27 Siostra Duckett

Siostra Sue Anna Duckett była wysoką, szczupłą, dojrzałą, prostą jak trzcina kobietą o wystającym, krągłym zadku, małych piersiach i kanciastych, ascetycznych, typowo nowoangielskich rysach, które równie dobrze można było uznać za bardzo piękne, jak i za bardzo brzydkie. Skórę miała bialoróżową, oczy małe, nos i podbródek wąskie i ostre. Była sprawna, szybka, dokładna i inteligentna. Nie bała się odpowiedzialności i nigdy nie traciła głowy w trudnych sytuacjach. Była dorosła i samodzielna i niczego od innych nie potrzebowała. Yossarian poczuł dla niej litość i postanowił coś dla niej zrobić.

Następnego dnia rano, kiedy pochylona poprawiała prześcieradło w nogach jego łóżka, włożył jej ukradkiem dłoń między kolana i gwałtownym ruchem przesunął do góry, aż do oporu. Siostra Duckett wrzasnęła i podskoczyła na milę, ale jeszcze i tak za nisko, bo nadal wierciła się, podskakiwała i podrygiwała na swoim boskim punkcie podparcia przez całych piętnaście sekund, zanim wreszcie udało jej się uwolnić i w panice, z drżącą, pobladłą twarzą wycofać na przejście. Cofnęła się za daleko i Dunbar, który obserwował wszystko od początku, podskoczył znienacka na łóżku i chwycił ją od tyłu za biust. Siostra Duckett wydała kolejny wrzask, wyrwała się i odsunęła od Dunbara na tyle, że Yossarian wychyliwszy się z łóżka zdołał ją znowu złapać za piczkę. Odskoczyła na drugą stronę przejścia jak piłeczka pingpongowa z nogami. Dunbar czekał czujnie, gotując się do skoku. Siostra Duckett przypomniała sobie o nim i w ostatniej chwili dała susa w bok. Dunbar chybił i przeleciawszy obok niej wyrżnął czaszką o podłogę z tępym, miażdżącym uderzeniem, od którego stracił przytomność.

Ocknął się na podłodze z rozbitym nosem i z dokuczliwym bólem głowy, jaki od dłuższego czasu symulował. W sali panował tumult i wrzawa. Siostra Duckett zalewała się łzami, a Yossarian pocieszał ją i przepraszał siedząc obok niej na skraju łóżka. Lekarz-pułkownik był wściekły i krzyczał do Yossariana, że nie dopuści, aby pacjenci pozwalali sobie na nieprzyzwoite gesty w stosunku do jego pielęgniarek.

– Co pan od niego chce? – odezwał się z podłogi żałościwym głosem Dunbar, krzywiąc się od rozsadzającego skronie bólu, jaki odczuwał przy mówieniu. – On nic nie zrobił.

– Mówię do was! – ryknął chudy, dystyngowany pułkownik najgłośniej, jak tylko potrafił. – Zostaniecie ukarani za to, co zrobiliście.

– Co pan od niego chce? – odezwał się Yossarian. – On przecież tylko upadł na głowę.

– Do was też mówię! – oświadczył pułkownik odwracając się z wściekłością do Yossariana. – Będziecie srodze żałować, że złapaliście siostrę Duckett za biust.

– Ja wcale nie łapałem siostry Duckett za biust – powiedział Yossarian.

– To ja złapałem ją za biust – powiedział Dunbar.

– Czyście obaj zwariowali? – krzyknął doktor piskliwie, blednąc i cofając się, zbity z tropu.

– To on zwariował, panie doktorze – zapewnił go Dunbar. – Co noc śni mu się, że trzyma w rękach żywą rybę.

Doktor stanął jak wryty z wyrazem wytwornego zdumienia i obrzydzenia na twarzy. Sala przycichła.

– Co mu się śni?

– Śni mu się, że trzyma w rękach żywą rybę.

– Jaką rybę? – spytał doktor surowo.

– Nie wiem – odpowiedział Yossarian. – Nie znam się na rybach.

– W której ręce ją trzymacie?

– To zależy – odpowiedział Yossarian.

– To zależy od ryby – dodał usłużnie Dunbar.

Pułkownik odwrócił się i spojrzał na niego podejrzliwie, mrużąc oczy.

– Tak? A skąd wy to wiecie?

– Ja też jestem w tym śnie – odpowiedział Dunbar bez cienia uśmiechu.

Pułkownik poczerwieniał, nie bardzo wiedząc, co począć. Zmierzył ich obu spojrzeniem, w którym była zimna, dozgonna niechęć.

– Wstańcie z podłogi i wracajcie do łóżka – rozkazał Dunbarowi przez zaciśnięte zęby. – I ani słowa więcej o tym śnie. Mam w szpitalu specjalnego człowieka do wysłuchiwania takich świństw.

– Jak pan myśli – wypytywał ostrożnie major Sanderson, łagodny, mocno zbudowany, uśmiechnięty psychiatra szpitalny, do którego pułkownik kazał skierować Yossariana – dlaczego pułkownik Ferredge uważa, za pański sen jest obrzydliwy?

– Myślę, że coś jest nie w porządku albo z moimi snami, albo z pułkownikiem Ferredge – odpowiedział Yossarian z szacunkiem.

– Bardzo dobrze pan to ujął – pochwalił major Sanderson, który nosił skrzypiące przydziałowe buty i miał kruczoczarne włosy stojące prawie pionowo do góry. – Sam nie wiem, dlaczego – wyznał

– pułkownik Ferredge przypomina mi mewę. Wie pan, on nie ma zaufania do psychiatrii.

– Nie lubi pan mew, prawda? – spytał Yossarian.

– Nie bardzo – przyznał major Sanderson z ostrym, nerwowym śmieszkiem i pociągnął się za obwisły drugi podbródek, jakby to była długa szpicbródka. – Uważam, że pański sen jest uroczy, i mam nadzieję, że będzie powtarzał się często i będziemy sobie mogli o nim nieraz porozmawiać. Zapali pan? – Uśmiechnął się, kiedy Yossarian odmówił. – Jak pan sądzi – spytał, tak jakby wiedział

– dlaczego myśl o przyjęciu ode mnie papierosa budzi w panu taką niechęć?

– Przed sekundą skończyłem papierosa. Jeszcze się kopci w pańskiej popielniczce.

– To bardzo pomysłowe wyjaśnienie – roześmiał się major Sanderson. – Myślę jednak, że wkrótce odkryjemy prawdziwą przyczynę. – Zawiązał sznurowadło u buta na niezgrabną podwójną kokardkę i wziąwszy z biurka żółty notatnik położył go sobie na kolanach. – Ta ryba z pańskiego snu. Pomówmy o niej. Czy to jest zawsze ta sama ryba?

– Nie wiem – odpowiedział Yossarian. – Z trudem rozróżniam ryby.

– Co panu przypomina ta ryba?

– Inną rybę.

– A ta inna ryba?

– Jeszcze inną rybę.

Major Sanderson opadł na oparcie fotela zawiedziony.

– Czy pan lubi ryby?

– Nieszczególnie.

– Jak pan sądzi, dlaczego myśl o rybie budzi w panu taką niechęć?

– spytał major Sanderson tryumfalnie.

– Są nijakie w smaku i mają za dużo ości.

Major Sanderson kiwnął głową ze zrozumieniem, uśmiechając się przyjemnie i nieszczerze.

– To bardzo interesujące wyjaśnienie. Ale przypuszczam, że wkrótce znajdziemy prawdziwą przyczynę. Czy pan lubi tę szczególną rybę? Tę, którą pan trzyma w ręku?

– Nie żywię do niej żadnych uczuć.

– Nie lubi pan tej ryby? Czy budzi ona w panu jakieś uczucia wrogie lub agresywne?

– Nie, zupełnie nie. Raczej ją lubię.

– Więc lubi pan te rybę?

– Nie, nie żywię do niej żadnych uczuć.

– Ale przed chwila powiedział pan, że ją pan lubi. A teraz mówi pan, że nie żywi pan do niej żadnych uczuć. Przyłapałem pana na sprzeczności. Co pan na to?

– Tak jest. Chyba przyłapał pan mnie na sprzeczności. Major Sanderson z dumą zapisał w swoim notatniku “sprzeczność" grubym czarnym ołówkiem.

– Jak pan sądzi – podjął unosząc głowę – dlaczego pańskie wypowiedzi wyrażają dwie sprzeczne reakcje emocjonalne w stosunku do ryby?

– Widocznie mój stosunek do niej jest ambiwalentny. Major Sanderson podskoczy! do góry z radości na dźwięk słowa “ambiwalentny stosunek".

– Pan rozumie! – krzyknął zacierając ręce w ekstazie. – Nie wyobraża pan sobie, jak ja się czuję samotny, rozmawiając dzień po dniu z pacjentami, którzy nie mają najmniejszego pojęcia o psychiatrii, i usiłując leczyć ludzi, którzy nie wykazują najmniejszego zainteresowania mną ani moją pracą! Zrodziło to we mnie okropne uczucie nieudolności. – Cień niepokoju przemknął mu po twarzy. – Nie mogę się od niego uwolnić.

– Naprawdę? – spytał Yossarian zastanawiając się, co by tu jeszcze powiedzieć. – Dlaczego obarcza się pan winą za braki w wykształceniu innych?

– Wiem, że to głupie – odpowiedział zażenowany major Sanderson śmiejąc się nerwowo – ale zawsze bardzo mi zależało na dobrej opinii w oczach innych. Widzi pan, osiągnąłem dojrzałość płciową nieco później niż moi rówieśnicy i z tego powodu miałem pewne… miałem masę problemów. Jestem pewien, że z panem będę mógł na ten temat porozmawiać. Mam taką ochotę zacząć, że prawie z niechęcią wracam do pańskiego problemu, ale obawiam się, że to konieczne. Pułkownik Ferredge miałby mi za złe, gdyby się dowiedział, że cały czas poświęciliśmy mojej osobie. Chciałbym teraz pokazać panu kilka obrazków, żeby stwierdzić, z czym się panu kojarzą pewne kształty i kolory.

– Szkoda pańskiego czasu, doktorze. Mnie się wszystko kojarzy z seksem.

– Naprawdę? – wykrzyknął major Sanderson z radością, jakby nie wierzył własnym uszom. – Nareszcie zaczynamy do czegoś dochodzić! Czy miewa pan jakieś ciekawe sny erotyczne?

– Mój sen o rybie jest snem erotycznym.

– Mam na myśli prawdziwe sny erotyczne: takie, w których łapie pan jakąś nagą dziwkę za kark, przydusza ją, wali pięścią w twarz, aż się zaleje krwią, i wtedy rzuca się pan na nią, żeby ją zgwałcić, i wybucha pan płaczem, bo do tego stopnia kocha ją pan i nienawidzi, że już sam pan nie wie, co robić. O takich snach erotycznych chciałbym z panem porozmawiać. Czy nie miewa pan snów tego rodzaju?

Yossarian zastanawiał się chwilę z mądrym wyrazem twarzy.

– To jest mój sen z rybą – zdecydował.

Major Sanderson cofnął się, jakby go ktoś uderzył w twarz.

– Tak, oczywiście – przyznał chłodno, przyjmując ton podejrzliwej i czujnej wrogości. – Ale mimo to chciałbym, żeby miał pan taki sen, jak powiedziałem, aby się przekonać, jak pan zareaguje. To by było na dzisiaj wszystko. Chciałbym też, żeby tymczasem przyśniły się panu odpowiedzi na niektóre z pytań, jakie panu zadałem. Niech mi pan wierzy, że te rozmowy nie sprawiają mi większej przyjemności niż panu.

– Wspomnę o tym Dunbarowi – obiecał Yossarian.

– Kto to jest Dunbar?

– Od niego wszystko się zaczęło. To jest jego sen.

– Ach, Dunbar – uśmiechnął się z wyższością major Sanderson, odzyskując pewność siebie. – Założę się, że to jest ten zły chłopiec, za którego niecne postępki musi pan zawsze odpowiadać, prawda?

– On nie jest aż tak zły.

– Jest pan gotów bronić go do ostatniej kropli krwi?

– No, tak to może nie.

Major Sanderson uśmiechnął się urągliwie i zapisał w swoim notesie: “Dunbar".

– Dlaczego pan kuleje? – spytał ostro, kiedy Yossarian ruszył w kierunku drzwi. – I co, u diabła, robi ten bandaż na pańskiej nodze? Zwariował pan czy co?

– Byłem ranny w nogę. Dlatego jestem w szpitalu.

– Wcale nie – ucieszył się major Sanderson złośliwie. – Jest pan w szpitalu z powodu kamienia w gruczole ślinowym. Taki był pan przemądrzały, a okazuje się, że nie wie pan, na co pan się leczy w szpitalu?

– Leczę się na ranę w nodze – upierał się Yossarian. Major Sanderson skwitował jego twierdzenie sarkastycznym śmiechem.

– Dobrze, proszę przekazać pozdrowienia swojemu przyjacielowi Dunbarowi. I niech go pan poprosi, żeby miał ten sen dla mnie.

Ale Dunbar przy swoich mdłościach, zawrotach głowy i ciągłych migrenach nie miał ochoty na współpracę z majorem Sandersonem. Joego Głodomora dręczyły po nocach zmory, ponieważ zaliczył sześćdziesiąt lotów bojowych i znowu czekał na odesłanie do kraju, ale nie chciał się nimi podzielić, kiedy przyszedł z wizytą do szpitala.

– Czy nikt nie ma żadnych snów dla majora Sandersona? – pytał Yossarian. – Nie chciałbym sprawić mu zawodu. Już i tak czuje się nikomu niepotrzebny.

– Ja miewam bardzo dziwne sny, od kiedy dowiedziałem się, że zostałeś ranny – wyznał kapelan. – Przedtem śniło mi się zawsze, że moja żona umiera, że ktoś ją morduje albo że dzieci dławią się na śmierć kawałkami pożywnego jedzenia. Teraz śni mi się, że pływam w wodzie, która otacza mnie ze wszystkich stron, i rekin odgryza mi lewą nogę dokładnie w tym miejscu, gdzie masz bandaż.

– Cudowny sen – oświadczył Dunbar. – Założę się, że major Sanderson będzie zachwycony.

– Potworny sen! – zawołał major Sanderson. – Pełno w nim bólu, kalectwa i śmierci. Jestem pewien, że miał go pan, żeby mi zrobić na złość. Prawdę mówiąc, mam wątpliwości, czy powinno się trzymać w wojsku człowieka z takimi odrażającymi snami.

Yossarianowi zaświtał promyk nadziei.

– Możliwe, że ma pan rację, panie majorze – podchwycił chytrze. – Może rzeczywiście powinno się mnie skreślić z personelu latającego i odesłać do Stanów.

– Czy nigdy nie przyszło panu do głowy, że goniąc ciągle za kobietami stara się pan po prostu zagłuszyć podświadomy strach przed impotencją?

– Tak jest, panie majorze. Myślałem o tym.

– Dlaczego więc pan to robi?

– Żeby zagłuszyć strach przed impotencją.

– Dlaczego nie znajdzie pan sobie jakiegoś dobrego hobby?

– Major Sanderson przyjrzał mu się z przyjaznym zainteresowaniem.

– Na przykład wędkarstwo. Czy naprawdę uważa pan, że siostra Duckett jest taka pociągająca? Ja bym powiedział, że jest raczej koścista. Koścista i bez wyrazu. Wie pan, jak ryba.

– Za mało znam siostrę Duckett.

– To dlaczego złapał ją pan za biust? Tylko dlatego, że go ma?

– To Dunbar ją złapał.

– O, pan znowu swoje! – wykrzyknął major Sanderson z miażdżącą pogardą i zniechęcony cisnął ołówek. – Czy pan naprawdę myśli, że można się uwolnić od ppczucia winy, udając, że się jest kimś innym? Nie podoba mi się pan, Fortiori, wie pan o tym? Zupełnie mi się pan nie podoba.

Yossarian poczuł, jak owiewa go chłodny i wilgotny podmuch lęku.

– Ja nie jestem Fortiori, panie majorze – powiedział nieśmiało.

– Ja jestem Yossarian.

– Kim pan jest?

– Nazywam się Yossarian, panie majorze. I jestem w szpitalu z powodu rany w nodze.

– Nazywa się pan Fortiori – przerwał mu major Sanderson wojowniczo. – I jest pan w szpitalu z powodu kamienia w gruczole ślinowym.

– Niech pan będzie poważny, majorze! – wybuchnął Yossarian.

– Ja chyba wiem, kim jestem.

– A ja mam dowód w postaci oficjalnych dokumentów wojskowych – odparł major Sanderson. – Niech pan się lepiej weźmie w garść, póki jeszcze nie jest za późno. Raz jest pan Dunbarem, teraz znów Yossarianem. Jeszcze trochę i zacznie pan twierdzić, że jest pan Washingtonem Irvingiem. Wie pan, co panu jest? Cierpi pan na rozszczepienie osobowości, ot co.

– Niewykluczone, że ma pan rację – zgodził się Yossarian dyplomatycznie.

– Wiem, że mam rację. Cierpi pan na manię prześladowczą. Uważa pan, że ludzie chcą panu zrobić krzywdę.

– Bo ludzie chcą mi zrobić krzywdę.

– Widzi pan? Nie ma pan za grosz szacunku ani dla nadużyć władzy, ani dla przebrzmiałych tradycji. Jest pan osobnikiem zdeprawowanym, niebezpiecznym i powinno się pana wyprowadzić i rozstrzelać!

– Mówi pan poważnie?

– Jest pan wrogiem ludu!

– Czy pan zwariował?! – krzyknął Yossarian.

– Nie, nie zwariowałem – ryczał wściekle Dobbs w szpitalu, wyobrażając sobie, że mówi tajemniczym szeptem. – Mówię ci, że Joe Głodomór ich widział. Wczoraj, kiedy poleciał do Neapolu po jakieś lewe lodówki dla farmy pułkownika Cathcarta. Mają tam wielki ośrodek uzupełnień, gdzie roi się od setek pilotów, bombardierów i strzelców wracających do kraju. Mają po czterdzieści pięć lotów i to wszystko. Ci z Purpurowymi Sercami nawet mniej. Świeżo przybyłe uzupełnienia walą hurmą do innych grup. Władze chcą, żeby wszyscy odbyli służbę poza krajem, nawet personel administracyjny. Co to, nie czytasz gazet? Musimy go zabić jak najprędzej!

– Zostały ci tylko dwa loty – przekonywał go Yossarian półgłosem. – Po co masz ryzykować?

– W czasie tych dwóch lotów też mogę zginąć – odpowiedział Dobbs wojowniczo, grubym, drżącym z podniecenia głosem. – Możemy go zabić zaraz jutro rano, jak będzie wracał ze swojej farmy. Rewolwer mam przy sobie.

Yossarian wytrzeszczył oczy ze zdumienia, kiedy Dobbs wyciągnął z kieszeni rewolwer i zaczął wymachiwać nim w powietrzu.

– Czyś ty zwariował? – syknął gorączkowo. – Schowaj to. I nie wrzeszcz tak, ty idioto.

– Co się przejmujesz? – spytał Dobbs z miną obrażonej niewinności. – Przecież nikt nas nie słyszy.

– Hej, zamknijcie się tam! – rozległ się głos z drugiego końca sali.

– Czy nie widzicie, że ludzie chcą spać?

– A ty czego się, do cholery, mądrzysz? – ryknął Dobbs i obrócił się z zaciśniętymi pięściami, gotów do walki. Odwrócił się błyskawicznie z powrotem do Yossariana, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, kichnął potężnie sześć razy, zataczając się na nogach jak z waty i wznosząc bezskutecznie łokcie, aby powstrzymać kolejny atak. Powieki jego załzawionych oczu były zaczerwienione i spuchnięte.

– Co on się tu rządzi – spytał pociągając spazmatycznie nosem i wycierając go grzbietem swojej krzepkiej dłoni – jakby był gliniarzem?

– On jest z Wydziału Śledczego – poinformował go Yossarian spokojnie. – Mamy ich tutaj trzech, a dalsi są w drodze. Nie, nie musisz się obawiać. Szukają tu fałszerza nazwiskiem Washington Irving. Mordercy ich nie interesują.

– Mordercy? – obruszył się Dobbs. – Dlaczego nazywasz nas mordercami? Czy tylko dlatego, że chcemy zamordować pułkownika Cathcarta?

– Ciszej, do diabła! – rozkazał mu Yossarian. – Nie umiesz mówić szeptem?

– Przecież mówię szeptem.

– Nie, krzyczysz.

– Wcale nie krzyczę. Ja…

– Hej, zamknij się tam, dobrze? – zaczęto nawoływać ze wszystkich kątów sali.

– Stłukę was wszystkich! – wrzasnął Dobbs i wdrapał się na chwiejny taboret szaleńczo wymachując rewolwerem. Yossarian złapał go za rękę i ściągnął na dół. Dobbs znowu zaczął kichać. – Mam alergię

– przeprosił, kiedy już skończył. Z nosa mu ciekło, z oczu płynęły strumienie leź.

– Szkoda. Byłbyś wielkim przywódcą, gdyby nie to.

– Pułkownik Cathcart to naprawdę morderca – skarżył się Dobbs ochrypłym głosem, chowając brudną, pogniecioną chustkę w kolorze ochronnym. – On nas wszystkich wymorduje, jeżeli nie zrobimy czegoś, żeby go powstrzymać.

– Może już nie zwiększy ilości lotów. Może na sześćdziesięciu poprzestanie.

– On zawsze zwiększa ilość lotów. Wiesz o tym lepiej ode mnie. – Dobbs przełknął ślinę i zbliżył swoją pełną napięcia twarz tuż do twarzy Yossariana, a muskuły na jego brązowej, kamiennej szczęce wezbrały w drgające węzły. – Powiedz tylko, że to jest w porządku, a jutro rano sam wszystko załatwię. Rozumiesz, co do ciebie mówię? Chyba teraz mówię szeptem, nie?

Yossarian oderwał wzrok od płonących błaganiem oczu Dobbsa.

– Dlaczego, do jasnej cholery, nie pójdziesz po prostu i nie załatwisz tego? Dlaczego nie przestaniesz gadać o tym ze mną i nie zrobisz tego sam?

– Boję się zrobić to sam. Boję się cokolwiek robić sam.

– Na mnie możesz nie liczyć. Byłbym szalony mieszając się do czegoś takiego teraz, kiedy mam ranę w nodze wartą milion dolarów. I tak odeślą mnie do domu.

– Czyś ty zwariował? – wykrzyknął Dobbs z niedowierzaniem.

– Masz zwykłe draśnięcie. Ani się obejrzysz, jak będziesz znowu latał razem ze swoim Purpurowym Sercem.

– W takim razie rzeczywiście go zabiję – obiecał Yossarian.

– Poszukam cię i zrobimy to razem.

– Zróbmy to jutro, dopóki mamy jeszcze szansę – poprosił Dobbs. – Kapelan mówi, że on znowu zgłosił naszą grupę do nalotu na Awinion. Mogę zginąć, zanim ty wyjdziesz. Zobacz, jak mi się trzęsą ręce. Nie powinienem w takim stanie prowadzić samolotu.

Yossarian nie miał odwagi powiedzieć tak.

– Chcę jeszcze poczekać i zobaczyć, co będzie – powiedział.

– Z tobą tak zawsze; nic nie chcesz zrobić – skarżył się Dobbs wściekłym, ochrypłym głosem.

– Robię wszystko, co mogę – tłumaczył łagodnie kapelan Yossarianowi, kiedy Dobbs odszedł. – Byłem nawet w ambulatorium, żeby porozmawiać w twojej sprawie z doktorem Daneeką.

– Tak, rozumiem – Yossarian z trudem powstrzymywał uśmiech.

– I co się stało?

– Pomalowali mi dziąsła na fioletowo – odpowiedział kapelan z zawstydzeniem.

– I palce u nóg też – dodał z oburzeniem Nately. – A potem dali mu na przeczyszczenie.

– Ale dziś rano poszedłem tam znowu, żeby się z nim zobaczyć.

– I znowu mu pomalowali dziąsła na fioletowo – wtrącił Nately.

– Ale w końcu z nim rozmawiałem – żałośnie próbował usprawiedliwiać się kapelan. – Doktor Daneeką sprawia wrażenie człowieka nieszczęśliwego. Podejrzewa, że ktoś intryguje, aby go przenieść na Pacyfik. Od dawna już wybierał się do mnie z prośbą o pomoc. Kiedy mu powiedziałem, że potrzebuję jego pomocy, poradził mi, żebym poszukał jakiegoś kapelana. – Przygnębiony kapelan czekał cierpliwie, podczas gdy Yossarian i Dunbar ryczeli ze śmiechu. – Kiedyś uważałem, że to grzech być nieszczęśliwym – mówił dalej, jakby recytował tren żałobny. – Teraz już sam nie wiem, co myśleć. Chciałbym poświęcić tematowi grzechu swoje kazanie w niedzielę, ale nie jestem pewien, czy z tymi fioletowymi dziąsłami w ogóle powinienem wygłaszać kazanie. Pułkownik Korn był z nich bardzo niezadowolony.

– Kapelanie, a może byś pobył z nami jakiś czas w szpitalu i przestał się przejmować? – zaprosił Yossarian. – Byłoby ci tu bardzo dobrze.

Bezczelna niegodziwość tej propozycji kusiła i bawiła kapelana przez kilka sekund.

– Nie, chyba nie – zdecydował z ociąganiem. – Muszę załatwić sobie przelot na stały ląd i zobaczyć się w sztabie z kancelistą nazwiskiem Wintergreen. Doktor Daneeką powiedział mi, że on może pomóc.

– Wintergreen jest prawdopodobnie najbardziej wpływowym człowiekiem w naszych wojskach w Europie. Nie tylko segreguje pocztę, lecz ma także dostęp do powielacza. Ale on nie pomoże nikomu. To jeden z powodów, dla których zajdzie wysoko.

– Mimo wszystko chciałbym z nim pomówić. Musi się znaleźć ktoś, kto ci pomoże.

– Lepiej pomóż Dunbarowi – powiedział Yossarian z nutą wyższości. – Ja mam bezcenną ranę w nodze, która mnie uratuje przed udziałem w walkach. A jeżeli to nie pomoże, to jest jeszcze psychiatra, który uważa, że nie powinno się mnie trzymać w wojsku.

– To mnie się nie powinno trzymać w wojsku – jęknął Dunbar zazdrośnie. – To był mój sen.

– Tu nie chodzi o sen, Dunbar – wyjaśnił Yossarian. – Twój sen mu się podoba. Chodzi o moją jaźń. On uważa, że cierpię na rozszczepienie jaźni.

– Jest rozszczepiona przez sam środek – powiedział major Sanderson, który na tę okazję zasznurował swoje niezgrabne, wojskowe buciory i przygładził kruczoczarne włosy jakimś usztywniającym i silnie pachnącym mazidłem. Uśmiechał się ostentacyjnie, aby pokazać, że jest człowiekiem miłym i rozsądnym. – Mówię to nie dlatego, aby być okrutnym czy żeby pana obrażać – mówił dalej z okrutnym i obraźliwym zadowoleniem. – Mówię to nie dlatego, że pana nienawidzę i szukam zemsty. Mówię to nie dlatego, że mnie pan odepchnął i zranił boleśnie moje uczucia. Nie, jestem lekarzem i zachowuję chłodny obiektywizm. Mam dla pana bardzo złą wiadomość. Czy potrafi ją pan przyjąć jak mężczyzna?

– O Boże, nie! – wrzasnął Yossarian. – Załamię się. Major Sanderson natychmiast wybuchnął gniewem.

– Czy nic nie potrafi pan zrobić jak należy? – spytał purpurowiejąc ze złości i uderzając obiema pięściami o blat biurka. – Pański problem polega na tym, że uważa się pan za wyższego ponad wszelkie normy społeczne. Pewnie uważa się pan też za coś lepszego ode mnie tylko dlatego, że nieco później osiągnąłem dojrzałość płciową. A chce pan wiedzieć, kim pan jest? Jest pan sfrustrowanym, nieszczęsnym, rozczarowanym, niezdyscyplinowanym, nieprzystosowanym młodym człowiekiem! – Gniew majora Sandersona zaczął jakby topnieć, w miarę jak recytował tę listę niepochlebnych przymiotników.

– Tak jest, panie majorze – zgodził się Yossarian ostrożnie. – Chyba ma pan rację.

– Oczywiście, że mam rację. Pan jest niedojrzały. Nie potrafi pan pogodzić się z faktem, że jest wojna.

– Tak jest, panie majorze.

– Żywi pan chorobliwą awersję do śmierci. Zapewne odnosi się też pan z niechęcią do faktu, że jest pan na wojnie i w każdej chwili może panu urwać głowę.

– Mało z niechęcią, panie majorze. Jestem absolutnie wściekły z tego powodu.

– Cierpi pan na głęboko zakorzeniony lęk o własne życie. Nie lubi pan fanatyków, chamów, snobów i hipokrytów. Podświadomie nienawidzi pan bardzo wielu ludzi.

– Świadomie, panie majorze, świadomie – poprawił usłużnie Yossarian. – Nienawidzę ich zupełnie świadomie.

– Nie lubi pan, kiedy pana okradają, wyzyskują, spychają, poniżają i oszukują. Nędza działa na pana przygnębiająco. Ciemnota działa na pana przygnębiająco. Prześladowania działają na pana przygnębiająco. Przemoc działa na pana przygnębiająco. Slumsy działają na pana przygnębiająco. Chciwość działa na pana przygnębiająco. Zbrodnie działają na pana przygnębiająco. Przekupstwo działa na pana przygnębiająco. Wie pan, nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że cierpi pan na psychozę maniakalno-depresyjną!

– Tak jest, panie majorze. Prawdopodobnie tak właśnie jest.

– Niech pan nie próbuje przeczyć.

– Wcale nie przeczę, panie majorze – powiedział Yossarian, ucieszony tym, że wreszcie jakimś cudem doszli do porozumienia.

– Zatem przyznaje pan, że jest pan nienormalny?

– Nienormalny? – Yossarian był wstrząśnięty. – Co pan wygaduje? Dlaczego miałbym być nienormalny? To pan jest nienormalny!

Major Sanderson znowu poczerwieniał z oburzenia i ciężko opuścił pięści na uda.

– Mówiąc, że jestem nienormalny, demonstruje pan typowo sadystyczną i mściwą reakcję! – krzyknął pieniąc się ze złości. – Pan jest naprawdę nienormalny!

– To dlaczego nie odeśle mnie pan do kraju?

– A właśnie, że pana odeślę.

– Odsyłają mnie do kraju – oświadczył Yossarian radośnie, kiedy kulejąc wrócił do swojej sali.

– Mnie też! – cieszył się A. Fortiori. – Przed chwilą mi powiedzieli.

– A co będzie ze mną? – opryskliwie spytał lekarzy Dunbar.

– Z panem? – odpowiedzieli surowo lekarze. – Pan pojedzie razem z Yossarianem. Natychmiast do oddziału.

I obaj wrócili do oddziału. Yossarian pienił się ze złości, kiedy karetka przywiozła go do eskadry, i zaraz pokuśtykał szukać sprawiedliwości u doktora Daneeki, który spojrzał na niego ponuro, z bólem i pogardą.

– Ach, ty! – krzyknął żałobnym głosem doktor Daneeka, z dezaprobatą i obrzydzeniem, a worki pod jego oczami przybrały wyraz zdecydowanie krytyczny. – Jak zawsze myślisz tylko o sobie. Idź i spójrz lepiej na linię frontu, jeżeli chcesz wiedzieć, co się stało przez ten czas, kiedy byłeś w szpitalu.

– Przegrywamy? – przestraszył się Yossarian.

– Przegrywamy? – zawołał doktor Daneeka. – Cała sytuacja na froncie staje się tragiczna, od chwili kiedy zajęliśmy Paryż. Wiedziałem, że tak się skończy. – Przerwał na chwilę, jego ponury gniew ustępował z wolna miejsca smutkowi, a minę miał taką, jakby wszystko to było winą Yossariana. – Oddziały amerykańskie wkraczają do Niemiec. Rosjanie zajęli całą Rumunię. Wczoraj Grecy z Ósmej Armii zajęli Rimini. Niemcy wszędzie zepchnięci do defensywy! – Doktor Daneeka znowu urwał, żeby zaczerpnąć tchu dla przeszywającego jęku rozpaczy. – Luftwaffe przestała istnieć! – zawodził. Wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpłakać. – Linia Gotów może lada dzień trzasnąć!

– No więc? – spytał Yossarian. – Co w tym złego?

– Co w tym złego? – krzyknął doktor Daneeka.-Jeżeli nic się nie zmieni, i to prędko, Niemcy mogą skapitulować. I wtedy wszystkich nas wyślą na Pacyfik!

Yossarian wytrzeszczył oczy w groteskowym przestrachu.

– Czyś ty oszalał? Czy ty wiesz, co mówisz?

– Tak, łatwo ci się śmiać – uśmiechnął się gorzko doktor Daneeka.

– A kto tu się, u diabla, śmieje?

– Ty przynajmniej masz szansę. Bierzesz udział w walkach i możesz jeszcze zginąć. Ale co ja mam zrobić? Dla mnie nie ma żadnej nadziei.

– Zwariowałeś do reszty! – krzyknął z naciskiem Yossarian, łapiąc go za koszulę na piersi. – Rozumiesz? Zamknij na chwilę swoją głupią gębę i posłuchaj, co ci powiem.

Doktor Daneeka wyrwał się.

– Zabraniam ci mówić do mnie w ten sposób. Jestem dyplomowanym lekarzem.

– No to zamknij swoją dyplomowaną lekarską gębę i posłuchaj, co mi powiedzieli w szpitalu. Jestem wariatem. Wiedziałeś o tym?

– No i co z tego?

– Naprawdę.

– No i co?

– Jestem pomylony. Mam kota. Nie rozumiesz? Brak mi piątej klepki. Zamiast mnie odesłali do kraju przez pomyłkę kogoś innego. Mają tam w szpitalu dyplomowanego psychiatrę, który mnie badał i wydał takie orzeczenie. Jestem naprawdę nienormalny.

– No i co?

– Jak to “no i co"? – Yossarian nie mógł zrozumieć, jak doktor może nie rozumieć. – Nie rozumiesz, co to znaczy? Teraz możesz mnie wyłączyć z personelu walczącego i odesłać do kraju. Nie posyła się przecież na śmierć wariatów, prawda?

– A kto inny da się posłać?

Загрузка...