płač dušyŭ Marharytu, jana šaptała, dušačysia słovami:
— Nie, nie, nie… nie bojsia ničoha… ja z taboju… ja z taboju…
Karoŭieŭ sprytna i nieprykmietna padapchnuŭ majstru kresła, i toj sieŭ na jaho, a Marharyta ŭpała na kaleni, prycisnułasia da boku chvoraha i hetak zacichła. Ad chvalavannia jana nie zaŭvažała, što była ŭžo nie razdzietaja, na joj ciapier byŭ šaŭkovy čorny płašč. Chvory nahnuŭ hołaŭ i hladzieŭ na ziamlu sumnymi chvorymi vačyma.
— Sapraŭdy, — zahavaryŭ Vołand pasla maŭčannia, — jaho sapraŭdy mocna skalečyli. — Jon zahadaŭ Karoŭievu: — Daj, rycar, hetamu čałavieku čaho-niebudź vypić.
Marharyta ŭprošvała majstra dryhotkim hołasam:
— Vypi, vypi! Ty baišsia? Nie, nie, pavier mnie, što tabie dapamohuć!
Chvory ŭziaŭ šklanku i vypiŭ toje, što było ŭ joj, ale ruka jaho zdryhanułasia, i apusciełaja šklanka zazvinieła askołkami la jaho noh.
— Na ščascie! Na ščascie! — zašaptaŭ Karoŭieŭ Marharycie. — Hladzicie, jon pačynaje ŭžo ačuńvać.
Sapraŭdy, pozirk chvoraha zrabiŭsia nie hetaki dziki i tryvožny.
— Heta sapraŭdy ty, Marho? — spytaŭ miesiačny hosć.
— Nie sumniavajsia, heta ja, — adkazała Marharyta.
— Jašče! — zahadaŭ Vołand.
Pasla taho jak majstar asušyŭ druhuju šklanku, jaho vočy ažyli i zrabilisia razumnymi.
— Nu voś, ciapier inšaja sprava, — skazaŭ Vołand i prymružyŭsia, — ciapier i pahavaryć možna. Chto vy budziecie?
— Ciapier ja nichto, — adkazaŭ majstar, i rot ad usmieški tolki skryviŭsia.
— Vy adkul zaraz?
— Z varjackaha doma. Ja — psichična chvory čałaviek, — adkazaŭ pryšelec.
Ad hetych słoŭ Marharyta nie strymałasia i zapłakała znoŭ. Potym vycierła vočy i zakryčała:
— Žachlivyja słovy! Žachlivyja słovy! Jon majstar, miesir, ja vas papiaredžvała pra heta! Vylečcie jaho, jon zasłuhoŭvaje hetaha!
— Vy viedajecie, z kim zaraz razmaŭlajecie, — spytaŭsia ŭ pryšelca Vołand, — u kaho vy zaraz znachodziciesia?
— Viedaju, — adkazaŭ majstar, — maim susiedam u varjackim domie byŭ hety chłopčyk, Ivan Biazdomny.Ion raskazaŭ mnie pra vas.
— Nu, viadoma, viadoma, — adkazvaŭ Vołand, — ja mieŭ radasć sustrakacca z hetym maładym čałaviekam na Patryjarchavych sažałkach. Jon mianie ledź samoha da varjactva nie davioŭ, dakazvaŭ, što ja nie isnuju! Ale vy vierycie, što heta na samaj spravie ja?
— Davodzicca vieryć, — skazaŭ pryšelec, — viadoma, spakajniej było b ličyć, što vy prosta prajava halucynacyi. Vybačajcie, — spachapiŭsia majstar.
— Nu, što ž, kali spakajniej, to i ličycie, — vietliva adkazaŭ Vołand.
— Nie, nie! — spałochana zahavaryła Marharyta i tresła majstra za plačuk. — Apamiatajsia! Pierad taboju sapraŭdy jon!
Kot i tut nie vytryvaŭ:
— Chiba ja adzin padobny na halucynacyju. Zviarnicie ŭvahu na moj profil, asvietleny poŭniaj. — Kot palez pad miesiačnaje sviatło i chacieŭ niešta jašče skazać, ale jaho paprasili scichnuć, i jon adkazaŭ: — Dobra, dobra, ja hatovy zamoŭknuć. Ja budu maŭklivaja halucynacyja. — I zamoŭk.
— Skažycie, kali łaska, čamu Marharyta nazyvaje vas majstram? — spytaŭsia Vołand.
Toj usmichnuŭsia i skazaŭ:
— Heta daravalny niedachop. Jana nadta dobraje dumki pra toj raman, jaki ja napisaŭ.
— Pra što ramana?
— Pra Poncija Piłata.
Tut znoŭ zachistalisia, zaskakali ahieńčyki na sviečkach, zabrynčaŭ na stale posud, — hetak mocna zasmiajaŭsia Vołand, ale smiecham hetym nikoha nie spałochaŭ i nie zdziviŭ. Biehiemot čamuści pačaŭ apładziravać.
— Pra što, pra što? Pra kaho? — zahavaryŭ Vołand pasla taho, jak pierastaŭ smiajacca. — Voś ciapier? Heta niečuvana! I vy nie znajšli inšaje temy? Dajcie mnie pahladzieć, — Vołand praciahnuŭ ruku ŭhoru dałoniaj.
— Na žal, ja nie mahu heta zrabić, — adkazaŭ majstar, — tamu što ja spaliŭ jaho ŭ piečcy.
— Darujcie, nie vieru, — adkazaŭ Vołand, — hetaha nie moža być. Rukapisy nie harać. — Jon zaviarnuŭsia da Biehiemota i pramoviŭ: — Anu, Biehiemot, davaj siudy raman.
Kot imhnienna ŭschapiŭsia z kresła, i ŭsie ŭhledzieli, što jon siadzieŭ na toŭstym stosie rukapisaŭ. Vierchni ekziemplar kot z pakłonam padaŭ Vołandu. Marharyta zatrymcieła i zakryčała, uschvalavanaja da sloz:
— Voś jon, rukapis! Voś jon!
Jana kinułasia da Vołanda i ŭ zachaplenni dadała:
— Usiemahutny! Usiemahutny!
Vołand uziaŭ u ruki padadzieny jamu ekziemplar, pakruciŭ jaho, adkłaŭ ubok, biez usmieški pahladzieŭ na majstra. A toj nieviadoma čamu znoŭ zasumavaŭ, niespakojna ŭschapiŭsia z kresła, załamaŭ ruki i pačaŭ marmytać, skałanajučysia ŭsim ciełam i zviartajučysia da poŭni:
— I navat miesiačnaj nočču mnie niama spakoju… Našto było tryvožyć mianie? Boža litascivy, boža litascivy…
Marharyta ŭchapiłasia za balničny chałat, prytuliłasia da jaho, i sama pačała marmytać adčajna i slozna:
— Boža, čamu tabie nie dapamahaje lakarstva?
— Ničoha, ničoha, ničoha, — šaptaŭ Karoŭieŭ i viŭsia vakol majstra, — ničoha, ničoha… Jašče šklanačku, i ja za kampaniju z vami…
I šklanačka padmirhnuła pry miesiačnym sviatle, blisnuła i dapamahła hetaja šklanačka. Majstra znoŭ pasadzili na kresła, i tvar u chvoraha zrabiŭsia znoŭ spakojny.
— Nu, ciapier usio zrazumieła, — skazaŭ Vołand i pastukaŭ doŭhim palcam pa rukapisie.
— Usio zrazumieła, — pacvierdziŭ kot, jaki zabyŭsia, što abiacaŭ być maŭklivaju halucynacyjaj, — ciapier hałoŭnaja linija hetaha opusa mnie vidna naskroź. Što ty skazaŭ, Azazieła? — zviarnuŭsia jon da maŭklivaha Azazieły.
— Ja kažu, — prahuhniaviŭ toj, — što dobra było b ciabie ŭtapić.
— Zlitujsia, Azazieła, — adkazaŭ kot, — i nie padkazvaj hetuju dumku majmu vaładaru. Pavier mnie, što tady ja pačaŭ by kožnuju noč naviedvać ciabie ŭ hetakim samym miesiačnym adzienni, jak i biedny majstar, i kivaŭ by tabie, i klikaŭ by za saboju. Jak by ty adčuvaŭ siabie, Azazieła?
— Nu, Marharyta, — znoŭ zahavaryŭ Vołand, — kažycie pra ŭsio, što vam treba.
Marharyciny vočy ŭspychnuli, i jana ŭmolna zviarnułasia da Vołanda:
— Dazvolcie mnie pašaptacca z im?
Vołand kiŭnuŭ hałavoju, i Marharyta prypała da vucha majstra, štości zašaptała jamu. Čuvać było, što toj adkazaŭ joj:
— Nie, pozna. Ničoha bolej nie chaču ad žyccia. Akramia taho, kab bačyć ciabie. Ale tabie iznoŭ raju — pakiń mianie. Sa mnoju ty zahinieš.
— Nie, nie, nie pakinu, — adkazała Marharyta i zviarnułasia da Vołanda:
— Prašu vas znoŭ viarnuć nas u padval u zavułku na Arbacie, i kab lampa hareła, i kab usio było jak i raniej…
Tut majstar zasmiajaŭsia, abchapiŭ prostavałosuju Marharycinu hałavu, skazaŭ:
— Aj, nie słuchajcie biednuju žančynu, miesir. U hetym padvale daŭno ŭžo žyvie inšy čałaviek, i naohul nie byvaje hetak, kab usio stała raniejšym… — Jon prytuliŭsia ščakoju da hałavy svaje siabroŭki, abniaŭ Marharytu i pačaŭ marmytać: — Biednaja, biednaja…
— Nie byvaje, vy havorycie? — skazaŭ Vołand. — Heta praŭda. Ale my pasprabujem, — i jon pramoviŭ: — Azazieła!
Adrazu sa stoli ŭpaŭ na padłohu razhubleny, amal zvarjacieły hramadzianin u spodnim, ale čamuści z čamadančykam i ŭ šapcy. Ad strachu hety čałaviek kałaciŭsia i prysiadaŭ:
— Maharyč? — spytaŭsia Azazieła ŭ taho, što ŭpaŭ z nieba.
— Ałaizij Maharyč, — adkazaŭ toj, kałociačysia. — Heta vy, pasla taho jak pračytali artykul Łatunskaha pra raman hetaha čałavieka, napisali na jaho skarhu, dzie paviedamlali, što jon doma chavaje zabaronienuju litaraturu? — spytaŭsia Azazieła.
Hramadzianin pasinieŭ i zaliŭsia slaźmi.
— Vy chacieli zaniać jaho kvateru? — jak tolki moh łaskava prahuhniaviŭ Azazieła.
U pakoi pačułasia, jak zašypieła razlutavanaja koška, i Marharyta zavyła:
— Pamiataj viedźmu, pamiataj! — učapiłasia ŭ tvar Maharyča paznohciami.
Usie razhubilisia.
— Što ty robiš? — pakutliva zakryčaŭ majstar. — Marho, nie hańbi siabie!
— Pratestuju, heta nie hańba! — kryčaŭ kot.
Marharytu adciahnuŭ Karoŭieŭ.
— Ja vannu pastaviŭ… — laskajučy zubami, kryčaŭ skryvaŭleny Maharyč i ad pierapałochu pačaŭ viarzci aby-što. — Adna tolki pabiełka… kuparvas…
— Heta dobra, što pastavili vannu, — adobryŭ Azazieła, — jamu patrebny vanny. — I kryknuŭ: — Von!
Tady Maharyča pierakuliła i vykinuła sa spalni Vołanda dahary nahami ŭ adčynienaje akno.
Majstar vytraščyŭ vočy i šaptaŭ:
— Adnak heta, mabyć, nie raŭnia tamu, pra što raskazvaŭ Ivan! — Vielmi ŭražany, jon azirnuŭsia i narešcie skazaŭ katu: — Prabačcie… heta ty… heta vy… — jon zbłytaŭsia, nie viedaŭ, jak zviarnucca da kata, — vy toj samy kot, što siadzieŭ u tramvai?
— JA, — pacvierdziŭ zadavoleny kot i dadaŭ: — Pryjemna čuć, što vy hetak vietliva zviartajeciesia da kata. Katam zvyčajna čamuści havorać „ty”, choć nivodzin kot ni z kim nikoli nie piŭ na bruderšaft.
— Mnie čamuści zdajecca, što vy nie zusim i kot… — nierašuča adkazaŭ majstar. — Mianie ŭsio roŭna pačnuć šukać z balnicy, — niasmieła dadaŭ jon Vołandu.
— Čaho heta jany buduć šukać! — supakoiŭ Karoŭieŭ, i niejkija papiery i knihi apynulisia ŭ jaho ŭ rukach. — Heta historyja vašaj chvaroby?
— Aha.
Karoŭieŭ kinuŭ historyju ŭ kamin.
— Niama dakumientaŭ, niama i čałavieka, — zadavolena pramoviŭ Karoŭieŭ, — a heta — damavaja kniha vašaha zabudoŭščyka?
— Jana-a…
— Chto tut prapisany? Ałaizij Maharyč? — Karoŭieŭ dźmuchnuŭ na staronku damavoje knihi, — Raz, i niama jaho, i prašu zapomnić, i nie było. A kali zabudoŭščyk zdzivicca, skažacie jamu, što Ałaizij sasniŭsia. Niejki Maharyč? Nijakaha Maharyča nie było, — i prašnuravanaja kniha zastałasia ŭ rukach u Karoŭieva. — Voś jana i ŭ šufladzie ŭ zabudoŭščyka.
— Vy pravilna skazali, — havaryŭ majstar, uražany akuratnaju rabotaju Karoŭieva, — kali niama dakumienta, to niama i čałavieka. Voś tamu mianie i niama, bo niama dakumienta.
— Prašu prabačennia, — uskryknuŭ Karoŭieŭ, — heta jakraz i josć halucynacyja, voś jon, vaš dakumient, — i Karoŭieŭ padaŭ majstru dakumient. Potym jon zakaciŭ vočy i soładka prašaptaŭ Marharycie: — A voś i vaša majomasć, Marharyta Mikałajeŭna, — i jon uručyŭ Marharycie sšytak z abharełymi krajami, zasochłuju ružu, fotazdymak i asabliva šanoŭna aščadnuju knižku, — dziesiać tysiač, jak vy i pakłali, Marharyta Mikałajeŭna. Nam čužoje nie patrebna.
— U mianie chutčej adsochnuć łapy, čym ja dakranusia da čužoha, — nadźmuŭšysia, uskliknuŭ kot i zatancavaŭ na čamadanie, kab utaptać u jaho ŭsie rukapisy złaščasnaha ramana.
— I vaš dakumiencik taksama, — praciahvaŭ Karoŭieŭ, padajučy Marharycie dakumient, a potym z pašanaju dałažyŭ Vołandu: — Usio, miesir!
— Nie, nie ŭsio, — adkazaŭ Vołand i adarvaŭsia ad hłobusa. — Kudy skažacie dzieć vašu svitu, maja darahaja donna? Asabista mnie jana nie patrebna.
Tut u adčynienyja dzviery ŭbiehła Nataša, jak i była hołaja, plasnuła rukami i zakryčała Marharycie:
— Budźcie ščaslivyja, Marharyta Mikałajeŭna! — jana zakivała hałavoj majstru i znoŭ zviarnułasia da Marharyty: — Ja viedała, kudy vy chodzicie.
— Chatnija rabotnicy ŭsio viedajuć, — adznačyŭ kot i šmatznačna padniaŭ łapu, — pamyłka dumać, što jany slapyja.
— Čaho ty chočaš, Nataša? — spytałasia Marharyta. — Viartajsia ŭ asabniak.
— Dušačka, Marharyta Mikałajeŭna, — umolna zahavaryła Nataša i stała na kaleni, — paprasicie ich, — jana zirnuła na Vołanda, — kab pakinuli mianie viedźmaju. Nie chaču ja bolej u asabniak! Ni za inžyniera, ni za technika nie pajdu! Mnie pan Žak učora prapanovu zrabiŭ na bali, — Nataša raskryła kułačok i pakazała niejkija załatyja manietki.
Marharyta zapytalna pahladzieła na Vołanda. Toj kiŭnuŭ hałavoju. Tady Nataša kinułasia na šyju Marharycie, zvonka jaje pacałavała, pieramožna ŭskryknuła i vylecieła praz akno.
Na Natašynym miescy apynuŭsia Mikałaj Ivanavič. Jon mieŭ užo čałaviečaje abličča, ale byŭ nadzvyčaj zasmučany, mabyć, navat i razzłavany i zasmučany.
— Voś kaho ja adpušču z asablivym zadavalnienniem, — skazaŭ Vołand i z ahidaju pahladzieŭ na Mikałaja Ivanaviča, — z asablivym zadavalnienniem, bo jon tut zusim lišni.
— Ja vielmi prašu vydać mnie pasviedčannie, — zahavaryŭ Mikałaj Ivanavič i ŭvieś čas dzika aziraŭsia navokal, — dzie ja pravioŭ minułuju noč.
— Nakont čaho? — surova spytaŭsia kot.
— Kab pakazać u milicyi i žoncy, — cviorda skazaŭ Mikałaj Ivanavič.
— Pasviedčanniaŭ my zvyčajna nie vydajom, — adkazaŭ kot i nadźmuŭsia, — ale vam, niachaj budzie pa-vašamu, vyklučennie zrobim.
I nie paspieŭ Mikałaj Ivanavič apamiatacca, jak hołaja Hieła ŭžo siadzieła za pišučaj mašynkaju, a kot dyktavaŭ joj:
— Hetym sviedčym, što Mikałaj Ivanavič pravioŭ pamianionuju noč na bali ŭ satany, byŭ pryciahnuty tudy ŭ jakasci transpartnaha srodku… pastaŭ, Hieła, dužku! U dužkach napišy „iapruk”. Podpis — Biehiemot.
— A data? — pisknuŭ Mikałaj Ivanavič.
— Dat nie stavim, z dataju papiera budzie niesapraŭdnaja, — adazvaŭsia kot, padmachnuŭ papierku, adniekul zdabyŭ piačatku, jak i naležyć, padychaŭ na jaje, adcisnuŭ na papiery słova „zapłačana” i ŭručyŭ papieru Mikałaju Ivanaviču. Pasla hetaha Mikałaj Ivanavič znik biassledna, a na jaho miescy zjaviŭsia niečakany čałaviek.
— Heta jašče chto? — hidliva spytaŭsia Vołand i rukoju zasłaniŭsia ad sviatła sviečak.
Varenucha apusciŭ hałavu, uzdychnuŭ i cicha skazaŭ:
— Adpuscicie nazad. Nie mahu być vampiram. Ja ž tady razam z Hiełaju Rymskaha ledź nasmierć nie ŭchodaŭ. A ja nie kryvapiŭca. Adpuscicie.
— Što heta za tryzniennie? — zmorščyŭsia i spytaŭsia Vołand. — Jaki jašče tam Rymski? Što jon viarzie?
— Nie chvalujciesia, kali łaska, miesir, — adazvaŭsia Azazieła i zviarnuŭsia da Varenuchi: — Chamić nie treba pa telefonie. Chłusić pa telefonie nie treba. Zrazumieła? Bolš hetym zajmacca nie budziecie?
Ad radasci ŭ hałavie ŭ Varenuchi ŭsio zmiašałasia, ale tvar zasviaciŭsia, i jon, užo nie pamiatajučy, što havoryć, marmytaŭ:
— Sapraŭdy… ja chaču skazać, vaša via… adrazu pasla abiedu… — Varenucha pryciskaŭ ruki da hrudziej, umolna hladzieŭ na Azaziełu.
— Nu dobra, dadomu, — adkazaŭ toj, i Varenucha rastaŭ.
— A ciapier usie pakińcie mianie adnaho z imi, — zahadaŭ Vołand i pakazaŭ na majstra i Marharytu.
Vołandaŭ zahad byŭ vykanany imhnienna. Vołand krychu pamaŭčaŭ i zviarnuŭsia da majstra:
— Aha, značyć, u arbacki padval? A chto budzie pisać? A mary? Natchniennie?
— U mianie nie budzie bolej nijakich mar i natchniennia, — adkazaŭ majstar, — ništo mianie navokal nie cikavić, akramia jaje, — jon znoŭ pakłaŭ ruku na Marharycinu hałavu, — mianie złamali, mnie sumna, i ja chaču ŭ padval.
— A vaš raman? Piłat?
— Jon mnie nienavisny, hety raman, — adkazaŭ majstar, — ja zališnie šmat pieranios z-za jaho.
— Ja prašu ciabie, — žałasna paprasiła Marharyta, — nie havary hetaha. Za što ty mučyš mianie? Ty viedaješ, što ja ŭsio svajo žyccio ŭkłała ŭ tvaju rabotu, — Marharyta, zviarnuŭšysia da Vołanda, dadała: — Nie viercie jamu, miesir, jon nadta zmučany.
— Ale treba niešta apisvać, — havaryŭ Vołand. — Kali vy całkam vykarystali prakuratara, nu, tady pačnicie apisvać chacia b hetaha samaha Ałaizija.
Majstar usmichnuŭsia.
— Hetaha Łapšonnikava nie nadrukuje, dy heta i nie cikava.
— Za što vy budziecie tady žyć? Daviadziecca žabravać.
— Achvotna, achvotna, — adkazaŭ majstar, prytuliŭ da siabie Marharytu, abniaŭ jaje za plečy i dadaŭ: — Jana adumajecca, pakinie mianie…
— Nie dumaju, — skroź zuby pramoviŭ Vołand i praciahvaŭ: — Dyk voś, čałaviek, jaki prydumaŭ historyju pra Poncija Piłata, adychodzić u padval, zbirajecca siesci tam la lampy i być žabrakom?
Marharyta adchiliłasia ad majstra i pałymiana zahavaryła:
— Ja zrabiła ŭsio, što zmahła, ja šaptała jamu pra sama spakuslivaje, a jon i ad hetaha admoviŭsia.
— Toje, pra što vy jamu šaptali, ja viedaju, — zapiarečyŭ Vołand, — ale heta nie samaje spakuslivaje. Ja vam skažu, — z usmieškaju zviarnuŭsia jon da majstra, — ad vašaha ramana buduć jašče vam siurpryzy.
— Heta vielmi sumna, — adkazaŭ majstar.
— Nie, nie, nie, nie sumna, — skazaŭ Vołand, — strašnaha bolej ničoha nie budzie. Nu, Marharyta Mikałajeŭna, usio zroblena. U vas da mianie josć jakija-niebudź pretenzii?
— Što vy, što vy, miesir!
— Tady vaźmicie heta na pamiać, — skazaŭ Vołand i dastaŭ z-pad paduški nievialikuju załatuju padkovu, usypanuju ałmazami.
— Nie, nie, za što!
— Vy chočacie paspračacca sa mnoju? — z usmieškaju spytaŭsia Vołand.
Marharyta pakłała padkovu na survetku, zaviazała jaje vuzłom, bo ŭ płaščy kišeniaŭ nie było. Jana azirnułasia na akno, u jakim zziała poŭnia, i skazała:
— Voś čaho ja nie razumieju… Čamu heta ŭsio poŭnač, poŭnač, a pavinna być užo ranica?
— Sviatočnuju poŭnač možna i padoŭžyć, — adkazaŭ Vołand. — Nu, žadaju vam ščascia!
Marharyta malitoŭna praciahnuła abiedzvie ruki da Vołanda, ale nie pasmieła nablizicca da jaho i cicha ŭskliknuła:
— Byvajcie! Byvajcie!
— Da sustrečy, — skazaŭ Vołand.
I Marharyta ŭ čornym płaščy, majstar u balničnym chałacie vyjšli ŭ kalidor juvieliršynaje kvatery, u jakim hareła sviečka i dzie ich čakała Vołandava svita. Hieła niesła čamadan, u jakim byŭ raman i niebahaty Marharycin skarb, kot dapamahaŭ Hiele. La dzviarej na lesvicu Karoŭieŭ pakłaniŭsia i znik, a astatnija pajšli pravodzić pa lesvicy. Jana była pustaja. Kali išli pa placoŭcy treciaha paviercha, tam štości miakka šlopnuła, ale na heta nichto nie zviarnuŭ uvahi. La samych dzviarej z šostaha padjezda Azazieła dźmuchnuŭ uhoru, a jak tolki vyjšli na dvor, kudy nie dastavała sviatło poŭni, ubačyli čałavieka ŭ botach i ŭ kiepcy, jaki spaŭ, i spaŭ, vidać, miortvym snom, a taksama vialikuju čornuju mašynu z patušanymi farami, jakaja čakała la padjezda. Skroź łabavoje škło ćmiana vidniełasia abličča hraka.
Užo zbiralisia sadzicca, jak Marharyta adčajna ŭskryknuła:
— Boža, ja zhubiła padkovu!
— Siadajcie ŭ mašynu, — skazaŭ Azazieła, — i pačakajcie mianie. Ja zaraz viarnusia, tolki razbiarusia, u čym sprava. — I jon viarnuŭsia ŭ padjezd.
A sprava była ŭ tym: krychu raniej, da vychadu Marharyty i majstra z ich pravažatymi, z kvatery № 48, jakaja była pad juvieliršynaj kvateraj, na lesvicu vyjšła suchieńkaja žančyna z bitonam i sumkaju ŭ rukach. Heta była taja samaja Aniečka, jakaja ŭ sieradu razliła, na biadu Bierlijoza, alej la kruciołki.
Nichto nie viedaŭ, dy, peŭna, nikoli i nie daviedajecca, čym zajmałasia hetaja žančyna ŭ Maskvie i za što jana isnavała. Viadoma pra jaje było tolki toje, što jaje kožny dzień možna było ŭhledzieć to z sumkaju, to z bitonam, a to i z sumkaju i z bitonam adnačasna — albo ŭ naftałaŭcy, albo na bazary, albo la varot doma, albo na lesvicy, a časciej za ŭsio na kuchni ŭ kvatery № 48, dzie i žyła Aniečka. Akramia taho, a navat i najbolš było viadoma, što dzie nie zjaŭlałasia b albo nie znachodziłasia Aniečka — tam adrazu ŭsčynaŭsia skandal, akramia ŭsiaho, mieła jana mianušku „Čuma”.
Čuma-Aniečka pračynałasia čamuści nadzvyčaj rana, a sionnia naohul usparołasia ni sviet ni zara, a pałovie pieršaje. Paviarnuŭsia kluč u dzviarach, Anieččyn nos vysunuŭsia z ich, a potym vysunułasia i ŭsia jana całkam, hruknuła za saboj dzviaryma i ŭžo navažyłasia rušyć kudyści, jak na vierchniaj placoŭcy hruknuli dzviery, niechta palacieŭ uniz, naskočyŭ na Aniečku, adkinuŭ jaje ŭbok hetak, što jana ŭdaryłasia patylicaj ab scianu.
— Kudy heta ciabie čort niasie ŭ adnych padštanikach? — zaviščała Aniečka, uchapiłasia za patylicu.
Čałaviek u adnoj bializnie, z čamadančykam u ruce i ŭ kiepcy, z zapluščanymi vačyma adkazaŭ Aniečcy dzikim sonnym hołasam:
— Kałonka! Kuparvas! Adna pabiełka kolki kaštavała! — I, zapłakaŭšy, raŭnuŭ: — Preč!
Tut jon kinuŭsia biehčy, ale nie ŭniz, a nazad — uhoru, tudy, dzie było vybita nahoju ekanamista škło ŭ aknie, i praz akno dahary nahami vylecieŭ na dvor. Aniečka i pra patylicu zabyłasia, achnuła i kinułasia da akna. Jana lehła žyvatom na placoŭku, vysunuła hołaŭ praz akno, čakała, što ŭbačyć na asvietlenym lichtarom asfalcie čałavieka z čamadanam, jaki zabiŭsia nasmierć. Ale na asfalcie na dvare zusim ničoha nie było.
Zastavałasia mierkavać, što sonnaja i dziŭnaja asoba palacieła z domu jak ptuška i nie pakinuła pasla siabie nijakaha sledu. Aniečka pierachrysciłasia i padumała: „Nu, sapraŭdy, kvatera numar piaćdziesiat! Nie daremna ludzi havorać!.. Aj dy kvaterka!..”
Nie paspieła jana tak padumać, jak dzviery znoŭ lapnuli, i druhi chtości pabieh zvierchu. Aniečka prytuliłasia da sciany i ŭbačyła, jak niejki davoli salidny hramadzianin sa sviniačym tvaram, jak zdałosia Aniečcy, šmyhnuŭ paŭz jaje i hetaksama, jak i pieršy, vylecieŭ z doma praz akno i nie dumaŭ zabivacca ab asfalt. Aniečka zabyłasia ŭžo, čaho vyjšła, kudy zbirałasia isci, zastałasia na lesvicy, chrysciłasia, vochkała, razmaŭlała sama z saboj.
Treci, biez barodki, z kruhłym paholenym tvaram, u tałstoŭcy, vybieh zvierchu praz niejki čas i hetaksama vylecieŭ praz akno.
Treba z honaram skazać, što Aniečka była nadzvyčaj cikaŭnaja i vyrašyła pačakać, ci nie zdaracca novyja dzivosy. Dzviery naviersie znoŭ adčynilisia, i ciapier zvierchu sychodziła cełaja kampanija, ale nie biahom, a zvyčajna, jak i ŭsie ludzi. Aniečka adbiehła ad akna, syšła da svaich dzviarej, chucieńka adamknuła i schavałasia za imi, a ŭ pakinutaj ščylincy zasviaciłasia jaje cikaŭnaje voka.
Chtości chvory nie chvory, ale bieły z tvaru, zarosły ščecciu, u čornaj šapačcy i ŭ niejkim chałacie sychodziŭ zvierchu niacviordaju chadoju. Jaho kłapatliva viała pad ruku niejkaja kabietka ŭ čornaj rasie, jak zdałosia Aniečcy ŭ pryciemku. Kabietka nie to bosaja, nie to ŭ niejkich prazrystych, mabyć, zamiežnych, tuflach, zusim parvanych. Ćfu ty! Što ŭ tuflach? Dy kabietka ž hołaja! Na samaj spravie rasa nakinuta prosta na hołaje cieła! „Aj dy kvaterka!” U dušy ŭ Aniečki ŭsio až zvinieła ad radasci, ad pradčuvannia, jak jana raskaža pra ŭsio ŭbačanaje susiedziam.
Sledam za dziŭnaju kabietkaju išła zusim hołaja, z čamadančykam u ruce, a la čamadančyka ŭvivaŭsia vializny čorny kot. Aniečka ledź niešta nie pisknuła, pracierła vočy.
Apošnim išoŭ maleńkaha rostu kulhavy čužaziemiec z kryvym vokam, biez pinžaka, u biełaj fračnaj kamizelcy i pad halštukam. Usia hetaja kampanija paŭz Aniečku pajšła ŭniz. Ale niešta ŭpała na placoŭku.
Aniečka pasłuchała, pakul kroki zacichli, jak zmiaja, vysliznuła z-za dzviarej, biton pastaviła la scienki, upała žyvatom na placoŭku i pačała macać rukami. U rukach u jaje apynułasia survetka z niečym ciažkim. Vočy ŭ Aniečki palezli na łob pasla taho, jak jana razharnuła survetku. Aniečka padnosiła da samych vačej kaštoŭnasć, i vočy ŭ jaje hareli zusim voŭčym ahniom. U hałavie ŭ Aniečki kruciłasia zavirucha:
„Viedać ničoha nie viedaju!.. Da plamiennika? Ci raspiłavać jaje na kavałki?.. Kamieńčyki možna pavykałuplivać…I pa adnym kamieńčyku: adzin na Piatroŭku, druhi na Smalenskuju. I — viedać ničoha nie viedaju, i čuć ničoha nie čuła!”
Aniečka schavała znachodku za pazuchu, schapiła biton i ŭžo zbirałasia nyrnuć nazad u kvateru, adkłasci svajo padarožža ŭ horad, ale pierad joju vyras, djabal jaho viedaje adkul, toj samy z biełaju hrudzinaju i biez pinžaka i cicha šapnuŭ:
— Addavaj padkoŭku i survetku.
— Jakuju jašče padkoŭku-survetku? — spytałasia Aniečka i davoli ŭdała prytvaryłasia. — Ja nijakaje survetki nie bačyła. Vy, hramadzianin, pjany, ci što?
Biełahrudy moŭčki cviordymi, jak poručni ŭ aŭtobusie, i hetakimi samymi chałodnymi palcami scisnuŭ Aniečku za horła hetak, što zusim pierakryŭ joj pavietra. Biton upaŭ na padłohu. Raspranuty čužaziemiec krychu patrymaŭ Aniečku biez pavietra i zniaŭ palcy z šyi. Aniečka chlebanuła pavietra i ŭsmichnułasia:
— A, padkoŭku? — zahavaryła jana. — Zaraz! Dyk heta vaša padkoŭka? A ja hladžu, lažyć u survetcy… Znarok padabrała, kab nichto nie padniaŭ, a to potym i sled prastynie!
Čužaziemiec atrymaŭ survetku i padkoŭku, pakłaniŭsia Aniečcy, mocna pacisnuŭ joj ruku i pačaŭ dziakavać z mocnym akcentam:
— Ja vielmi ŭdziačny vam, madam. Padkoŭka mnie — darahaja jak pamiać, i dazvolcie vam za toje, što zbierahli jaje, uručyć dzviescie rubloŭ. — I jon dastaŭ hrošy z kamizelki i addaŭ ich Aniečcy.
Taja adčajna ŭsmichałasia i tolki ŭskrykvała:
— Ach, dziakuj vam vialiki! Miersi, miersi!
Ščodry čužaziemiec u adzin mach pieraskočyŭ cieraz ceły lesvičny pralot uniz, ale pierš čym kančatkova zmycca, kryknuŭ znizu ŭžo biez akcentu:
— Ty, viedźma staraja, kali čužuju reč padymieš, u milicyju jaje addavaj, a nie chavaj za pazuchu!
Aniečka čuła ŭ hałavie zvon i mitusniu ad usich hetych zdarenniaŭ na lesvicy i doŭha jašče pa iniercyi praciahvała kryčać:
— Miersi! Miersi! Miersi!
A čužaziemca daŭno i sled prastyŭ.
Nie było na dvare i mašyny, Azazieła viarnuŭ Marharycie Vołandaŭ padarunak, razvitaŭsia i spytaŭ, ci zručna joj siadzieć, a Hieła z prycmokam pacałavałasia z Marharytaju, kot taksama pacałavaŭ ruku, pravažatyja pamachali rukoju majstru, jaki miortva i nieruchoma prytuliŭsia ŭ kutku siadziennia, machnuŭ hraku, i adrazu rastali ŭ pavietry, kab navat i pa lesvicy nie chadzić. Hrak uklučyŭ fary, vyjechaŭ u varoty paŭz miortva zasnułaha čałavieka ŭ padvarotni. I ahni vialikaje čornaje mašyny znikli siarod inšych ahnioŭ na biassonnaj i šumnaj Sadovaj vulicy.
Praz paŭhadziny ŭ padvale maleńkaha domika ŭ adnym z Arbackich zavułkaŭ, u pieršym pakoi, dzie ŭsio było jak i da strašnaje asienniaje nočy minułaha hoda, za stałom, jaki nie byŭ zasłany aksamitnym nastolnikam, pad lampaju z abažuram, la jakoj stajała vazačka z łandyšami, siadzieła Marharyta i płakała ad pieražytaha ŭzrušennia i ad ščascia. Sšytak, skručany ahniom, lažaŭ pierad joj, a pobač vysiŭsia stos niekranutych sšytkaŭ. Domik maŭčaŭ. U susiednim maleńkim pakojčyku na kanapie, nakryty balničnym chałatam, lažaŭ i mocna spaŭ majstar. Jaho roŭnaje dychannie było niačutnym.
Marharyta napłakałasia, uziałasia za niekranutyja sšytki i znajšła toje miesca, što pieračytvała pierad spatkanniem z Azaziełam pad Kramloŭskaju scianoju. Marharycie nie chaciełasia spać. Jana hładziła rukapis, jak hładziać lubimaha kata, pakručvała ŭ rukach, ahladała z roznych bakoŭ, spyniała pozirk to na tytulnym arkušy, to na apošniaj staroncy. Da jaje raptam pryjšła žachlivaja dumka, što ŭsio heta varažba, što voś zaraz sšytki zniknuć, što jana apyniecca ŭ svajoj spalni ŭ asabniaku i što pasla taho, jak pračniecca, joj daviadziecca isci tapicca. Ale heta była apošniaja dumka, vodhuk doŭhich, pieražytych joju pakut. Ničoha nie znikała, usiemahutny Vołand byŭ sapraŭdy ŭsiemahutny, i, kolki choča, mahła Marharyta pierahortvać ich i całavać i pieračytvać słovy:
— Ciemra, jakaja nasunułasia z Mižziemnaha mora, nakryła nienavisny prakurataru horad… Sapraŭdy, ciemra…