Pierad zachodam sonca vysoka nad horadam na muravanaj terasie adnaho z sama pryhožych u Maskvie budynkaŭ, pabudavanaha amal paŭtary tysiačy hadoŭ nazad, znachodzilisia dvoje: Vołand i Azazieła. Ich nie było vidać znizu, z vulicy, bo ich zasłaniała ad čužoha voka balustrada z hipsavymi vazami i hipsavymi kvietkami. A im horad byŭ vidać uvieś da krajoŭ.
Vołand siadzieŭ na składnoj taburetcy, apranuty ŭ svaju čornuju sutanu. Jaho doŭhaja šyrokaja špaha była ŭvatknuta miž dzviuch plit terasy viertykalna, tak što atrymaŭsia soniečny hadzinnik. Cień ad špahi niaŭmolna doŭžyŭsia, padpaŭzaŭ da čornych tuflaŭ na nahach u satany. Vołand padpior vostry padbarodak kułakom, sahnuŭsia na taburetcy, padkłaŭ adnu nahu pad siabie i nieadryŭna hladzieŭ na nieabdymnaje zboryšča pałacaŭ, vializnych damoŭ i maleńkich, asudžanych na znos budynin.
Azazieła byŭ nie ŭ sučasnym ubory, biez pinžaka, kaciałka, łakiravanych tuflaŭ; apranuty ŭ čornaje, jak i Vołand, jon nieruchoma stajaŭ niepadaloku ad svajho vaładara, hetak, jak i jon, nie advodziŭ vačej ad horada.
Vołand zahavaryŭ:
— Jaki cikavy horad, ci nie praŭda?
Azazieła pavarušyŭsia i adkazaŭ z pavahaju:
— Miesir, mnie bolej padabajecca Rym.
— Nu, heta ŭ kaho jaki hust, — adkazaŭ Vołand.
Praz niejki čas znoŭ pačuŭsia jaho hołas:
— A čaho hety dym tam na bulvary?
— Heta haryć Hrybajedaŭ, — adkazaŭ Azazieła.
— Treba dumać, što hetaja nierazłučnaja paračka Karoŭieŭ i Biehiemot pabyli tam?
— U hetym niama nijakaha sumniennia, miesir.
Znoŭ nastała maŭčannie, abodva z terasy hladzieli, jak u voknach, jakija vychodzili na zachad, na vierchnich pavierchach uspychvała adlustravannie razłamanaha sonca. Vołandava voka hareła hetaksama, jak adno z voknaŭ, što vychodziła na zachad, chacia Vołand siadzieŭ plačyma da sonca.
Ale tut štości prymusiła Vołanda zaviarnucca ad horada i zviarnuć uvahu na kruhłuju viežu, jakaja była ŭ jaho za plačyma na dachu. Sa sciany jaje vyjšaŭ abarvany, vypackany ŭ hlinu panury čałaviek u chitonie, u samarobnych sandalach, čornabarody.
— Vo! — uskliknuŭ Vołand i nasmiešliva pahladzieŭ na pryšelca. — Mieniej za ŭsio možna było čakać ciabie tut! Ty čaho zjaviŭsia niezaprošany, ale čakany hosć?
— Ja da ciabie, duch zła i vaładar cieniaŭ, — adkazaŭ pryšelec i z-pad iłba varoža pahladzieŭ na Vołanda.
— Kali ty da mianie, to čamu nie vitaješsia, były zborščyk padatkaŭ? — zahavaryŭ Vołand.
— Tamu što ja nie chaču, kab tabie zdaroviłasia, — z vyklikam adkazaŭ pryšelec.
— Tabie z hetym daviadziecca zmirycca, — zapiarečyŭ Vołand, i ŭsmieška skryviła jaho rot, — nie ŭspieŭ ty zjavicca, jak užo lapnuŭ hłupstva, i ja tabie skažu, u čym jano, — u tvajoj intanacyi. Ty havoryš hetak, byccam nie pryznaješ cieniaŭ, a taksama zła. A ty, budź łaskavy, padumaj, što rabiła b tvajo dabro, kab nie było zła, i jak by vyhladała ziamla, kab z jaje znikli cieni? Cieni atrymlivajucca ad pradmietaŭ i ad ludziej. Voś cień ad majoj špahi. Ale byvajuć cieni ad dreŭ i ad žyvych istot. Ci nie chočaš ty abadrać uvieś ziamny šar, zniesci z jaho ŭsie drevy i ŭsio žyvoje z-za tvaje fantazii mieć hoły sviet? Ty durny.
— Ja nie budu z taboj spračacca, stary safist, — adkazaŭ Levij Maciej.
— Ty i nie možaš sa mnoj spračacca, tamu što ja skazaŭ užo: ty durny, — adkazaŭ Vołand i spytaŭsia: — Nu, havary koratka, nie stamlaj mianie, čaho ty chočaš?
— Jon prysłaŭ mianie.
— Što jon zahadaŭ pieradać tabie, rab?
— Ja nie rab, — jašče bolš zazłavaŭ Levij Maciej, — ja jaho vučań.
— My havorym z taboju na roznych movach, jak zaŭsiody, — adazvaŭsia Vołand, — ale rečy, pra jakija my havorym, ad hetaha nie mianiajucca. Nu?..
— Jon pračytaŭ stvoranaje majstram, — zahavaryŭ Levij Maciej, — i prasiŭ ciabie, kab ty zabraŭ z saboju majstra i ŭznaharodziŭ jaho spakojem. Niaŭžo tabie heta ciažka zrabić, duch zła?
— Mnie ničoha nie ciažka zrabić, — adkazaŭ Vołand, — i tabie heta dobra viadoma. — Jon pamaŭčaŭ i dadaŭ: — A čamu ž vy nie bieracie jaho da siabie, da sviatła?
— Jon nie zasłužyŭ sviatła, jon zasłužyŭ spakoj, — žurbotnym hołasam skazaŭ Levij.
— Pieradaj, što budzie zroblena, — adkazaŭ Vołand i dadaŭ, pry hetym voka jaho zaharełasia: — I pakiń mianie terminova.
— Jon prosić, kab tuju, što kachała jaho i pakutavała z-za jaho, vy zabrali taksama, — upieršyniu Levij pahladzieŭ na Vołanda ŭmolna.
— Biez ciabie my nijak nie zdahadalisia b pra heta. Idzi.
Levij Maciej znik adrazu pasla hetaha, a Vołand paklikaŭ Azaziełu i zahadaŭ:
— Laci da ich i ŭsio ŭładź.
Azazieła pakinuŭ terasu, i Vołand zastaŭsia adzin. Adnak być jamu adnamu doŭha nie daviałosia. Pačuŭsia tupat pa plitach na terasie i ažyŭlenaja havorka, i pierad Vołandam zjavilisia Karoŭieŭ i Biehiemot. Ciapier prymusa ŭ taŭstuna nie było, nahružany jon byŭ inšymi pradmietami. Pad pachaju ŭ jaho byŭ nievialiki piejzažyk u załatoj ramie, na ruce visieŭ kucharski, napałovu zhareły chałat, a ŭ druhoj ruce jon trymaŭ cełuju siomhu sa skuraju i chvastom. Ad Karoŭieva i Biehiemota patychała harełym, Biehiemotava morda była ŭ sažy, a šapačka napałovu abhareła.
— Salut, miesir! — kryknuła nieŭhamonnaja paračka, i Biehiemot zamachaŭ siomhaju.
— Jakija pryhažuny, — skazaŭ Vołand.
— Miesir, ujaŭlajecie, mianie paličyli maradzioram, — radasna i ŭzbudžana zakryčaŭ Biehiemot.
— Kali mierkavać pa pryniesienym taboju, — adkazaŭ Vołand i pahladzieŭ na łandšafcik, — ty i josć maradzior.
— Paviercie, miesir… — pačaŭ zadušeŭna Biehiemot.
— Nie pavieru, — koratka adkazaŭ Vołand.
— Miesir, klanusia, ja hieraična sprabavaŭ vyratavać što tolki možna było, i voś ŭsio, što ŭdałosia advajavać.
— Ty lepš skažy, čamu zahareŭsia Hrybajedaŭ? — spytaŭsia Vołand.
Abodva, Karoŭieŭ i Biehiemot, razviali rukami, padniali vočy ŭ nieba, a Biehiemot zakryčaŭ:
— Nie razumieju! Siadzieli mirna, zusim cicha, abiedali…
— I raptam — trach, trach! — padchapiŭ Karoŭieŭ. — Streły! Ašalełyja ad strachu, my z Biehiemotam kinulisia ŭciakać na bulvar, dahaniały sledam, my kinulisia ŭ Cimirazieŭku!..
— Ale adčuvannie abaviazku, — umiašaŭsia Biehiemot, — pieramahło naš brydki strach, i my viarnulisia.
— Dyk vy viarnulisia? — skazaŭ Vołand. — Nu, viadoma, tady budynak zhareŭ uščent.
— Uščent! — horka pacvierdziŭ Karoŭieŭ. — Heta značyć zusim uščent, miesir, jak vy i skazali. Adny hałavieški.
— Ja nakiravaŭsia, — raskazvaŭ Biehiemot, — u zal pasiedžanniaŭ, heta toj, što z kałonami, miesir, spadziavaŭsia vyciahnuć što-niebudź kaštoŭnaje. Ach, miesir, maja žonka, kali b jana tolki była ŭ mianie, jana dvaccać razoŭ ryzykavała b zastacca ŭdavoju! Ale, na ščascie, ja niežanaty, i skažu vam ščyra — ščaslivy, što nie žanaty. Ach, miesir, chiba možna pramianiać chałasciackuju volu na ciažkaje jarmo!
— Znoŭ hłupstva mieleš, — skazaŭ Vołand.
— Słuchajusia i praciahvaju, — adkazaŭ toj, — aha, voś łandšafcik. Bolej ničoha nielha było ŭziać, połymia šuhanuła mnie ŭ tvar. Ja pabieh u kamorku, vyratavaŭ siomhu. Pabieh na kuchniu, vyratavaŭ chałat. Ja liču, miesir, što zrabiŭ usio, što tolki moh, i nie razumieju, čamu ŭ vas hetaki skieptyčny tvar.
— A što rabiŭ Karoŭieŭ u hety čas, kali ty maradziorničaŭ? — spytaŭ Vołand.
— Ja dapamahaŭ pažarnikam, miesir, — adkazaŭ Karoŭieŭ i pakazaŭ na parvanyja štany.
— Nu, kali hetak, to daviadziecca budavać novy budynak.
— Jon budzie pabudavany, miesir, — adazvaŭsia Karoŭieŭ, — zapeŭnivaju vas.
— Što ž, zastajecca tolki pažadać, kab jon byŭ lepšy, čym stary, — zaŭvažyŭ Vołand.
— Hetak jano i budzie, miesir, — skazaŭ Karoŭieŭ.
— Vy mnie paviercie, — dadaŭ kot, — ja sama sapraŭdny prarok.
— Narešcie my viarnulisia, miesir, — dakładvaŭ Karoŭieŭ, — i čakajem vašych zahadaŭ…
Vołand ustaŭ sa svaje taburetki, padyšoŭ da balustrady i doŭha maŭčaŭ, adzin, zaviarnuŭšysia plačyma da svaje svity, hladzieŭ udalačyń. Potym adyšoŭ ad kraju, znoŭ sieŭ na taburetku i skazaŭ:
— Zahadaŭ nijakich nie budzie — vy vykanali ŭsio, što zmahli, i bolš pakul što mnie vašy pasłuhi nie patrebny. Možacie adpačyvać. Zaraz pryjdzie navalnica, apošniaja navalnica, jana skončyć usio, što treba skončyć, i my rušym u darohu.
— Vielmi dobra, miesir, — adkazali abodva hajery i znikli dzieści za kruhłaju centralnaju viežaju, jakaja razmiaščałasia pasiarod terasy.
Navalnica, pra jakuju havaryŭ Vołand, užo zbirałasia nad niebakrajem. Čornaja chmara ŭstała na zachadzie i da pałaviny adrezała sonca. Potym jana nakryła jaho całkam. Na terasie pasviažeła. Jašče praz niejki čas zrabiłasia ciomna.
Hetaja ciemra, jakaja nasunułasia z zachadu, nakryła vializny horad. Znikli masty, pałacy. Usio znikła, byccam hetaha nikoli i nie było na sviecie. Pa ŭsim niebie prabiehła vohniennaja nitka. Potym horad skałanuŭsia ad udaru. Udar paŭtaryŭsia, i pačałasia navalnica. Vołanda nie stała bačna ŭ imžy.
Razdziel 30
PARA! PARA!
— Ty viedaješ, — havaryła Marharyta, — jakraz kali ty zasnuŭ učora nočču, ja čytała pra ciemru, jakaja pryjšła z Mižziemnaha mora… i hetyja idały, ach, załatyja idały! Jany čamuści mnie ŭvieś čas nie dajuć spakoju. Mnie zdajecca, što i zaraz le doždž. Ty adčuvaješ, jak pasviažeła?
— Usio heta dobra i miła, — adkazaŭ majstar, jon paliŭ i razhaniaŭ rukoju dym, — i hetyja idały, boh z imi… ale što dalej budzie, zusim nie zrazumieła!
Havorka hetaja adbyvałasia pierad zachodam sonca, jakraz tady, kali da Vołanda na terasu zjaviŭsia Levij Maciej. Akienca ŭ padvale było adčyniena, i kali b chto-niebudź zazirnuŭ u jaho, jon zdziviŭsia b z taho, jak vyhladajuć subiasiedniki. Na Marharycie prosta na hołaje cieła byŭ nakinuty čorny płašč, a majstar byŭ u balničnaj bializnie. Było heta tamu, čto Marharycie zusim nie było čaho adzieć, bo ŭsie jaje rečy zastalisia ŭ asabniaku, i chacia hety asabniak byŭ niepadaloku, viadoma, niečaha było i dumać, kab pajsci tudy i zabrać rečy. A majstar, usie harnitury jakoha znajšlisia ŭ šafie, niby jon nikudy i nie vyjazdžaŭ, prosta nie chacieŭ adziavacca, havaryŭ Marharycie, što voś-voś pačniecca tvarycca niejkaje niesusvietnaje hłupstva. Praŭda, jon byŭ upieršyniu paholeny, kali ličyć ad taje asienniaje nočy (u klinicy jamu barodku padstryhli mašynkaju).
Pakoj taksama vyhladaŭ dziŭna, razabracca ŭ hetym chaosie było ciažka. Na dyvanie lažali rukapisy, jany byli i na kanapie. Valałasia niejkaja kniha na kresle. Na kruhłym stoliku stajaŭ abied, pamiž zakussiu niekalki butelek. Adkul uzialisia hetyja stravy i pitvo, było nieviadoma i Marharycie, i majstru. Kali jany pračnulisia, usio heta było ŭžo na stale.
Pasla taho jak praspali da subotniaha nadviačorka, i majstar, i jaho siabroŭka adčuvali siabie dobra, i tolki adno nahadvała pra ŭčarašniuju pryhodu — u abodvuch baleli skroni. Z psichikaj u abodvuch adbylisia vialikija pieramieny, u hetym by pierakanaŭsia kožny, pasłuchaŭšy razmovu ŭ padvalnaj kvatery.
Ale padsłuchoŭvać nie było kamu. Dvoryk tamu i byŭ dobry, što zaŭsiody pustavaŭ. Z kožnym dniom lipy, jakija huscieli zielaninaj, i viarba za aknom pa-viasnovamu pachli, i vietryk zanosiŭ hety pach u padval.
— Fu ty čort! — niečakana ŭskliknuŭ majstar. — Padumać tolki… — jon patušyŭ niedakurak u popielnicy i scisnuŭ hałavu abieruč. — Nie, pasłuchaj, ty razumny čałaviek, i varjatkaju nie była… Ty sapraŭdy vieryš, što my ŭčora byli ŭ satany?
— Vieru, — adkazała Marharyta.
— Viadoma, viadoma, — iranična skazaŭ majstar, — ciapier, vychodzić, zamiest adnaho varjata až dva! I muž i žonka. — Jon padniaŭ ruki ŭhoru i zakryčaŭ: — Nie, heta čortviedama što, čort, čort, čort!
Zamiest adkazu Marharyta ŭpała na kanapu, ad smiechu až zadryhała nahami, potym uskryknuła:
— Oj, nie mahu! Oj, nie mahu! Ty hlań tolki, na kaho ty padobny!
Jana nasmiajałasia, pakul majstar saramliva padciahvaŭ balničnyja kalsony, i skazała surjozna:
— Ty zaraz mižvoli skazaŭ praŭdu. Čort viedaje što heta, i čort, pavier mnie, usim rasparadzicca! — Vočy jaje raptoŭna zaharelisia, jana padchapiłasia, zatancavała na miescy i pačała ŭskrykvać: — Jakaja ja ščaslivaja, jakaja ja ščaslivaja, što zhavaryłasia z im! O djabal, djabal!.. Daviadziecca vam, moj miły, žyć z viedźmaju! — pasla hetaha jana kinułasia da majstra, abchapiła jaho za šyju i pačała całavać u huby, u nos, u ščoki. Vichry nierasčasanych vałasoŭ kudłacilisia na majstry, i łob i ščoki ŭ jaho zaharelisia ad pacałunkaŭ.
— Ty i sapraŭdy stała padobnaja na viedźmu.
— Ja nie admaŭlajusia, — skazała Marharyta, — ja viedźma i vielmi hetym zadavolena.
— Nu, dobra, — skazaŭ majstar, — niachaj viedźma. Vielmi dobra! Mianie, vychodzić, ukrali z lakarni… Taksama cudoŭna! Viarnuli siudy, dapuscim i heta… Nu, niachaj nas i nie pačnuć šukać… Ale skažy ty mnie, na miłasć bohu, za što my budziem žyć? Kali ja havaru pra heta, ja kłapačusia tolki pra ciabie, pavier mnie!
U hety momant u akiency pakazalisia tupanosyja čaraviki i nižniaja častka štanoŭ u pałosačku. Zatym hetyja štany sahnulisia ŭ kaleniach, i sviatło dnia zaharadziŭ niečy toŭsty zad.
— Ałaizij, ty doma? — spytaŭsia hołas naviersie, niedzie nad štanami, nad aknom.
— Nu, pačynajecca, — skazaŭ majstar.
— Ałaizij? — spytałasia Marharyta i padyšła bližej da akna. — Jaho aryštavali ŭčora. A chto pra jaho pytajecca? Jak vaša prozvišča?
U adno imhniennie zad i štany znikli, i čuvać było, jak hruknuli varotcy, pasla ŭsio stała pa-raniejšamu. Marharyta ŭpała na kanapu i zarahatała hetak, što slozy vystupili na vačach. Pasla taho jak supakoiłasia, tvar u jaje mocna zmianiŭsia, jana zahavaryła surjozna i, havoračy, zjechała z kanapy dołu, padpaŭzła da kaleniaŭ majstra, hladzieła jamu ŭ vočy, hładziła pa hałavie.
— Jak ty pakutavaŭ, biedny, jak ty pakutavaŭ, biedny ty moj! Pra heta viedaju tolki ja adna. Pahladzi, u ciabie biełyja vałasy i viečnaja składka la hub! Moj adziny, moj miły, nie dumaj ni pra što! Tabie zanadta mnoha daviałosia dumać, i ciapier za ciabie budu dumać ja. I ja ručajusia, ručajusia, što ŭsio budzie tolki dobra!
— Ja ničoha nie bajusia, Marho, — raptam adkazaŭ joj majstar, padniaŭ hałavu, i jana ŭbačyła jaho takim, jakim jon byŭ tady, kali pisaŭ pra toje, čaho nikoli nie bačyŭ, ale pra što dakładna viedaŭ, što hetak było, — ja nie bajusia, tamu što ja ŭžo ŭsio pieražyŭ. Mianie mnoha pałochali, i ŭžo niama čym spałochać. Ale mnie škada ciabie, Marho, voś u čym fokus, voś čamu ja i paŭtaraju adno i toje. Apamiatajsia! Našto tabie kalečyć svajo žyccio, zviazvacca z chvorym i žabrakom? Viartajsia dadomu! Škaduju ciabie, tamu hetak i havaru.
— Ech ty, ty, — Marharyta kivała rastrapanaju hałavoju, — ech ty, małavierny niaščasny čałaviek. Ja z-za ciabie ŭčora ŭsiu noč tresłasia hołaja, ja straciła svaju pryrodu, pamianiała jaje na novuju, niekalki miesiacaŭ ja siadzieła ŭ ciomnaj kamorcy i dumała tolki pra adno — pra navalnicu nad Jeršałaimam, ja vypłakała svaje vočy, a ciapier, kali zvaliłasia na hołaŭ ščascie, ty mianie prahaniaješ? Nu što ž, ja pajdu, pajdu, ale viedaj, što ty žorstki čałaviek! Jany spustošyli tvaju dušu!
Horkaja piaščota zachlisnuła majstrava serca, i, nieviadoma čamu, jon zapłakaŭ, utknuŭšysia tvaram u Marharyciny vałasy.
A jana płakała, šaptała, całavała jaho, i palcy jaje trymcieli na skroniach majstra.
— Ach pavucina, pavucina, na vačach u mianie sivieje tvaja hałava… ach maja, maja šmatpakutnaja hałava! Pahladzi, jakija ŭ ciabie vočy! Pustynia ŭ ich… A plečy, plečy pryhnutyja ciažaram… Skalečyli, skalečyli… — Marharyta ŭsio bolej i bolej błytałasia ŭ havorcy, skałanałasia ad płaču.
Tady majstar vycier vočy, padniaŭ z kaleniaŭ Marharytu, ustaŭ sam i skazaŭ cviorda:
— Chopić! Ty prysaramaciła mianie. Ja bolš nikoli nie zbajusia i nie budu havaryć pra heta, supakojsia. Ja viedaju, što my aboje achviary svaje dušeŭnaje chvaroby, jakuju ja, mahčyma, pieradaŭ i tabie… Što ž, my razam i budziem tryvać jaje.
Marharyta prytuliłasia da vucha majstra hubami i zašaptała:
— Klanusia tabie svaim žycciom, klanusia ŭhadanym taboj synam astrołaha — usio budzie dobra.
— Nu, chopić, chopić, — adazvaŭsia majstar, zasmiajaŭsia i dadaŭ: — Viadoma, kali ludzi abrabavanyja ŭščent, jany šukajuć ratunku ŭ nieziamnoj sile! Što ž, zhodny šukać i tam.
— Nu voś, nu voś, ty raniejšy, ty smiaješsia, — adkazała Marharyta, — i nu ciabie k čortu z tvaimi vučonymi słoŭkami. Nieziamnaja ci ziamnaja — mnie ŭsio roŭna! Ja chaču jesci.
I jana pavałakła majstra za rukaŭ da stała.
— Ja nie ŭpeŭnieny, što hetaja ježa nie pravalicca zaraz skroź ziamlu albo nie vylecić praz akno, — havaryŭ toj zusim spakojna.
— Jana palacić!
I ŭ hety čas u akiency pačuŭsia huhniavy hołas:
— Mir vam.
Majstar zdryhanuŭsia, a pryvyčnaja ŭžo da niezvyčajnych pryhod Marharyta ŭskryknuła:
— A, heta ty, Azazieła! Aj, jak dobra, jak choraša! — i šapnuła majstru: — Voś bačyš, nas nie pakinuli! — i kinułasia admykać dzviery.
— Ty choć zachinisia, — kryknuŭ joj usled majstar.
— Naplavać mnie na heta, — adkazała Marharyta ŭžo z kalidorčyka.
I voś užo Azazieła pakłaniŭsia, pavitaŭsia z majstram, bliskaŭ na jaho svaim kryvym vokam, a Marharyta ŭsklikvała:
— Ach, jak ja rada! Ja nikoli hetak nie radavałasia ŭ žycci? Vybačajcie, Azazieła, što ja hołaja!
Azazieła prasiŭ nie turbavacca, zapeŭniŭ, što jon pabačyŭ nie tolki hołych žančyn, ale navat žančyn z abłuplenaju skuraju, achvotna prysieŭ da stała, pastaviŭ u kucie la piečki niejki skrutak u ciomnaj parčy.
Marharyta pasłužliva naliła Azaziełu kańiaku, i toj achvotna vypiŭ jaho. Majstar nie spuskaŭ z Azazieły vačej, zredku pad stałom ščypaŭ siabie za levuju ruku. Ale heta nie dapamahała. Azazieła nie rastvaraŭsia ŭ pavietry, dy ŭ hetym, pa praŭdzie havoračy, nie było i nieabchodnasci. Ničoha strašnaha ŭ ryžavatym, nievialikaha rostu čałaviečku nie było, chiba što voka z bialmom, ale heta byvaje i biez usiakich čaraŭ, dy adziennie nie zusim pryvyčnaje — niejkaja rasa albo płašč, ale kali zadumacca, to i takoje adziennie možna ŭbačyć. Kańiak jon taksama piŭ spraŭna, jak i ŭsie narmalnyja ludzi, poŭnymi čarkami, i nie zakusvaŭ. Ad hetaha samaha kańiaku ŭ majstra zašumieła ŭ hałavie, i jon pačaŭ dumać.
„Nie, praŭda Marharycina! Viadoma, pierada mnoj pasłaniec djabła. Dy ja ž sam nie pazniej jak učora nočču dakazvaŭ Ivanu, što toj sustreŭ na Patryjarchavych mienavita satanu, a ciapier čamuści spałochaŭsia i pačaŭ marmytać, plesci štości pra hipnatyzioraŭ i pra halucynacyi. Jakija tut k čortu hipnatyziory!”
Ion pačaŭ pryhladacca da Azazieły i pierakanaŭsia, što ŭ vačach u taho josć niejki kłopat, niejkaja dumka, pra jakuju jon pakul što maŭčyć. „Ion nie prosta ŭ hosci, jon zjaviŭsia z niejkim daručenniem”, — dumaŭ majstar.
Naziralnasć nie padmanuła jaho.
Pasla taho jak vypiŭ treciuju šklanku kańiaku, jaki na Azaziełu zusim nie dziejničaŭ, hosć zahavaryŭ:
— Davoli ŭtulny padvalčyk, čort pabiary! Adno tolki pytannie ŭznikaje, što ŭ im rabić, u hetym padvalčyku?
— Pra heta i ja havaru, — zasmiajaŭšysia, adkazaŭ majstar.
— Navošta vy mianie tryvožycie, Azazieła? — spytałasia Marharyta. — Jak-niebudź!
— Što vy, što vy! — uskliknuŭ Azazieła. — Ja i nie dumaŭ vas tryvožyć. Ja i sam viedaju — jak-niebudź. Aha! Ledź nie zabyŭsia… Miesir pryvitannie vam pieradavaŭ i taksama zahadaŭ pieradać, što zaprašaje vas na nievialikuju prahulanku, kali, viadoma, vy zachočacie. Dyk što vy skažacie?
Marharyta pad stałom šturchnuła majstra.
— Z vialikim zadavalnienniem, — adkazaŭ majstar, razhladajučy Azaziełu, a toj praciahvaŭ:
— My spadziajomsia, što i Marharyta Mikałajeŭna nie admovicca ad hetaha?
— Ja nie admoŭlusia, — skazała Marharyta, i znoŭ jaje naha prajechała pa majstravaj nazie.
— Cudoŭnaja reč! — uskliknuŭ Azazieła. — Voś heta ja lublu! Raz-dva — i hatova! Nie toje što tady ŭ Alaksandraŭskim sadzie.
— Nie ŭspaminajcie pra heta, Azazieła! Ja tady była durnaja. Dy mianie nie treba nadta i vinavacić — nie kožny ž dzień sustrakaješsia z niačystaju siłaju!
— Viadoma, — pacvierdziŭ Azazieła, — kab kožny dzień, heta było b pryjemna!
— Mnie i samoj padabajecca chutkasć i aholenasć, — havaryła Marharyta, — chutkasć i aholenasć… Jak z maŭziera — raz! Ach, jak jon stralaje! — uskryknuła Marharyta, zviartajučysia da majstra. — Siamiorka pad paduškaj, i ŭ luboje ačko! — Marharyta pačała pjanieć, i vočy ŭ jaje razharelisia.
— Ja znoŭ zabyŭsia, — kryknuŭ Azazieła i lapnuŭ siabie pa łbie, — zusim zakruciŭsia! Miesir prysłaŭ vam padarunak, — tut jon zviarnuŭsia da majstra, — butelku vina. Prašu zaŭvažyć, što heta toje samaje vino, jakoje piŭ prakuratar Judei. Falernskaje vino.
Viadoma, heta vyklikała vialikuju cikaŭnasć u majstra i ŭ Marharyty. Azazieła dastaŭ z čornaje pachavalnaje parčy zusim zzielanieły zban. Vino niuchali, nalili ŭ šklanki, hladzieli skroź jaho na sviatło ŭ aknie, jakoje znikała pierad navalnicaju. Bačyli, jak usio farbujecca ŭ kryvavy koler.
— Za zdaroŭie Vołanda! — uskliknuła Marharyta i padniała svaju šklanku.
Usie ŭtraich vypili sa šklanak pa vialikim hłytku. Adrazu pieradnavalničnaje sviatło pačało patuchać u vačach majstra, pierachapiła dychannie, jon adčuŭ, što prychodzić kančyna. Jon bačyŭ jašče, jak smiarotna pabialełaja Marharyta praciahvaje da jaho ruki, padaje hałavoj na stol, a potym spaŭzaje na padłohu.
— Zabojca… — uspieŭ jašče kryknuć majstar.
Ion schapiŭ nož sa stała, kab udaryć Azaziełu, ale ruka biezdapamožna slizhanuła pa nastolniku, usio ŭ padvale pafarbavałasia ŭ čorny koler, a potym i zusim znikła. Jon upaŭ dahary i, padajučy, rassiek skuru na skroni ab roh biuro.
Kali atručanyja zacichli, Azazieła pačaŭ dziejničać. Najpierš jon kinuŭsia ŭ akno, i praz niekalki imhnienniaŭ byŭ u asabniaku, u jakim žyła Marharyta Mikałajeŭna. Zaŭsiody punktualny i akuratny, Azazieła chacieŭ pravieryć, ci ŭsio vykanana jak naležyć. Usio akazałasia ŭ poŭnym paradku. Azazieła bačyŭ, jak sumnaja žančyna, jakaja čakała svajho muža, vyjšła sa svaje spalni, raptoŭna pabialeła, schapiłasia za serca, kryknuła biezdapamožna:
— Nataša! Chto-niebudź… da mianie, — upała na padłohu ŭ hascioŭni, nie dajšoŭšy da kabinieta.
— Usio ŭ paradku, — skazaŭ Azazieła.
Praz imhniennie jon byŭ la miortvych zakachanych. Marharyta lažała, utknuŭšysia tvaram u dyvančyk. Svaimi žaleznymi rukami Azazieła pieraviarnuŭ jaje, jak lalku, tvaram da siabie i pryhledzieŭsia da jaje. Na jaho vačach tvar u atručanaj mianiaŭsia. Navat u pryciemkach, jakija nasunulisia, było vidać, jak znikała časovaja kasavokasć, žorstkasć, hrubavatasć tvaru. Tvar niabožčycy pasviatleŭ, narešcie pamiakčeŭ, askal pierastaŭ być drapiežnym, a zrabiŭsia prosta žanočym pakutlivym askałam. Tady Azazieła razniaŭ jaje biełyja zuby i ŭliŭ u rot niekalki kropiel taho samaha vina, jakim i atruciŭ. Marharyta ŭzdychnuła, pačała ŭstavać biez dapamohi Azazieły, sieła i słaba spytałasia:
— Za što, Azazieła, za što? Što vy zrabili sa mnoj?
Jana ŭbačyła lažačaha majstra, zdryhanułasia i prašaptała:
— Hetaha ja nie čakała… zabojca!
— Dy nie ž, nie, — adkazaŭ Azazieła, — zaraz i jon ustanie. Ach, čamu vy ŭsie hetakija niervovyja!
Marharyta pavieryła jamu adrazu, hetaki pierakanaŭčy byŭ hołas u ryžaha demana. Jana ŭschapiłasia, dužaja i žyvaja, i pamahła napaić lažačaha vinom. Toj raspluščyŭ vočy, ciažka zirnuŭ i z nianavisciu paŭtaryŭ svajo apošniaje słova:
— Zabojca…
— Ach! Zniavaha zvyčajna zjaŭlajecca ŭznaharodaj za dobruju rabotu, — adkazaŭ Azazieła. — Niaŭžo vy slapy? Nu razhledźciesia choć zaraz!
Tut majstar ustaŭ, zirnuŭ navokal žyvym i svietłym pozirkam i spytaŭsia:
— Što abaznačaje ŭsio heta?
— Jano abaznačaje, — adkazaŭ Azazieła, — što nam para. Užo hrom hrymić, vy čujecie? Ciamnieje. Koni bjuć kapytami, dryžyć uvieś maleńki sad. Razvitvajciesia z padvałam, razvitvajciesia chutčej.
— A, razumieju, — skazaŭ majstar i azirnuŭsia, — vy nas zabili, my miortvyja. Ach, jak heta razumna! Jak heta ŭ čas! Ciapier ja zrazumieŭ vas!
— Ach, zlitujciesia, — adkazaŭ Azazieła, — ci heta vas ja čuju? Vaša siabroŭka nazyvaje vas majstram, vy dumajecie, dyk jak ža vy možacie być miortvym? Chiba dla taho, kab ličyć siabie žyvym, treba abaviazkova siadzieć u padvale ŭ adnoj tolki kašuli i balničnym spodnim? Heta smiešna!
— Ja zrazumieŭ usio, što vy havaryli, — uskryknuŭ majstar, — nie praciahvajcie! Vaša praŭda tysiaču razoŭ!
— Vialiki Vołand, — pačała dapamahać jamu Marharyta, — vialiki Vołand! Jon prydumaŭ usio namnoha lepš, čym ja. Ale tolki raman, raman, — kryčała jana majstru, — raman zabiary z saboj, kudy b ty tolki nie lacieŭ!
— Nie treba, — adkazaŭ majstar, — ja viedaju jaho na pamiać.
— A ty ni słova, nivodnaha słova z jaho nie zabudzieš? — pytałasia Marharyta, pryciskałasia da kachanka i vycirała jamu kroŭ sa skroni.
— Nie chvalujsia! Ja ciapier ničoha i nikoli nie zabudu, — adkazaŭ majstar.
— Tady ahoń, — kryknuŭ Azazieła. — Ahoń, z jakoha ŭsio pačałosia, i jakim my ŭsio kančajem.
— Ahoń! — strašna kryknuła Marharyta.
Akienca ŭ padvale hruknuła, vietram adahnała ŭbok štoru. U niebie viesieła i koratka hrymnuła. Azazieła ŭsunuŭ kipciurystuju ruku ŭ piečku, dastaŭ kurodymnuju hałaviešku i padpaliŭ nastolnik na stale. Potym stos starych haziet, a zatym rukapis i firanku na aknie.
— Hary, hary, raniejšaje žyccio!
— Harycie, pakuty! — kryčała Marharyta.
Pakoj užo pakałychvaŭsia barvovymi słupami, i razam z dymam vylecieli z dzviarej troje, uzbiehli pa muravanaj lesvicy navierch i apynulisia ŭ dvoryku. Pieršaje, što jany ŭbačyli, heta zabudoŭščykavu kucharku, jakaja siadzieła na ziamli; pobač była rassypana bulba i niekalki pučkoŭ cybuli. Kucharku možna było zrazumieć. Troje čornych koniej chrapli la chleŭčuka, dryžali i kapytami ŭzbivali ziamlu fantanami. Marharyta ŭskočyła pieršaja, za joj Azazieła, apošnim majstar. Kucharka zastahnała, chacieła padniać ruku, kab pierachryscicca, ale Azazieła hrozna kryknuŭ z siadła:
— Adrežu ruku! — Jon svisnuŭ, i koni, łomiačy haliny lipy, urezalisia ŭ čornuju chmaru. Adrazu z akienca ŭ padvale pavaliŭ dym. Unizie pačuŭsia słaby niaščasny kucharčyn kryk:
— Harym!..
Koni imčali ŭžo nad dachami Maskvy!
— Ja chaču razvitacca z horadam, — kryknuŭ majstar Azaziełu, jaki lacieŭ napieradzie. Hrom prahłynuŭ kaniec majstravaha skaza.
Azazieła kiŭnuŭ hałavoj i pahnaŭ svajho kania hałopam. Nasustrač letunam imkliva niesłasia chmara, ale jašče nie sypała daždžom.
Jany lacieli nad bulvaram, bačyli, jak razbiahajucca postaci, jak chavajucca ad daždžu. Padali pieršyja kropli. Jany pralacieli nad dymam — usim, što zastałosia ad Hrybajedava. Jany pralacieli nad horadam, jaki ŭžo zalivała ciemra. Nad imi ŭspychvali małanki. Potym dachi zmianilisia zielaninaju.
Tady tolki linuŭ doždž i pieratvaryŭ letunoŭ u try vialikija puchiry.
Marharycie ŭžo było znajoma adčuvannie palotu, a majstru — nie, i jon zdziviŭsia tamu, jak chutka jany apynulisia la mety, u taho, z kim jon chacieŭ razvitacca, tamu što jamu bolš nie było z kim razvitvacca. Jon adrazu paznaŭ skroź doždž budynak kliniki Stravinskaha, raku i dobra vyvučany im bor na druhim bierazie. Jany pryziamlilisia ŭ hai na palanie, niepadalok ad kliniki.
— Ja pačakaju vas tut, — kryčaŭ Azazieła, skłaŭšy ruki ruparam, i to znikaŭ, to ŭznikaŭ pry sviatle małanki ŭ šeraj scianie, — razvitvajciesia, tolki chutčej!
Majstar i Marharyta saskočyli z koniej i palacieli, zamilhali, jak vadzianyja cieni, praz kliničny sad. Jašče praz niekalki imhnienniaŭ majstar pryvyčnaju rukoju rassoŭvaŭ rašotku na aknie pałaty № 117. Marharyta išła sledam. Jany zajšli da Ivanki, nikim nie prykmiečanyja pad hrukatannie i zavyvannie navalnicy. Majstar spyniŭsia la łožka.
Ivanka lažaŭ nieruchoma, jak i tady, kali ŭpieršyniu hladzieŭ na navalnicu ŭ domie svajho spačynu. Jon nie płakaŭ, jak minuły raz. Kali jon razhledzieŭ jak sled ciomnuju postać, jakaja ŭvarvałasia da jaho z bałkona, jon pryŭstaŭ, praciahnuŭ ruki i skazaŭ radasna:
— A, heta vy, a ja ŭsio čakaju, čakaju vas. Voś i vy, moj susied.
Majstar adkazaŭ jamu:
— Ja tut! Ale bolej vašym susiedam, na žal, nie budu. Ja adlataju nazaŭsiody, tamu i pryjšoŭ, kab razvitacca.
— Ja pra heta viedaju, ja zdahadaŭsia, — cicha adkazaŭ Ivan i spytaŭ: — Vy sustreli jaho?
— Sustreŭ, — skazaŭ majstar, — ja pryjšoŭ razvitacca z vami, bo vy byli apošnim i adzinym čałaviekam, z kim ja havaryŭ u apošni čas.
Ivanka pasviatleŭ i skazaŭ:
— Heta dobra, što vy siudy zalacieli. Ja słova svajo strymaju, vieršykaŭ bolš pisać nie budu. Mianie ciapier inšaje cikavić, — Ivanka ŭsmichnuŭsia i nienarmalnymi vačyma hladzieŭ paŭz majstra, — ja inšaje chaču napisać. Ja tut, pakul lažaŭ, viedajecie, pra mnohaje pieradumaŭ i mnohaje zrazumieŭ.
Majstar raschvalavaŭsia z-za hetych słoŭ, prysieŭ na krajok Ivankavaha łožka:
— Voś heta dobra, dobra. Vy pra jaho praciah napišacie!
Ivankavy vočy zaharelisia.
— A chiba vy sami nie budziecie? — jon apusciŭ hałavu i zadumliva dadaŭ: — Aj, dy čaho ja pytajusia, — Ivanka kosa zirnuŭ na padłohu, pahladzieŭ spałochana.
— Aha, — skazaŭ majstar, i hołas jaho zdaŭsia Ivanku nieznajomym i hłuchim, — ja ŭžo bolej nie budu pisać pra jaho. Ja budu zaniaty inšym.
Skroź pošum navalnicy pačuŭsia svist.
— Vy čujecie? — spytaŭsia majstar i ŭstaŭ z łožka.
— Navalnica šumić…
— Nie, heta mianie kličuć, mnie para, — rastłumačyŭ majstar i ŭstaŭ z pascieli.
— Pačakajcie! Jašče adno słova, — paprasiŭ Ivan, — a vy jaje znajšli? Jana nie zdradziła vam?
— Voś jana, — adkazaŭ majstar i pakazaŭ na scianu.
Ad biełaje sciany stupiła ciomnaja Marharyta i padyšła da łožka. Jana doŭha hladzieła na junaka, i ŭ vačach u jaje była skrucha.
— Biedny, biedny, — niačutna prašaptała Marharyta i nachiliłasia da pascieli.
— Jakaja pryhožaja, — biez zajzdrasci, ale z sumam i niejkim zamiłavanniem pramoviŭ Ivan, — bačyš, jak u vas usio dobra atrymałasia. A voś u mianie nie hetak. — Tut jon padumaŭ i zadumliva dadaŭ: — Chacia, mahčyma, i hetak…
— Hetak, hetak, — prašaptała Marharyta i zusim nachiliłasia, — voś ja vas pacałuju ŭ łob, i ŭsio ŭ vas budzie jak naležyć… vy mnie paviercie, ja ŭsio bačyła, ja viedaju.
Iunak abchapiŭ jaje za šyju, i jana pacałavała jaho.
— Byvaj, vučań, — ledź čutna pramoviŭ majstar i pačaŭ rastavać u pavietry. Jon znik, z im razam znikła i Marharyta, začynilisia za imi kraty na bałkonie.
Ivanka zachvalavaŭsia. Jon sieŭ na łožku, tryvožna azirnuŭsia, navat zastahnaŭ, zahavaryŭ sam z saboju, ustaŭ. Navalnica bušavała macniej i macniej i, mabyć, rastryvožyła jaho dušu. Chvalavała jaho taksama i toje, što za dzviaryma jon svaim pryvykłym da cišyni słycham ułaviŭ paspiešnyja kroki, hłuchija hałasy za dzviaryma. Jon klikaŭ, niervavaŭsia, uzdryhvaŭ:
— Praskoŭia Fiodaraŭna!
Praskoŭia Fiodaraŭna ŭžo zachodziła ŭ pakoj, zapytalna i tryvožna hladzieła na Ivanku.
— Što? Što takoje? — pytałasia jana. — Navalnica chvaluje? Nu, ničoha, ničoha… Zaraz dapamožam. Zaraz ja doktara pakliču.
— Nie, Praskoŭia Fiodaraŭna, nie patrebna doktara klikać, — skazaŭ Ivanka i niespakojna hladzieŭ nie na Praskoŭiu Fiodaraŭnu, a na scianu, — sa mnoj ničoha takoha. Ja razbirajusia ciapier, vy nie bojciesia. Vy mnie lepš skažycie, — zadušeŭna spytaŭsia Ivan, — a što tam zaraz pobač u sto vasiemnaccatym pakoi zdaryłasia?
— U vasiemnaccatym? — pierapytałasia Praskoŭia Fiodaraŭna, i vočy ŭ jaje zabiehali. — Dy ničoha tam nie zdaryłasia. — Ale hołas byŭ falšyvy, Ivanka adrazu zmikiciŭ i skazaŭ:
— Ech, Praskoŭia Fiodaraŭna! Vy taki čałaviek praŭdzivy… Vy dumajecie, ja bušavać pačnu? Nie, Praskoŭia Fiodaraŭna, nie budzie hetaha. Vy lepš ščyra skažycie. Ja skroź scianu adčuvaju.
— Skanaŭ vaš susied, — prašaptała Praskoŭia Fiodaraŭna, nie mohučy pieraadoleć svaju praŭdzivasć i dabratu, i spałochana zirnuła na Ivanku, asvietlenaja sviatłom małanki. Ale z Ivankam ničoha strašnaha nie zdaryłasia. Jon šmatznačna padniaŭ palec i skazaŭ:
— Ja hetak i viedaŭ! Ja zapeŭnivaju vas, Praskoŭia Fiodaraŭna, što ŭ horadzie zaraz skanaŭ jašče adzin čałaviek. Ja navat viedaju chto, — tut Ivanka tajamniča ŭsmichnuŭsia, — heta žančyna.