40 Paragraf 22

Oczywiście był w tym jakiś kruczek.

– Paragraf dwudziesty drugi? – spytał Yossarian.

– Oczywiście – odpowiedział uprzejmie pułkownik Korn, odprawiwszy imponującą świtę potężnych żandarmów beztroskim ruchem dłoni i z lekka pogardliwym kiwnięciem głowy. Jak zwykle czuł się najlepiej, kiedy mógł sobie pozwolić na cynizm. Jego kwadratowe szklą bez oprawy połyskiwały filuternym rozbawieniem, gdy przyglądał się Yossarianowi. – Ostatecznie nie możemy odesłać was do kraju tylko dlatego, że odmawiacie latania, a całą resztę zostawić tutaj, prawda? Nie byłoby to zbyt uczciwe w stosunku do nich.

– Masz rację jak cholera! – wybuchnął pułkownik Cathcart, który tupał ciężko tam i z powrotem po pokoju jak zdyszany byk, sapiąc i wydymając wargi ze złością. – Wiem, co chciałbym z nim zrobić. Chciałbym go związać jak prosiaka i wrzucać go do samolotu przed każdym lotem.

Pułkownik Korn dał znak pułkownikowi Cathcartowi, żeby był cicho, i uśmiechnął się do Yossariana.

– Muszę wam powiedzieć, że pułkownik Cathcart rzeczywiście ma przez was masę kłopotów – zauważył z impertynencką beztroską, jakby ten fakt nie sprawiał mu wcale przykrości. – Ludzie są niezadowoleni i morale zaczyna podupadać. I wszystko to wasza wina.

– To wasza wina – zaprotestował Yossarian – bo podnieśliście liczbę obowiązkowych lotów.

– Nie, to wasza wina, bo odmawiacie latania – odparł pułkownik Korn. – Ludzie bez szemrania odbywali tyle lotów, ile żądaliśmy, dopóki sądzili, że nie mają innego wyjścia. Teraz daliście im nadzieję i poczuli się nieszczęśliwi. Więc cała wina spada na was.

– Czy on nie wie, że jest wojna? – spytał ponuro pułkownik Cathcart, nie patrząc na Yossariana i nadal chodząc po pokoju.

– Jestem pewien, że wie – odpowiedział pułkownik Korn.

– Zapewne dlatego odmawia latania.

– Czy to nie ma dla niego żadnego znaczenia?

– Czy wiadomość, że jest wojna, może podważyć waszą decyzję niebrania w niej udziału? – spytał pułkownik Korn z sarkastyczną powagą, przedrzeźniając pułkownika Cathcarta.

– Nie, panie pułkowniku – odparł Yossarian, omal nie odpowiadając mu uśmiechem.

– Tego się obawiałem – zauważył pułkownik Korn z przesadnym westchnieniem, splatając dłonie wygodnie na czubku swojej gładkiej, łysej, szerokiej, lśniącej, opalonej głowy. – Prawdę mówiąc, musicie uczciwie przyznać, że nie działa się wam tu krzywda? Karmiliśmy was i płaciliśmy wam punktualnie. Daliśmy wam medal i nawet awansowaliśmy was na kapitana.

– W żadnym wypadku nie powinienem był robić go kapitanem – zawołał z goryczą pułkownik Cathcart. – Trzeba go było oddać pod sąd polowy, kiedy spaprał tę akcję na Ferrarę i nalatywał powtórnie.

– Mówiłem ci, żebyś go nie awansował – powiedział pułkownik Korn – ale nie chciałeś mnie słuchać.

– Wcale tego nie mówiłeś. Przecież to ty kazałeś mi go awansować.

– Mówiłem ci, żeby go nie awansować. Ale ty nie chciałeś mnie słuchać.

– Powinienem był cię posłuchać.

– Ty nigdy mnie nie słuchasz – z lubością powtarzał swoje pułkownik Korn. – Dlatego właśnie znaleźliśmy się w tych opałach.

– Dobra, dobra. Przestań mi suszyć głowę. – Pułkownik Cathcart wepchnął pięści głęboko w kieszenie i odwrócił się przygarbiony.

– Zamiast czepiać się mnie, mógłbyś wymyślić, co z nim zrobić.

– Obawiam się, że będziemy musieli odesłać go do kraju.

– Pułkownik Kom chichocząc triumfalnie zwrócił się do Yossariana.

– No, Yossarian, dla was wojna się skończyła. Odeślemy was do kraju. Prawdę mówiąc, nie zasłużyliście sobie na to i dlatego między innymi nie mam nic przeciwko temu. Ponieważ w danej chwili nie możemy sobie pozwolić na nic innego, postanowiliśmy odesłać was do Stanów. Postanowiliśmy zrobić z wami mały interes…

– Jaki interes? – spytał Yossarian z jawną podejrzliwością. Pułkownik Korn roześmiał się odrzucając głowę do tylu.

– O, jest to zdecydowanie brudny interes, nie miejcie co do tego żadnych złudzeń. Coś absolutnie obrzydliwego. Ale zgodzicie się bardzo szybko.

– Niech pan nie będzie taki pewien.

– Nie mam najmniejszej wątpliwości, że się zgodzicie, mimo że interes cuchnie na milę. Aha, a propos. Nie mówiliście chyba nikomu, że odmawiacie udziału w dalszych lotach?

– Nie, panie pułkowniku – odpowiedział Yossarian pospiesznie.

– To dobrze – kiwnął głową z aprobatą pułkownik Korn.

– Podoba mi się to, jak kłamiecie. Możecie daleko zajść w tym świecie, jeżeli tylko znajdziecie w sobie dość ambicji.

– Czy on nie wie, że jest wojna? – ryknął nagle pułkownik Cathcart i z gwałtownym niedowierzaniem przedmuchał swoją cygarniczkę.

– Jestem pewien, że wie – odpowiedział zjadliwie pułkownik Korn – gdyż przed chwilą zwracałeś mu już uwagę na ten fakt.

– Pułkownik Korn zrobił do Yossariana minę wyrażającą zniecierpliwienie, a w jego oczach zaświeciła się ciemno chytra, bezczelna pogarda. Uchwyciwszy obiema rękami skraj biurka pułkownika Cathcarta, uniósł swój sflaczały zadek i usiadł daleko na biurku, dyndając nogami w powietrzu. Kopał butami żółte dębowe drzewo, a jego błotnistobrązowe skarpety bez podwiązek zwisały obwarzankami, odsłaniając zaskakująco drobne, białe kostki. – Wiecie co, Yossarian

– podjął przyjaźnie tonem swobodnej refleksji, ironicznej i szczerej zarazem – ja rzeczywiście mam dla was dużo podziwu. Jesteście człowiekiem inteligentnym o niezłomnych zasadach moralnych i zajęliście bardzo odważne stanowisko. Ja jestem człowiekiem inteligentnym, bez żadnych zasad moralnych, więc nikt lepiej ode mnie nie potrafi tego ocenić.

– Sytuacja jest krytyczna – stwierdził opryskliwie pułkownik Cathcart ze swojego kąta, nie zwracając uwagi na pułkownika Korna.

– Sytuacja jest rzeczywiście krytyczna – przyznał pułkownik Korn łagodnie kiwając głową. – Jesteśmy świeżo po zmianie dowództwa i nie możemy dopuścić do awantury, która postawiłaby nas w niekorzystnym świetle w oczach generała Scheisskopfa lub generała Peckema. Czy to miał pan na myśli, pułkowniku?

– Czy on nie ma za grosz patriotyzmu?

– Nie chcecie walczyć za ojczyznę? – spytał pułkownik Korn naśladując chrapliwy, napuszony ton pułkownika Cathcarta. – Nie chcecie oddać życia za pułkownika Cathcarta i za mnie?

Yossarian aż stężał w pełnym napięcia zaskoczeniu, słysząc te słowa.

– Co to ma znaczyć? – zawołał. – Co pan i pułkownik Cathcart macie wspólnego z moją ojczyzną? To są zupełnie różne rzeczy.

– Jak można je rozdzielić? – spytał pułkownik Korn z ironicznym spokojem.

– Słusznie – wykrzyknął pułkownik Cathcart z emfazą. – Jesteście albo z nami, albo przeciwko nam. Innej możliwości nie ma.

– Obawiam się, że pułkownik ma rację – dodał pułkownik Korn.

– Jesteście albo z nami, albo przeciwko ojczyźnie. To jasne jak słońce.

– O nie, panie pułkowniku. Ja się na to nie dam nabrać. Pułkownik Korn nic się nie przejął.

– Szczerze mówiąc, ja też, ale wszyscy inni dają się nabrać. Więc sami rozumiecie.

– Okrywacie hańbą swój mundur! – oświadczył pułkownik Cathcart wybuchając gniewem i po raz pierwszy zwrócił się twarzą do Yossariana. – Swoją drogą chciałbym się dowiedzieć, jakim cudem zostaliście kapitanem.

– Ty go awansowałeś – przypomniał słodkim głosem pułkownik Korn, tłumiąc chichot. – Nie pamiętasz?

– Nie powinienem był tego robić.

– Mówiłem, żebyś tego nie robił – powiedział pułkownik Korn

– ale nie chciałeś mnie słuchać.

– Czy musisz mi to wypominać? – krzyknął pułkownik Cathcart marszcząc czoło i przyglądając się pułkownikowi Kornowi podejrzliwie przymrużonymi oczami, z pięściami zaciśniętymi na biodrach. – Powiedz, po czyjej ty właściwie jesteś stronie?

– Po twojej, oczywiście. A po czyjej stronie miałbym być?

– No to przestań się mnie czepiać, dobrze? Zejdź ze mnie, dobrze?

– Jestem po twojej stronie. Ja jestem patriotą do szpiku kości.

– No to postaraj się o tym nie zapominać. – Pułkownik Cathcart po chwili odwrócił się niechętnie, jakby nie do końca przekonany, i znowu zaczął się przechadzać po pokoju ugniatając w palcach swoją długą cygarniczkę. – Skończmy z nim – wskazał kciukiem na Yossariana. – Ja wiem, co chciałbym z nim zrobić. Chciałbym wyprowadzić go na dwór i zastrzelić. Oto, co chciałbym z nim zrobić. Tak by z nim postąpił generał Dreedle.

– Ale generał Dreedle odszedł od nas – przypomniał pułkownik Korn – i nie możemy wyprowadzić Yossariana na dwór i zastrzelić.

– Teraz, kiedy spięcie między nim a pułkownikiem Cathcartem zostało rozładowane, pułkownik Korn znowu rozsiadł się swobodnie i stukał rytmicznie nogą w biurko pułkownika Cathcarta. – A więc zamiast tego odeślemy was do kraju – zwrócił się do Yossariana. – Zajęło to nam trochę czasu, ale wreszcie wymyśliliśmy cholerny plan wyprawienia was w taki sposób, aby nie wywołać zbyt wiele niezadowolenia wśród waszych kolegów, którzy tu zostaną. Czy to was satysfakcjonuje?

– Co to za plan? Nie jestem pewien, czy mi się spodoba.

– Wiem, że się wam nie spodoba – roześmiał się pułkownik Korn, znowu z zadowoleniem splatając dłonie na czubku głowy. – Wzbudzi w was odrazę. Jest rzeczywiście wstrętny i niewątpliwie będzie obrazą dla waszego sumienia. Ale zgodzicie się na niego bardzo prędko. Zgodzicie się, ponieważ umożliwi wam znalezienie się w kraju cało i zdrowo za dwa tygodnie, a także dlatego, że nie macie wyboru. Albo to, albo sąd polowy. Jedno z dwojga.

– Niech pan przestanie blefować, pułkowniku – żachnął się Yossarian. – Nie możecie mnie sądzić za dezercję w obliczu nieprzyjaciela. Postawiłoby to was w niekorzystnym świetle, a ja zostałbym najpewniej uniewinniony.

– Ale teraz możemy was oskarżyć o dezercję z jednostki, bo polecieliście do Rzymu bez przepustki. Potrafimy to zrobić bez pudła. Jeżeli się choć przez chwilę zastanowicie, to zrozumiecie, że nie mamy innego wyjścia. Nie możemy pozwolić wam chodzić sobie swobodnie, nie karząc was za jawną niesubordynację, bo wszyscy pozostali lotnicy również odmówiliby dalszego latania. Nie, możecie mi wierzyć. Jeżeli odrzucicie naszą propozycję, oddamy was pod sąd polowy, nie bacząc na fakt, że pociągnie to za sobą masę kłopotów i stanie się wielką plamą na honorze pułkownika Cathcarta.

Pułkownik Cathcart drgnął przy słowach “plama na honorze" i zupełnie nieoczekiwanie cisnął wściekle swoją wysmukłą cygarniczką z onyksu i kości słoniowej o drewniany blat biurka.

– Jezu Chryste! – krzyknął niespodziewanie. – Jak ja nie cierpię tej cholernej cygarniczki! – Cygarniczka odskoczyła od biurka, odbiła się rykoszetem od ściany, przeleciała przez parapet okna i spadła na podłogę niemal u jego stóp. Pułkownik Cathcart spoglądał na nią z gniewnym grymasem. – Zastanawiam się, czy ona rzeczywiście na coś mi się przydaje.

– Przydaje ci blasku w oczach generała Peckema, ale kompromituje cię w oczach generała Scheisskopfa – poinformował go pułkownik Korn z figlarnie niewinną miną.

– A któremu z nich powinienem się przypodobać?

– Obu.

– Jak mogę przypodobać się obu? Przecież oni się nawzajem nienawidzą. Jak mogę zyskać w oczach generała Scheisskopfa nie tracąc w oczach generała Peckema?

– Defilując.

– Tak, defilując. To jedyny sposób, żeby zyskać jego uznanie.

– Pułkownik Cathcart skrzywił się ponuro. – Też mi generałowie! Kompromitują mundur. Jeżeli tacy ludzie jak ci dwaj mogą zostać generałami, to nie rozumiem, jak mnie się to może nie udać.

– Masz przed sobą wielką przyszłość – zapewnił go pułkownik Korn z całkowitym brakiem przekonania, a jego pogardliwe rozradowanie wzrosło jeszcze na widok nieprzejednanej wrogości i podejrzliwości na twarzy Yossariana, do którego zwrócił się z chichotem.

– I tu jest pies pogrzebany. Pułkownik Cathcart chce zostać generałem, a ja chcę zostać pułkownikiem i dlatego musimy odesłać was do kraju.

– A dlaczego on chce zostać generałem?

– Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego ja chcę zostać pułkownikiem. Cóż innego możemy robić? Wszyscy nas uczą, że należy dążyć do rzeczy wyższych. Generał to coś wyższego niż pułkownik, a pułkownik to coś wyższego niż podpułkownik. Obaj więc dążymy. I powiem wam, Yossarian, macie szczęście, że tak jest. Trafiliście na idealny moment, sądzę zresztą, że uwzględniliście to w swoich wyliczeniach.

– Nic nie wyliczałem – odpowiedział Yossarian.

– Muszę przyznać, że podoba mi się to, jak kłamiecie – odpowiedział pułkownik Korn. – Czy nie będziecie dumni, że wasz dowódca dostanie awans na generała i że służyliście w jednostce, w której lotnicy mieli najwięcej lotów bojowych? Czy nie pragniecie, aby wasza jednostka była częściej wymieniana w rozkazach dowództwa i otrzymała więcej liści dębowych do Medalu Lotnika? Gdzie jest wasz esprit de corps? Czy nie chcecie wzbogacać tej wspaniałej kroniki i latać nadal? Macie ostatnią szansę odpowiedzieć: tak.

– Nie.

– A więc przypieracie nas do muru – powiedział pułkownik Korn bez cienia urazy.

– Powinien się wstydzić!

– …i musimy odesłać was do kraju. Zrobicie tylko dla nas parę rzeczy i…

– Jakich rzeczy! – przerwał mu wojowniczo Yossarian, pełen najgorszych obaw.

– Och, parę drobnych, nieistotnych rzeczy. Prawdę mówiąc, nasza oferta jest niezwykle hojna. My wydamy rozkaz przenoszący was do Stanów, naprawdę to zrobimy, a wy w zamian będziecie musieli tylko…

– Co? Co będę musiał? Pułkownik Korn zaśmiał się krótko.

– Polubić nas. Yossarian zamrugał.

– Polubić was?

– Polubić nas.

– Polubić was?

– Tak jest – potwierdził pułkownik Korn kiwając głową, niezmiernie uradowany nie udawanym zdumieniem i oszołomieniem Yossariana.

– Polubić nas. Przyłączyć się do nas. Być naszym kumplem. Mówić o nas dobrze tutaj i po powrocie do Stanów. Należeć do naszej paczki. Nie wymagamy chyba zbyt wiele, prawda?

– Chcecie po prostu, żebym was polubił? I to wszystko?

– To wszystko.

– To wszystko?

– Po prostu postarajcie się nas polubić.

Yossarian, przekonawszy się ku swojemu zdumieniu, że pułkownik Korn mówi poważnie, miał ochotę wybuchnąć śmiechem.

– To nie będzie takie łatwe – zadrwił.

– O, będzie to o wiele łatwiejsze, niż myślicie – odpowiedział równie ironicznie pułkownik, nie zrażony złośliwością Yossariana.

– Sami będziecie zdziwieni, jak wam to łatwo przyjdzie, skoro raz zaczniecie. – Pułkownik Korn podciągnął swoje za luźne, obszerne spodnie. Głębokie czarne bruzdy oddzielające jego kwadratowy podbródek od policzków wygięły się powtórnie w grymas szyderczej, nieprzyzwoitej wesołości. – Widzicie, Yossarian, będziecie mieli jak u Pana Boga za piecem. Damy wam awans na majora, a nawet jeszcze jeden medal. Kapitan Flume przygotowuje już płomienne komunikaty opisujące wasze bohaterstwo nad Ferrarą, waszą głęboką i niewzruszoną lojalność w stosunku do swego oddziału oraz wasze bezgraniczne poświęcenie przy wykonywaniu obowiązków. Notabene wszystko to są autentyczne cytaty. Będziemy was gloryfikować i wrócicie do kraju jako bohater odwołany przez Pentagon w celach propagandowo-reklamowych. Będziecie żyć jak milioner. Będą was traktować jak gwiazdora. Będziecie przyjmować defilady na swoją cześć i wygłaszać przemówienia zachęcające do kupowania obligacji pożyczki wojennej. Z chwilą gdy zostaniecie naszym kumplem, otwiera się przed wami cały nowy luksusowy świat. Czy to nie cudowne?

Yossarian przyłapał się na tym, że z zainteresowaniem słucha tych fascynujących szczegółów.

– Wolałbym nie wygłaszać przemówień – powiedział.

– No to dajmy spokój przemówieniom. Najważniejsze jest to, co powiecie ludziom tutaj. – Pułkownik Korn pochylił się i powiedział poważnie, już bez uśmiechu: – Nie chcemy, aby ktokolwiek w grupie dowiedział się, że odsyłamy was do kraju dlatego, że odmówiliście dalszego udziału w lotach. Nie chcemy też, żeby generał Peckem albo generał Scheisskopf przewąchał coś o jakichś tarciach między nami. Dlatego właśnie musimy zostać tak dobrymi kumplami.

– Co mam mówić ludziom, kiedy mnie będą pytać, dlaczego odmówiłem udziału w akcjach bojowych?

– Powiecie im, że poinformowano was w tajemnicy o przeniesieniu do kraju i nie chcieliście narażać życia w tej jednej czy dwu akcjach. Po prostu drobne nieporozumienie między przyjaciółmi, to wszystko.

– I uwierzą w to?

– Oczywiście, że uwierzą, kiedy zobaczą, jak bardzo się zaprzyjaźniliśmy, i przeczytają w biuletynach wasze pochwały pod adresem pułkownika Cathcarta i moim. Ludźmi się nie przejmujcie. Nie będzie trudności z przywróceniem wśród nich dyscypliny, jak tylko stąd wyjedziecie. Mogą być z nimi kłopoty, tylko dopóki wy tu jesteście. Rozumiecie, łyżka miodu może zepsuć beczkę dziegciu – zakończył pułkownik Korn ze świadomą ironią. – Wiecie, to mogłoby być rzeczywiście cudowne, moglibyście nawet natchnąć ich do odbywania większej ilości lotów.

– A gdybym tak zdemaskował was po przyjeździe do Stanów?

– Po tym jak przyjmiecie od nas medal, awans i wszystkie te fanfary? Nikt wam nie uwierzy, wojsko wam nie pozwoli, a poza tym po jakie licho mielibyście to robić? Nie zapominajcie, że będziecie należeć do paczki. Będziecie się cieszyć bogatym, przyjemnym, luksusowym, uprzywilejowanym życiem. Trzeba głupca, żeby odrzucił to wszystko dla jakichś tam zasad moralnych, a wy nie jesteście głupcem. Więc jak, umowa stoi?

– Nie wiem.

– Albo to, albo sąd polowy.

– Zrobiłbym świński kawał kolegom z eskadry, prawda?

– Ohydny – przyznał pułkownik Korn przyjaźnie i czekał obserwując Yossariana cierpliwie, z błyskiem głęboko osobistej radości.

– Ale co tam! – wykrzyknął Yossarian. – Jeżeli nie chcą więcej latać, to niech się postawią i zrobią coś w tej sprawie tak jak ja. Prawda?

– Oczywiście – przytaknął pułkownik Korn.

– Nie ma powodu, żebym naraża! dla nich życie, prawda?

– Oczywiście, że nie.

Yossarian podjął decyzję z nagłym uśmiechem.

– Zgoda! – obwieścił radośnie.

– Doskonale – powiedział pułkownik Korn z nieco mniejszą serdecznością, niż tego Yossarian oczekiwał, i zsunąwszy się z biurka pułkownika Cathcarta stanął na podłodze. Obciągnął fałdy spodni i kalesonów, które zebrały mu się w kroku, i podał Yossarianowi do uściśnięcia obwisłą dłoń. – Witamy na pokładzie.

– Dziękuję, pułkowniku. Ja…

– Mów mi Blackie, John. Jesteśmy teraz przyjaciółmi.

– Dobrze, Blackie. Przyjaciele nazywają mnie Yo-Yo. Blackie, ja…

– Przyjaciele nazywają go Yo-Yo – zawołał pułkownik Korn do pułkownika Cathcarta. – Może mu pogratulujesz podjęcia rozsądnej decyzji?

– Podjąłeś naprawdę rozsądną decyzję, Yo-Yo – powiedział pułkownik Cathcart ściskając Yossarianowi dłoń z niezgrabnym zapałem.

– Dziękuję, panie pułkowniku. Ja…

– Mów mu Chuck – powiedział pułkownik Korn.

– Jasne, mów mi Chuck – powiedział pułkownik Cathcart z nienaturalnie serdecznym śmiechem. – Jesteśmy teraz wszyscy kumplami.

– Dobra, Chuck.

– “Wychodzą z uśmiechem" – powiedział pułkownik Korn zarzucając im ręce na ramiona i wszyscy trzej skierowali się do wyjścia.

– Może byś zjadł z nami kolację któregoś wieczora, Yo-Yo – zaprosił uprzejmie pułkownik Cathcart. – Może dzisiaj? W stołówce sztabowej.

– Z przyjemnością, panie pułkowniku.

– Chuck – poprawił z wyrzutem pułkownik Korn.

– Przepraszam, Blackie. Chuck. Nie mogę się przyzwyczaić.

– Nie szkodzi, przyjacielu.

– W porządku, przyjacielu.

– Dziękuję, przyjacielu.

– Nie ma o czym mówić, przyjacielu.

– Do zobaczenia, przyjacielu.

Yossarian czule pomachał na pożegnanie swoim nowym przyjaciołom i wyskoczył na korytarz, z trudem powstrzymując się, aby nie zaśpiewać na cały głos. Mógł wracać do kraju: postawił na swoim; jego akt buntu przyniósł rezultaty; był uratowany i nie musiał się nikogo wstydzić. W radosnym i zawadiackim nastroju ruszył ku schodom. Jakiś szeregowiec w zielonym kombinezonie zasalutował mu. Yossarian odsalutował zadowolony, spoglądając na żołnierza z zaciekawieniem. Twarz żołnierza była dziwnie znajoma. Zanim Yossarian opuścił rękę, szeregowiec w zielonym kombinezonie zmienił się nagle w dziwkę Nately'ego i rzucił się na niego w morderczym szale z oprawnym w kość kuchennym nożem, który trafił go w bok pod uniesioną ręką. Yossarian z krzykiem osunął się na podłogę, zamykając oczy z przerażenia na widok dziewczyny unoszącej nóż do nowego ciosu. Był już nieprzytomny, kiedy pułkownik Korn i pułkownik Cathcart wybiegli z pokoju i spłoszywszy dziewczynę uratowali mu życie.

Загрузка...