Maggie odgadła to, jak tylko matka nazwała ją Giggi. To ojciec zwracał się do niej tak pieszczotliwie, a matka przejęła od niego, ale posługiwała się tym zdrobnieniem tylko w stanie upojenia alkoholowego. To był sygnał dla Maggie. A zarazem działało jej to na nerwy, jakby ktoś przejechał paznokciem po szkolnej tablicy.
Patrzyła na matkę, która ani drgnęła, tylko wciąż trzymała rękę na klamce drzwi wyjściowych. Boże! Zapomniała już, jaka dobra jest Kathleen w tej grze. I jaka okropna. A ona daje się rządzić emocjom – emocjom dwunastoletniej dziewczynki – i przenieść w czas miniony. Nagle zaczęła chodzić nerwowo po małym pokoju.
– Jak mogłam być taka durna i naiwna, by ci uwierzyć?! – krzyczała wściekła Maggie. Dodatkowo rozdrażniło ją to, że drży jej dolna warga. Zerknęła na Kathleen, której twarz nie zmieniła się ani na jotę. Przedstawiała doskonałą kombinację zdumienia i niewinności, jakby nie miała pojęcia, o czym mówi jej córka.
– Jestem umówiona, Giggi, i mam mnóstwo pakowania. – Nie zmienił się nawet jej głos, ani odrobinę. Była w nim wciąż ta słodka radość, wręcz świergotliwość, która pojawiała się wraz z alkoholem.
– Jak mogłam ci uwierzyć? – Maggie walczyła ze złością. Dlaczego zawsze odbiera to tak osobiście? Dlaczego czuje się zdradzona? – Sądziłam, że już przestałaś.
– Oczywiście, że przestałam. Przestałam się pakować, żeby z tobą porozmawiać. – Nadal stała przy drzwiach z ręką na klamce. Pewnie miała nadzieję, że jeśli Maggie jednak nie wyjdzie, po prostu zdoła jej uciec. Patrzyła, jak córka krąży po pokoju.
– To ta herbata – stwierdziła raptem Maggie, uderzając się w czoło jak dziecko, które znalazło rozwiązanie zagadki. Chwyciła szklankę matki i podstawiła ją pod nos. – No jasne.
– Kropelka, żeby się uspokoić. – Kathleen O’Dell machnęła ręką od niechcenia. Maggie dobrze znała ten magiczny gest, będący swoistą formą rozgrzeszenia alkoholików.
– Żeby się uspokoić? A co cię tak zdenerwowało? Może ta jedna cholerna wizyta własnej córki, co?
– Niezapowiedziana wizyta. Naprawdę powinnaś była najpierw zadzwonić, Giggi. I proszę cię, nie przeklinaj. – Nawet ten ton, ta udawana niewinność, działał Maggie na nerwy. – Po co przyjechałaś? Sprawdzasz mnie?
Maggie starała wyciszyć się i zebrać myśli.
Tak, po co właściwie przyjechała? Przetarła twarz dłonią, zła, że teraz dla odmiany trzęsą jej się ręce. Dlaczego nie panuje nad odruchami, nad własnym ciałem? Zupełnie jakby zraniona mała dziewczynka, którą kiedyś była, wypłynęła na zewnątrz, żeby się uporać z tym problemem, ponieważ dorosła Maggie nie znalazła jeszcze skutecznego sposobu.
– Maggie, po co przyjechałaś? – Kathleen wróciła do pokoju i niecierpliwie zadała to pytanie.
– Muszę… – Musi pamiętać o śledztwie. Jest profesjonalistką. Musi uzyskać odpowiedzi na pytania, odpowiedzi, które może usłyszeć od matki. Musi się skupić. – Martwiłam się o ciebie.
Wprawiła ją w osłupienie. I nagle Maggie zapragnęła się uśmiechnąć. Tak, wiedziała co nieco o takich grach, o mocy zaprzeczenia albo – w świecie Kathleen – o mocy udawania. Matka udawała, że jeden drink na ukojenie nerwów to nie to samo co wypadnięcie z toru. Cóż, Maggie może zatem udawać, że się o nią martwi, niepokoi się o jej bezpieczeństwo, i wcale nie szuka odpowiedzi na temat Everetta. Bo to ją tu przywiodło, prawda? Śledztwo i próba rozwiązania sprawy. Oczywiście, że tak.
– Martwiłaś się? – powiedziała w końcu matka, jakby potrzebowała czasu, żeby zdefiniować na własny użytek to słowo. – Dlaczego, na Boga, miałabyś się o mnie martwić?
– Bo podejrzewam, że nie wiesz wszystkiego o wielebnym Everetcie.
– Naprawdę?
Maggie potrafiła słuchać i wiedziała, że matka jest nie tylko zdumiona, ale również nagle stała się bardzo podejrzliwa. Ostrożnie, nie wolno jej zepchnąć na pozycję obronną.
– Wielebny Everett nie jest tym, kim się wydaje.
– A skąd ty wiesz? Nigdy go nie spotkałaś.
– Nie, ale sprawdzałam i…
– Aha, sprawdzałaś? – przerwała jej matka. – Co sprawdzałaś, jego pochodzenie?
– Tak – potwierdziła Maggie. Mówiła spokojnie, nie podnosiła głosu. Znowu była profesjonalistką.
– Ci z FBI zawsze go nienawidzili. Chcą go zniszczyć.
– Ja nie chcę go zniszczyć.
– Nie mówię o tobie.
– Mamo, jestem agentką FBI. Proszę, wysłuchaj mnie przez chwilę.
Ale Kathleen nagle zaczęła bawić się żaluzjami. Szła od okna do okna i zamykała je po kolei, by zyskać na czasie.
– Rozmawiałam z innymi, którzy mi powiedzieli…
– Z innymi, którzy opuścili Kościół. – W głosie matki znów zabrzmiała ta denerwują radość.
– Tak.
– Z byłymi członkami.
– Tak.
– Cóż, nie wierz ani jednemu ich słowu. Zresztą na pewno sama wiesz, że tak trzeba. – Tym razem matka spojrzała na Maggie i było coś takiego w jej oczach, jakieś zniecierpliwienie, którego Maggie nie poznawała. – Ale ty im wierzysz, co?
Patrzyła na matkę. Tak, Kathleen O’Dell podjęła już decyzję. Żadne słowo córki nie zmieni tego, w co wierzy, ani tego, w co nie wierzy. Nic dziwnego. Co takiego Maggie spodziewała się usłyszeć? Po co w ogóle się tu fatygowała? Trudno było spodziewać się, że matka posiada jakieś informacje pogrążające Everetta. To może przyszła ją ostrzec? Ale na jakiej podstawie wierzyła, że Kathleen ni stąd, ni zowąd zacznie słuchać jej rad? To śmieszne. Nie powinna była przychodzić.
– Nie powinnam była przychodzić – powiedziała na głos i odwróciła się do wyjścia.
– Tak, ty im wierzysz, obcym ludziom, których wcale nie znasz. – Matka nie mówiła już pogodnym tonem, tylko z okrutnym cynizmem. To akurat Maggie rozpoznała od razu. To pamiętała. – Mnie nigdy nie uwierzysz, własnej matce!
– Nie to miałam na myśli – powiedziała cicho, stając twarzą w twarz z Kathleen i starając się nie zwracać uwagi na zmianę jej tonu i gestów.
Matka nerwowo bawiła się kosmykami włosów. Błądziła wzrokiem po pokoju, szukając karafki albo butelki, wreszcie znalazła szklankę z herbatą. Chwyciła ją i opróżniła jednym szybkim haustem, zadowolona i całkiem nieświadoma, że piła ze szklanki Maggie.
– Nigdy we mnie nie wierzyłaś.
Maggie nie spuszczała z niej wzroku. Jak to możliwe, że wtrącenie jednego krótkiego słowa „we” robi tak wielką różnicę?
– Nigdy tego nie mówiłam.
Kathleen zdawała się już nie słuchać, tylko ruszyła wzdłuż ściany i podnosiła żaluzje, które dopiero co opuściła, jedną za drugą.
– Zawsze tylko jemu. Zawsze jemu – grzmiała.
Maggie wiedziała, że już za późno na jakąkolwiek sensowną rozmowę. Nie wiedziała jednak, kim jest ów „on”. To było nowe. Tego nie znała.
– Chyba powinnam już iść – powiedziała, nie ruszając się z miejsca. Chciała tylko zdobyć uwagę matki, lecz ona jej nie słuchała. Nie zauważała jej. To był błąd. Źle to rozegrała.
– Zawsze tylko jemu. – Tym razem Kathleen przystanęła, patrząc na córkę oskarżycielsko. – Tak bardzo go kochałaś, że nic nie zostało dla reszty. Dla mnie. Dla Grega. Nawet dla tego twojego kowboja.
– Okej, wystarczy. – Maggie nie mogła tego słuchać. To idiotyczne. Ta kobieta nie wie, co mówi.
– Nie był święty, wiesz o tym.
– O kim ty mówisz?
– O twoim ojcu.
Żołądek Maggie ścisnął się gwałtownie.
– Twój ukochany tatuś – dodała matka, jakby trzeba było to rozwijać. – Zawsze kochałaś go bardziej niż mnie, dałaś mu tyle miłości, że zabrakło jej dla pozostałych. I pogrzebałaś tę miłość razem z nim.
– To nieprawda.
– On nie był święty, i ty o tym wiesz.
– Jak śmiesz! – żachnęła się Maggie, natychmiast czując, że znowu drży jej dolna warga.
– Jak śmiem mówić prawdę? – Matka skrzywiła twarz w okrutnym uśmiechu.
Dlaczego ona jej to robi?
– Muszę iść. – Maggie ruszyła do drzwi.
– W noc pożaru pieprzył się ze swoją kochanką.
To było jak nóż wbity prosto w plecy, który zatrzymał Maggie i kazał jej odwrócić się do matki.
– Musiałam zadzwonić do niej – ciągnęła Kathleen – kiedy zaczęli go szukać w pracy. Wszyscy myśleli, że spał we własnym łóżku, ale on był u niej. W jej łóżku, pieprzył ją.
– Przestań – powiedziała Maggie. Z jej ust wydobył się tylko szept, ponieważ nagle wyssano z niej całe powietrze.
– Nigdy ci tego nie mówiłam. Nikomu nie mówiłam. Jak mogłabym, skoro pobiegł do tego palącego się domu i został pieprzonym bohaterem?
– Wymyśliłaś to.
– Zrobił jej dziecko. Urodziła syna. Jego syna, syna, którego ja mu nie dałam.
– Dlaczego to robisz? Dlaczego wymyślasz tę historię? – mówiła Maggie, powstrzymując na siłę dwunastoletnią dziewczynkę, choć słyszała już jej głos, głos dziecka: – Kłamiesz.
– Myślałam, że cię chronię, tak, wtedy skłamałam. Ale teraz mówię prawdę. Dlaczego miałabym kłamać?
– Żeby mnie zranić.
– Żeby cię zranić? – Kathleen przewróciła oczami, rozgoryczenie zdominowało jej emocje i reakcje. – Przez lata chroniłam cię przed tą prawdą.
– Chroniłaś mnie? – Gniew puścił. – Ciągałaś mnie za sobą przez pół kraju i to się nazywa, że mnie chroniłaś? Chroniłaś mnie, przyprowadzając do domu obcych facetów?
– Starałam się, jak umiałam. – Znowu przewracała oczami. Maggie wiedziała, że matka powiedziała już wszystko, co zamierzała powiedzieć, a teraz szuka drogi ucieczki.
– Ty straciłaś tamtej nocy męża. Ja straciłam oboje rodziców.
– Nie przesadzaj.
– Straciłam oboje rodziców, ojca i matkę. I co dostałam w zamian? Alkoholiczkę, którą musiałam się opiekować. Pijaną dziwkę zamiast matki.
Policzek spadł na nią niespodzianie. Maggie nie miała nawet czasu zareagować. Dotknęła palącego miejsca i jeszcze bardziej zdenerwowała się płynącymi z jej oczu łzami.
– O Jezu, Maggie! – Kathleen wyciągnęła do niej ręce, lecz ona odsunęła się. – Przepraszam, nie chciałam…
– Nie, zostaw. – Maggie podniosła ostrzegawczo rękę. Stała prosto, unikając wzroku matki. – Nie przepraszaj – powiedziała, wycierając łzy. – Ta odpowiedź bardzo do ciebie pasuje, nie spodziewałam się niczego innego.
Potem okręciła się na pięcie i wyszła.
Jakoś udało jej się ruszyć i jechać przez mgłę, aż dotarła do zjazdu na drogę I-95. Tam zatrzymała się na poboczu, włączyła światła postojowe, ustawiła hamulec ręczny i podkręciła, ile się dało potencjometr w radiu. Zaryczało potężnie. I sama ryczała. Poddała się i pozwoliła tym cholernym przeciekającym przegródkom otworzyć się na całą szerokość.