ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY

Zamknął oczy i oparł głowę o zagłówek, ale mdłości nie ustawały. Jakim cudem dostał choroby lokomocyjnej? To niemożliwe. To musi być coś innego. Może winne jest podniecenie, oczekiwanie na nieunikniony punkt kulminacyjny.

Silniki wciąż burczały. Nie znosił znajdować się tak blisko silników. Starał się mimo to znaleźć wytchnienie w ich pomrukiwaniu. Usiłował skupić myśli na swoim następnym kroku, ostatnim kroku. Jedyne, czego mu teraz trzeba, to wewnętrzna harmonia. Jego mikstura własnej roboty była już na wykończeniu. Nie może po nią sięgnąć, póki nie jest to absolutnie konieczne. Musi z tym zaczekać. To proste. Potrafi przecież uzbroić się w cierpliwość. Cierpliwość to cnota. Jego matka napisała tak w jednym z wpisów do swojego dziennika. Tyle cierpliwości. Tyle mądrości.

Potem uświadomił sobie, że nie ma przy sobie zeszytu. Jasna cholera! Jak mógł zapomnieć go zabrać?

Загрузка...