ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

Maggie wstała, żeby rozprostować nogi, i automatycznie zaczęła swój rytualny spacer. Prawdziwe spotkanie zaczęło się dopiero w chwili, gdy senator znalazł się w swojej limuzynie i ruszył do centrum. Wtedy dopiero nieocenzurowane raporty i fotografie zjawiły się na stole w pokoju konferencyjnym obok kubków z kawą, puszek pepsi, butelek wody i kanapek, które Cunningham zamówił z kafeterii.

Stara sztalugowa tablica, którą Cunningham tak lubił, była już niemal zapełniona. Z jednej strony znajdowały się na niej następujące słowa:

Taśma klejąca

Kapsułka cyjanku

Ślad spermy

Ślady po kajdankach: brak kajdanek na ciele ofiary

Ślad po uduszeniu: prawdopodobnie sznur z brokatem

Prawdopodobnie DNA spod paznokci

Miejsce zbrodni: wyreżyserowane

Niezidentyfikowane okrągłe ślady na ziemi

Z drugiej strony pod nagłówkiem „Niepotwierdzone” widniała krótsza lista, stanowiąca pierwszy zarys portretu psychologicznego sprawcy:

Mańkut

Zorganizowany, choć ryzykant

Zna procedury policyjne

Przygotowany: przyniósł ze sobą broń

Może mieć dobry kontakt z otoczeniem, ale nie szanuje innych

Czerpie satysfakcję z patrzenia na cierpienia ofiary

Silne poczucie własnej wartości i własnych praw, wygórowane ambicje

Cunningham zdjął marynarkę i zabrał się do pracy natychmiast po wyjściu senatora Briera, ale jak dotąd nie wyjaśnił im, dlaczego obradowali w Quantico, a nie w kwaterze głównej FBI. Podobnie nie raczył im wytłumaczyć, dlaczego stanął na czele stworzonej w nadzwyczajnym trybie grupy do zadań specjalnych, a nie, jak nakazywałaby rutyna, złożonej z agentów specjalnych ze stołecznego biura, ani też czemu w ogóle poproszono pracowników Wydziału Pomocniczego o włączenie się i obejrzenie miejsca zbrodni, nie informując ich jednak, że ofiara jest córką senatora Stanów Zjednoczonych. Nie raczył im rozjaśnić sytuacji w żadnej z tych kwestii, a nikt, w tym także Maggie, nie miał ochoty ciągnąć go za język.

Wiele rzeczy przed nimi zataił, za to ze trzy razy powtórzył, że żadna informacja związana ze sprawą nie może wyjść poza ich szóstkę, bez żadnego wyjątku. Wszyscy byli zawodowcami. Wszyscy znali reguły. No, może prócz Racine. Maggie zastanawiała się, czy Cunningham jej ufa. Może ma wątpliwości, i dlatego wstrzymuje się z wyjaśnieniami? Oczywiście nie może się pozbyć Racine, bo grupa specjalna musi mieć kogoś z lokalnej policji, a skoro Racine została przydzielona do sprawy, było logiczne, że będzie z nimi współpracować.

– Zdaniem Wenhoffa zgon nastąpił na skutek uduszenia przy pomocy rąk – powiedział Keith Ganza.

Cunningham znalazł na tablicy napis „ślady po uduszeniu” i dopisał: „uduszenie przy pomocy rąk”.

– Uduszona rękami? A co ze śladami po podwiązaniu? – spytał Tully, pokazując szyję młodej kobiety na zdjęciach z autopsji.

Keith sięgnął po kilka z tych zdjęć, wziął do ręki jedno i popchnął je do Tully’ego.

– Widzisz te siniaki i te pionowe półksiężyce? Siniaki powstały pod uciskiem kciuków. Półksiężyce zostawiły jego palce, a te poziome ślady zrobiła ona. Siniaki i otarcia są w idealnej pozycji, żeby złamać kość gnykową. To ta kość u podstawy języka. – Pokazał to miejsce na jednym ze zdjęć. – Mamy tutaj też złamania chrząstek krtani i tchawicy. Wszystkie świadczą o uduszeniu przy pomocy rąk i nadmiernej sile.

– Facet z całą pewnością posługiwał się jakimś sznurkiem. – Racine podniosła się i przez ramię Tully’ego spojrzała na zdjęcia. – Po jakie licho miałby nagle dusić ją rękami?

Maggie zauważyła, że Racine pochyla się tak mocno, iż jej piersi ocierają się o plecy Tully’ego. Odwróciła się i spotkała się wzrokiem z Gwen. Oczy przyjaciółki mówiły jej, że dokładnie zna myśli Maggie, a zmarszczka na czole Gwen przestrzegła ją, żeby nie próbowała wyskakiwać ze swoim sarkazmem.

– Może posłużył się rękami, kiedy zakończył tę swoją chorą grę doprowadzania jej do nieprzytomności i budzenia na nowo. Może bardziej ufał swoim rękom i sądził, że w ten sposób skuteczniej zakończy swoje dzieło – rzekła Maggie, po czym odwróciła się i wyjrzała przez okno. Pamiętała szyję dziewczyny i nie musiała patrzeć na zdjęcia. Potrafiła bez trudu przywołać przed oczy wydarzenia, które doprowadziły do tego, że ta szyja stała się czarno-sina, niemal w takim kolorze, jaki przybrało właśnie niebo, napuchnięte od ciemnych chmur. O szyby zaczął postukiwać drobny deszcz. – Może sznur był dla niego za mało osobisty – dodała, nie patrząc na zebranych.

– Za to ona potraktowała to na tyle osobiście, że poczęstowała go paznokciami – oznajmił Ganza, natychmiast przywołując uwagę Maggie. – Większość komórek skóry pod paznokciami ofiary należy do niej, ale udało jej się drapnąć napastnika kilka razy. Wystarczy do zbadania jego DNA. Sprawdzamy teraz, czy mamy do czynienia z tym samym DNA co w spermie.

– No a co z tą kapsułką cyjanku? – pytała dalej Racine. – I tym zaróżowieniem skóry? Stan mówił, że mogła je spowodować trucizna.

Maggie odwróciła się i zerknęła na Tully’ego. Potem oboje spojrzeli na Cunninghama. No właśnie, co z tą kapsułką? Unikali rozmowy o prawdopodobnym związku pomiędzy śmiercią córki senatora i pięcioma młodymi samobójcami z lasu w Massachusetts. To nie może być zbieg okoliczności, zresztą Maggie nie wierzyła w coś takiego. Ktoś zadał sobie sporo trudu, by mieć pewność, że oni dostrzegą ten związek. Ktoś być może chciał zwrócić ich uwagę na swój czyn, a raczej na swoją zemstę.

– Trucizna faktycznie zostawia takie różowawe zabarwienie. W tym przypadku część cyjanku przedostała się do organizmu, ale bardzo niewiele -odpowiadał Keith, choć chyba tylko Racine była zainteresowana.

– A więc… – odezwała się pani detektyw, pocierając czoło, jakby bardzo głęboko myślała. – A więc po co ją dusił, skoro już dał jej ten cyjanek i zakleił usta? Czy tylko ja uważam, że to bez sensu? |

– Kapsułka to tylko zagranie na efekt – powiedział w końcu Cunningham, mówiąc tak, jakby rzucał jakieś banalne stwierdzenie. Wytarł dłonie z kredy i wziął kanapkę z szynką. Ugryzł ją, nawet na nią nie patrząc, skupiony na wykresach i raportach policyjnych rozłożonych na stole.

Racine, siadłszy na powrót, poruszyła się niecierpliwie.

– Na pewno pani słyszała o wypadkach w Massachusetts. – Cunningham w dalszym ciągu nie patrzył na panią detektyw, tylko przeglądał raporty. – Pięciu młodych mężczyzn popełniło samobójstwo, zażywając identyczne kapsułki z cyjankiem, zanim otworzyli ogień do agentów ATF i FBI. Z jakiegoś powodu ktoś chce, abyśmy zauważyli, że ma to związek z córką senatora Briera.

Racine poderwała się i popatrzyła po twarzach zebranych. Dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że tylko dla niej jest to nowa informacja.

– I wszyscy, cholera, wiedzieliście o tym od początku?

– Informacja na temat cyjanku jest poufna, jak na razie udało się utrzymać ją w tajemnicy przed mediami.

Racine usiadła, słysząc jego ton.

– I tak ma pozostać, detektywie Racine. Rozumie pani?

– Oczywiście. Ale jeśli mam być członkiem tej grupy specjalnej, oczekuję, że będę na bieżąco o wszystkim informowana.

– To sprawiedliwy układ.

– Więc to było morderstwo z zemsty? – Nie pozwoliła sobie już odebrać głosu.

Maggie była pod wrażeniem. Przeniosła spojrzenie za okno, gdy Racine popatrzyła w jej stronę.

– Na tym etapie nie możemy odrzucić takiego motywu – odparł Cunningham między dwoma kęsami kanapki.

– Może powie mi pan teraz, skąd pan o tym wiedział, zanim doszliśmy, że chodzi o córkę senatora?

– Słucham?

Maggie spojrzała na Cunninghama, Racine zadała bowiem głośno pytanie, które wszystkich po cichu dręczyło. Ta kobieta ma faktycznie więcej odwagi niż rozumu.

– Dlaczego poproszono o współpracę Wydział Pomocniczy? – pytała dalej, niewzruszona stanowiskiem Cunninghama ani jego kwaśną miną. Maggie pomyślała, że jeśli Racine rzeczywiście ma ambicje dostania się do FBI, to właśnie w tej chwili pozbawia się istotnych referencji.

– Zabójstwo na terenie federalnym należy do służb federalnych – odpowiedział swoim najchłodniejszym, najbardziej autorytarnym tonem zastępca dyrektora – i dlatego FBI odpowiada za to śledztwo…

– Taa, tyle to sama wiem. Ale skąd Wydział Pomocniczy? – Racine nie poddawała się. Maggie zerknęła, co zrobi Cunningham. Wszyscy patrzyli na niego, czekając na jego reakcję.

Przesunął do góry okulary i rozejrzał się.

– Wczoraj rano otrzymaliśmy anonimowy telefon – zdradził wreszcie, wbijając ręce w kieszenie i opierając się o podium obok tablicy. – Ktoś dzwonił z automatu w muzeum. Powiedział tylko tyle, że znajdziemy coś interesującego w FDR Memorial. Dodzwonił się bezpośrednio do mnie.

Wszyscy milczeli, czekając na dalsze słowa szefa.

– Nie wiem, dlaczego wybrał akurat mnie – dodał Cunningham po chwili, bowiem nikt, nawet Racine, nie poważył się zadać mu kolejnego pytania. – Może wiedział, że byłem na miejscu zbrodni w Massachusetts. – Przeniósł wzrok na Maggie. – Zacytowano panią w „Timesie”, więc łatwo wyciągnąć z tego wniosek, że zajmujemy się tą sprawą.

Maggie zaczerwieniła się, żałując, że cokolwiek powiedziała. Tamtego ranka, kiedy pogrążona w rozmyślaniach schodziła po schodach J. Edgar Hoover Building, zaskoczył ją dziennikarz z tej gazety. Zapytał o agenta Delaneya. Nie była w stanie ukryć złości i rzuciła mu po prostu, że złapią tych, którzy odpowiadają za tę zbrodnię. Nie powiedziała nic więcej, ale w wieczornym wydaniu „Washington Times” ukazał się artykuł, w którym dziennikarz przedstawił ją jako psychologa kryminalnego, sugerując, że jej wydział jest zaangażowany w sprawę.

– Nic się nie stało. – Cunningham uspokajał ją, machając ręką. – Dla nas liczy się, żeby znaleźć tego łajdaka. Agencie Tully, jak poszło z Emmą i agentką LaPlatz?

– Moim zdaniem dobrze. – Maggie zauważyła, że Tully wrócił już do siebie. Wyjął kopię rysunku z teczki i położył na zagraconym stole. – Nie wiemy, czy ten Brandon ma z tym coś wspólnego, w każdym razie tamtego wieczoru Emma na pewno widziała go z Ginny Brier. Agentka LaPlatz rozsyła w tej chwili jego portret pamięciowy faksem do wszystkich organów ochrony porządku publicznego w promieniu stu kilometrów, z notatką, że facet jest pilnie poszukiwany w celu przesłuchania.

– Przesłuchania i zapewne dobrowolnego badania DNA. Musimy go znaleźć, detektywie Racine – rzekł Cunningham, biorąc do ręki rysunek. – Może roześle pani kilku policjantów z tym portretem, żeby sprawdzili, czy w sobotę rano nikt nie widział Brandona w okolicy muzeum. Niewykluczone, że jest to nasz tajemniczy rozmówca telefoniczny.

Racine przytaknęła posłusznie.

– Musimy się także dowiedzieć, co to za grupa, do której należeli ci chłopcy z Massachusetts. Do tej pory nic nie mamy. – Spojrzał na Gwen. – Jeden z nich przeżył, ale jak dotąd nie chciał z nikim rozmawiać. A zapewne posiada ważne informacje. Mogłaby pani spróbować się z nim porozumieć?

– Oczywiście – odparła Gwen bez wahania.

Tully wyciągnął ulotkę, którą Maggie widziała u niego już wcześniej. Wciąż była złożona w harmonijkę, więc Tully próbował ją wygładzić, prasując ręką stronę ze zdjęciem mężczyzny.

– Byłbym zapomniał. Znalazłem to obok pomnika w sobotę rano. To ulotka tej grupy, która w sobotę wieczorem zorganizowała spotkanie modlitewne. Emma uważa, że Brandon należy do tej grupy. Jeśli Wenhoff nie myli się co do czasu zgonu, morderstwo zostało popełnione wtedy, gdy na dole trwało jeszcze spotkanie.

Cunningham wyciągnął się nad stołem, żeby się przyjrzeć ulotce. Maggie odwróciła wzrok od okna.

– To jest to – oznajmiła, czytając napis drukowanymi literami. – Kościół Duchowej Wolności. Właśnie ta organizacja non profit jest właścicielem domu letniskowego w Massachusetts.

– Jest pani pewna?

Skinęła głową, szukając wzrokiem potwierdzenia u Ganzy. Wszyscy wstali i zaczęli uważnie przyglądać się ulotce. Maggie spojrzała na mężczyznę na fotografii, przystojnego, ciemnowłosego, koło pięćdziesiątki, o aparycji gwiazdora filmowego. Potem przeczytała podpis pod zdjęciem i jej żołądek przewrócił się do góry nogami. Wielebny Joseph Everett. Jezu! Człowiek, który być może stoi za tymi zbrodniami, jest wybawcą jej matki!

Загрузка...