ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY

Czwartek

28 listopada

Święto Dziękczynienia

Cleveland, Ohio


Kathleen patrzyła na jezioro Erie i po raz pierwszy od lat zatęskniła za Green Bay w stanie Wisconsin. Ciepły wiatr, za ciepły na tę porę roku, przewiał jej włosy. Chciała zapomnieć o wszystkim i zostawić to za sobą jak jeszcze jedną czarną dziurę w jej przeszłości. Chciała zdjąć buty, pobiec na plażę i spędzić resztę dnia, resztę tygodnia, resztę życia, spacerując bez celu, bez innego celu niż ten, żeby czuć piasek między palcami.

– Cassie zacznie dzisiejsze spotkanie – powiedział za jej plecami wielebny Everett.

Obejrzała się przez ramię, nie ruszając się z miejsca przed otwartymi drzwiami patio. Wielebny Everett zameldował się w eleganckim hotelu. Chciał wziąć prysznic, ogolić się i mieć dostęp do telefonu, żeby sfinalizować ostatnie przygotowania. Wcześniej, kiedy korzystała z łazienki, zdumiała się wspaniałymi luksusami: perfumowanymi mydłami, kompletem do czyszczenia butów, prawdziwą brzytwą do golenia, a nie jakąś tam jednorazówką, czepkiem pod prysznic, a nawet słoiczkiem pełnym patyczków higienicznych.

Teraz, kiedy Stephen i Emily robili notatki skupieni na każdym słowie, które wielebny Everett przekazywał ich trójce, Kathleen stała w milczeniu, ciesząc się słońcem i lekkim wiatrem.

Czuła, że po ostatniej nocy poniżającego rytuału, a potem podróży zatłoczonym autobusem, musi się nauczyć na nowo oddychać. Miała nadzieję, że świeże powietrze i słońce pozwolą jej pozbyć się gorącego oddechu Everetta, odgłosu jego jęków i stęknięć, kiedy wchodził w nią raz za razem. A gdy skończył, wskazał palcem na ubrania i kazał jej się ubrać tak chłodnym tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszała. Oznajmił, że musiała poddać się temu rytuałowi oczyszczenia, by mógł jej znowu zaufać.

Bez słowa włożyła swoje rzeczy na lepkie od potu ciało. Zapach jego płynu po goleniu był tak silny, że zbierało jej się na wymioty. Kiedy opuściła przedział, wracając na swoje miejsce, nie mogła pozbyć się myśli, że Everett pozbawił ją resztek szacunku, jaki jeszcze miała dla samej siebie.

– FBI najprawdopodobniej otoczy park – oznajmił Stephen. – Ojcze, nawet nie myśl, żeby wyjść do ludzi na dzisiejszym spotkaniu.

– O której będzie gotowy samolot?

– Według rozkładu ma odlecieć o siódmej. Musimy być tam wcześniej, żeby wejść na pokład.

– Skąd mamy pewność, że FBI nie będzie na lotnisku?

– Ponieważ powiedziałem im, że będziesz na spotkaniu. Że nie spodziewasz się aresztowania w publicznym miejscu. Nawet jeżeli coś podejrzewają, mogą ewentualnie czekać na lotnisku międzynarodowym, ale na pewno do głowy im nie przyjdzie sprawdzać rządowy samolot towarowy z pomocą humanitarną, odlatujący z prowincjonalnego Cuyahoga County Airport.

Wielebny Everett nagrodził Stephena uśmiechem.

– Bardzo dobrze. Jesteś dobrym człowiekiem, Stephen. Zrewanżuję ci się odpowiednio, kiedy dotrzemy do Ameryki Południowej. Masz na to moje słowo.

Wielebny usiadł, żeby dokończyć posiłek zamówiony do pokoju. Przed nim leżała srebrna taca z kilkoma gatunkami sera, świeżymi owocami, koktajlem z krewetek i bochenkiem francuskiego chleba. Nie zapraszał innych do poczęstunku. Kathleen zdawało się nawet, że obserwowanie ich w tej sytuacji sprawia wielebnemu przyjemność.

Żadne z nich nie jadło nic od lunchu poprzedniego dnia, a nadeszła już pora kolacji. Czy to jakaś kolejna ważna lekcja, kolejne ważne poświęcenie, które mają pokornie zaakceptować?

Odwróciła się ku kojącemu widokowi wody. W tej chwili była to jedyna rzecz, która nie zagrażała jasności jej umysłu.

– Więc na pewno nie pójdzie Ojciec na spotkanie? – spytał raz jeszcze Stephen.

– Myślę, że zostanę tutaj do czasu wyjazdu. Ale wy troje musicie zamienić się podczas spotkania w moje uszy i oczy. Musicie zebrać tych, którzy są na liście, kiedy przyjdzie na to pora. Spotkanie poprowadzi Cassie, żeby wszystko wyglądało normalnie.

Zdumiona Kathleen obróciła się na te słowa.

– To ona z nami nie pojedzie?

Jak daleko sięgała pamięć, Cassie była na każde życzenie wielebnego Everetta i pewnie zaspokajała też jego pożądanie.

– To wspaniała kobieta, Kathleen, ale jestem pewny, że w Ameryce Południowej nie brakuje pięknych ciemnoskórych kobiet, które dałyby wszystko, żeby zostać moimi asystentkami.

Kathleen przeniosła wzrok na słoneczny pejzaż. Ciekawe, czy byłoby inaczej, gdyby jednak jechali do Kolorado? Czy wielebny Everett byłby inny? A może zawsze był taki, a to ona się zmieniała? Może zaczynała inaczej postrzegać różne rzeczy?

– A teraz musicie już iść – powiedział Everett, nie przerywając żucia. Popił łykiem wina, żeby spłukać podniebienie. Potem odgryzł kawałek ogromnej truskawki, aż sok polał mu się po brodzie, i z pełnymi ustami dodał: – Idźcie już. Spotkanie zacznie się niedługo. Nikt nie będzie niczego podejrzewał, jeżeli zobaczy tam moją wierną świtę.

Stephen i Emily nie wahali się ani chwili. Czekali już przy drzwiach na Kathleen.

– A, Kathleen. – Wielebny zatrzymał ją. – Znajdź Alice i przyślij ją do mnie. Muszę z nią porozmawiać przed wyjazdem.

Patrzyła na niego przez minutę. Czy rzeczywiście musi coś przedyskutować z tą dziewczyną, czy raczej chodzi mu po głowie kolejny rytuał oczyszczenia?

I czy Kathleen ośmieli się coś powiedzieć? Czy może znów narazić się wielebnemu? Czy tak bardzo zależy jej na tej dziewczynie, by powalczyć o nią?

Ostatecznie postanowiła, że zapomni przekazać Alice wiadomość, ale dla niepoznaki skinęła głową i ruszyła w ślad za Stephenem i Emily.

Wsadziła rękę do kieszeni kardiganu i pieszczotliwie dotknęła metalowego ostrza do golenia, które ukradła z łazienki. Dawało jej dziwne uczucie spokoju. Sama świadomość, że jest, przynosiła jej tak wielkie ukojenie, jakby spotkała się ze starym, wypróbowanym przyjacielem. Brzytwa, stary przyjaciel, ten prosty nożyk z metalowym ostrzem.

Tym razem zrobi to skutecznie.

Загрузка...