Kiedy Maggie jechała z Richmondu, odezwał się jej telefon komórkowy.
– Halo?
– O’Dell – powiedziała Julia Racine z taką grozą w głosie, że Maggie natychmiast przeszył dreszcz przerażenia, choć i tak znajdowała się już na skraju przepaści. – Gdzie się podziewasz, do cholery?
– Jestem na drodze I-95, jadę prosto do centrum.
– Spotykamy się wszyscy w Quantico.
– Dobra, no to będę najpóźniej za jakieś dziesięć minut.
– Świetnie. – Racine odetchnęła. – Nie dzwoniłaś do Ganzy.
– Niech to szlag. Nie dzwoniłam, zapomniałam. Jest tam?
– Jest tu gdzieś, nie wiem dokładnie gdzie.
Maggie słyszała jakiś hałas w tle. Wiedziała, że Racine spaceruje, był to nerwowy nawyk, który od razu rozpoznała.
– O co chodzi, Racine? Co się dzieje? Dostałaś nakaz aresztowania?
– I to nie jeden, dzięki Ganzie. Była taka sprawa policyjna, którą Tully sprawdzał. To ta, którą znalazłaś w Internecie, o gwałt, albo raczej rzekomy gwałt na studentce dziennikarstwa.
– To było ze trzydzieści lat temu. I wycofano oskarżenie.
– Taa, w Rappahannock County mają, zdaje się, świra na punkcie przechowywania akt. Ganza zna tamtych chłopaków z departamentu szeryfa, przysłali mu ekspresem swoje dowody.
– Aż mi się wierzyć nie chce, że Ganza traci czas na jakieś stare sprawy. Nie możemy przymknąć Everetta z powodu tamtej sprawy, niezależnie od tego, co znalazł Ganza. Oskarżenie zostało wycofane przez ofiarę, sprawa zamknięta. Poza tym ustawa ogranicza…
– Wysłuchaj mnie, O’Dell. Wprawdzie dowód jest stary i uległ działaniu czasu, dlatego Ganza uważa, że nie da się tego stwierdzić na sto procent, ale jest wystarczająco dużo danych wskazujących na bliskie podobieństwo.
– O czym ty właściwie mówisz?
– Pytasz się, jaki to dowód? Tamto DNA odpowiada DNA materiału znalezionego pod paznokciami Ginny Brier. Pamiętasz, mówiłaś, że większość tych komórek to jej skóra, ale że zdołała z niego też trochę zedrzeć. No więc faktycznie zdołała i Ganza przysięga, że to wielebny Everett.
Maggie zwolniła, a potem zatrzymała samochód na poboczu międzystanówki. Nie mogła w to uwierzyć. To nie mógł być Everett. A jednak… a jednak nie wolno wykluczać niczego, co choćby w nikłym stopniu jest prawdopodobne. Zresztą Everett jest teoretycznie wprost idealnym podejrzanym. Tylko że Maggie coś tu się nie zgadzało. Tylko co?
– Chwileczkę. A co z tamtym gangiem?
– To wszystko zaczyna się układać, O’Dell. Może to faktycznie jakiś chory rytuał inicjacyjny. Kto wie, jak to działa? Ale to tłumaczy też, dlaczego sperma znaleziona u córki Briera nie odpowiada DNA materiału pod jej paznokciami. Jeden z chłopców Everetta mógł spełnić swój obowiązek, podczas gdy wielebny zajmował się resztą.
– Nie wierzę – powiedziała Maggie, i zamiast ulgi doznała kolejnej fali napięcia. Dlaczego nie ucieszyła się z wiadomości, że to Everett i jego gang stoją za tymi morderstwami? Co ją wciąż tak dręczy? Dlaczego to wszystko wydaje się jej zbyt łatwe? Wyobrażała sobie, że Everett to wszystko organizuje, ale jakoś nie mieściło jej się w głowie, że sam brudzi sobie ręce czy choćby znajduje się na tyle blisko, żeby Ginny Brier mogła go podrapać.
– Cunningham wścieka się, że cię jeszcze nie ma. Szukał cię. – Głos Racine przeszedł w szept. – Właściwie to chyba jest bardziej zmartwiony niż wkurzony. To gdzie jesteś?
– Wyjeżdżam ze 148-ej.
– Aha, dobra. Grupa uderzeniowa i agenci jadą już do obozu Everetta. Mają się tam spotkać z przedstawicielami okręgu Rappahannock.
– O Jezu! Jadą teraz do obozu? – Panika wśliznęła pod profesjonalny pancerz agentki O’Dell. – Racine, moja matka należy do organizacji Everetta – wydusiła przez zaciśnięte gardło. – Może teraz znajduje się w obozie.