ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY

Gwen powinna była zwolnić, mimo to przełknęła resztę wina. Czuła na sobie wzrok Tully’ego, który siedział naprzeciw niej przy małym okrągłym stoliku i rzucał w jej stronę grzeczne zatroskane spojrzenia, grzebiąc widelcem w spaghetti z klopsikami.

Wybrał przemiłą włoską restaurację z wykrochmalonymi białymi obrusami, świeczkami w oknach i kelnerami, którzy traktowali gości uprzejmie i przyjaźnie, po czym wykrzykiwali coś do siebie po włosku, gdy tylko znikali za wahadłowymi drzwiami prowadzącymi do kuchni.

Gwen ledwie tknęła fettuccine Alfredo z sosem ze świeżej śmietanki i grzybami portobello. Pachniało wyśmienicie, ale wszystko, czego pragnęła w tej chwili, to było wino i jego uśmierzające działanie. Potrzebowała czegoś, co zmyłoby z niej ołówek wbity w gardło i powstrzymało chęć kopnięcia się mocno za własną głupotę. Zaczynała rozumieć, dlaczego Maggie tak często ratuje się scotchem. Miała do wyrzucenia ze swojego banku pamięci o wiele dłuższą listę o wiele bardziej makabrycznych obrazów.

– Przepraszam – wykrztusiła w końcu. – Powinien mnie pan był zostawić w pokoju hotelowym. Obawiam się, że nie jestem dziś dobrym kompanem.

– Prawdę mówiąc, jestem przyzwyczajony, że kobiety nie odzywają się do mnie przy stole.

Nie to spodziewała się usłyszeć. Podły nastrój podłym nastrojem, ale po takim dictum musiała się roześmiać. On też się uśmiechnął i wtedy dopiero doszło do niej, jak okropne musiało być także dla niego to popołudnie.

– Dziękuję – powiedziała. – Naprawdę bardzo potrzebowałam tego śmiechu.

– Cieszę się, że mogłem pomóc.

– Zepsułam naszą wycieczkę. Nic nie zyskaliśmy.

– Nie zgodziłbym się. Pratt pomyślał, że przysłał panią Ojciec Joseph. Sam tak powiedział. To przecież dodaje nową informację do naszej dotychczasowej wiedzy. Może nic więcej nie będzie potrzeba, żeby znaleźć związek między nim i jego kolegami a wielebnym Josephem Everettem. Jeśli pani nic nie zje, to na pewno będzie to zmarnowany czas.

Raz jeszcze posłał jej uśmiech, ona zaś zastanowiła się, czy Tully chce zapomnieć o tym popołudniu tak samo jak ona. Wciąż patrzył na nią z pytaniem w oczach.

– Jeśli pani tu nie odpowiada, możemy przenieść się gdzie indziej – zaproponował.

– Ależ nie, jest bardzo miło. Jedzenie świetnie pachnie, czekam tylko, aż mi wróci apetyt.

Nie przyznała mu się do kieliszka szampana, który wypiła, przebierając się na kolację. Hotelowe służby przez pomyłkę przysłały do jej pokoju kosz dla nowożeńców. Kiedy zadzwoniła w tej sprawie, recepcjonista tak się zmieszał, że kazał jej zatrzymać kosz i korzystać z niego, mówiąc, że wyśle młodej parze drugi. Cóż, nie była w stanie cieszyć się całą zawartością, bo niby co miała zrobić z olejkami do masażu i bogatym asortymentem kondomów. Zostały jej więc szampan i czekoladki.

Obserwowała, jak Tully walczy ze spaghetti, krojąc makaron na mniejsze kawałki, zamiast owinąć go wokół widelca. Bolesny widok.

– Przepraszam, pozwoli pan, że pokażę panu, jak się to robi? – spytała.

Podniósł wzrok, zrozumiał, co Gwen ma na myśli, i z miejsca poczerwieniał. Zanim dał jej odpowiedź, przysunęła do niego swoje krzesło, siadając z nim ramię w ramię. Nie robiąc z tego żadnej wielkiej sprawy, delikatnie objęła palcami dłoń Tully’ego, żeby pokazać mu, jak ma trzymać widelec.

– Tajemnica – zaczęła lekcję, sięgając po jego drugą rękę – tkwi w łyżce. – Skinieniem głowy kazała mu ująć łyżkę w lewą rękę. – Wyciąga się niewielką ilość spaghetti, potem owija się makaron wokół widelca, powoli, opierając widelec o dno łyżki.

Czuła na włosach jego oddech i delikatny zapach wody po goleniu. Ręce Tully’ego wykonywały każde jej polecenie. Zdumiało ją, jaką przyjemność sprawiało jej dotykanie go. Kiedy zadanie zostało zakończone, puściła go, oparła plecy o krzesło i przesunęła się na swoją stronę stołu, unikając wzroku Tully’ego.

– Misja zakończona. – Wskazała na idealnie nawinięte spaghetti na jego widelcu. – Szybko się pan uczy.

Zawahał się, potem podniósł widelec do ust. Spróbował powtórzyć wszystkie ruchy, jednocześnie przeżuwając makaron, i podniósł widelec, żeby pokazać jej, że mu się udało. Tym razem ich spojrzenia spotkały się i żadne z nich nie odwróciło wzroku, dopóki nie przerwał im ktoś z obsługi, proponując, że doleje wina. Gwen przyjęła to chętnie, doszła bowiem do wniosku, że dobrze będzie uśmierzyć także podniecenie, które ni stąd, ni zowąd poczuła.

Z drugim kieliszkiem wina zdołała przełknąć nieco fettuccine, a nawet zmieść połowę deseru. Przy kawie i podczas długiej jazdy taksówką do hotelu opowiadała Tully’emu o swojej pracy i starym domu, który odnawia, on zaś mówił jej o Emmie, o udrękach związanych z wychowywaniem piętnastoletniej dziewczyny. Nie wiedziała, że przyznano mu opiekę nad córką. Fakt, że jest oddanym samotnym ojcem, niepokojąco dopełniał wizerunku idealnego harcerzyka.

U wejścia do hotelu zaprosiła go na kieliszek szampana do swojego pokoju, przekonana, że harcerzyk odmówi, bo tak jest bezpieczniej.

Tymczasem harcerzyk przyjął zaproszenie. Cóż, życie jest pełne niespodzianek.

Zanim nalała szampana, zwróciła się do Tully’ego, żeby przekazać mu to, czego unikała cały wieczór.

– Chciałam panu podziękować – powiedziała, spotykając się z nim wzrokiem i nie pozwalając mu uciec, żeby nie zamienił tego w żart. – Uratował mi pan dzisiaj życie, Tully.

– Nie zrobiłbym tego bez pani udziału. Ma pani doskonały instynkt, pani doktor. – Uśmiechnął się do niej, wciąż wyraźnie zażenowany jej wdzięcznością.

No dobrze, niech już sobie utrudnia, jak musi.

– Pozwoli pan sobie podziękować?

– Okej.

Podeszła do niego, stanęła na czubkach palców i musiała jeszcze podciągnąć się za jego krawat, żeby go pocałować w policzek. Kiedy to zrobiła, zobaczyła wielką powagę w jego oczach. Potem pocałował ją w usta, a był to pocałunek jednocześnie delikatny i namiętny, który nie miał nic wspólnego ze standardowymi wyrazami wdzięczności.

Gwen zakołysała się do tyłu na palcach, bez tchu patrząc na niego.

– To było zaskoczenie – powiedziała zdziwiona, że tak jej się kręci w głowie. To na pewno przez to wino.

– Przepraszam – rzekł, odbudowując czym prędzej zachwiane morale harcerzyka. – Nie powinienem był…

– Nie, nie przepraszaj, to było… to było całkiem miłe.

– Miłe? – Spojrzał urażony, a ona uniosła kąciki warg w uśmiechu, choć Tully patrzył wciąż z powagą. – Potrafię to robić lepiej niż miło.

I nim się obejrzała, znowu ją całował, tym razem jednak jego wargi nie ograniczyły się do jej ust. Gwen półleżała na sofie, jej palce przesuwały się po meblu, szukając czegoś, czego mogłaby się chwycić, a Tully nie przestawał przekonywać jej, że faktycznie potrafi to robić lepiej.

Загрузка...