ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIĄTY

Tully o mały włos nie potknął się o kurtkę.

Jezu, już zaczął!

Ciemności zaczynały pochłaniać przestrzeń, i tam w górze, między drzewami, niewiele było widać. Tully czekał. Próbował spowolnić bicie swojego serca. Musi dać szansę oczom, żeby przyzwyczaiły się do ciemności. Księżyc rzucał trochę światła, ale przy tym dodawał cieniom upiornego sinego zabarwienia.

Tully wstrzymał oddech. Ukląkł, nic nie słyszał przez te wrzaski na dole. Nie wolno mu ryzykować. Pozostali agenci meldowali swoje pozycje, ale nie mógł im odpowiedzieć. Oni to rozumieli, szykowali się. Było tak cicho. A jeśli jest już za późno?

Wyjął broń i zaczął sunąć na czworakach. Kiedy ich zobaczył, dzieliło go od nich najwyżej sześć metrów. Oboje znajdowali się na ziemi, zespoleni w szarpaninie. On był na górze. Dziewczyna wywijała się, nie chciała się poddać.

Wyglądało jednak na to, że są sami. Tully ostrożnie zlustrował najbliższą okolicę. Nie było widać żywego ducha. Żadnego młodego mężczyzny, który czekałby na swoją kolej albo stał na straży. Nie było też śladu wielebnego Everetta. A może zjawi się później? Czy wielebny czeka, aż zmagania dobiegną końca? Czy Tully może czekać? Jezu! Chłopak już darł ubranie dziewczyny. Potem rozległ się policzek, skowyt i znowu rozgorzała walka. Czy odważy się czekać na nadejście Everetta? I czy ma prawo tak zaryzykować?

Zdało mu się, że słyszy brzęk metalowej sprzączki, potem świst zamka błyskawicznego. Wbił wzrok między drzewa. Pomyślał o Emmie. Ta dziewczyna nie była od niej wiele starsza. Raptem coś poruszyło się po prawej stronie. To tylko jeden z agentów, Everetta wciąż nie było.

Szlag, szlag!

Nie widział żadnych błyszczących sznurków, żadnych kajdanek. Może to zabawki Everetta? Jakie będą konsekwencje, jeśli teraz im przerwie?

Tym razem dziewczyna krzyknęła i Brandon uderzył ją w twarz.

– Zamknij się, kurwa, i leż spokojnie – syknął chłopak.

Nie namyślając się ani chwili dłużej, Tully zerwał się na równe nogi. Kilkoma susami doskoczył do nich, przystawiając glocka do tyłu głowy Brandona. Nie dał mu szansy choćby drgnąć.

– Nie, to ty się zamknij, szczeniaku! – wrzasnął do ucha chłopaka, żeby ten nie uronił ani jednego słowa. – Gra skończona.

Загрузка...