21 Generał Dreedle

Pułkownik Cathcart nie myślał o kapelanie, gdyż pochłaniał go całkowicie nowy i groźny problem, któremu na imię było Yossarian!

Yossarian! Na sam dźwięk tego szkaradnego, wstrętnego nazwiska oblewał go zimny pot i oddech wiązł mu w gardle. Kiedy kapelan po raz pierwszy wymienił nazwisko Yossariana, zabrzmiało ono w głębi pamięci pułkownika jak złowróżbny gong. Gdy tylko za kapelanem zamknęły się drzwi, całe haniebne wspomnienie o nagim żołnierzu w szeregach spłynęło na niego bolesnym, duszącym wodospadem gryzących szczegółów. Pułkownik pocił się i miał dreszcze. Ujawniała się nieprawdopodobna i złowieszcza zbieżność, tak szatańska w swoich implikacjach, że mogła wróżyć jedynie coś niezwykle ohydnego. Człowiek, który stał nago w szeregu, kiedy generał Dreedle miał go dekorować Krzyżem Zasługi, również nazywał się Yossarian! A teraz człowiek nazwiskiem Yossarian groził rozpętaniem skandalu w związku z podniesieniem liczby obowiązkowych lotów bojowych do sześćdziesięciu. Pułkownik Cathcart zastanawiał się ponuro, czy to ten sam Yossarian.

Wstał i z wyrazem ogromnej zgryzoty zaczął przechadzać się po pokoju. Stał w obliczu tajemnicy. Nagi człowiek w szeregu, przyznawał ponuro, stanowił plamę na jego honorze. Podobnie kombinacje z linią frontu przed lotem na Bolonię i siedmiodniowe opóźnienie w zniszczeniu mostu w Ferrarze, chociaż w końcu zbombardowanie mostu, przypomniał sobie z radością, stało się liściem do wieńca jego sławy, choć znowu strata samolotu przy powtórnym nalatywaniu na cel, przypomniał sobie ze smutkiem, była plamą na honorze, mimo że zdobył nowy liść do wieńca sławy, otrzymując zgodę na odznaczenie bombardiera, który okrył go uprzednio hańbą, zawracając po raz drugi na cel. Ten bombardier, przypomniał sobie nagle z osłupieniem, również nazywał się Yossarian! To już trzeci! Ze zdumieniem wybałuszył swoje lepkie oczy i obejrzał się z lękiem, żeby zobaczyć, co się dzieje za jego plecami. Jeszcze przed chwilą w jego życiu nie było Yossarianów; teraz mnożyli się jak skrzaty. Spróbował wziąć się w garść. Yossarian to nie jest często spotykane nazwisko; może wcale nie ma trzech Yossarianów, a tylko dwóch, a może nawet jest tylko jeden Yossarian – ale to przecież w gruncie rzeczy nie robi żadnej różnicy! Pułkownik znajdował się nadal w poważnym niebezpieczeństwie. Intuicja ostrzegała go, że zbliża się do jakiegoś gigantycznego, nieodgadnionego, kosmicznego finału i jego barczystym, muskularnym, potężnym ciałem wstrząsnął od stóp do głów dreszcz na myśl, że Yossarian, kimkolwiek się w końcu okaże, może być wysłańcem jego Nemezis.

Pułkownik Cathcart nie był przesądny, ale wierzył w znaki, usiadł więc na powrót za biurkiem i zrobił w swoim kalendarzu zrozumiałą tylko dla siebie notatkę, żeby jak najszybciej rozwikłać całą tę podejrzaną aferę z Yossarianem. Zapis ku własnej pamięci wykonał swoim ciężkim, zdecydowanym charakterem pisma, wzmacniając go dobitnie serią zaszyfrowanych znaków przestankowych i następnie podkreślając dwukrotnie cały tekst, który wyglądał tak:

Yossarian!!!(?)!

Skończywszy pułkownik odchylił się na oparcie fotela ogromnie zadowolony, że tak błyskawicznie zareagował w obliczu poważnego niebezpieczeństwa. Yossarian – na sam widok tego nazwiska wstrząsał nim dreszcz. Tyle es to musiało być coś wywrotowego. Przypominało słowa takie, jak: szpiegostwo i podstęp, jak socjalista, faszysta i komunista. Było to nienawistne, obce, odrażające nazwisko, po prostu nazwisko nie budzące zaufania. Nie przypominało niczym takich czystych, rześkich, uczciwych amerykańskich nazwisk, jak Cathcart, Peckem czy Dreedle.

Pułkownik Cathcart wstał powoli i znowu zaczął przechadzać się po pokoju. Prawie bezwiednie wziął z kosza dorodnego pomidora i wgryzł się w niego żarłocznie. Natychmiast skrzywił się i wyrzucił pomidora do kosza. Pułkownik nie lubił dorodnych pomidorów, nawet jeżeli były to jego własne pomidory, a te nie były nawet jego. Zostały zakupione na targowiskach całej Pianosy przez pułkownika Korna, ukrywającego się pod różnymi nazwiskami, przewiezione pod osłoną nocy na farmę pułkownika w górach i następnego ranka sprowadzone do siedziby sztabu celem odsprzedania ich Milowi, który płacił pułkownikowi Cathcartowi i pułkownikowi Kornowi powyżej cen rynkowych. Pułkownik Cathcart często zastanawiał się, czy to, co robią z dorodnymi pomidorami, jest legalne, ale ponieważ pułkownik Korn zapewniał go, że tak, starał się o tym nie myśleć. Nie wiedział również, czy legalny jest jego dom w górach, gdyż wszystkie formalności załatwiał pułkownik Korn. Pułkownik Cathcart nie był pewien, czy jest właścicielem domu, czy dzierżawcą, oraz od kogo go nabył i za ile, jeżeli w ogóle zapłacił. Pułkownik Kom odpowiadał za stronę prawną i skoro on zapewniał, że oszustwa, wymuszenia, spekulacje walutowe, malwersacje, oszustwa podatkowe i kombinacje na czarnym rynku są legalne, pułkownik Cathcart nie mógł z nim dyskutować.

Pułkownik Cathcart wiedział o swoim domu w górach tylko tyle, że posiada taki dom i że go nie cierpi. Nic go tak nie nudziło, jak dwa lub trzy dni, które musiał tam spędzać co drugi tydzień, aby podtrzymywać iluzję, że ten wilgotny, pełen przeciągów, kamienny wiejski dom w górach jest złotym pałacem zmysłowych rozkoszy. W klubach oficerskich wrzało od niezbyt ścisłych, ale szczegółowych opowieści o hucznych, tajnych pijaństwach i orgiach, które się tam odbywają, oraz otoczonych tajemnicą, intymnych ekstatycznych nocach z najpiękniejszymi, najbardziej kuszącymi, najbardziej namiętnymi i najłatwiejszymi do zaspokojenia włoskimi kurtyzanami, aktorkami, modelkami i hrabinami. Żadnych takich tajnych nocy rozkoszy ani otoczonych tajemnicą orgii alkoholowych i seksualnych nie było. Co innego, gdyby generał Dreedle albo generał Peckem zdradził chęć wzięcia udziału w orgii, ale żaden z nich o tym nie napomknął, a pułkownik nie miał zamiaru tracić czasu i energii na pieszczoty z pięknymi kobietami, skoro nie widział w tym żadnych dla siebie korzyści.

Pułkownik bał się wilgotnych, samotnych nocy i nudnych, pustych dni w swojej wiejskiej rezydencji. Znacznie ciekawiej było w dowództwie grupy, gdzie mógł napędzać stracha każdemu, kogo sam się nie bał. Jednakże, jak mu często przypominał pułkownik Korn, posiadanie domku w górach nie dodaje splendoru, jeżeli się z niego nigdy nie korzysta. Litował się nad sobą, ilekroć musiał jechać do swojego domu. Zabierał do jeepa dubeltówkę i spędzał tam monotonne godziny na strzelaniu do ptaków i dorodnych pomidorów, które rosły tam nie pielęgnowane, bo nikomu nie opłacało się ich zbierać.

Do niższych stopniem oficerów, którym mimo to uważał za stosowne okazywać szacunek, pułkownik Cathcart zaliczał majora… de Coverley, chociaż wcale nie miał na to ochoty i nie był nawet pewien, czy musi to robić. Major… de Coverley był wielką zagadką dla niego, podobnie jak dla majora Majora i w ogóle dla wszystkich, którzy go kiedykolwiek spotkali. Pułkownik Cathcart nie wiedział, czy na majora… de Coverley patrzeć z dołu, czy z góry. Major… de Coverley był zaledwie majorem, mimo że był o całe wieki starszy od pułkownika Cathcarta; jednocześnie tyle ludzi traktowało majora… de Coverley z tak głęboką i pełną lęku czcią, że pułkownik Cathcart podejrzewał, iż muszą coś wiedzieć. Major… de Coverley swoją groźną, zagadkową osobowością utrzymywał go w stanie ciągłego niepokoju i nawet pułkownik Kom wolał się mieć przed nim na baczności. Wszyscy się go obawiali, choć nikt nie wiedział dlaczego. Nikt nawet nie wiedział, jak major… de Coverley ma na imię, gdyż nikt nie śmiał go o to spytać. Pułkownik Cathcart wiedział, że major… de Coverley wyjechał, i cieszył się z jego nieobecności, dopóki nie przyszło mu do głowy, że major… de Coverley może gdzieś tam spiskuje przeciwko niemu, i wtedy zapragnął, żeby major… de Coverley wrócił czym prędzej do eskadry, gdzie było jego miejsce i gdzie można by go mieć na oku.

Po chwili takiego chodzenia tam i z powrotem dało o sobie znać płaskostopie. Pułkownik usiadł znowu przy biurku i postanowił przystąpić do systematycznej i dojrzałej oceny całokształtu sytuacji wojskowej. Z rzeczową miną człowieka nawykłego do działania wyciągnął duży biały blok papieru, narysował prostą pionową linię przez środek i przekreślił ją u góry linią poziomą, dzieląc stronicę na dwie równe kolumny. Zastygł na chwilę w krytycznym zamyśleniu. Potem pochylił się nad biurkiem i u góry lewej kolumny ścieśnionym, starannym charakterem napisał: “Plamy na honorze!!!" A nad prawą kolumną napisał: “Liście do wieńca sławy!!!!!" Odchylił się do tyłu, żeby spojrzeć z podziwem na swój wykres z należytej perspektywy. Po kilku sekundach uroczystej deliberacji poślinił starannie koniec ołówka i pod nagłówkiem “Plamy na honorze!!!" napisał, starannie zachowując odstępy: Ferrara

Bolonia (przesunięcie linii frontu na mapie) Strzelnica Nagi osobnik w szeregu (po Awinionie)

Po chwili dodał:

Zatrucie pokarmowe (podczas oblężenia Bolonii) oraz Jęki (epidemia podczas odprawy przed Awinionem)

Wreszcie dopisał: Kapelan (przesiaduje co wieczór w klubie oficerskim)

Postanowił okazać litość kapelanowi, mimo że go nie lubił, i pod nagłówkiem “Liście do wieńca sławy!!!!!" napisał:

Kapelan (przesiaduje co wieczór w klubie oficerskim) W ten sposób dwie notatki na temat kapelana znosiły się wzajemnie. Obok “Ferrara" i “Nagi osobnik w szeregu (po Awinionie)" dopisał:

Yossarian!

Obok “Bolonia (przesunięcie linii frontu na mapie)" i “Jęki (epidemia podczas odprawy przed Awinionem)" śmiałym, zdecydowanym charakterem pisma postawił “?".

Pozycje, przy których stał “?", zamierzał zbadać bezzwłocznie, aby ustalić, czy mają jakiś związek z Yossarianem.

Nagle ręka mu zadrżała i nie był w stanie pisać dalej. Wstał przerażony czując, że jest cały lepki i tłusty, i podbiegi do otwartego okna, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Spojrzał na strzelnicę i cofnął się z głośnym jękiem rozpaczy, dzikim, oszalałym wzrokiem omiatając gorączkowo ściany swego biura, jakby roiło się w nim od Yossarianów.

Nikt go nie kochał. Generał Dreedle go nienawidził, choć z drugiej strony generał Peckem go lubił, choć właściwie nie mógł być tego pewien, gdyż pułkownik Cargill, adiutant generała Peckema, niewątpiwie miał swoje własne ambicje i prawdopodobnie szkodził mu w oczach generała przy każdej okazji. Jedyny dobry pułkownik, zdecydował, to martwy pułkownik, oczywiście z wyjątkiem jego samego. Jedynym pułkownikiem, do którego miał zaufanie, był pułkownik Moodus, ale i on miał konszachty ze swoim teściem, Milo oczywiście był wielkim liściem do wieńca sławy, choć z drugiej strony fakt, że samoloty Mila zbombardowały obóz jego grupy, był prawdopodobnie okropną plamą na jego honorze, mimo że Milo ostatecznie uciszył wszystkie protesty, ujawniając pokaźne zyski, jakie przyniosła syndykatowi transakcja z nieprzyjacielem, i przekonawszy wszystkich, że zbombardowanie własnych żołnierzy i samolotów było w związku z tym chwalebnym i bardzo lukratywnym pociągnięciem na korzyść systemu inicjatywy prywatnej. Pułkownik nie czuł się zbyt pewnie, jeśli chodzi o Mila, gdyż inni pułkownicy usiłowali go skaperować, a pułkownik Cathcart miał nadal w swojej grupie tego parszywego Wielkiego Wodza White Halfoata, który według tego parszywego, leniwego kapitana Blacka był odpowiedzialny za przesunięcie linii frontu podczas Wielkiego Oblężenia Bolonii. Pułkownik Cathcart żywił sympatię do Wielkiego Wodza White Halfoata za to, że walił w pysk tego parszywca pułkownika Moodusa za każdym razem, kiedy się upił i pułkownik Moodus był pod ręką. Marzył o tym, żeby Wielki Wódz White Halfoat zaczął walić również pułkownika Korna po jego tłustym pysku. Pułkownik Korn był parszywym mądralą. Ktoś w sztabie Dwudziestej Siódmej Armii Lotniczej musiał mieć do niego urazę, gdyż wszystkie jego raporty wracały opatrzone zjadliwymi uwagami, pułkownik Korn przekupił więc sprytnego kancelistę sztabowego nazwiskiem Wintergreen, żeby wywęszył, kto to robi. Utrata samolotu nad Ferrara przy powtórnym podejściu na cel nie wzmocniła jego pozycji, to pewne, podobnie jak zniknięcie tego drugiego samolotu w chmurze – nawet go jeszcze nie skreślił z ewidencji! Na chwilę zaświtała mu nadzieja, że Yossarian zginął razem z tym samolotem w chmurze, ale zaraz uprzytomnił sobie, że gdyby Yossarian zginął z tym samolotem w chmurze, to nie mógłby teraz robić awantur o mamę pięć dodatkowych lotów.

Może sześćdziesiąt akcji bojowych to rzeczywiście za dużo, zastanawiał się pułkownik Cathcart, skoro Yossarian tak protestuje, ale zaraz przypomniał sobie, że zmuszając swoich lotników do odbywania większej ilości lotów niż w innych jednostkach osiągnął najbardziej namacalny sukces. Jak mawiał pułkownik Korn, na wojnie roiło się od dowódców grup, którzy ograniczali się do wykonywania swoich obowiązków, i trzeba było jakiegoś dramatycznego gestu w rodzaju zmuszenia grupy do odbycia większej ilości lotów niż wszystkie inne grupy, by zwrócić uwagę na swoje wyjątkowe zdolności dowódcze. Bez wątpienia żaden z generałów nie miał nic przeciwko jego poczynaniom, chociaż, o ile pułkownik Cathcart mógł się zorientować, nie byli nimi również specjalnie zachwyceni, co skłaniało go do podejrzenia, że sześćdziesiąt akcji bojowych to za mało, że powinien podnieść normę od razu do siedemdziesięciu, osiemdziesięciu, stu albo nawet do dwustu, trzystu lub sześciu tysięcy!

Niewątpliwie czułby się lepiej pod rozkazami kogoś dobrze wychowanego w rodzaju generała Peckema niż kogoś tak gburowatego i niewrażliwego jak generał Dreedle, ponieważ generał Peckem ukończył jedną z ekskluzywnych uczelni i był tak bystry i inteligentny, że mógł go w pełni docenić, choć nigdy nie dał tego po sobie poznać. Pułkownik Cathcart był człowiekiem dość subtelnym, by zdawać sobie sprawę, iż zewnętrzne oznaki uznania są zbyteczne pomiędzy dwoma znającymi swoją wartość, dobrze wychowanymi dżentelmenami, którzy jak on i generał Peckem potrafią podtrzymywać wzajemną sympatię na odległość, drogą czysto duchowego kontaktu. Wystarczał fakt, że byli ludźmi z tej samej gliny, i pułkownik wiedział, iż należy po prostu czekać dyskretnie na wyraz uznania w odpowiedniej chwili, chociaż jego przekonanie o własnej wartości chwiało się, kiedy widział, że generał Peckem nigdy nie szuka rozmyślnie jego towarzystwa i nigdy nie stara się go olśnić swoimi epigramatami i erudycją bardziej niż każdego, kto znalazł się w zasięgu słuchu, nie wyłączając szeregowców. Generał Peckem albo nie poznał się na pułkowniku Cathcarcie, albo nie był błyskotliwym, bystrym, dalekowzrocznym intelektualistą, jakiego udawał, i w rzeczywistości to generał Dreedle był wrażliwym, czarującym dżentelmenem o nieprzeciętnej inteligencji, pod którego rozkazami pułkownik Cathcart czułby się znacznie lepiej, i nagle pułkownik Cathcart zupełnie stracił orientację, jak u kogo stoją jego akcje, zaczął więc walić pięścią w przycisk dzwonka, żeby pułkownik Korn przybiegł natychmiast i upewnił go, że jest ulubieńcem wszystkich, że Yossarian jest wytworem jego wyobraźni i że robi znakomite postępy we wspaniałej i bohaterskiej kampanii, jaką toczy o szlify generalskie.

W rzeczywistości pułkownik Cathcart nie miał najmniejszej szansy zostania generałem. Po pierwsze, były starszy szeregowy Wintergreen również chciał zostać generałem i zawsze przekręcał, niszczył, odrzucał i wysyłał pod zły adres wszelką korespondencję do, od albo o pułkowniku Cathcarcie, mogącą go przedstawić w pozytywnym świetle. Po drugie, był już generał, generał Dreedle, który wiedział, że generał Peckem ostrzy sobie zęby na jego stołek, ale nie wiedział, jak mu przeszkodzić.

Generał Dreedle, dowódca skrzydła, był nieokrzesanym, przysadzistym, barczystym mężczyzną po pięćdziesiątce. Miał perkaty czerwony nos i ciężkie, białe, pomarszczone powieki, które otaczały jego małe szare oczka jak aureola ze smalcu. Miał też pielęgniarkę i zięcia oraz skłonność do zapadania w długie, ponure milczenie, kiedy nie pił za dużo. Generał Dreedle stracił w wojsku zbyt wiele czasu na dobre wykonywanie swoich obowiązków i teraz było już za późno. Nowy układ sił ukształtował się bez jego udziału i generał Dreedle nie wiedział, jak sobie z nim radzić. W chwilach gdy się nie pilnował; jego nieruchome, posępne oblicze przybierało ponury, zatroskany wyraz zawodu i frustracji. Generał Dreedle dużo pił. Nastroje miewał zmienne i zaskakujące. “Wojna to straszna rzecz" – oświadczał często po pijanemu i na trzeźwo, i naprawdę tak myślał, co nie przeszkadzało mu dobrze na niej zarabiać i wciągnąć jeszcze do interesu zięcia, mimo że gryźli się ze sobą nieustannie.

– Ten bydlak – z pogardliwym pomrukiem skarżył się generał Dreedle na swego zięcia każdemu, kto akurat stał obok niego przy barze w klubie oficerskim – wszystko, co ma, zawdzięcza mnie. To ja zrobiłem człowieka z tego parszywego skurwysyna! On jest za głupi, żeby dać sobie radę w życiu sam.

– Jemu się wydaje, że zjadł wszystkie rozumy – odpowiadał gniewnie pułkownik Moodus we własnym gronie słuchaczy przy drugim końcu baru. – Nie uznaje żadnej krytyki i nie chce słuchać rad.

– Jedyne, co on potrafi, to dawać rady – rzucał generał Dreedle z chrapliwym parsknięciem. – Gdyby nie ja, wciąż jeszcze byłby kapralem.

Generał Dreedle występował zawsze w towarzystwie pułkownika Moodusa i pielęgniarki, która była najbardziej uroczą dupcią, jaką sobie można wyobrazić. Była pulchną, niedużą blondynką. Miała pulchne policzki z dołeczkami, wesołe niebieskie oczy i zawsze uczesane kręcone włosy. Uśmiechała się do wszystkich i nigdy pierwsza się nie odzywała. Miała bujny biust i jasną cerę. Nie sposób było jej się oprzeć, toteż lotnicy omijali ją z daleka. Była soczysta, słodka, uległa i głupia i podniecała do szaleństwa wszystkich z wyjątkiem generała Dreedle.

– Szkoda, że nie możecie jej zobaczyć nago. – Generał aż dławił się chichocząc ze znawstwem, podczas gdy dumnie uśmiechnięta pielęgniarka stała u jego boku. – W moim pokoju w sztabie skrzydła ma mundur z fioletowego jedwabiu tak obcisły, że sutki sterczą jej jak dojrzale czereśnie. Milo zdobył dla mnie materiał. Nie ma pod tym miejsca na majtki ani na stanik. Każę jej czasem ubierać się tak wieczorem, kiedy przychodzi Moodus, żeby go doprowadzić do szału

– zarżał generał Dreedle. – Szkoda, że nie możecie zobaczyć, co się dzieje w tej bluzce przy każdym jej ruchu. Moodus wyłazi ze skóry. Niech go chociaż raz przyłapię na tym, że próbuje dotknąć jej albo jakiejś innej kobiety, to zdegraduję dziwkarza do szeregowca i poślę go na rok do obierania kartofli.

– Trzyma ją tylko po to, żeby mnie drażnić – skarżył się pułkownik Moodus przy drugim końcu baru. – Tam w sztabie ona ma mundur z fioletowego jedwabiu tak obcisły, że sutki sterczą jej jak dojrzałe czereśnie. Nie ma pod tym miejsca na majtki ani na stanik. Szkoda, że nie możecie usłyszeć, jak ten jedwab szeleści przy każdym jej ruchu. Niechby mnie chociaż raz przyłapał, że dobieram się do niej albo do jakiejś innej dziewczyny, to zdegraduje mnie do szeregowca i pośle na rok do obierania kartofli. Ona mnie doprowadza do szału.

– Nie miał babki, odkąd wyjechaliśmy ze Stanów – informował generał Dreedle i od tej szatańskiej myśli jego kwadratowa siwa głowa zatrzęsła się w sadystycznym śmiechu. – Toteż nie spuszczam go z oka, żeby nie mógł się dorwać do kobiety. Wyobrażacie sobie, co ten biedny skurwysyn musi przeżywać?

– Nie miałem kobiety, odkąd wyjechaliśmy ze Stanów – żalił się ze łzami pułkownik Moodus. – Czy wyobrażacie sobie, co ja przeżywam?

Generał Dreedle potrafił być równie nieprzejednany w stosunku do każdego, kto mu się naraził. Nie znosił pretensjonalności, taktu i udawania, zaś jego credo zawodowego żołnierza było proste i zwięzłe: wierzył, że młodzi ludzie, którym on rozkazuje, powinni być gotowi oddać życie za ideały, dążenia i idiosynkrazje starych ludzi, którzy jemu rozkazywali. Podlegli mu oficerowie i szeregowcy istnieli dla niego wyłącznie jako wielkości wojskowe. Wymagał od nich jedynie, aby wykonywali swoje zadania; poza tym mogli robić, co chcieli. Mogli, jeżeli chcieli, tak jak pułkownik Cathcart zmuszać swoich ludzi do odbywania sześćdziesięciu lotów bojowych, i mogli, jeżeli chcieli, tak jak Yossarian stać w szeregu na golasa, choć co prawda na ten widok generałowi Dreedle opadła jego granitowa szczęka i przeszedł swoim władczym krokiem wzdłuż szyku, żeby się upewnić, że w szeregu naprawdę stoi na baczność i czeka na dekorację medalem człowiek, który nie ma na sobie nic prócz mokasynów. Generałowi odjęło mowę. Pułkownik Cathcart omal nie zemdlał, kiedy dostrzegł Yossariana, i pułkownik Korn musiał podejść do niego i chwycić go z całej siły za ramię. Zapadła groteskowa cisza. Od plaży wiał jednostajny, ciepły wiatr, a na drodze ukazał się stary wóz pełen gnoju, ciągniony przez czarnego osła, którego poganiał wieśniak w oklapłym kapeluszu i wypłowiałym brązowym ubraniu roboczym, nie zwracający uwagi na uroczystą ceremonię wojskową, jaka odbywała się na małym pólku po jego prawej ręce.

Generał Dreedle nareszcie odzyskał mowę.

– Wracaj do auta – rzuci! przez ramię do swojej pielęgniarki, która szła za nim wzdłuż frontu.

Pielęgniarka z uśmiechem podreptała do brązowego wozu sztabowego, zaparkowanego w odległości dwudziestu jardów na skraju prostokątnej polanki. Generał Dreedle odczekał w surowym milczeniu, aż trzasnęły drzwiczki samochodu, i dopiero wtedy spytał:

– Co to za jeden?

Pułkownik Moodus spojrzał na listę.

– To jest Yossarian, tato. Otrzymuje Lotniczy Krzyż Zasługi.

– Hm, niech mnie diabli – mruknął generał Dreedle i jego czerstwą, kamienną twarz zmiękczył wyraz rozbawienia. – Dlaczego nie macie na sobie ubrania, Yossarian?

– Bo nie chcę.

– Co to znaczy, nie chcecie? Dlaczego, do diabła, nie chcecie?

– Nie chcę i tyle, panie generale.

– Dlaczego on jest nie ubrany? – rzucił przez ramię generał Dreedle do pułkownika Cathcarta.

– Do ciebie mówi – szepnął pułkownik Kom przez ramię pułkownika Cathcarta, trącając go mocno łokciem w plecy.

– Dlaczego on jest nie ubrany? – zwrócił się pułkownik Cathcart do pułkownika Korna krzywiąc się z bólu i rozcierając miejsce, w które trafił go łokieć pułkownika Koma.

– Dlaczego on jest nie ubrany? – spytał pułkownik Korn kapitanów Piltcharda i Wrena.

– W zeszłym tygodniu nad Awinionem w jego samolocie został zabity jeden z żołnierzy, który go całego zakrwawił – odpowiedział kapitan Wren. – Przysięga, że nigdy już nie włoży munduru.

– W zeszłym tygodniu nad Awinionem w jego samolocie został zabity jeden z żołnierzy, który go całego zakrwawił – zameldował pułkownik Korn bezpośrednio generałowi. – Jego mundur nie wrócił jeszcze z pralni.

– A gdzie ma inne mundury?

– Też w pralni.

– A bielizna? – spytał generał Dreedle.

– Cała jego bielizna jest również w pralni – odpowiedział pułkownik Korn.

– To mi wygląda na wielką bzdurę – oświadczył generał Dreedle.

– Bo to jest wielka bzdura – potwierdził Yossarian.

– Proszę się nie obawiać – obiecał pułkownik Cathcart generałowi, spoglądając z pogróżką na Yossariana. – Obiecuję panu, panie generale, że ten człowiek zostanie ukarany z całą surowością.

– A co mnie to, u diabła, obchodzi, czy on zostanie ukarany, czy nie? – spytał generał Dreedle zdziwiony i poirytowany. – Ten żołnierz zasłużył na odznaczenie. Jeśli chce je otrzymać na golasa, to cóż to, u diabła, pana obchodzi?

– Jestem zupełnie tego samego zdania, panie generale! – podchwycił pułkownik Cathcart z żywiołowym entuzjazmem i otarł czoło wilgotną białą chusteczką. – Ale co pan o tym sądzi w świetle ostatniego okólnika generała Peckema na temat właściwego stroju wojskowego w strefie przyfrontowej?

– Peckem? – zachmurzył się generał Dreedle.

– Tak jest, panie generale – powiedział pułkownik Cathcart służalczo. – Generał Peckem zaleca nawet, abyśmy wysyłali naszych żołnierzy do walki w mundurach wyjściowych, aby wywierali dobre wrażenie na nieprzyjacielu, jeżeli zostaną zestrzeleni.

– Peckem? – powtórzył generał Dreedle mrużąc oczy ze zdumienia. – A co, u diabła, ma do tego Peckem? -

Pułkownik Korn znowu dźgnął pułkownika Cathcarta łokciem w plecy.

– Absolutnie nic, panie generale! – odpowiedział pułkownik Cathcart przytomnie, krzywiąc się z bólu i ostrożnie rozcierając miejsce, gdzie dostał łokciem pułkownika Korna. – I dlatego właśnie postanowiłem nie podejmować żadnych kroków, dopóki nie uzgodnię sprawy z panem generałem. Czy mamy zignorować całkowicie to zarządzenie?

Generał Dreedle zignorował go całkowicie, odwracając się z wyrazem złowrogiej pogardy, żeby wręczyć Yossarianowi pudełko z odznaczeniem.

– Przyprowadź moją dziewczynę z samochodu – polecił opryskliwie pułkownikowi Moodusowi i czekał nieruchomo, groźnie zmarszczony, z opuszczoną głową, dopóki pielęgniarka nie stanęła przy jego boku.

– Każ w kancelarii, żeby natychmiast odwołali moje ostatnie polecenie nakazujące żołnierzom noszenie krawatów podczas akcji bojowych – szepnął gorączkowo kątem ust pułkownik Cathcart do pułkownika Korna.

– Mówiłem ci, żebyś tego nie robił – roześmiał się pułkownik Korn – ale nie chciałeś mnie słuchać.

– Ćśśś! – ostrzegł go pułkownik Cathcart. – Korn, do cholery, co zrobiłeś z moimi plecami?

Pułkownik Korn znowu zachichotał.

Pielęgniarka generała Dreedle towarzyszyła mu wszędzie, nawet w pokoju odpraw przed akcją na Awinion, gdzie stała ze swoim cielęcym uśmiechem obok podwyższenia i rozkwitała jak żyzna oaza u boku generała Dreedle w swoim różowo-zielonym mundurze. Yossarian spojrzał na nią i zakochał się na zabój. Od razu stracił humor czując w środku pustkę i odrętwienie. Wpatrywał się z lekkim pożądaniem w jej pełne czerwone wargi i dołeczki na policzkach, podczas gdy major Danby monotonnym, dydaktycznym męskim buczeniem opisywał potężną koncentrację artylerii przeciwlotniczej oczekującej ich w Awinionie. Nagle z piersi Yossariana wyrwał się jęk rozpaczy na myśl, że może już nigdy nie zobaczyć tej cudownej kobiety, z którą nie zamienił w życiu ani słowa i w której był tak żałośnie zakochany. Dygotał i skręcał się ze smutku, strachu i pożądania, kiedy na nią patrzył; była tak piękna. Mógłby całować ślady jej stóp. Oblizał spierzchnięte, spragnione wargi lepkim językiem i znowu jęknął boleśnie, tym razem tak głośno, że ściągnął na siebie przestraszone, pytające spojrzenia lotników, którzy w czekoladowych kombinezonach i białych stębnowanych uprzężach spadochronów siedzieli na prostych drewnianych ławach.

Nately odwrócił się do niego z lękiem w oczach.

– Co tam? – szepnął. – Co ci jest?

Yossarian nie słyszał. Zżerało go pożądanie i obezwładniał żal. Pielęgniarka generała Dreedle była tylko troszkę pucołowata i jego zmysły były przeciążone do granic wytrzymałości złotą promiennością jej włosów i nieznanym dotknięciem jej miękkich, krótkich palców, krągłym, nie zasmakowanym bogactwem jej bujnych piersi w różowej, szeroko otwartej pod szyją koszuli i trójkątnym jędrnym, wypukłym pagórkiem u zbiegu ud i brzucha w obcisłych, dopasowanych zielonych oficerskich spodniach z gabardyny. Pożerał ją od czubka głowy do malowanych paznokci u nóg. Nie chciał się z nią rozstawać do końca życia. – Oooooooooooooch – jęknął znowu i tym razem cała sala zafalowała na dźwięk jego drżącego, przeciągłego westchnienia. Wśród oficerów na podwyższeniu zapanował niepokój i nawet major Danby, który właśnie przystąpił do uzgadniania zegarków, omal się nie zgubił przy odliczaniu sekund i nie musiał zaczynać od początku. Nately powiódł wzrokiem w ślad za znieruchomiałym spojrzeniem Yossariana przez całą długość sali i trafił na pielęgniarkę generała Dreedle. Zbladł i zadrżał, kiedy zrozumiał, co dręczy Yossariana.

– Daj spokój, dobrze? – ostrzegł go groźnym szeptem.

– Oooooooooooooooooch – jęknął Yossarian po raz czwarty tak głośno, że teraz już wszyscy musieli go usłyszeć.

– Zwariowałeś? – syknął Nately gwałtownie. – Szukasz guza?

– Oooooooooooooooooch – zawtórował Yossarianowi Dunbar z drugiego końca sali.

Nately poznał głos Dunbara. Sytuacja wymykała się spod kontroli i Nately odwrócił się z krótkim jękiem.

– Oooooooooooooooooch – odpowiedział mu Dunbar.

– Oooooooooooooooooch – jęknął głośno zirytowany Nately uświadomiwszy sobie, że sam przed chwilą jęknął.

– Oooooooooooooooooch – odpowiedział mu znów Dunbar.

– Oooooooooooooooooch – odezwał się ktoś zupełnie nowy w innej części sali i Nately poczuł, że włos mu się jeży na głowie. Yossarian z Dunbarem odpowiedzieli zgodnym jękiem, a Nately na próżno kulił się i szukał jakiejś dziury, w której mógłby się ukryć wraz z Yossarianem. Tu i ówdzie rozległy się tłumione śmiechy. Nately'ego nagle coś podkusiło i w najbliższym momencie ciszy jęknął naumyślnie. Odpowiedział mu znów jakiś nowy głos. Smak nieposłuszeństwa działał upajająco i Nately znowu jęknął rozmyślnie przy pierwszej sposobności. Zawtórował mu jeszcze jakiś nowy glos. Pokój odpraw niepohamowanie przekształcał się w dom wariatów. Niesamowite odgłosy przybierały na sile. Szurano nogami, zaczęto upuszczać różne przedmioty: ołówki, kalkulatory, mapniki, grzechoczące stalowe hełmy. Ci, którzy nie jęczeli, chichotali otwarcie i nie wiadomo, do czego mógłby doprowadzić ten żywiołowy bunt jęków, gdyby generał Dreedle osobiście nie przystąpił do jego uśmierzenia, stając zdecydowanie pośrodku podwyższenia tuż przed nosem majora Danby'ego, który pochylając swoją poważną, pracowitą głowę nadal wpatrywał się w zegarek i odliczał sekundy.

– …dwadzieścia pięć… dwadzieścia… piętnaście… Wielkie, czerwone, władcze oblicze generała Dreedle, skrzywione grymasem zakłopotania, stwardniało budzącą lęk decyzją.

– Na tym zakończymy – rozkazał zwięźle z oczami płonącymi niezadowoleniem, zaciskając swoją kwadratową szczękę, i na tym zakończono. – Dowodzę jednostką liniową – przypomniał im surowym tonem, kiedy w pokoju zapanowała absolutna cisza, a żołnierze na ławkach kryli się wstydliwie jedni za drugich – i dopóki ja tu dowodzę, nie chcę słyszeć żadnych jęków. Czy to jasne?

Było to jasne dla wszystkich z wyjątkiem majora Danby'ego, który nadal wpatrywał się w swój zegarek i na głos odliczał sekundy.

– …cztery… trzy… dwa… jeden… czas! – krzyknął major Danby i zwycięsko potoczył wzrokiem po sali, aby odkryć, że nikt go nie słuchał i że będzie musiał zaczynać od początku. – Ooooch – jęknął zmartwiony.

– Co to ma znaczyć! – ryknął generał Dreedle z niedowierzaniem i odwrócił się z mordem w oczach do majora Danby'ego, który cofnął się niepewnie, przestraszony i zbity z tropu, drżąc i oblewając się potem.

– Kto to jest?

– M-major Danby, panie generale – wyjąkał pułkownik Cathcart.

– Mój oficer operacyjny.

– Wyprowadzić i rozstrzelać – rozkazał generał Dreedle.

– S-słucham, panie generale?

– Powiedziałem: wyprowadzić i rozstrzelać. Co to, nie słyszycie?

– Tak jest, panie generale! – odpowiedział dziarsko pułkownik Cathcart, z wysiłkiem przełykając ślinę, i odwrócił się energicznie do swojego szofera i oficera meteorologicznego. – Wyprowadźcie majora Danby i rozstrzelajcie go.

– S-słucham, panie pułkowniku? – wyjąkali szofer i meteorolog.

– Powiedziałem, żebyście wyprowadzili majora Danby'ego i rozstrzelali go – warknął pułkownik Cathcart. – Co to, nie słyszycie?

Dwaj młodzi porucznicy skinęli machinalnie głowami i oszołomieni z ociąganiem patrzyli na siebie; obaj czekali, żeby ten drugi pierwszy przystąpił do akcji wyprowadzania i rozstrzeliwania majora Danby'ego. Żaden z nich nie miał najmniejszego doświadczenia w wyprowadzaniu i rozstrzeliwaniu majora Danby'ego. Niepewnie, krok po kroku zbliżali się do majora Danby'ego z przeciwnych stron. Major Danby zbielał ze strachu. Nagle ugięły się pod nim nogi i zaczął padać, ale dwaj młodzi porucznicy skoczyli i chwycili go pod pachy, nie dając mu upaść. Teraz, kiedy już go trzymali, reszta wydawała się prosta, ale nie mieli broni. Major Danby rozpłakał się. Pułkownik Cathcart miał ochotę podejść i pocieszyć go, ale nie chciał zrobić na generale wrażenia mięczaka. Przypomniał sobie, że Appleby i Havermeyer zawsze brali do samolotu swoje colty, i zaczai rozglądać się za nimi wśród lotników.

Kiedy major Danby wybuchnął płaczem, pułkownik Moodus, który dotychczas chował się tchórzliwie za plecami innych, nie wytrzymał i podszedł nieśmiało do generała Dreedle, z wyrazem twarzy człowieka przygotowanego na najgorsze.

– Myślę, że nie powinieneś się z tym śpieszyć, tato – powiedział z wahaniem. – Nie sądzę, żebyś mógł go rozstrzelać. Jego interwencja rozwścieczyła generała.

– Kto mówi, że nie mogę? – zagrzmiał wojowniczo, głosem, od którego zadrżały mury. Pułkownik Moodus czerwieniąc się ze wstydu nachylił się, żeby mu szepnąć coś do ucha. – Dlaczego, do cholery, nie mogę? – ryknął generał Dreedle. Pułkownik Moodus znowu coś mu szepnął. – Czy to znaczy, że nie mogę rozstrzeliwać, kogo chcę?

– spytał generał Dreedle ze świętym oburzeniem. Nadstawił z zaciekawieniem ucha, słuchając dalszych szeptów pułkownika Moodusa.

– Czy to prawda? – spytał głosem, w którym zaciekawienie brało górę nad złością.

– Tak, tato. Obawiam się, że tak.

– Pewnie myślisz, że jesteś cholernie mądry? – naskoczył nagle generał Dreedle na pułkownika Moodusa. Pułkownik znowu oblał się szkarłatem.

– Nie, tato, to nie…

– W porządku, puśćcie tego niesubordynowanego skurwysyna – warknął generał Dreedle odwracając się z urazą od swego zięcia i rzucając do szofera i meteorologa pułkownika Cathcarta: – Ale wyprowadźcie go z budynku i nie wpuszczajcie go tu. I kończmy tę cholerną odprawę, zanim skończy się wojna. Nigdy jeszcze nie widziałem takiego bałaganu.

Pułkownik Cathcart skinął słabo głową generałowi i dał znak swoim ludziom, żeby czym prędzej wypchnęli majora Danby'ego z budynku. Gdy jednak majora wypchnięto, natychmiast okazało się, że niema komu prowadzić odprawy. Wszyscy spoglądali na siebie z bezradnym zdumieniem. General Dreedle spurpurowiał ze złości widząc, że nic się nie dzieje. Pułkownik Cathcart nie miał pojęcia, co robić. Pewnie zacząłby jęczeć na głos, gdyby nie pułkownik Korn, który wybawił go z opresji wysuwając się do przodu i przejmując inicjatywę. Pułkownik Cathcart wydał potężne westchnienie ulgi, w oczach zakręciły mu się Izy wdzięczności.

– A teraz, panowie, uzgodnimy nasze zegarki – ostrym, rozkazującym tonem przystąpił do rzeczy pułkownik Korn, zerkając zalotnie w stronę generała. – Uzgodnimy zegarki raz i tylko raz, i jeżeli się to nie uda za pierwszym razem, generał Dreedle i ja będziemy chcieli wiedzieć, dlaczego tak się stało. Czy to jasne? – Zerknął znowu w stronę generała Dreedle, aby się upewnić, że jego słowa zostały zauważone. – Proszę nastawić zegarki na dziewiątą osiemnaście.

Pułkownik Korn bez żadnych przeszkód uzgodnił zegarki i pewnie przeszedł do następnego punktu. Podał hasło dnia i omówił warunki atmosferyczne sprawnie, błyskotliwie i z wdziękiem, rzucając co kilka sekund porozumiewawcze spojrzenia na generała Dreedle, aby czerpać dalszą zachętę ze znakomitego wrażenia, jakie, w co nie wątpił, wywierał na generale. Pusząc się i strosząc jak paw, nadymając się chełpliwie, w miarę jak nabierał rozpędu, podał powtórnie hasło dnia i zręcznie przeszedł do mobilizującej pogadanki na temat znaczenia mostu w Awinionie dla całokształtu wysiłku wojennego oraz obowiązku każdego żołnierza do stawiania miłości do ojczyzny ponad przywiązanie do życia. Zakończywszy tę budującą rozprawę podał jeszcze raz hasło dnia, podkreślił znaczenie właściwego kąta nalatywania na cel i powtórnie omówił stan pogody. Pułkownik Korn czuł, że żyje. Był w swoim żywiole.

Pułkownik Cathcart powoli uświadamiał sobie, co się dzieje, a kiedy sobie wreszcie uświadomił, zatkało go. Twarz wydłużała mu się coraz bardziej, w miarę jak z zawiścią patrzył na zdradzieckie poczynania pułkownika Korna, i prawie bał się tego, co usłyszy, kiedy generał Dreedle zbliżył się do niego i szeptem, który słychać było w całym pokoju, spytał:

– Kto to jest ten facet?

Pułkownik Cathcart odpowiedział pełen jak najgorszych przeczuć i wtedy generał Dreedle zasłonił dłonią usta i szepnął mu na ucho coś, od czego twarz pułkownika Cathcarta rozjaśniła się ogromną radością. Pułkownik Korn widział to i zadrżał z niepohamowanego zachwytu. Czyżby generał Dreedle awansował go na pełnego pułkownika? Nie mógł dłużej trwać w niepewności. Jedną kunsztowną frazą zakończył odprawę i odwrócił się pełen nadziei, aby odebrać wylewne gratulacje od generała Dreedle… który właśnie opuszczał budynek nie oglądając się za siebie, w asyście swojej pielęgniarki i pułkownika Moodusa. Pułkownik Korn był zaskoczony i zawiedziony tym widokiem, ale tylko przez krótką chwilę. Odszukał wzrokiem pułkownika Cathcarta, który nadal stal wyprostowany, z zastygłym na twarzy uśmiechem, podbiegł do niego radośnie i zaczął go szarpać za ramię.

– Co on powiedział o mnie? – spytał rozgorączkowany, w ferworze dumnego i szczęśliwego oczekiwania. – Co powiedział generał Dreedle?

– Chciał wiedzieć, jak się nazywasz.

– Wiem. To wiem. Ale co o mnie powiedział?

– Że mu się rzygać chce, jak na ciebie patrzy.

Загрузка...