ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY ÓSMY

– Puść ją – rzuciła Maggie. Nawet nie drgnęła, trzymała broń wycelowaną prosto w głowę Garrisona.

– Masz ten pieprzony zeszyt, tak? – Patrzył jej w oczy, a jego ręka zaciskała sznur na szyi starej kobiety. Maggie słyszała jej charkot, kątem oka widziała pokrzywione, zniekształcone palce, które rozpaczliwie wpijały się w sznurek i szyję.

– Tak, mam go. – Nie miała zamiaru oddać mu zeszytu. – Jak ją puścisz, dostaniesz go.

– Akurat. – Zaśmiał się nerwowym, wściekłym śmiechem. – Ja ją puszczę, ty mi dasz zeszyt i każde z nas uda się w swoją stronę. Co ty sobie myślisz? Że jestem jakimś pieprzonym idiotą?

– Jasne, że nie. – Jeszcze kilka minut i wszystko na nic. Stara kobieta rzęziła, jej palce walczyły żałośnie. Maggie wiedziała, że może wygrać, ale musi trafić prosto w głowę i nie wolno jej chybić. Tylko że wtedy nie dowiedzieliby się tej całej historii.

– Teraz to się układa – powiedziała, mając nadzieję, że odwróci jego uwagę. – Everett jest twoim ojcem. To dlatego chciałeś go zniszczyć.

– Nie jest moim ojcem. Jest tylko dawcą spermy – odparł. Raptem pociągnął kobietę do góry przed siebie, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że potrzebuje tarczy przed ewentualnym strzałem Maggie. – Nie mogę już tego odwrócić, ale sprawiłem, że ten gnój zapłacił za to, co zrobił mojej matce.

– I te wszystkie kobiety – mówiła spokojnie Maggie – też musiały płacić? Dlaczego? Dlaczego one musiały umrzeć?

– Ach, to. – Zaśmiał się znowu i mocniej zacisnął sznur. – To był eksperyment… zadanie, misja. Można powiedzieć: dla większej chwały Boga.

– Jaki ojciec, taki syn?

– O czym ty gadasz?

– Everett kradnie ludzkie dusze. Ty też chciałeś je skraść. Tyle że na klatce filmu.

– Nie mamy nic wspólnego – oburzył się, czerwień zalała mu twarz, zdradzając go. Trafiła celnie.

– Jesteście bardziej podobni, niż ci się zdaje. – Maggie przypatrywała mu się bacznie. Kiedy jej słuchał, zapominał o sznurze. – Macie nawet na tyle zbliżone DNA, że wprowadziliście nas w błąd. Myśleliśmy, że to Everett zabił te kobiety.

Uśmiechnął się, jakby go to ucieszyło.

– Udało mi się wszystkich oszukać, co?

– Tak – przyznała Maggie, grając dalej. – Udało ci się.

– Utrwaliłem też jego nieszczęsny koniec. Właśnie wróciłem z Clevelandu z unikalnym zdjęciem, którego nikt inny nie będzie miał. – Machnął ręką w kierunku worka, który leżał na blacie dzielącym kuchnię od pokoju.

Pociągnął za sobą starą kobietę, zbliżając się do worka. Gospodyni oddychała teraz trochę równiej. Garrison nie zauważył, że poluzował uścisk, tak bardzo zależało mu, żeby pochwalić się swoim cennym filmem.

– Jeszcze się nie zdecydowałem, komu to sprzedam. To może być większa historia, niż sądziłem. Zwłaszcza teraz. Teraz, kiedy ty tu jesteś. Twoja obecność wszystko zmieniła.

Nie wyglądał na zdenerwowanego, był raczej zrezygnowany. Może cieszył się, że go przyłapano, bo mógł się w końcu podzielić nielegalnymi zdjęciami, tymi wszystkimi potwornymi obrazami, i zyskać sławę – nieważne jakim kosztem – sławę, która dogodziłaby jego wybujałemu ponad wszelką miarę ego. Nie było to aż tak osobliwe. Maggie znała kilku seryjnych morderców, którzy dali się złapać, żeby się pochwalić swoim dziełem, żeby mieć pewność, że nie znikną niezauważeni.

Próbowała nieco rozluźnić rękę. Cały czas trzymała w niej smitha amp;wessona, ale palec na spuście bardzo osłabł. Szczęśliwie Garrison był zajęty, interesowały go wyłącznie jego zdjęcia i jego sława.

– Trzy pieprzone rolki w żywych kolorach – powiedział, wlokąc za sobą gospodynię i wkładając rękę do worka.

Maggie spodziewała się ujrzeć czarne kasety z filmami. Ale nie, Garrison wyjął broń i wystrzelił, zanim zdążyła się pochylić. Przestrzelił jej ramię, wbijając ją w ścianę. Usiłowała utrzymać równowagę, ale zsuwała się na podłogę. Nie była w stanie ruszyć ręką. Próbowała unieść broń, jednak ręka odmawiała posłuszeństwa.

Garrison był zadowolony.

– Taa, będę bardzo sławny – powiedział z uśmiechem. Potem pchnął staruszkę na bok, równocześnie unosząc broń.

– Nie! – krzyknęła Maggie.

Jednym gładkim ruchem zastrzelił starą kobietę. Drobne ciało uderzyło o ścianę z nieprzyjemnym gruchotem kości, a potem zwaliło się na podłogę i zbiło się w małą kupkę.

Maggie spróbowała raz jeszcze unieść broń. Niech to szlag! Nie miała czucia w palcach. Nie czuła smitha amp;wessona, wciąż go ściskała, ale nie czuła wcale, że go trzyma. Kula sparaliżowała rękę na całej długości.

Garrison podszedł do niej z bronią wycelowaną w klatkę piersiową. Musi podnieść broń, myślała. Ale ręka wciąż odmawiała jej posłuszeństwa. Kiedy wyciągnęła po rewolwer lewą rękę, Garrison stał już nad nią. Czarnym butem kopnął jej bezużyteczne palce, kopnął rewolwer, szurnąwszy nim po podłodze.

Maggie czuła kłujący ból z boku szyi, ale ręka pozostała drętwa. Krew skapywała po rękawie, widziała kilka plam krwi na podłodze. I dalej nie mogła ruszyć tą cholerną ręką.

– Gdzie zeszyt? – spytał, stojąc nad nią. Potem zobaczył jej kurtkę.

– Musisz go sam wyjąć – powiedziała. – Naprawdę nie mogę się ruszyć. – Tak, zmusi go, żeby poszedł po zeszyt. W końcu została jej druga sprawna ręka. Może go złapać, może chwycić broń.

Lecz on się nie ruszył. Jakby nagle przestało mu zależeć. Zerknął na starą, potem rozejrzał się po mieszkaniu, jakby oceniał szkody, jakby podejmował decyzję, co dalej.

– Zatrzymaj go – powiedział ku zdumieniu Maggie i podszedł do blatu kuchennego, grzebiąc w swoim worku. – Tylko pamiętaj, to ma iść ze zdjęciami – mówił, wyjmując kilka kaset z filmami, które postawił obok worka. – To musi być pierwsza strona na wyłączność, dalszy ciąg ewentualnie w środku.

Następnie zaczął wypakowywać całą resztę. Maggie zrobiło się niedobrze na ten widok. Garrison wyjął kajdanki, taśmę klejącą, sznurek, aparat i nowy składany statyw. Próbowała podnieść się na nogi. Co on robi, do diabła? Uspokajała się, opierając się o ścianę na sprawnej ręce, z wolna odzyskiwała równowagę. Garrison zakręcił się i wycelował, zatrzymując ją w pół kroku.

– Lepiej będzie dla ciebie, jak tam zostaniesz – powiedział, chwytając kajdanki. – Na podłogę. – Wskazał ręką na dół i stanął przed nią, czekając, aż jej ciało osunie się po ścianie.

Chwycił kajdanki i zapiął je na zdrowej i postrzelonej ręce. W dalszym ciągu jej nie czuła.

Chwycił Maggie za ramiona i przyłożył plecami do ściany, jakby ją sadowił w określonej pozycji. Na koniec ułożył jej ręce na kolanach. To była właśnie ta pozycja. Przygotowywał ją do pośmiertnego zdjęcia.

Wziął kawałek sznurka i związał jej nogi w kostkach, a potem je wyprostował.

Następnie wrzucił do kieszeni kurtki Maggie trzy kasety z filmami. Miała teraz w jednej dziennik jego matki, a w drugiej filmy.

– Garrison, wysłali dla mnie wsparcie, wpadną tu za moment – powiedziała, starając się rozpaczliwie przypomnieć sobie, czy powiedziała komukolwiek, że zamierza odwiedzić jego mieszkanie. Nie, nikomu nie mówiła. Nawet Gwen. Stara kobieta była jedyną osobą, która o tym wiedziała.

– A po co ci wsparcie? – W ogóle się nie przejął, jej słowa prawie go rozbawiły. – Sama przecież mówiłaś, że wszyscy są przekonani, że to Everett jest mordercą. On i jego uczeń Brandon. Biedny gówniarz. Ma poważną piętę achillesową – nie potrafi pieprzyć się z kobietą.

Garrison wrócił do blatu. Mówił spokojnie, bez paniki i pośpiechu. Odłożył broń i ostrożnymi, przemyślanymi ruchami zaczął rozkładać statyw.

– Niezupełnie tak to sobie wyobrażałem – mówił w zasadzie do siebie, jakby nieobecny, jakby znajdujący się w sobie tylko znanym świecie. – Ale czy można odejść w lepszy sposób niż z ostatnim zwycięskim okrzykiem na ustach?

Maggie wiedziała, że musi coś zrobić. Garrison ustawiał statyw na wprost niej, tak samo jak w przypadku pozostałych ofiar.

– Tak, faktycznie nas wszystkich oszukałeś – podjęła z nadzieją, że odwróci jego uwagę od przeciążonego ego, równocześnie rozglądając się bacznie. Jej rewolwer leżał przy przeciwległej ścianie, w odległości jakichś trzech metrów. Za daleko. Wyciągając ręce, mogłaby coś chwycić, cokolwiek, co dałoby się wykorzystać do obrony. Przesuwała wzrokiem dokoła. Lampa po lewej. W stercie ciuchów pasek z klamrą. Na stoliku jakiś afrykański garnek.

Garrison włożył nową rolkę do aparatu. Czas uciekał. Niech to szlag! Musi się skupić. Myśleć, myśleć. Nie wolno przejmować się pulsującym bólem w ramieniu i krwią, która spływa strużką po rękawie. Aparat był już gotowy. Garrison przymocował go do statywu, po czym rozwinął kabel i podłączył jeden jego koniec do aparatu. Był to kabel z samoczynnym wyłącznikiem, pozwalający na zrobienie zdjęcia z odległości ponad metra. Nie musi więc stać za obiektywem, pomyślała, nie musi nawet dotykać aparatu. Może ją dusić do nieprzytomności i równocześnie robić zdjęcia.

Wcisnęła się w ścianę. Jak długo podciągałaby kolana, żeby odepchnąć się od ściany i podnieść się na nogi? Potrafiłaby stać nawet ze skrępowanymi nogami. Ale ile potrzeba na to czasu?

Garrison sprawdzał, co widać przez obiektyw, poprawiając ustawienie statywu. Maggie usiłowała nie zwracać na to uwagi, nie denerwować się jego wykalkulowanym spokojem, jego pewnymi ruchami. Jej myśli galopowały, a wzrok skakał z miejsca na miejsce. Cholerne ramię potwornie bolało, podobnie jak serce, wypełniając uszy nieustającym łomotem, który mógł łatwo zakłócić proces myślowy.

– Na pewno przejdę do historii – mruczał pod nosem Garrison, ustawiając migawkę, sprawdzając i ustawiając odległość. Skorygował kierunek, raz jeszcze coś zmieniając. Poprawił przesłonę. Znów sprawdził.

Maggie powoli, po cichu przyciągała zgięte w kolanach nogi. Garrison był zbyt zajęty, by to zauważyć. Chwilami stał do niej plecami, zasłaniając aparat. Zupełnie zatracił się w tych przygotowaniach. Szybko zamieniał się w niewidzialnego fotografa.

– Nikt jeszcze tego nie próbował. Autoportret z uciekającą duszą uchwyconą w kadrze – ciągnął, a jego słowa stawały się mantrą, która miała mu dodać odwagi. – I kąt – powiedział. – Chodzi przede wszystkim o kąt i czas. Tak, będę sławny, to pewne. Bardziej niż w moich najśmielszych marzeniach, bardziej niż w marzeniach mojej matki. – Zapomniał się, zapomniał o swojej ofierze, a raczej zredukował ją do jeszcze jednego obiektu, który bezradnie czeka, aż stanie się częścią tego szalonego procesu.

Lecz Maggie nie czekała bezczynnie. Wystrzeliła nogami do góry, z całej siły przyciągając je możliwie jak najbliżej. Jeszcze trochę. Już prawie. Tak, już sięga sznura. Ale ten węzeł. Przesunęła się i ramię przeszył ból, powstrzymując ją, niemal przyprawiając o łzy. Nie dała rady, po prostu nie dała rady.

Niech to szlag!

Zerknęła na Garrisona. Rozwijał kabel, idąc z powrotem w stronę blatu. Jezu! Był już prawie gotowy. Raz jeszcze zabrała się za węzeł. Kajdanki wbijały się w ciało. Jeśli uwolni stopy, będzie zdolna się bronić, kiedy Garrison się do niej zbliży, żeby ją dusić. Co prawda z pulsującym bólem w ramieniu trudno jej będzie długo zachować przytomność. Nie może więc pozwolić mu posunąć się tak daleko. Nie wolno dopuścić, żeby sznur znalazł się na jej szyi, bo będzie po niej.

Garrison stał w rogu z końcówką kabla w jednej ręce. Maggie patrzyła, jak drugą ręką podnosi broń. Zamarła. Więc nie zamierza posłużyć się sznurem. Czyżby chciał ją zastrzelić?

Obrócił ku niej twarz. Trzymała kolana pod brodą. Jej palce zastygły na węźle. Nieważne, że to spostrzegł, i tak było już za późno. On był gotowy. I nagle całą resztę jej ciała sparaliżowało tak samo jak prawą rękę. Nawet galopujący umysł zahamował z piskiem.

Garrison szedł ku niej bez słowa, wlokąc za sobą kabel. Stanął na wprost Maggie, najwyżej trzydzieści centymetrów od niej. Obejrzał się na aparat, kontrolując kąt ustawienia. Poprawił kabel w ręce, trzymając między kciukiem i palcem wskazującym mały plastikowy przycisk, który po wciśnięciu klikał zdjęcie.

Był gotowy do swego ostatniego dzieła.

– Pamiętaj – powiedział, nie zdejmując wzroku z obiektywu – że ma być na okładce.

Zanim się ruszyła, zanim zareagowała, Garrison przystawił sobie broń do prawej skroni i nacisnął równocześnie spust i przycisk w śmiertelnym unisono. Maggie zacisnęła powieki, broniąc się przed krwią i mózgiem, które trysnęły jej w twarz, rozplaskując się na ścianie. Odgłos zapadki aparatu zginął w huku wystrzału. Powietrze przeniknął charakterystyczny swąd.

Kiedy otworzyła oczy, zdążyła jeszcze zobaczyć, jak ciało Garrisona wali się na ziemię tuż przed nią. Miał wciąż otwarte czy. Ale były już puste. Dusza Bena Garrisona, stwierdziła Maggie, opuściła jego ciało na długo przed jego śmiercią.

Загрузка...